Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Beneath my pillow

Rozdział III cz. 1

Autor:problematic-child
Korekta:Teukros
Serie:Naruto
Gatunki:Dramat
Dodany:2008-07-19 11:39:05
Aktualizowany:2008-07-19 11:41:05


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rozdział III

And if you see me losing ground

Don’t be afraid to lie

I know the pain inside my heart can’t break the fear inside of yours

And if you see me losing faith

In what it means to die

Don’t let me leave before I know what lies behind the stained glass doors

Save sorrow for the souls in doubt

Bleed every care out

Will you carry me down the aisle that final day

With your tears and cold hands shaking from the weight

When you lower me down beneath that sky of gray

Let the rain fall down and wash away your pain

For every word we never spoke

We have a tear to cry

For every silence like a wall between a better you and I

So if you see me losing sight

Of all the death in life

You’ll find the peace in every time I failed to see the death in mine

Let all the fear inside you drown

Tear out the blade and lay it down

Save sorrow for the souls in doubt

Bleed every care out

Oh, the blood is rushing out

Oh, I’m better off without

Oh, the walls are closing in

Oh, sing for me again

Demon Hunter - Carry me down

____________________________________________________________

Siedział tak, zupełnie ignorując fakt, że jego brat stoi gdzieś za nim i dyszy żądzą zemsty. Itachi nie poruszył się ani o milimetr, nie obejrzał się, nic nie powiedział. Wpatrywał się tylko w horyzont, tak, jakby miał tam znaleźć coś bardziej godnego uwagi.

- Itachi… - warknął Sasuke, przestępując z nogi na nogę. Podjął decyzję - to będzie dzisiaj, dzisiaj zabije swojego starszego brata i pomści klan. Ten dzień wydaje się odpowiedni pod każdym względem - na niebie zgromadziły się ciężkie, szare chmury, nikt go jeszcze nie ściga w celu sprowadzenia do Konohy, a do tego Itachi jest podany jak na tacy - siedzący sobie na skarpie, pozbawiony jakiegokolwiek wsparcia. Przede wszystkim jednak Sasuke czuł się zdolny do tego czynu. Przepełniała go siła i ekscytacja, nic nie mogło pójść niezgodnie z planem.

- Chcę walczyć! - krzyknął w końcu, zniecierpliwiony apatią i permanentnym brakiem zainteresowania ze strony starszego mężczyzny. Czekał na ten moment tak długo; był zbyt rozdrażniony i żądny walki, by teraz znosić wyniosłe milczenie przeciwnika.

- Wracaj do domu. - Itachi nie zaszczycił brata spojrzeniem. Mówił cicho, jednak nie na tyle, by tamten nie mógł go usłyszeć.

Sasuke Uchiha parsknął.

- Chcę walczyć, słyszałeś? - Powtórzył z jeszcze większą furią. Nie, tym razem nie da się zniechęcić. Tym razem to on będzie dyktował warunki.

Itachi milczał. Przez chwilę poprawiał mankiety przy płaszczu, później znowu zaczął wpatrywać się w odległy punkt.

- Nie jesteś gotowy.

Po prostu. „Nie jesteś gotowy” - stwierdził po prostu jego starszy brat, ignorując kompletnie wszystkie te lata ciężkiego treningu, wyrzeczeń, poświęceń. Tak, jakby w jednym zdaniu chciał streścić wysiłek, o którym właściwie nie maił pojęcia.

O, nie. Nie, tak łatwo ci nie pójdzie, Itachi.

W ciągu sekundy znalazł się tuż za plecami mężczyzny. Szybkim ruchem wyciągnął katanę.

Itachiego już oczywiście tam nie było. Prawdę mówiąc, nigdzie go nie było.

Ta cała zabawa w kotka i myszkę zaczynała Sasuke coraz bardziej irytować.

- Czekałem tyle lat! Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - wrzasnął gdzieś w przestrzeń, obserwując bacznie otoczenie. Wszystkie stoczone dotychczas walki miały jeden cel - nabyć doświadczenie przydatne w walce z wrogiem numer jeden. Jego bratem.

- Wracaj do domu. Nie jesteś gotowy. - Odpowiedź nadeszła zza pleców Sasuke. Nie namyślając się zbyt długo, rzucił kunai w tamtym kierunku.

