Opowiadanie
Ale ja go kocham!
Autor: | Joanna „Szyszka” Pastuszka |
---|---|
Korekta: | Avellana |
Kategorie: | Manga i Anime, Społeczeństwo, Inne |
Dodany: | 2008-12-22 10:17:15 |
Aktualizowany: | 2009-09-27 22:19:16 |
Dorastałam w przekonaniu, że jestem nienormalna. Takim cichym, wewnętrznym i nigdy w życiu bym się do niego nie przyznała, ale dźgało i wierciło. Każdego ranka patrzyłam na moje koleżanki z podstawówki i zastanawiałam się, dlaczego nie potrafię się z nimi dogadać - ale cóż, grube, obrzydliwie inteligentne dziewczynki z natury nie mają przyjaciół, więc to akurat mnie nie dziwiło. To, co mnie kopem wysyłało na inną planetę, było o wiele bardziej skomplikowane.
Koleżanki wieszały na ścianach plakaty z „Bravo”, ja wycinałam ukradkiem z programów telewizyjnych animowych ulubieńców. Kiedyś o takich cudach, jak plakaty czy „Kawaii” można było tylko pomarzyć, więc sami wiecie. Wstawałam o 5:30 rano, żeby zobaczyć kolejny odcinek Róży Wersalu, a przez wakacje bezwzględnie wyszarpywałam brata z łóżka o 7:15 na kolejny odcinek Piłkarzy, bo tylko w ten sposób mogłam ukryć, że to ja chcę oglądać. Rzewnymi łzami opłakiwałam śmierć Gilberta z Robin Hooda i ciarki ekscytacji przechodziły mi po plecach, kiedy pojawiał się Wakabayashi z Kapitana Tsubasy, które to anime obejrzałam od deski do deski (z wyjątkiem ostatniego odcinka, bo jakaś Wielkanoc była czy coś, ależ ja byłam wściekła na rodziców). Owszem, ładnego chłopaka z boysbandu doceniłam, ale animowani bohaterowie byli po prostu... bardziej interesujący.
Dziś, dzięki internetowi, sytuacja jest nieco inna - anonimowość sieci pozwala na przybranie nicka kwiatuszek777 i swobodne wypowiedzi, można również odnaleźć inne osoby równie zafascynowane danym bohaterem czy tytułem. Zwiększyła się popularność anime i noszenie przypinki z ulubionym facetem nie wywołuje śmiechu na sali. Jednak problem nie znika, młode dziewczęta nadal czują się wyizolowane, niejednokrotnie spotykają się z odrzuceniem samego środowiska, a ich uczucia nie są traktowane poważnie.
Jaka jest tak naprawdę różnica pomiędzy plakatem faceta, którego najprawdopodobniej nigdy się nie zobaczy, a plakatem faceta, którego na pewno się nigdy nie zobaczy? W gruncie rzeczy wizualnie sprowadza się to do kwestii estetyki - jedni wolą blondynów, inni brunetów, a jeszcze inni regularne rysy. To, że narysowane, jest sprawą drugorzędną. Większość zakochanych w piosenkarzach dziewcząt (no, wszystkie, które ja spotkałam, pewnie są też inne) tak naprawdę „leci” na to, jak facet wygląda i jakie ładne piosenki śpiewa albo jaką rewelacyjna postać gra, a nie na samego faceta. Wszystkie fanki Orlando Bluma tak naprawdę kochały się w Willu Turnerze, a nie w samym człowieku, piosenkach o miłości chłopaków z N\'Sync, a nie samych facetach. Kiedyś w ramach studiów analizowałam prasę kobiecą i dziewczęcą i do dziś mnie śmiech ogarnia, gdy sobie przypomnę, jak rozpaczliwie gazety owe starały się nadać „osobowość” idolom, podając informacje w stylu „lubi lody truskawkowe” czy „dobrze traktuje swoją dziewczynę”. Zakochana w idolu nastolatka nie wymieni jako cech pociągających ją odwagi, szlachetności czy sprytu - ona przenosi to, co robiła postać (szlachetność, odwagę i spryt postaci granej przez aktora) na odtwórcę.
