Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Prolog

Prolog

Autor:Shelim
Korekta:Teukros
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Self Insertion
Dodany:2008-03-14 07:52:05
Aktualizowany:2008-03-14 00:10:02



Copyrights (c) by Piotr Kosek (www.piotr-kosek.com)

All rights reserved!

Zabrania się kopiować całości lub części fragmentów tego tekstu, oraz publikować bez zgody autora.


Stłumiłem potężne ziewnięcie. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła północ. Pięknie, jutro znów będę w szkole nieprzytomny. A muszę skończyć pisać ten głupi program. We wtorek trzeba oddać gotową pracę na konkurs informatyczny, na którym bardzo mi zależało. Machinalnie dopisałem kilka linijek kodu do programu mającego opisywać skomplikowany układ zależności kilkudziesięciu punktów w przestrzeni i możliwych połączeń między nimi. Spojrzałem na napisany program i kliknąłem przycisk „Kompiluj”. Komputer zapiszczał, przetwarzając język programu, na polecenia zrozumiałe dla procesora. Uff... dzięki niebiosom, działa. Zgrałem go na dyskietkę, kliknąłem przycisk zasilania na obudowie i powlokłem się do łóżka. Wreeszcie...!

Wyciągnąłem się na łóżku i spojrzałem za okno na niebo, na którym było widać księżyc w pełni. Piękna tarcza lśniła blaskiem sprawiając, że nie musiałem korzystać z lampy. Oddałem się swobodnym rozmyślaniom i wkrótce zasnąłem.

Śnił mi się ten sam sen. Smoczyca Malidore terroryzująca krainę, krew... rzeki krwi. Orki i inne stwory przemierzające pustkowia... niedobitki elfów kryjących się w górach...I smok... jeszcze jeden smok, czerwony. Znacznie słabszy od tyranki, ale wciąż potężny. Jak on miał na imię...? Nie mogę sobie przypomnieć. W sumie to i tak bez znaczenia. To tylko sen. Jedyny sens zapamiętywania detali to chęć ich późniejszego spisywania. Gdy rano się obudziłem, pierwsze co zrobiłem to właśnie zapisałem go. Przejrzałem kartki dziennika. Pięknie, od dwóch tygodni śni mi się to trzy razy na tydzień. Chyba powinienem pójść do jakiegoś psychologa. Ale nie czas na to.

Wziąłem swoje rzeczy, migawkę na autobus i wyszedłem z domu. Dzięki niesamowicie punktualnym środkom komunikacji miejskiej miałem ledwie dwadzieścia minut spóźnienia do szkoły. Pierwszą lekcję przetrzymałem spokojnie, pomijając nieco zirytowaną nauczycielkę, ale na szczęście, to dało się przeżyć. Druga była ekonomia. Strasznie nudny przedmiot i w dodatku pogłębiany przez równie nieciekawy ton głosu pani profesor. Przetrzymałem ją, cudem, i równo z dzwonkiem poszedłem do bufetu.

- Bułkę z serem proszę.

- O! Dobrze, że jesteś - kumpel wpadł na mnie - masz ten projekt na infę?

- Tiaa... chyba coś z niego będzie - odparłem - Coś mi się tylko podejrzanie często wiesza rekurencja na odczyt współrzędnych sieci punktów... ale to chyba coś z referencjami. Cholerny Ce Plus Plus.

- Ty się ciesz że masz tyle. Ja w ogóle tej rekurencji dla wskaźników nie łapię.

- Przecież to jest proste. Tworzysz funkcję, która w ciele... - urwałem. Przyglądał mi uważnie.

- Wszystko w porządku?

- Tak, wydawało mi się... wydawało... nieważne.

- No dobrze, no ja wiem że tworzę funkcję co wywołuje samą siebie, ale jak to robię z parametrem przez referencję wskaźnika to mi się coś zawiesza.

- Wystarczy żebyś przekazywał cały czas ten sam parametr, a.... - znowu urwałem.

- Co się dzieje?

- Nic, nic... - spojrzałem na zegarek - zaraz będzie dzwonek. Nie chcę się spóźnić na PO. Wiesz jaki jest nauczyciel.

- Jasne... idź.

Wcale nie poszedłem na górę, do sali od PO. Nie wiem czemu. Może to dlatego że drugi raz w ciągu ostatnich paru minut słyszałem, jak ktoś wołał moje imię. Nie był to jednak ludzki głos. Ciężko go w ogóle opisać, był taki... wielotonowy. Natychmiast skojarzył mi się z opisem Elizabeth Haydon w jej powieści. Z pewnością słyszałem go po raz pierwszy. Oparłem się wygodniej...

