Opowiadanie
Anioł Śmierci
Rozdział 1 - Dar z niebios
Autor: | dariusman |
---|---|
Korekta: | Inai, Teukros |
Serie: | Death Note |
Gatunki: | Dramat, Kryminał, Mroczne |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2008-07-09 10:05:20 |
Aktualizowany: | 2008-09-01 19:24:20 |
Następny rozdział
Nad podwarszawskimi polami wstawał świt. Nisko świecące słońce wydłużało cienie poruszających się ludzi. Na dróżce, z której zwykle korzystali kierowcy traktorów, stały zaparkowane radiowozy. Obecni tu ludzie kręcili się w obrębie obszaru zaznaczonego biało - czerwoną wstęgą. Na środku ogrodzonego miejsca była wykopana dziura. Obok leżały zwłoki czteroletniej dziewczynki.
Zwłoki były obserwowane przez młodego mężczyznę. Miał czarne, proste włosy z grzywką sięgającą brwi. W jego zielonych oczach widać było przerażenie. Jak mógł… przecież to był tylko dzieciak… czemu? - pomyślał. Po co mu to było? Ona była bezbronna…
Z zamyślenia wyrwał go starszy policjant:
− Panie prokuratorze, jeszcze tylko parę zdjęć i wkładamy to do wora.
− Ok., dobrze. - odpowiedział prokurator.
Przyjrzał się jeszcze raz zwłokom dziecka, nie zwracając zupełnie uwagi na pracującego obok fotografa. Później ciało zostało włożone do plastykowego wora i nałożone na nosze.
− Jeszcze zabezpieczcie teren i poszukujcie jakiś dalszych śladów. Ja już jadę do prokuratury. Gdyby coś się jeszcze znalazło, dajcie znać − powiedział, po czym wsiadł do zaparkowanego dalej granatowego samochodu i odjechał nim.
W tym czasie z nieba na balkon pewnego mieszkania sfrunął zeszyt.
− Panie Mochnacki, niech się pan obudzi! − krzyknął zezłoszczony prokurator okręgowy Warszawy.
− Przepraszam, zamyśliłem się − odpowiedział Mochnacki. Wciąż miał przed oczyma zwłoki tej dziewczynki.
Byli w gabinecie Mochnackiego, urządzonym skromnie: biurko z papierami i laptopem, kilka krzeseł, kopia obrazu Opactwo w Dębowie Caspara von Fiedricha, jedna roślinka na parapecie okna.
− Nad czym? Aaa, pan był dziś na miejscu ukrycia tych zwłok?
− Tak.
− I co? Widział pan zdjęcia poprzednich ofiar tego osobnika, czemu więc panem to tak wstrząsnęło?
Idiota, pomyślał Mochnacki, Coś innego jest zdjęcie, a coś innego jest zobaczyć to na własne oczy
− No cóż, pan nie ma jeszcze trzydziestki, to jeszcze pan nic nie widział − kontynuował prokurator okręgowy.
A ty co widziałeś, baranie? - zapytał w myślach Mochnacki - Tylko zdjęcia, gdzie widać moment wręczenia łapówki. Ach tak, strasznie wstrząsające obrazy
− Ale niech pan się pozbiera i idzie doglądnąć sekcję zwłok − kończył już zwierzchnik - I niech będą jakieś wnioski, coś. Jutro rano muszę podać notkę ministrowi na ten temat... a jak mu się nie spodoba, to ja będę miał problem.
− Rozumiem - odpowiedział Mochnacki − Teraz jest problem w tym, że już dawno wiemy, kto jest mordercą.
− Tak, ale sam pan wie, że ma alibi. Nie mamy dowodów, że to on. Ta cała pańska dedukcja detektywa nie wystarcza.
Sekundę później Mochnacki został sam w swoim biurze.
Lekarz sądowy nie powiedział nic, co by Mochnackiego zaskoczyło. Dziewczynka była przed śmiercią gwałcona, a potem uduszona. Młody prokurator musiał przyznać, że morderca bardzo dobrze zacierał ślady, lecz i tak Mochnacki stosunkowo szybko odkrył tożsamość Piotrusia Pana, jak psychopata został nazwany przez opinię publiczną. W drodze do mieszkania szybko w myślach podsumował to, co wiedział.
