Opowiadanie
Mokon... i (ch)wała zwyciężonym - relacja
Autor: | Grisznak |
---|---|
Korekta: | IKa |
Kategorie: | Inne, Relacja |
Dodany: | 2008-12-15 15:53:08 |
Aktualizowany: | 2012-07-02 13:48:08 |
”Osobiście odnieś się do pomysłu tego:
Zróbmy taki kon, gdzie nie będzie niczego”
Anonimowy uczestnik Mokonu
Gdy w sobotni poranek jechałem pociągiem do Warszawy, dosiadło się do mnie dwóch szachistów, którzy przez dwie godziny perorowali zacięcie o realiach polskich zlotów i turniejów szachowych. Temat ten to dla mnie terra incognita, jednak obaj panowie przez pół drogi narzekali na jakiś fatalnie zorganizowany turniej, w którym niedawno brali udział i wyrażali obawy, czy tam, gdzie obecnie się udają, nie będzie podobnie. "Ha, a ja jadę na świetny konwent" - myślałem sobie, zmuszony do słuchania ich rozmowy. Oj, gdybym wiedział, jak się myliłem, choć przecież, nie tylko ja jeden jechałem na Mokon ze sporymi oczekiwaniami. Już na trasie z Dworca Centralnego, w autobusie wyładowanym po brzegi mangowcami, słyszałem głosy wielu osób, które wypowiadały się na temat Mokonu ze sporymi nadziejami na naprawdę udany konwent. Zapowiedzi, konwencja, program, miejscówka - wszystko to skutecznie ściągnęło na miejsce niemal tysiąc osób.
Gdy dotarliśmy na miejsce, oczom naszym ukazał się znacznych rozmiarów budynek, różniący się w stopniu znaczącym od standardowej szkoły. Nie on jednak zwracał uwagę, ale tłum kłębiący się przy wejściu, przypominający te, gromadzące się przy okazji otwierania Media Markt. Do tej pory nie jestem pewien jak mi i innym osobom przygotowującym salę konsolową udało się przez owe morze ludzkie przejść (niemniej, Mojżesz byłby z nas dumny) bez uszczerbku na zdrowiu i dostać się do środka. Wnętrze szkoły robiło wrażenie, nie powiem. Problem był jednak taki, że organizatorzy zdecydowali się wynająć na konwent jedynie część szkoły i to nie do końca. W głównej sali bowiem odbywał się (w trakcie konwentu!) koncert, który nie dość, że wyłączył ją z użycia, to jeszcze (jak to koncerty mają w zwyczaju) przedłużył się, co okazało się brzemienne w skutki. Ale o tym później...
Na pierwszy rzut oka nie zauważyłem żadnych symptomów nadchodzącej klęski. Cóż, będąc jednym z organizatorów sali konsolowej, miałem na głowie co innego. Dobrym pomysłem okazał się podział konsol pomiędzy dwie sale - "Battle Arenę", zorganizowaną przez Soul Calibur Poland, poświęconą bijatykom i "Chillout zone", za którą odpowiedzialny był Inner World of Final Fantasy, przeznaczoną dla tych, dla których Soul Calibur i Tekken nie są sensem życia, zaś Taki i Ivy - jedynymi tematami snów. Niestety, poziom obu był nierówny - na „Battle Arenie” zabrakło telewizorów i konsol. „Chillout Zone”, choć nie narzekało na brak sprzętu (telewizory HD, duża ilość konsol najnowszej generacji), miało problemy z elektroniką - mówiąc po ludzku, w pewnej chwili siadł prąd na sali. Zapowiadało się źle, ale dzięki m.in. pomocy panów z obsługi technicznej budynku, udało się sprawę załatwić. Gdy wszystko było mniej więcej gotowe, postanowiłem zerknąć do rozpiski, aby dowiedzieć się, kiedy odbędą się przygotowane przeze mnie panele.