Przez chwilę było cicho. Oczywiście, Sasuke nie spodziewał się, że udało mu się trafić. Itachi był zbyt silnym i doświadczonym oponentem, by dać złapać się na taką sztuczkę.

I oczywiście miał rację. Jednak tego, że Itachi po prostu wyjdzie mu naprzeciw, się nie spodziewał.

A jednak, starszy brat po raz kolejny uczynił coś nieprzewidywalnego. Stali teraz twarzą w twarz, dwóch ostatnich przedstawicieli niegdyś sławetnego na całą wioskę klanu. Karminowe, zupełnie obojętne tęczówki napotkały spojrzenie tak samo intensywnie czerwone, pełne pasji i furii.

- Jeszcze możesz zrezygnować. Drugiej szansy nie dostaniesz - powiedział Itachi cichym, spokojnym głosem.

- Nie zrezygnuję. Zabiję cię, Itachi. Zabiję i pomszczę nasz klan.

Starszy mężczyzna lekko zmarszczył brwi. Wyglądał tak, jakby zastanawiał się nad kolejnym krokiem.

- Twoja rodzina?

Sasuke zaśmiał się z ironią.

- Rodzina? Jaka rodzina? Nie istnieje nic takiego, zabiłeś ich dziesięć lat temu. Nikt nigdy mi ich nie zastąpi.

Uważaj, czego pragniesz. Być może nie wiesz, jak błędne są twoje przekonania.

Przez chwilę żaden z nich się nie odzywał. W końcu Itachi spróbował po raz ostatni.

- Zbyt mało nienawiści. Nie uda ci się.

- Nienawidziłem cię przez całe swoje życie. Poświęciłem wszystko dla tej nienawiści, mam jej aż za dużo. Umrzesz, Itachi. Dzisiaj, z mojej ręki.

Niczego nie poświęciłeś, głupi braciszku. To wszyscy zawsze poświęcali się dla ciebie.

Itachi skinął głową.

Niech będzie, skoro tego chcesz.

Ostatni akt przedstawienia czas zacząć.

***

To nie była długa walka. Nie tak długa, jak się Sasuke wydawało, że będzie. Mimo to naprawdę trudno było oszacować, jak dużo czasu minęło, odkąd ruszyli na siebie i wymienili pierwsze ciosy. Walczyli na śmierć i życie, obaj traktowali przeciwnika całkowicie poważnie. Któryś z nich miał dzisiaj zginąć, muszą dać z siebie wszystko.

I tak się stało.

Pierwszy moment wahania i niepewności Itachi zobaczył w oczach swojego brata, kiedy mające zabić jutsu nie zadziałało. Sasuke był jak otwarta księga, szczególnie podczas bitwy. Itachi wyraźnie zobaczył w swoim bracie cień paniki. Mógł prawie usłyszeć, jak przeklina siebie samego za podjętą decyzję.

Teraz już nie ma odwrotu.

- Mówiłem ci, żebyś wrócił, gdy będziesz zdolny się ze mną zmierzyć. - Itachi spojrzał krytycznie na Sasuke, uchylając się przed ostrzem katany.

- Jestem gotowy - syknął z nienawiścią młodszy z braci.

Jeśli dobrze pamiętał, Chidori było techniką wymyśloną przez Kakashiego. Sasuke udało się je ulepszyć. Ciekawe.

Ale niewystarczające.

- Zniszczyłeś moje życie! - Kolejne uderzenie.

- Tylko jego część. Reszta zależała od ciebie.

Czy naprawdę nic nie rozumiesz?

- Jasne. I myślałeś, że puszczę to wszystko w niepamięć, zostanę na stałe w wiosce i będę mieć dom, żonę, dzieci?

Tak powinno być, jeśli nie byłeś w stanie mnie pokonać. Pokonać samego siebie.

- Pewną część udało ci się już zrealizować.

- Żartujesz? To wszystko było tylko dobrą wymówką. Przykrywką. Oni wszyscy - uśmiechnął się pogardliwie - naprawdę wierzyli w to, że zapomniałem. Że ci odpuściłem.

Itachi się nie odezwał.