„Czemu ukrywasz się przede mną?”

Poderwałem się.

- Kto?!

„Cicho bądź, chyba nie chcesz ujść za wariata”

Rozglądałem się. Ten głos... wielotonowy i piękny... do kogo należał?

„No zgadnij, zgadnij. To nie jest takie trudne”

Czerwony... czerwony smok z mojego snu...?

„A mówią że jak człowiek to głupi”

Oddychałem szybko. To sen... to musi być sen! Spojrzałem na zegarek... i ponownie. Nie, to nie był sen. To działo się naprawdę!

Co... tu się dzieje...? Kim jesteś...?

„Nie czas na to. Wyjdź na ten śmieszny dziedziniec za pół klepsydry”

Dziedziniec... chodzi o boisko? Za pół godziny? Ale ja mam wtedy PO!

Wydawało mi się że usłyszałem śmiech „Człowieku, nie obrażaj swojej inteligencji”

Podszedł do mnie kumpel z klasy

- Wszystko w porządku? Strasznie zbladłeś...

- Tak, tak... nieważne...powiedz... albo nic.... chyba zostawiłem zeszyt w bufecie... zaraz... zaraz wrócę.

„Od razu lepiej myślisz”

Pobiegłem na dół, do wyjścia na boisko... zamknięte! Cholera!

Co robić?

„Pomyśl”

Ale jak? Co?

„Gdybyś był normalnym człowiekiem, niezdolnym do otwarcia zamkniętych drzwi, czy zwracałbym na ciebie uwagę?”

Ale... ale....

„Człowieku, na bogów, chcesz tam zdechnąć?”

No nie... ale...

- Co się tutaj dzieje? - to woźna. Jak to zwykle bywa, groźna woźna.

- Nic... zdaje mi się... nic, nieważne - jąkając się odszedłem od tych drzwi.

Co robić? Strach mnie ogarnął. Usiadłem gdzieś w korytarzu. Dzwonek był już piętnaście minut temu. Głos nie odezwał się ani razu. A jeżeli to wszystko mi się tylko wydawało? Nie... niemożliwe.

Zmarkotniałem. Zrozumiałem że to wszystko to tylko przywidzenia. Że wrócę do normalnego, szarego, pustego świata. A przez chwilę miałem nadzieję... Weź się w garść człowieku. Musisz wymyślić jakąś dobrą wymówkę, czemu cię nie było na PO.

Pokrążyłem trochę po szkole, myśląc. Beznadzieja. Dawno nie czułem się tak fatalnie. W dodatku naprawdę nie miałem pomysłu, jak się usprawiedliwić przed nauczycielem. Zaśmiałem się cicho, ironicznie z własnej głupoty...

Wtedy usłyszałem głośne, głuche uderzenie dochodzące z zewnątrz. Poderwałem głowę, nasłuchując. W chwilę później usłyszałem krzyk dochodzący z jednej z pracowni. Potem drugi. I trzeci. Ze wszystkich stron otwierały się drzwi, przerażeni uczniowie i nie mniej przerażeni nauczyciele wybiegali z sal.

- Co się dzieje? - złapałem za rękaw jakiegoś chłopaka z pierwszej klasy

- Smok! SMOOOOK!

Nie wytrzymałem. Parsknąłem śmiechem. Tłum biegał w panice we wszystkie strony. Część, co odważniejsza, biegła do drzwi na boisko, część mniej odważna biegła w stronę wyjścia ze szkoły. Część najstrachliwsza chowała się pod ławkami w salach. Ruszyłem z tą częścią na boisko, czując niesamowitą lekkość na duszy, lecz także i strach. Wiadomo, to przecież zupełnie nieznane stworzenie.

Drzwi zostały szybko otwarte i, ponad głowami uczniów, ujrzałem rząd błyszczących, czerwonych łusek, ponad które wyrastał rząd nie mniej pięknych kolców. A ponad tym wszystkim, szeroko rozłożone, sztywno stały skrzydła. Widok zapierający dech w piersiach. Do momentu w którym smok uniósł łeb i ryknął donośnie, ogonem łamiąc kilka drzew. Wszyscy uczniowie którzy biegli w tamtą stronę, gwałtownie zmienili zwrot i ruszyli do budynku, byle dalej od potwora. Ja natomiast, możecie uznać że zwariowałem, ale chciałem być jak najbliżej bestii. Wiązało się to, niestety, z koniecznością pokonania oporu kilkudziesięciu uczniów, którzy biegli znad przeciwka.