Kilkukrotne przewertowanie informatora pozwoliło mi poznać straszliwą prawdę - godzinowej rozpiski atrakcji nie było. W rezultacie tego nie odbyła się niemal żadna z atrakcji przewidzianych na pierwsze godziny konwentu, po prostu nikt nie wiedział, gdzie co jest. W tym samym czasie zaczęto wpuszczać ludzi. Obsługą naprawdę znacznych rozmiarów kolejki zajmowała się jedna (sic!) kasa. Nic więc dziwnego, że wiele osób musiało godzinami czekać na zimnie, nieważne, czy zrobiło rezerwację czy nie. Rozpiski pojawiły się kilka godzin później - pamiętam Yena, który chodził po konwencie i ofiarnie rozdawał je innym. Gdy jedna z nich trafiła w moje ręce, zacząłem desperacko szukać lupy, druk bowiem był tak mały, iż ledwo co było widać. Rozumiem, że młodzież przywykła do robienia ściąg czcionką numer 4, jakoś daje sobie z tym radę, ale nie wszyscy mają lupy zamiast oczu. Jak już jednak wyżej wspomniałem - bałagan zaczął się na początku i szedł dalej, niczym lawina, porywając za sobą kolejne elementy programu.
Ci, którzy weszli na konwent jako zwykli uczestnicy, musieli przeżyć moment zwątpienia, gdy, jak to zwykle bywa, zaczęli szukać sal przeznaczonych do spania. Prędzej udałoby im się znaleźć świętego Graala albo R'lyeh. Nie zliczę osób, które podchodziły do mnie i pytały "Grisz, nie wiesz może, gdzie tu są sleeping roomy?". Niestety, nie byłem w stanie im pomóc. Spora część rozłożyła się więc na korytarzach, a niektórzy, postępując skądinąd logicznie, weszli do tych sal, które były otwarte i, nie przejmując się tym, że koło drzwi wisiała kartka zawierająca np. napis "panelówka", rozkładali swoje legowiska w środku. O takim szczęściu mogło jednak mówić niewielu. Tajemnicą poliszynela jest, iż organizatorzy nie pomyśleli, ile miejsca do spania będą potrzebować goście i zadowolili się tylko fragmentem szkoły. Tymczasem wystarczyłoby kilka klas więcej i problem byłby zażegnany.
Mieli szczęście ci, którzy trafili na interesujące ich atrakcje. Odbyła się część z nich, nierzadko o rzeźnickich wręcz porach. Wesoły i bardzo udany konkurs yuri miał miejsce o czwartej nad ranem. Wiedzówki, wymagające w miarę trzeźwo i sprawnie funkcjonującej łepetyny (Clannad, Soul Eater, Code Geass) rozgrywane były w podobnych godzinach. Wspomnieć muszę o sali przeznaczonej dla fotografów - ta była nieźle przygotowana (choć tu wypowiedzieć się powinni przede wszystkim ci, którzy z niej korzystali). Niezłym pomysłem była pokaźnych rozmiarów wystawa Dollfie. Wielki hall był wręcz stworzony dla wystawców - w porównaniu z wąskimi i zatłoczonymi szkolnymi korytarzami znanymi z innych tego rodzaju imprez, sprzedawcy nie mieli chyba na co narzekać. Zjawiło się ich wielu, choć zauważalny był brak Waneko (czyżby plotki o słabej kondycji tego wydawnictwa były prawdą?). Niejeden uczestnik spędził na oglądaniu stoisk sporo czasu, zwłaszcza, że wiele więcej do roboty na Mokonie nie było. Dobrze była zorganizowana sala artystyczna, w której przez większość czasu coś się działo. Szkoda natomiast, że organizatorzy w tak minimalnym stopniu wykorzystali konwencję. Trzy wielkie mokony na ścinanie hallu wyglądały sympatycznie, kilka clampowych atrakcji było, ale jednak chciałoby się więcej - skoro bowiem konwent nosi nazwę "CLAMP Festival", to mam prawo stawiać wymagania. Nie było zapowiadanych pryszniców ani palarni. Zaopatrzenie w jedzenie kulało, nie każdy bowiem gustuje wyłącznie w japońskich daniach.