- Więc kontynuowałem tę grę, farsę, żeby tylko ich przekonać. Ale zawsze myślałem tylko o zemście. Przyrzekłem, że cię zabiję i zrobię to, Itachi. Obiecałem to moim… Naszym rodzicom.

Mówiąc to, ruszył do ostatniego uderzenia. Teraz albo nigdy.

Głupi mały braciszek.

Po raz drugi już podczas walki mógł zobaczyć w nim wszystko, co chciał. Wściekłość jeszcze większą, niż na początku. Ból, który docierał do każdej komórki w ciele, powodując, że chciał krzyczeć o pomoc. Strach, że tak właśnie wygląda koniec.

Itachi otarł krew z ust. Owszem, Sasuke dał radę trochę go uszkodzić, prawdopodobnie starszy Uchiha miał złamaną rękę i lekkie obrażenia wewnętrzne. Bolały go też oczy, intensywniej niż zwykle, ale to pewnie od przeforsowania i zbyt długiego używania Kalejdoskopu.

Jednak to nie Itachi leżał teraz na ziemi i drżąc, przygotowywał się na śmierć.

Ta rozległa rana, którą mu zadał, nie rokuje zbyt dobrze. Właściwie wcale. Sasuke wykrwawiał się powoli, patrząc z niedowierzaniem na stojącego nad nim brata.

Zakasłał. Kilka kropel krwi osiadło na źdźbłach trawy. Przypominały poranną rosę.

- Więc…To tak to wygląda.

Tak, właśnie w ten sposób.

- W ostatecznym rozrachunku znowu mi się nie udało. Chyba faktycznie - coraz ciężej było mu oddychać - zbyt mało nienawiści.

- Nigdy nie umiałeś wybrać - odparł Itachi.


***

- I to wszystko? - zapytała głosem całkowicie pozbawionym emocji, przerywając trwającą ponad pięć minut ciszę, która zapadła po zakończeniu opowieści. Itachi milczał.

- To wszystko - odpowiedziała sobie samej. Świadomość prawdy uderzyła w nią wystarczająco mocno, by niemal całkowicie zaniemówiła. Chciała się dowiedzieć, musiała. Ale przedstawiona wersja wydarzeń przeszła jej najśmielsze oczekiwania.

Często wyobrażała sobie tę scenę. Zacięta, ostra walka, ciało bezwładnie opadające na spieczoną ziemię, gęsta, bordowa krew spływająca nieśpiesznie po kamieniach. W tych imaginacjach jednak Sasuke zawsze szeptał jej imię spierzchniętymi, pokrytymi kurzem wargami. Powtarzał je jak zaklęcie pełnym tęsknoty i żalu głosem. Przed oczami majaczyła mu kobieca postać z rozwianymi włosami i nieśmiałym uśmiechem, w płucach czuł jeszcze resztki delikatnego zapachu, który zawsze jej towarzyszył. Potem Sasuke Uchiha zamykał oczy, zamykał je już na zawsze, z obrazem Sakury wytłoczonym pod powiekami. Ogromny ból, który ściskał ją za serce zawsze wtedy, kiedy to sobie wyobrażała, uniemożliwiał normalne oddychanie, wysuszał usta i zwilżał niebezpiecznie oczy, jednak właśnie wtedy wybaczała mu najwięcej. Zapominała o odejściu, pustych słowach, złamanych przyrzeczeniach. Jeśli tylko w ostatnich chwilach Sasuke chociaż trochę za nią tęsknił, odrobinę żałował, wstydził się i chciał zawrócić czas.

Jaka głupia i naiwna była wtedy!

Na samym początku, gdy tylko Itachi skończył mówić, zszokowany umysł kazał odrzucić każde usłyszane przed chwilą słowo. To musi być kłamstwo - krzyczała wręcz jej psychika, chwytając się jedynego możliwego wytłumaczenia, które mogłoby uchronić ją przed całkowitym rozpadem na kawałeczki. Powiedział to specjalnie, z premedytacją ułożył tę historyjkę, by jeszcze raz oczernić Sasuke, by po raz trzeci zniszczyć go, tym razem w oczach żony.