Dziewczynka była już siódmą ofiarą Piotrusia Pana, siódmym dzieckiem zabitym w Warszawie w ostatnich dwóch miesiącach. Kraj ogarnęła psychoza. Morderca nie schodził z czołówek gazet, które wciąż spekulowały na temat jego tożsamości i motywów. Mochnacki rozpracował go przy trzeciej ofierze, zwracając uwagę na podwyższoną ilość cukru we krwi ofiar, co wskazywało na to, że morderca musiał uzyskać zaufanie swojej przyszłej ofiary między innymi częstując ją cukierkami. Dzieciak później z nim szedł do samochodu, na co prokurator wpadł dzięki błędowi mordercy, który zakopał drugą ofiarę wraz z małym fragmentem tapicerki. Znaczyło to, że gwałt musiał się odbyć też w aucie, i że był na tyle okrutny, że malec mimo słabych rączek zdołał w skurczu wyrwać kawałek tapicerki.
Nie, nie mogę... - pomyślał Mochnacki - nie jestem w stanie o tym myśleć. Ale, jak ktoś mógł to zrobić czteroletniemu dziecku? Cztero - lub pięcioletnie dzieci gwałcone w taki sposób? Tego jeszcze nie było... taki potwór, takie potwory powinny natychmiast UMRZEĆ!
Tożsamość Piotrusia Pana Mochnacki ustalił na podstawie miejsca zniknięcia trzech pierwszych ofiar (było to na Pradze) oraz na podstawie zeznań świadka, który zaobserwował, że podejrzany zawsze bywał na placyku popołudniu, gdy pierwsza przyszła ofiara się bawiła. Matka dziecka w tym czasie kupowała w pobliskim sklepie pieczywo na dzień następny. Niestety samego momentu porwania nikt nie widział.
Piotrusiem Panem był niejaki Jacek Minerski, który był kierownikiem działu marketingu pewnej agencji prasowej. Miał alibi: w chwili porwań zawsze podobno był w pracy na jakieś konferencji. Mochnacki wywnioskował, że po prostu dziecko ufnie szło do mieszkania Minerskiego, gdzie ten wiązał i kneblował ofierze usta. Oprawca zostawiał dzieciaka w mieszkaniu i sam poszedł do pracy. Wracał wieczorem, gdy było ciemno i wtedy niósł dziecko do drugiego samochodu. Prawdopodobnie Minerski się przebierał w jakieś inne, znoszone ubranie dla niepoznaki. Ofiary nie były wybierane przypadkowo - zawsze pochodziły z biednych rodzin, gdzie matki nie dopilnowywały swych dzieci.
Mochnacki zaparkował przy swoim bloku na Mokotowie. Blok, w którym mieszkał był prostą szarą bryłą, lecz teraz słońce zachodziło i od strony frontowej budynek był w cieniu, co mu dawało taki dziwny, nie czarny, lecz już nie szary odcień. Prokurator szybko wszedł do klatki schodowej, zwołał windę i już po chwili był w swoim mieszkaniu. Było to mały apartament, z jednym pokojem głównym, jedną sypialną, kuchnią i łazienką. Nie był on tak skromnie urządzony jak biuro w prokuraturze. Ściany były pomalowane na granatowo. Na tych ścianach wisiało w sumie z pięć obrazów, przedstawiające gotyckie katedry. Mochnacki lubił budynki gotyckie, pewnie za ich tajemniczość. Zmienił w przedpokoju buty, w salonie rzucił marynarkę na fotel i wyszedł zapalić na balkon. Była już noc, światła latarni tworzyły wysepki w ciemnym morzu. Mochnackiemu zaczęły się narzucać ponure myśli:
Ten świat... jest zły. Wysiłki, by go naprawić, zawsze spływają na marne. Ci wszyscy papieże i dalajlamy stają się w oczach ludzi wyłącznie gwiazdami. Politycy myślą tylko o sobie. Organizacje pozarządowe... są tylko dobrym interesem. Teraz, gdy trzeba powstrzymać mordercę pedofila, to ten debil prokurator okręgowy martwi się o swoją twarz przed społeczeństwem. I co ja mogę zrobić?
Odwrócił się, zrobił krok i nadepnął na coś dziwnego. Cofnął stopę i podniósł ten przedmiot.
Jakiś zeszyt!
Wszedł z dziwnym zeszytem do pokoju. Usiadł na fotelu i przyglądnął się jej. Na ciemnej okładce były napisane dwa słowa:
Death Note
Spojrzał na drugą stronę okładki − był tam tekst po angielsku:
1. Osoba, której imię i nazwisko zostaną zapisane w tym notesie, umrze.
2. By doprowadzić do śmierci danej osoby, podczas wpisywania imienia i nazwiska należy dokładnie ujrzeć w myślach jej twarz, nie można zatem jednym wpisem zabić wszystkich osób o takich samych imionach i nazwiskach.
