Opowiadanie
Drzewo Światowe
Prolog
Autor: | Slova |
---|---|
Serie: | Mahou Sensei Negima |
Gatunki: | Akcja, Fikcja, Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Self Insertion, Przemoc |
Dodany: | 2008-06-03 14:23:42 |
Aktualizowany: | 2008-06-03 14:23:42 |
Następny rozdział
Słońce stało w zenicie i niemiłosiernie zasypywało powierzchnię ziemi gorącem i jasnością, rozgrzewając do miękkości asfalt, nad którym falowało parne powietrze. Najbliższa Ziemi gwiazda królowała niepodzielnie na błękitnej tafli nieba, bez obawy ze strony jakichkolwiek chmur czy obłoków.
Szklane gmachy wieżowców i drapaczy chmur odbijały blask, jakby próbowały dorównać potędze i majestatowi słońca. Bezskutecznie starały się zaprezentować przed nim kunszt ludzkiej myśli technicznej i pomysłowości, bo przecież czym były wobec życiodajnego ciała niebieskiego?
W pewnym jednak momencie coś zakłóciło tryumf gwiazdy, przesłaniając na krótki moment jej oblicze i rzucając długi cień na sylwetki niebotycznych budynków. Słońce jednak zdawało się puścić tę zniewagę mimo uszu i dalej torturowało powierzchnię ziemi.
Cień przemieszczał się dalej nad miastem, deformując się na nierównościach terenu i budynkach, od czasu do czasu pogrążając się w innym, głębszym cieniu, panującym na ulicach miasta, by za moment znów przyćmić blask drapaczy chmur. Po kilku minutach zaczął się zmniejszać i znalazł się nad wolną od wysokich zabudowań przestrzenią.
Czarna sylwetka, dotychczas przemieszczająca się po nieboskłonie, zaczęła szybko powiększać się i opadać ku ziemi. Powietrze przeszył basowy huk podobny do gromu, a biały kolos opadł z gracją i majestatem na czarną płytę lotniska. Do basowego grzmotu dołączył pisk hamulców, a po chwili oba te dźwięki ustąpiły miejsca głośnemu szumowi, obracających się siłą bezwładności turbin silników odrzutowych.
Właz w boku maszyny otworzył się z sykiem siłowników hydraulicznych, a pod otwór wyjściowy podjechał pojazd ze schodami na dachu.
Z ciemnego wnętrza samolotu zaczęli wylewać się strudzeni długim lotem pasażerowie. Dla jednych był to pierwszy podniebny rejs, inni byli już zaprawionymi weteranami. Byli wśród nich zarówno młodzi, ambitni biznesmeni, jak i poszukujący pracy w bogatszym kraju imigranci. Jedni ubrali garnitury lub szykowne suknie, inni tanie swetry z tureckim wzorkiem lub luźne bluzy. Nikt z nich jednak nie wyróżniał się nazbyt ze społeczeństwa. Tylko jedna osoba była inna.
Chłopak był ubrany w zielony, wpadający w brąz mundur, złożony z marynarki z długimi klapami i dwoma guzikami oraz wyprasowanych na kant spodni. Na zapiętej pod samą szyję ciemnokremowej koszuli, kontrastował krawat w kolorze roślinnej zieleni. Chłopak na głowie miał komponujący się z resztą ubioru kapelusz, a jego szarobłękitne oczy skryły się za okularami, osadzonymi na masywnym, lecz proporcjonalnym nosie.
Młodzieniec wykrzywił usta w grymasie, przypominającym nieco uśmiech i zszedł spokojnie na płytę lotniska. Za nim z samolotu wyłoniło się jeszcze trzech podobnie ubranych do niego osobników. Szybko i bez zbędnych formalności zamienili ze sobą kilka słów w niezrozumiałym języku, a potem wsiedli jak jeden mąż do taksówki, czekającej kilkaset metrów od samolotu.
- Dokąd? - spytał podstarzały kierowca, o nieprzyjemnym wyrazie twarzy, przesłoniętym nieco przez gęstą, czarną brodę i okulary, przywodzące na myśl wielkie oczy muchy.
Na desce rozdzielczej pojazdu idiotycznie kiwał głową dziwny zwierzak, kojarzący się z pokemonem, a pod sufitem przy przedniej szybie falowały frędzelki i koraliki.
Chłopak rozsiadł się wygodnie na przednim siedzeniu i położył kapelusz na prawym kolanie, odsłaniając obcięte na jeża, ciemne włosy. Zapiął pas i bez spoglądania na kierowcę, odparł z nutką zadowolenia w głosie:
- Do Drzewa Światowego.
a to co?
Cały rozdział poświęcony patetycznemu opisowi lądowania samolotu. Ewolucjo, ratuj! To już lekkie przegięcie. Do tego wszechobecna pompatyczność. Aż do mdłości wzniosłe.
Gramatycznie i stylistycznie poprawne, dlatego dałam 6ptk.
Podsumowując: ciężki przerost formy nad treścią