Sakura Haruno nie była już jednak nastoletnią dziewczynką dającą się oszukiwać na każdym kroku. Gorzkie wydarzenia nauczyły ją chłodnej logiki, a „argumenty” Itachiego doskonale przemawiały do jej rozsądku. Nie chciała, tak bardzo nie chciała a jednak musiała mu uwierzyć. Uchiha nie miał powodu, by kłamać. Dlaczegóż by to robić, gdy w obliczu nadchodzącego końca łganie nie mogło przynieść mu żadnego większego pożytku? Poza tym, zbyt dobrze znała swego zmarłego męża, by opowiedziana właśnie wersja wydarzeń nie wydała się jej co najmniej prawdopodobna.

Została sama. Całkowicie sama. Kryształowy pomnik zbudowany na cześć Sasuke, sklejony ze wspomnień, urwanych zdań, różowych wizji przyszłości, która miała się już nigdy nie spełnić, był już wystarczająco porysowany. Gdzieś z tyłu, tak, by na pierwszy rzut oka niedoskonałości nie były widoczne. Historia Itachiego skruszyła go jednak całkowicie, zmiażdżyła doszczętnie, starła epitafium wychwalające Sasuke jako wspaniałego, kochającego męża, oddanego i wiernego przyjaciela, który jedynie nie mógł wyzwolić się z pęt przeszłości i pozwolić bratu, będącemu żywą zniewagą, chodzić bezkarnie po świecie. Swoim apatycznym głosem Itachi Uchiha napisał nowe słowa pożegnalne, przedstawiające Sasuke jako manipulatora zaślepionego chęcią zemsty, wykorzystującego miłość kobiety, która oddałaby za niego życie i zaufanie przyjaciół, jako więźnia przeszłości przenoszącego jej mrok, ciężar, towarzyszące jej cierpienie na najbliższych.

Sakura wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała się sama pod tym nowym epitafium podpisać. Jak na razie konieczność ta ją przerażała.

Przez cały ten czas, kiedy kobieta dochodziła do siebie, Itachi nie powiedział już ani słowa. Nie śpieszyło mu się nigdzie, a mimo, że szok mógł trwać bardzo długo, Sakura stanowiła ciekawy okaz do obserwacji. Mimo, iż wiedział dokładnie, czego mógłby się spodziewać.

Itachi uważał emocje za niepotrzebną słabość, balast, który skutecznie uniemożliwiał „karierę” w świecie ninja. Na ile był to pogląd wpojony, na ile jego własne stwierdzenie - trudno powiedzieć. Nie oznaczało to jednak, iż Itachi na emocjach czy uczuciach się nie znał. Było zupełnie przeciwnie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak często ludzie wokół ulegają tego rodzaju słabostkom, uznał więc za konieczne dobre rozpoznanie w tym temacie. Wiedza ta niejednokrotnie pozwoliła mu nie tylko przewidywać zachowanie zbyt wylewnego przeciwnika, ale również wykorzystać te „słabe punkty” i obrócić emocje przeciwko ich posiadaczowi.

Mógł więc z pewną dokładnością określić zachowanie Sakury. Nie różniła się w tym przypadku zapewne od większości kobiet, postawionych w jej sytuacji. Widywał takie rzeczy już jako zbieg i członek Akatsuki, ale też wcześniej, będąc członkiem klanu. Wszystkie te dziewczyny i kobiety, płaczące, zaciskające gorączkowo palce na bezwładnych ramionach ojców, mężów, braci, synów. Z czerwonymi oczami i rozczochranymi włosami, wołające jakby w amoku tych, którzy już nie mogli odpowiedzieć. Siedzące w cichych pokojach, tam, gdzie nie mogły ich dostrzec oczy ciekawskich lub współczujących. Albo te, które uśmiechały się, po trochu sztucznie, po trochu jakby na przekór losowi, chowające wszystkie myśli i uczucia w sobie, tak długo, jak tylko mogły, dopóki nie roztrzaskały na najmniejsze, niemożliwe już do powtórnego złożenia kawałeczki. Później wcale nie bywało lepiej. Właśnie dlatego - jak często stwierdzał - wszystkie te kobiety nie mogłyby być dobrymi wojownikami. Zamiast zostawić umarłych i iść dalej pielęgnowały ich obrazy w sobie, polerowały, ugrzeczniały je a czasem nawet kształtowały na nowo. Nie umiały odciąć się od wszystkiego, co tylko stawało na drodze do siły i potęgi. Zadowalały się wspomnieniami i chociaż często prowadziły już potem normalne życie, resztki przeszłości tkwiły w nich nadal. Co zwykle go dziwiło, nie zawsze wydawały się z tego powodu nieszczęśliwe, a przecież emocje widać było u nich jak na dłoni. Tworzyły własną enklawę kobiet pozostawionych z tyłu, gdzie tym najbardziej rozhisteryzowanym przychodziły z pomocą te, które już się ze swym losem pogodziły, gdzie najmłodsze wypłakiwały się w kimona trochę starszym, uspakajająco głaskanym przez jeszcze bardziej wiekowe. Gdy tak żyły razem, przypominały Itachiemu watahę wilków, która razem polowała, opiekowała się młodymi, wyła do księżyca i ogrzewała się swoimi ciałami, gdy przychodziła sroga zima.