W takiej sytuacji dziwić może, że dziewczęta zakochane w kreskówkach są traktowane jakby im coś pół mózgu zjadło, jako istoty żałosne, którym należy współczuć, a na pewno które można powytykać palcem. Ale dziewczyna zakochana w kreskówce, zapytana o powód, wymieni przede wszystkim cechy osobowości, wygląd tak naprawdę jest przyjemnym bonusem, a nie elementem determinującym zakochanie, podczas gdy idol nastolatek przede wszystkim pociąga wyglądem, a osobowość jest daleko z tyłu. Zakochanie w animowanej postaci świadczy w tym momencie o większej wrażliwości i dojrzałości osoby zakochanej, która przedkłada charakter i wnętrze nad podrygiwanie na scenie. Żadna nastolatka nie zakochała się w idolu dlatego, że miał nieszczęśliwe dzieciństwo, żadna się nie rozpłacze, kiedy umrze mu ukochana - a zakochana w postaci z anime dziewczyna jak najbardziej. Zadziwiające jest, że kiedy umiera oddalony o setki kilometrów idol zbiorowa histeria jest uważana za całkiem naturalne zjawisko, a kiedy ktoś chodzi struty, bo właśnie umarł ulubieniec w serialu, to przyznanie się do smutku wywoła w najlepszym przypadku lekkie zdziwienie. Zarówno nastolatka „zwykła”, jak i ta zakochana w kreskówce, odczuwa przyjemne dreszcze, kiedy słyszy głos ukochanego, rozpływa się na określone gesty czy powiedzonka. Jestem głęboko przekonana, że antyczne dziewczęta kochały się w Achillesie, a nasze babki w Kmicicu. W każdym przypadku była to miłość tragiczna, bo siłą rzeczy jednostronna, intensywna i odbywająca się głównie w głowie osoby zakochanej.
Choć z jednej strony zakochanie w postaci z anime świadczy o większej dojrzałości i otwartości (trzeba sporej tolerancji, żeby uznać postać dwuwymiarową za postać rzeczywistą), z drugiej może okazać się pułapką. Dlaczego? Otóż nastolatka zakochana w idolu prędzej czy później również doceni cechy charakteru, najczęściej dostrzegając je w obiekcie męskim, siedzącym w sąsiedniej ławce, który nie musi się specjalnie starać, by przebić osobowością typa z boysbandu (choćby dlatego, że ową osobowość ma, w przeciwieństwie do idoli). Za to trudno jest konkurować z facetem, który gra przez cały mecz z kontuzjowaną nogą w imię podążania za marzeniami, leci przez pół galaktyki, by dokonać zemsty na typie, który utłukł mu ukochaną, albo pokonuje lęk narosły po tragicznych wydarzeniach z dzieciństwa i dokonuje bohaterskich czynów, a wszystko to robi z wdziękiem i charakterem, którym można by kruszyć diamenty. Gdzie tam tym wyżelowanym grzywkom do rozwichrzonych niesfornych włosów, gdzie tym falsecikom do aksamitu głosów bohaterów. A jeśli już się jakiś przystojny żywy typ trafi, to zazwyczaj jest oblegany przez setkę dziewcząt, które zamiast oglądać anime polerują paznokcie. Owa nieszczęsna dojrzałość może spotęgować poczucie izolacji i przez to zapędzić w pułapkę, w której jedynym pocieszeniem będzie powrót do domu i odpalenie odcinka z ulubieńcem czy zanurzenie się w wirtualny świat internetowych społeczności - o ile w domu ma się komputer, często pozostaje tylko tomik mangi w garści i marzenia o bratniej duszy. I albo się żyje samotnie, będąc wierną swoim uczuciom (i godząc się z etykietką dziwadła), albo zarzuca się swoje hobby w imię społecznego dostosowania.
Najgorszy jest brak społecznego wsparcia. Nieszczęśliwie zakochana w koledze z klasy dziewczyna może liczyć na stadko koleżanek, które będą z nią omawiać wady i zalety obiektu uczuć, na przemian piszcząc z zachwytu i rzucając gromy, zakochana w postaci nastolatka na wspólne piszczenie może liczyć rzadko, o ile może w ogóle liczyć. A nawet jeśli napisze piękny, wzruszający list do jakiegoś czasopisma, to większość czytelników popuka się palcem w czoło i odeśle dziewczę do pisania „żałosnych fanfików”, co też ono uczyni, bo jak inaczej wyrazić pragnienie bycia z ukochanym? Ileż potem jest dyskusji, w których wypowiadają się osoby uważające to wszystko za głupie, niepotrzebne, żałośnie oderwane od rzeczywistości i „weź ty sobie lepiej chłopa znajdź”. Czy w takiej sytuacji dziwić może zjawisko fangirlsów na konwentach, które wreszcie mogą spokojnie i bez skrępowania wrzasnąć na cały głos imię swojego ulubieńca i usłyszeć pełne aprobaty piski koleżanek, a pełnymi nagany spojrzeniami nie muszą się przejmować?