Uwagę chyba każdego przykuwały stroje przygotowane na cosplay. Dawno nie widziałem tak wielu tak udanych przebrań. Zarówno pod kątem dostosowania się do tematyki (CLAMP) jak i jakości wykonania strojów, był to chyba najlepszy cosplay w roku 2008. Zarówno serie nowe i popularne (Code Geass, Vampire Knight), jak i klasyka (Muminki, Record of Lodoss War) miały swoich godnych przedstawicieli. Moimi prywatnymi faworytami byli Robin Sena z: Witch Hunter Robin i Pyramid Head z Silent Hill 2. Ciekawostką było także pojawienie się rosyjskiej grupy cosplayowej (której to przedstawiciele dawali głośno wyraz swojemu niezadowoleniu z organizacji Mokonu). Dodać warto, że dla tych, którzy nie zmieścili się do main roomu, przebieg całego cosplayu wyświetlać miano na sporym ekranie. Cosplay zapowiadał się więc świetnie. Cóż z tego jednak, skoro zaplanowany na 22.00, odbył się grubo po północy? Winny temu był ów nieszczęsny koncert, który odbywał się wieczorem na terenie konwentu. Dwugodzinna obsuwa zaowocowała nie tylko fatalnym humorem u wielu cosplayowiczów (trudno im się dziwić, wszak czekanie w przygotowanym stroju nie każdego musi bawić). Ponadto, niektórzy z nich mieli wykupione jednodniowe wejściówki, których termin ważności skończył się, zanim jeszcze cosplay się zaczął.
Ku ich pocieszeniu dodać można, że nie zauważyłem, aby ktoś kontrolował wchodzących i wychodzących. O ile jeszcze na początku, póki była kolejka, przy drzwiach stała ochrona, tak potem normą było, że na Mokon mógł wejść praktycznie każdy (i cieszyć się trzeba, że, wzorem Yokkonu 3, żadna kolumna nie dostała nóżek i nie wyszła, na chwilę obecną wiem tylko o kradzieży należącego do Di laptopa z „Battle Areny”). Niemniej, na konwencie mógł przebywać każdy, niezależnie od tego, czy i jaki miał identyfikator. Sam na kilka godzin zdjąłem mój i nie przypominam sobie, abym wchodząc i wychodząc ze szkoły, zwrócił czyjąkolwiek uwagę. Na szczęście okolica należała do spokojnych, dzięki temu wizyty "tubylców", takiej jak te znane z PierniConu czy BAKI, nie przeżyliśmy.
Nie spotkałem osoby, która powiedziałaby mi, że Mokon jej się podobał. Symboliczna jest tu scenka, kiedy to rozmawiałem na schodach z Doji Mózgiem i żartobliwie zauważyłem, że może jednak ten konwent nie jest aż tak zły. Dosłownie w tej samej chwili przebiegł koło nas jakiś mangowiec i słysząc moje słowa, krzyknął głośno "jest!". Cóż, vox populi, vox dei. Powiedzmy więc jasno - Mokon był słaby. O ile Funekai (o którym bardzo krytycznie pisałem kilka miesięcy temu) poległ w moich oczach z powodu zachowania kilku organizatorów, tak tu przede wszystkim dał się gołym okiem widzieć brak doświadczenia. Panie organizatorki popełniały kardynalne wręcz błędy, które, sumując się, dawały całościowy obraz nędzy i rozpaczy. Nie zamierzam umniejszać ich winy, zauważę jednak, że pewnie nie byłoby tak źle, gdyby w organizacji konwentu znalazły się, jedna lub dwie, bardziej doświadczone osoby. Być może kilku wpadek udałoby się uniknąć. Być może - nie. Dość dodać, że w moim odczuciu Mokon był jednym z najgorzej zorganizowanych konwentów, na jakich byłem. Nazwa ostatniego panelu, brzmiąca (cytuję z rozpiski!) "Dlaczego Mokon ssał?" okazała się samospełniającą się przepowiednią. Kolejnym fandomowym memem, który urodził się na tym konwencie, było "Na kolana i rób to, co Mokon robi najlepiej!".