Sakura była sama.

Sama jak palec, bez przyjaciół. Oprócz okolicznych wieśniaków, którzy zachowywali wobec niej podszytą nabożną czcią rezerwę, nie miała już nikogo. A w tej nieprzyjemnej chwili jedynym towarzyszem dla niej był on sam, niewidomy przestępca, który prędzej czy później zniknie. Tak jak zniknął Sasuke. Tak, jak zniknęło już wielu ludzi z jej otoczenia.

Co w takim razie zrobi zrozpaczona, pokiereszowana psychicznie kobieta, mająca za słuchacza i towarzysza osobę, którą mogła z czystym sumieniem nienawidzić? Zacznie zapewne płakać. Histeryzować, gdy tylko minie pierwszy szok. Zachowa się jak zagubione zwierzątko, porzucone, odrzucone przez kogoś, kogo bardzo kochało.

Tymczasem zachowanie Sakury było zgoła inne. Itachi nie usłyszał ani jednego spazmu płaczu. Kobieta zachowywała się tak, jakby nic wielkiego się nie wydarzyło. Jedynie jej ruchy były trochę spowolnione, a bicie serca szybsze niż zazwyczaj.

Sakura Haruno nie wpisała się w znany mu dotychczas obraz kobiety cierpiącej.

Usłyszał, jak bez słowa wsuwa krzesełko pod łóżko, wciąga głęboko powietrze i powolnymi, ciężkimi krokami kieruje się do wyjścia. Cienka ścianka rozsuwa się, Sakura przechodzi przez próg, zatrzymuje się na chwilę (podpiera się o framugę?), wychodzi. Przesuwa trochę ściankę, ale nie do końca. Zostawiła przerwę, był pewny. Dlaczego? Po chwili słyszy, jak z cichym westchnieniem siada na podłodze.

Musiał przyznać, choć niechętnie - zaskoczyła go. Wydawało mu się, że żona Sasuke będzie pod tym względem taka sama, jak wszystkie inne wdowy, dowiadujące się o czymś, co rujnowało dobrą opinię o zmarłym. Co nią kierowało, dlaczego nie potwierdziła wszystkich jego przypuszczeń? Nim zdążył zauważyć, analizował za to jej zachowanie i prawdopodobne jego przyczyny. Itachi nie lubił być zaskakiwany. Nie lubił, gdy coś szło nie po jego myśli.

Nie lubił też kłamać. Właściwie nie kłamał wcale - niby czemu miałby to robić? Zazwyczaj ludzie posługują się kłamstwem by chronić siebie, swoich bliskich, dobrą opinię. Fałszują rzeczywistość, by na wierzch nie wyszły ich ciemne sprawki. Boją się, więc kłamią. On nie musiał tego robić. Nie istniało wielu ludzi, którzy mogliby mu zagrozić, bliskich już nie było, a strachem jako takim się brzydził. Nie łgał więc, ani przed innymi, ani tym bardziej przed sobą samym. Musiał więc sobie przyznać - chęć rozwiązania zagadki przemieszała się z fascynacją niecodziennym zjawiskiem. Wiedział, że to połączenie nigdy nie ma dobrych skutków.