Głównym argumentem „przeciw” jest fakt, że postać z kreskówki nie jest prawdziwa. Cóż, to może być problem tylko jeśli założymy, że każe zakochanie musi służyć li i jedynie późniejszemu małżeństwu i posiadaniu dzieci. Jednak wiemy, że tak nie jest - inaczej nie byłoby tylu opowieści o nieszczęśliwej miłości. A czy tak naprawdę nie zakochujemy się w samej idei? Dlaczego można kochać się w Robin Hoodzie granym przez Kevina Costnera, a nie można w takim samym Robin Hoodzie, tylko narysowanym? Nikt tak naprawdę nie kocha Kevina, tylko kocha się szlachetnego rozbójnika, jego odwagę, romantyczność i ryzykowanie wszystkiego w imię sprawiedliwości. Wystarczy więc odrobinę większa otwartość i tolerancja na rzeczywistość, i można się bez tchu zakochać w samej idei, nieważne, jak podanej.
Przestałam oglądać anime w 7. klasie podstawówki, jako że wszyscy wokół uważali to za głupotę. Zaczęłam oglądać dopiero na trzecim roku studiów, po roku mieszkania z dziewczynami, które z anime nie miały nic wspólnego, ale ich pierwszą reakcją na mój ukradkiem kupiony tomik mangi było „o, jakie śliczne”, a nie „matko, co ty za bajki czytasz”. A nawet wtedy potrzebowałam prawie sześciu lat, żeby wyjść na środek sali pełnej ludzi i powiedzieć: „nazywam się Szyszka, prowadzę panel o bishounenach, będziemy dzisiaj piszczeć”, a późniejsza godzina należy do najprzyjemniejszych doświadczeń w moim życiu.
Jestem dziwadłem? Być może. Myślę jednak o tych kilku latach, kiedy coś zupełnie normalnego uważałam wręcz za upośledzenie emocjonalne, dusząc je w sobie i marząc o tym, żeby ktoś mi powiedział, że jestem fajna, a ten facet faktycznie jest całkiem-całkiem. Dlatego zwracam uwagę na przypinki z animkowymi pyszczkami i zagaduję ich właścicielki, zawsze spotykając się z pełną radości i sympatii reakcją. Wieczorne przetargi z przyjaciółką o prawo własności do jakiegoś przyjemniejszego bohatera są świetną zabawą - żadna z nas tak naprawdę nie bierze tego na poważnie, ale walka jest zażarta i bezkompromisowa, a wszystkie chwyty są dozwolone. Grunt to zachować umiar (jak we wszystkim), nie obrażać się na cały świat, że nie rozumie i wychodzić trzaskając drzwiami. Chciałabym, żeby każda z zakochanych dziewcząt była szczęśliwa na tyle, na ile można, jako że nie o jakieś przyszłościowe rzeczy chodzi, ale o sam fakt zakochania, podziwiania i odczuwania przyjemnej mieszaniny ekscytacji, rozczulenia i pożądania.
Dlatego mówię: jesteście fajne, dziewczyny!
A ten facet to faktycznie jest całkiem-całkiem.
Wiem, że bawię się w tym momencie w górnika, bo artykuł stary i autorka mogła już zmienić zdanie w różnych kwestiach... ale po prostu krew się zaczęła we mnie gotować już od "grube, obrzydliwie inteligentne dziewczynki". "Skromność" przez autorkę przemawiała... jak również wierność stereotypom (no OCZYWIŚCIE, że wszyscy ci *spluwa* "przeciętni ludzie" oceniają według wyglądu i nienawidzą grubych. Mądrzejszych od siebie też, o co nietrudno, bo wszyscy to debile, co robi z nas wręcz obrzydliwie inteligentnych /sarkazm) i arogancja.