Rok 2008 był rokiem przeciętności. Nie odbyła się żadna impreza mangowa, która zapisałaby się historii jako konwent wyjątkowy, rewelacyjny, taki, który będzie punktem odniesienia dla tych, które będą organizowane po nim. Odbyło się kilka przyzwoitych konów (Magnificon, Porytkon), kilka słabszych (Mokon, Funekai), kilka hermetycznych (DojiCon, Hax), tym zaś, co zapewne przetrwa najdłużej w naszej pamięci, to rekordowa liczba uczestników BAKI i porażka Mokonu. Mam wrażenie, że utknęliśmy w martwym punkcie. Ów magiczny tysiąc uczestników, granica niegdyś nieprzekraczalna, dziś jest normą. Konwenty wciąż zaś robione są tak, jak w czasach, kiedy przyjeżdżało na nie 300-600 ludzi. Owszem, pewne rzeczy się zmieniają, ale o poważnym skoku jakościowym, jak na razie, nie było mowy. Rok 2009 zapowiada sporą liczbę zupełnie nowych konwentów - może tam wykluje się coś nowego, ciekawego? You may say, I'm a dreamer - jak śpiewał John Lennon. Pamiętajcie jednak, że zaraz potem dodawał - but I'm not the only one. Zapomnijmy więc o Mokonie, alleluja i do przodu.
Grisznak
___
Artykuł zamieszczony także na portalu Inner World
przeżyłam Mokon...
zgadzam się całkowicie. ssały kolejki, panele, toalety, sleepy, wrzątek, i tak dalej... odniosłam natomiast wrażenie, że zostały dopracowane te drobne szczegóły konwentu - jak laminowane identyfikatory, dwa kolory mokonowych badgy, papier kredowy w przewodniku.. zupełnie nieistotne na tle ogólnego niezorganizowania.
Hej Grisz
Spoko recka, ale mam dwa "ale".
1. "zimnie I chłodzie" jest swego rodzaju pleonazmem. Zdecyduj się na jedno.
2. Nie wspomniałeś o naszej ekipie, jak mówiłeś o cosplayu. :( Nikt nas nie pamięta, łe T_T
...
A według mnie Mokon nie był AŻ taki zły. No dobra slepów nie było, ale czy na konwencie chodzi tylko o to by pójść na panel? Bo według mnie ważniejsze jest to by móc pogadać z kimś o czy o czym sie lubi w realu i się powygłupiać. Jak ktoś mieszka na jakimś zadupiu i jest jedyną osoba która lubi mange lub po prostu nie zna nikogo mieszkającego blisko niego to konwent nawet Mokon jest wybawieniem. Pozna nowych ludzi może natrafi na sąsiada?
Ja tam byłam na dwóch panelach które wypaliły chociaż ten o Hetali był troszke zagłuszany przez random osoby spiące w panelówce >D a ten o Yaoi wypalił. Więc nie mam powodów, oprócz slepów, do narzekania. Chociaż koniec końców i tak nie spałam bo było dużo ludzi z którymi mogłam pogadać bez komentarzy typu: Co ty oglądasz? co ty czytasz? jakieś bzury dla dzieci! japońskie porno itd.
Dlaczego Mokon ssał
Ja powtórzę to, co napisałem na acepie: nie do końca podpisuję się pod zasłyszanym na konwencie hasłem są konwenty dobre, złe, chujowe i Mokon, bo, mimo że nie przespałem nocy, zawsze znalazłem coś dla siebie (a nawet jeśli nie, to sytuację ratował AMV room) i, ogólnie rzecz biorąc, nie nudziłem się. Inna sprawa, że część eventów była po prostu średnia, jak chociażby yuri contest (który i tak o parę minut się opóźnił, bo organizatorzy zgubili listę i musieli na szybko pary organizować), a ta, która prezentowała się lepiej (cosplay, od biedy też poprzedzający go koncert) została potraktowana bardzo po macoszemu.
Podpisuję się za to pod nowym obraźliwym hasełkiem, również zasłyszanym w niedzielny poranek: twoja stara organizowała Mokon – organizatorzy, niestety, dali ciała, organizacja leżała i kwiczała pod każdym możliwym względem. Wielogodzinne (w moim przypadku trochę ponaddwuipółgodzinne) czekanie na wejście i gigantyczne obsuwy przejdą chyba do historii.
Gdyby nie to, że obecnie mieszkam w Warszawie i na Białołękę miałem niedaleko, pewnie dołączyłbym do tych, dla których pierwszy (i ostatni?) Mokon w pamięci na zawsze zapisze jako obraz nędzy i rozpaczy.
RE:
Napisałem, o tu:
"Obsługą naprawdę znacznych rozmiarów kolejki zajmowała się jedna (sic!) kasa. Nic więc dziwnego, że wiele osób musiało godzinami czekać na zimnie i chłodzie, nieważne, czy zrobiło rezerwację czy nie."