Usiadł na łóżku i oparł stopy o chłodną podłogę. Podtrzymując się o stolik, wstał i powoli zaczął iść w kierunku wyjścia. Stąpał tak cicho, jak tylko mógł, nie chcąc przerywać tej przyjemnej ciszy. Oczywiście, Sakura musiała się zorientować, że idzie w jej kierunku. Nie poruszyła się jednak, nie wykonała żadnego gwałtownego ruchu. Wciąż siedziała spokojnie, pogrążona we własnych myślach. Kiedy znalazł się odpowiednio blisko wyciągnął przed siebie rękę i delikatnie przesunął ją po chropowatej powierzchni ścianki działowej. Była dość elastyczna, na tyle, by wklęsnąć pod naciskiem palców. Nie odrywając dłoni, zjechał niżej. W pewnym momencie natrafił na lekkie wybrzuszenie. Zatrzymał się tam na dłużej, ogrzewając chłodne palce ciepłem jej ciała znajdującego się po drugiej stronie. Po chwili oderwał rękę i usiadł na podłodze, opierając plecy o dokładnie ten sam fragment ściany. Sakura poruszyła się niespokojnie, jednak po kilku sekundach znów zastygła w bezruchu.

Jakie to dziwne, jakie nietypowe i przeraźliwie wręcz nieprawdopodobne. Gdyby nie odrobinę drżąca szczęka może zaczęłaby chichotać. Oboje siedzieli na podłodze, opierając plecy o plecy, oddzieleni tylko kartonem.

Próbowała się uspokoić. Słyszał bardzo dobrze, jak na samym początku oddychała płytko, szybko, rozpaczliwie wciągała powietrze w płuca, tak, jakby za chwilę miało go zabraknąć. Z każdą minutą wyciszała się, nawet bicie jej serca wróciło już do normalności. Mijało też napięcie w mięśniach, zelżał nacisk ramion, coraz mniej napierała plecami na ścianę. Podobało mu się to, taka pozorna apatia, kiedy tak naprawdę tyle się działo. W niej. W nim.

Fakt, że nie zaczęła płakać, nawet ją zaskoczył. Jakaś część osobowości Sakury zazwyczaj reagowała na wszystko płaczem, albo przynajmniej wyznawała takie remedium na każdy ból. Tym razem jednak kobieta nie czuła nawet takiego pragnienia. Może przyszłoby ono później, nad ranem, kiedy zostałaby sama. Może płakałaby nawet i teraz, gdyby nie ta dziwna obecność człowieka, który - jak przypuszczała - powinien ją zniszczyć, tymczasem ofiarował jej przedziwne wsparcie. Nie mogła przypuszczać, iż zrobił to specjalnie - o tak duży przejaw dobrej woli go nie podejrzewała. A jednak, kiedy siedział tak niewzruszenie przy niej, zaczęła się mimowolnie uspokajać. Nic nie mówił, niczego nie żądał, nie triumfował, nie pytał, nie pocieszał nawet. Po prostu tak siedział z drugiej strony, cały czas. Kiedy wreszcie ogarnęło ją zmęczenie i osunęła się w dół, nie zareagował. Poczekał spokojnie, aż podciągnie się z powrotem do poprzedniej pozycji i po prostu oprze się o niego, jak o skałę. Sakura zastanawiała się, co nim kierowało? Dlaczego właśnie tak postąpił?

Było coś kojącego w ciszy. Oczywiście, różne są jej rodzaje i nie w każdej można czuć się tak samo dobrze. Itachi szczególnie upodobał sobie tę ciszę związaną z samotnością. Kiedy jesteś sam i stajesz sam przed sobą, przestajesz być ninja, zbiegiem, przestępcą, synem, zdrajcą, bratem, spełnieniem oczekiwań, cudownym dzieckiem, łącznikiem pomiędzy… - jesteś po prostu sobą. Itachim odrywającym się od dotychczasowych ról. Po prostu sobą, w najprostszej i być może najpiękniejszej, bo najbardziej prawdziwej postaci. Wbrew przewidywaniom, doświadczenie takiej ciszy nie zdarzało mu się często. Kiedy był w Akatsuki większość misji wykonywał wraz ze swoim partnerem, który, cokolwiek by o nim nie mówić, do małomównych nie należał. Respektował oczywiście naturalne prawo Itachiego do obwarowania się ciszą absolutną, jednak częściej okoliczności działały na jego korzyść - a tu trzeba coś zaplanować, kogoś o czymś powiadomić, coś od kogoś wyciągnąć, ewentualnie zarezerwować nocleg.

