Opowiadanie
Deszcz
Autor: | JJ |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Kryminał, Mistyka |
Dodany: | 2009-01-28 12:51:07 |
Aktualizowany: | 2009-02-16 17:59:07 |
Wyobraźmy sobie taką sytuację:
Jest wiosna. Widać to na pierwszy rzut oka, drzewa zaczynają właśnie zielenieć. Jesteśmy w parku. To jeden z cieplejszych dni i nawet mimo że po liściach wciąż skapują krople, które nieuważnie zostawił tu za sobą przelotny deszcz, ludzie nie martwią się o takie drobiazgi jak kurtki czy parasole. Możliwe, że wiedzeni pierwotnym instynktem, chcą doświadczać budzącej się natury w pełni, zbliżyć się do niej bez ograniczeń i odczuwać w każdy możliwy sposób, także jako chłód lub wilgoć. Ale jest to tylko hipoteza, skojarzenie, jedno z wielu nasuwających się na ten temat przypuszczeń i nikt nie mówi, że musi być prawdziwe. Niewielki park znajduje się w środku miasta, widać nawet otaczające go ulice i słychać szum samochodów, jedynie odrobinę cichszy niż gdziekolwiek indziej. To popularne miejsce, wczesnym popołudniem, jeśli akurat jest tak pogodnie jak dziś, przechadza się tutaj wiele młodych par.
Oto jedna z nich: mają po kilkanaście lat, zapewne uczniowie liceum, idą obok siebie niespiesznym tempem, rozmawiają, śmieją się. Na razie nic ich nie wyróżnia, są pozornie całkowicie zwyczajni. Chłopak to blondyn w modnej brązowej bluzie i dżinsowych spodniach, długowłosy, z nieco zbyt dużym nosem i przeciętną, choć zadbaną twarzą. Jest zdecydowanie wyższy od dziewczyny, różnica wzrostów rzuca się w oczy - niziutka, szczupła brunetka w białej przewiewnej kurtce musi bez przerwy wyciągać głowę w górę, żeby móc spojrzeć mu w twarz. Słońce prześwieca przez liście, rysując cieniem skomplikowane, fraktalne wzory na ścieżce pod jego i jej stopami. Dziewczyna głośno się śmieje, wygląda na to, że długowłosy blondyn powiedział właśnie coś wyjątkowo zabawnego. Przyglądając się dłużej zachowaniu tej dwójki, można pokusić się o ocenę zachodzącej między nimi relacji: wyglądają zdecydowanie bardziej na przyjaciół niż na parę, istnieje jakiś minimalny, ale możliwy do wyczucia nawet przez niedoświadczonego obserwatora dystans. A może chcieliby go skrócić? Trudno powiedzieć, czy któraś ze stron żywi wobec drugiej głębsze uczucia - nie można z całą pewnością uznać, że nie, bo przecież możliwe, że po prostu są nieśmiali i starają się zachowywać pozory. Tak czy inaczej, na razie nic nie wskazuje na to, że w najbliższej przyszłości cokolwiek się między nimi zmieni. Dochodzą do rozwidlenia i zatrzymują się zdziwieni, jakby zaskoczyła ich nieunikniona przecież konieczność rozstania. Liczyli chyba, że nastąpi choć o kilka chwil później, minutę, nawet pół, że będą ze sobą te kilka sekund dłużej. Ale rozwidlenie jest, jak już wspomnieliśmy, nieuniknione, droga chłopaka prowadzi prosto, do ulicy, potem przez plac, obok szpitala i na przystanek tramwajowy. Dziewczyna skręca w lewo. Na pożegnanie macha z odległości kilku metrów, chłopak odwzajemnia gest. Patrzy na nią jeszcze chwilę po tym, jak niziutka, szczupła brunetka odwraca się i odchodzi. Stoi przez kilka sekund zamyślony i spokojny, uśmiechając się samymi kącikami ust, nieznacznie, jakby melancholijnie, w końcu obraca się na pięcie, wkłada do uszu słuchawki i pogrążając się w muzyce, rusza w swoim kierunku.