Nie ma nic złego w kochaniu się ani w kreskówkowych postaciach, ani idolach. Ale coś już jest nie tak z kimś, kto się z tym obnosi, koniecznie musi się tym dzielić z ludźmi, których to wcale nie interesuje (zamiast robić to tylko z tymi, których to ciekawi) i jeszcze do tego dopisuje temu jakąś głębię, że jest wrażliwsza niż inni i w ogóle (taką wrażliwość to sobie możecie w tyłek wsadzić, tak swoją drogą, bo z artykułu czuję, że ona się ogranicza tylko do samej siebie i ulubionej postaci).
Na litość boską. Oglądajmy animki, czytajmy mangusie, kochajmy się w biszkach, ale nie róbmy z tego czegoś, co miałoby świadczyć o naszej wyższości nad kimkolwiek. Jak czytam takie rzeczy, to robi mi się wstyd za bycie fanką mangi... Sama zawsze powtarzam wszystkim "manga to hobby jak każde inne" i boli mnie, że mangowcy uważają się niekiedy za jakichś wyjątkowych. A byłam przekonana, że to mija po okresie dojrzewania...
A jak by to było z punktu widzenia faceta?
Świetny artykuł, tak tylko się zastanawiam jak by wyglądała sytuacja od drugiej strony, z facetami ubóstwiającymi kobiece bohaterki ze świata 2D. Jestem bardzo ciekawy jak by to wyszło i czy mieli byśmy więcej podobieństw czy różnic. Wydaje mi się że facetom jest znacznie łatwiej znaleźć kogoś do kłótni o to, która bohaterka jest bardziej kawaii. Ciekawe czy w zależności od płci szukamy czegoś zupełnie innego w naszych kreskowych idolach.
Pozwólcie, że wyraże swe zdanie.
Ja wiem, że takie coś izoluje. Ale co z tego? Nikt nie musi wiedzieć, ze kocham się w tym czy w tamtym chłopaku z anime. Po prostu nikomu o tym nie mówię i żyję w tzw. 'własnym świecie'.
A osobiście wolę się zakochać w chłopaku z anime niż w takim z 'reala'. Rysunkowe postacie są o wiele bardziej ciekawe.
Chyba źle zrozumiałyście...
Przepraszam... ale niektóre osoby komentujące chyba totalnie zapomniały o czym jest ten artykuł. Nie chodzi o tolerancję na zainteresowania m&a, tylko o miłość, skrytą miłość do postaci fikcyjnych.
Nie raz już mi się coś takiego przytrafiło. I nie czuję się ani gorsza, ani lepsza z tego powodu. Światu też nie rozgłaszam o mojej wielkiej miłości. Wyjątkami są konwenty, gdzie bez krępacji można porozmawiać z osobami podobnymi do nas i wspólnie popiszczeć na jakiegoś przystojniaka. Mnie samo to czyni szczęśliwą. ^^
Hm.
Ten artykuł naprawdę odzwierciedla prawdę o naszym "kochanym" społeczeństwie. Wiem sama po sobie, że oglądanie anime i czytanie mang delikatnie mówiąc izoluje. Sama momentami ze wstrętem wspominam wytykanie palcami przez pierwszy rok w gimnazjum, kiedy to cała nowa klasa stwierdziła, że oglądanie tego jest żałosne. No ale cóż, na szczęście poznałam kilka osób, które częściowo zaraziły mnie, a ja je jakimś anime, lub poleconą mangą. A nawet okazało się, że jedna jest autorką moich ukochanych ff z "Naruto".
Na szczęście z roku na rok jest nieco lepiej. Więcej osób ogląda anime, częściej i łatwiej można zakupić mangi. Ludzie też powoli dojrzewają do tego, że oglądanie w ich mniemaniu "kreskówek" nie jest w sumie takie złe. Patrzę na reakcję swoich rodziców, którzy jeszcze kilka lat temu byli oburzeni faktem, że wciąż interesują mnie takie dziecinne rzeczy. Wystarczyło puścić "opowieści z Ziemiomorza" czy "Spirited Away: W krainie bogów" i nastawienie się zmieniło. Dlatego też głowa do góry! Nie dajmy się stłamsić.