3. Po wpisaniu imienia i nazwiska, w ciągu 40 sekund czasu ludzkiego należy podać oczekiwaną przyczynę śmierci.
4. Jeśli przyczyna śmierci nie zostanie opisana, osoba ta umrze na zawał serca.
5. Po wpisaniu przyczyny śmierci piszący otrzymuje kolejne 6 minut i 40 sekund na dokładne opisanie jej okoliczności.
Notes Śmierci? Co to za bzdura? - to było pierwsze co wpadło do głowy Mochnackiemu. Spojrzał na na pierwszą kartkę, która była już zapisana... jakimś chińskim lub japońskim alfabetem.
Co to jest? - zapytał sam siebie - To jakiś żart? Skąd się wziął ten szmatławiec? Pewnie muszę to wywalić, nie interesują mnie takie głupoty. Ale coś go powstrzymywało od pozbycia się zeszytu. Mochnacki nagle, jakby poruszony jakąś cudzą wolą poszedł do swojej sypialni. Zapalił małą lampkę. Wtedy z otwartego okna usłyszał jakieś głosy. Mochnacki sprawdził, co się tam działo. Głosy dochodziły z drugiej strony ulicy, gdzie szybko szła grupka pięciu osiłków z szalikami Legii Warszawa. Mochnacki przypomniał sobie, że dzisiaj był jakiś mecz pucharowy.
− K**** mać! Znowu przegraliśmy z tą Wisłą! P****** tych ch****! − krzyczał osobnik z czapką bejsbolówką.
− No po prostu nakopać ich do d*** i wyp******* tych Żydków do siebie! − darł się drugi, mający na sobie dres z napisem „HWDP”.
Prymitywy - pomyślał krótko prokurator. Nagle zauważył chłopaka, idącego naprzeciw tej bandzie. Był to prawdopodobnie student, był dosyć młody i schludnie ubrany. Na widok szalikowców przeszedł na drugą stronę ulicy. Ale przezorność nie pomogła. Banda szybko zauważyła studenta i szybko go otoczyli.
− Ty, jesteś za Legią? − zapytał osiłek w bejsbolówce − Jestem Mirek Garski, jestem teraz wkurwiony i mam ochotę komuś nap******* do d***.
− Panowie... − zaczynał student, ale silne uderzenie w brzuch uniemożliwiło mu kontynuowanie.
− Masz, k**** , jakiś problem? − zapytał chuligan. Jeden z jego kompanów pchnął nieszczęśnika na ziemię. Reszta zaczęła go kopać.
Mochnacki, sam nie wiedząc dlaczego, wziął długopis. Po czym do zeszytu wpisał: Mirek Garski. Osiłki zaczynały poniżać skopanego nieszczęśnika, obrażać i grozić nożem. Prokurator patrzył na przemian na zegarek w ręku i na scenę na ulicy. Wskazówka sekundnika poruszała się bardzo wolno, te 40 sekund dłużyły się niemiłosiernie. Aż nagle:
− No dobra, kończę z nim jednym... arghhhhhhhhh − Mirek Garski padł na ziemię. Wszyscy znieruchomieli. Osiłki przestały zwracać uwagę na studenta, który skorzystał z okazji i kulejąc, oddalił się powoli, lecz oni interesowali się tylko martwym kolegą. Nie wiedzieli, co się działo. Stali tak i zaczynali przeklinać nad ciałem martwego kolegi. Po chwili zjawił się radiowóz z czterema policjantami, prawdopodobnie wezwany przez studenta. Aresztowali osiłków i zabrali martwe ciało.
Najbardziej zszokowany był prokurator Piotr Mochnacki. Ten stał przez długą chwilę patrząc na to, co się działo na ulicy, patrząc się na martwe ciało Garskiego. Dopiero gdy policja zabrała zwłoki, Mochnacki położył się na łóżku. Zanim zgasił światło, napisał jedno nazwisko do Notesu Śmierci: Jacek Minerski.
Błąd w fabule
''Mirek'' jest skrótem od ''Mirosława''. Według zasad DN gość nie powinien umrzeć, gdy napisze się zdrobnienie. Tekst jest nawet-nawet, ale nieznajomość fabuły trudno przeboleć.
Nie bardzo mi pasuje ten rozdział. Nie trzyma się tu kupy cieńko oceniam rozdział
hm
pisane w sposob strasznie naiwny i przewidywalny. Do tego styl lezy i kwiczy, duzo zdan o zlej konstrukcji. I za Chiny Ludowe nie moge pojac, czemu skoro prokurator juz przy 3ciej ofiarze wiedzial kto jest zabojca i mial nawet dowody w postaci kawalka tapicerki, pozwalal dalej mordercy chodzic wolno ;p nic sie kupy nie trzyma.
niezłe
Lubię próby przenoszenia mangowych historii w nasze realia, nieważne, że najczęściej są one klapami. To zaczyna się nawet obiecująco, ale z oceną poczekam.