Wreszcie stanąłem na boisku i mogłem się uważniej przyjrzeć smokowi.

Jego łeb, czerwony jak reszta ciała, zakończony był parą ostrych jak brzytwa rogów. W zgięciach skrzydeł wyrastały dwa kolce. Cztery, silnie umięśnione łapy, były uzbrojone w rząd pazurów, zaś ogon posiadał dodatkowe, jak się miałem później przekonać, twarde i ostre kolce. Smok spojrzał na mnie i przemówił, pozwalając podziwiać jego ostre i nierówne kły.

- Witaj, człowieku. Trochę to trwało.

Zadrżałem. Spojrzałem za siebie. W oknach malowały się twarze przerażonych uczniów. Wziąłem głeboki oddech i odpowiedziałem, trochę drżącym głosem

- W..witaj

Zaśmiał się, a wyglądało to doprawdy upiornie. Jego ogon zamiatał boisko, zdzierając płaty betonu.

- Wydawało mi się, człowieku, że będziesz odważniejszy.

- Ciekawe, jakbyś ty się czuł, stojąc oko w oko z bestią z twojego snu?

Spojrzał na mnie badawczo.

- Pewnie tak samo jak ty, człowieku.

Schylił się. Spojrzałem zdumiony. Co ten gest może znaczyć?

- Idziesz, czy nie? - spytał się łagodnie

- Dokąd? - spytałem głupio

- Z bestią z twojego snu do twojego snu, człowieku. - oparł spokojnie, tym swoim wielotonowym głosem

- Ten... ten sen... to jest prawda?

Kiwnął łbem. Zbliżyłem się.

- Pospiesz się, nie mam całej wiosny.

Ciekawe, czy on by się spieszył w takiej sytuacji. Stanąłem przy nim. Drżącą ręką go dotknąłem.

- Co mam zrobić...?

- Chcesz lecieć, czy nie?

Lekko spanikowałem.

- Lecieć?!?

- A co? Wolisz iść na piechotę?

Minę miałem chyba bardzo głupią, ale na szczęście nie zaśmiał się. Chyba bym wtedy normalnie uciekł. Zamiast tego, chwyciłem go mocniej za kark. Przełożyłem jedną nogę. Boże, co ja robię?! Oparłem się i podciągnąłem. Smok czekał wobec tych moich manipulacji. Kiedy siedziałem już mniej więcej pewnie, podniósł się. Przez moment myślałem że spadnę. Nigdy nie siedziałem nawet na koniu, a co dopiero na smoku, i to w dodatku na takim, który zaraz ma polecieć! Chwyciłem się go kurczowo. Rozłożył skrzydła, wziął krótki rozbieg i rzucił się w powietrze. Na chwilę moje gardło zamieniło się miejscami z moim żołądkiem. Spanikowałem i niechybnie bym spadł, gdyby nie jego szybka interwencja. Przechylił się na bok, zataczając łuk ponad szkołą, a ja poprawiłem uchwyt. Teraz, nie podnosząc głowy, patrzyłem przed siebie na chmury. Broń Boże nie patrz w dół, a może uda ci się jakoś przeżyć!

- Do... dokąd lecimy? - zapytałem, gdy udało się już zmusić mój żołądek do posłuszeństwa po kilkunastu minutach lotu.

- Przecież to już ci powiedziałem.

- Chodzi mi że... że przecież takie miejsce nie istnieje.

- A kto mówił, że wylądujemy w tym świecie?

- J..jak...?

- Magia, człowieku, magia. Chyba osiągnęliśmy już wystarczającą wysokość. Trzymaj się mocno!

- Co?!

Złapałem się go jeszcze mocniej, co było prawie niemożliwe, biorąc pod uwagę to jak mocno go już trzymałem i poczułem jak przechodzi przez nas dziwna fala.... błysnęło oślepiające światło, usłyszałem huk a nozdrza zaatakował zapach ozonu. Z trudem się utrzymałem przy tym wszystkim. Gdy otworzyłem oczy, widziałem przed sobą szybko zbliżającą się ziemię. Krzyknąłem przerażony, gdy tymczasem smok wylądował twardo na łące.

- Witaj w moim domu - oświadczył.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.