Jako dziecko nie lubił ciszy pełnej oczekiwania. Ta zawsze zapadała, kiedy rodzice lub starszyzna klanowa oczekiwali od niego zaprezentowania swoich niedawno nabytych umiejętności lub zgodzenia się na kolejną misję mającą przybliżyć klan Uchiha do dominacji w Wiosce Ukrytego Liścia. Ciężka, nieprzyjemna cisza, którą przerywał zazwyczaj jego monotonny, apatyczny głos, albo kolejny wywód ze strony ojca.

To, co działo się teraz, było inne od wszystkiego, co do tej pory poznał jeśli chodzi o ciszę. Najbliżej temu milczeniu było do tego związanego z samotnością. Nie był sam, a jednak obecność Sakury w żaden sposób mu nie przeszkadzała. Przeciwnie, nawet łatwiej przyszło mu oczyścić umysł ze wszystkich niepotrzebnych myśli i tak po prostu trwać. Ktoś mógłby powiedzieć, że to marnotrawienie cennego czasu, którego Itachi zresztą nie miał w nadmiarze. Nie obchodziło go to, istotne bowiem było „tu i teraz”. Na co zresztą mógłby przeznaczyć ten czas? Wszystko, co mógł osiągnąć w swoim życiu, osiągnął.

Która mogła być godzina? Straciła rachubę w momencie, kiedy Itachi zaczął opowiadać o swoim ostatnim starciu z Sasuke. Prawdopodobnie był środek nocy, niebo za oknami było praktycznie czarne. Ile już tak siedzieli? Kolejne pytanie bez odpowiedzi, zresztą, nie zależało jej. Mogłaby tak siedzieć całą noc, byle jak najdalej od kolejnego dnia, z którym trzeba będzie się zmierzyć. Położyła dłoń na progu.

Czy chce coś powiedzieć? Tak postąpiłaby każda inna na jej miejscu, ale Sakura Haruno już raz dzisiaj dowiodła, że nie wpisuje się w szablony. Może jednak jest coś, o co chciałaby zapytać, coś, co sama chciałaby dopowiedzieć. Ciekawiło go, czy nadal myśli o Sasuke tak samo, czy też może jej podejście do zmarłego męża uległo chociaż małej zmianie. Czy nadal będzie go idealizować, czy też może wreszcie przyjmie prawdę? Podpierając się, oparł rękę o lekko wystającą deskę oddzielającą korytarz od pokoju.

- Zawsze byłam słaba - szepnęła w końcu, czy może raczej zamruczała pod nosem. Usłyszał ją jednak. Odwrócił głowę w kierunku szpary pomiędzy niedosuniętymi drzwiami, a ścianą. Przycisnął policzek do zimnego papieru. Ona, z drugiej strony, zrobiła dokładnie to samo.

- Moi rodzice nie chcieli, żebym szła do akademii. Wydawało im się to zbyt niebezpiecznym i kosztownym pomysłem. Czemu się dziwić, mają własny sklep i sami są raptem geninami. Niewiele brakowało, a skończyłabym tak samo jak oni. I właściwie, może tak byłoby lepiej?

Nic nie odpowiedział. Sakura westchnęła głęboko.

- Oczywiście, nie poznałabym wtedy Naruto, Sasuke - lekko zadrżał jej głos. Natychmiast się jednak opanowała - Kakashiego, wszystkich tych ludzi. Koniec końców nie skończyłabym jako medyk na prowincji, gdzieś daleko od prawdziwego świata. Może tak byłoby lepiej.

Co chcesz powiedzieć, Sakura? O czym tak naprawdę myślisz?

- Czy… gdybym była silniejsza, nie odszedłby? Dałabym radę go zatrzymać?

Skarciła się w myślach za to głupie pytanie. Co za różnica, teraz, kiedy upadły ostatnie pomniki, po co pytać o zafałszowaną przeszłość, o miłość, której nie było?

Zawsze na końcu, Sakura. Gdzieś za innymi, gdzieś z tyłu, próbująca nadążyć, zrównać krok z tymi, których najbardziej podziwiałaś.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.