Ten sam długowłosy blondyn stoi na przystanku, słucha muzyki z półprzymkniętymi oczami. Jest spokojny i nieruchomy, nie zwracając uwagi na zewnętrzny świat, roztapia się w dźwiękach. Nad miastem zbierają się powoli ciemnoszare chmury, zanosi się na deszcz - chłopak patrzy w niebo zaniepokojony, ma nadzieję, że zdąży wrócić do domu przed największą ulewą. Słucha muzyki cicho, tak, że z zewnątrz nie da się rozpoznać ani jednego dźwięku. Zza rogu wyjeżdża tramwaj i zatrzymuje się na przystanku. Chłopak wsiada, nie kasuje biletu - ma miesięczny. Znajduje sobie wolne miejsce. Rozlega się sygnał zamknięcia drzwi, za sekundę tramwaj odjedzie, ale w ostatniej chwili do środka wchodzi jeszcze ktoś. Ten ktoś ma na sobie czarny, dokładnie dopasowany i perfekcyjnie gładki garnitur, pod nim białą koszulę, na szyi czerwony krawat bez wzorów; ciemne włosy zaczesał do tyłu, na żel. Jeśli dodać do tego charakterystyczną postawę i mowę ciała, wygląda prawie jak Kyle MacLachlan w roli agenta Dale’a Coopera z Twin Peaks. Długowłosy blondyn nie zwraca na niego uwagi, kładzie plecak na podłodze, rozpina go i ze środka wyjmuje książkę w twardej, zielonej oprawie. Na miejscu przed nim siedzi mała dziewczynka, na oko uczennica podstawówki, ubrana w jaskrawą dziecięcą kurteczkę. Wyciągając głowę, patrzy w kierunku drugiego końca wagonu, chyba zobaczyła tam kogoś, koleżankę z klasy. Blondyn przerzuca kartki, jak każdy, kto nie używa zakładki, musi poświęcić kilka sekund na odnalezienie miejsca, w którym ostatnio przerwał lekturę. Dziewczynka wstaje i idzie do swojej koleżanki, mijając po drodze człowieka w garniturze. Blondyn nie zwraca na to uwagi, właśnie znalazł odpowiednią linijkę i zaczyna czytać. Sobowtór agenta Coopera siada bokiem na zwolnionym przez dziecko miejscu, z uśmiechem odwraca się do chłopaka.
- Czy wierzy pan w diabła? - pyta. Chłopak podnosi wzrok znad książki, patrzy krzywo. Z typową dla ludzi w jego wieku znudzoną, ironiczną złośliwością w głosie odpowiada:
- Chce pan poświęcić chwilę na rozmowę o Bogu, prawda?
Człowiek w garniturze śmieje się.
- Nie, bynajmniej nie chodzi mi o diabła pojęciowego, metafizycznego. Wspomniałem o nim w trochę innym kontekście. Miałem na myśli wersję literacką - Mefistotelesa, kusiciela, jak w Fauście Goethego czy Mistrzu i Małgorzacie. Dostrzegam pewną analogię między ich historiami, a sytuacją, w której znajdzie się pan za jakieś trzy lata. Można metaforycznie powiedzieć, że pańska dusza zostanie położona na szali. To nie do końca oddaje istotę sprawy, ale takie przynajmniej jest moje skojarzenie. Chciałbym, żeby był pan na to przygotowany.
Tramwaj zatrzymuje się gwałtownie, otwierają się drzwi - to już następny przystanek. Nie dając wyjaśnień ani choćby chwili na zadanie pytań, człowiek w garniturze wstaje i wysiada. Zaciekawiony blondyn jeszcze przez chwilę wiedzie za nim wzrokiem. Tramwaj rusza. Na ulicę spadają pierwsze krople deszczu. Chłopak wraca do lektury.
Ciemne, puste mieszkanie wieczorem. Do drzwi ktoś wkłada klucz, słychać charakterystyczny dźwięk otwierania zamka. Po chwili uchylają się, odrobina światła z korytarza wpada do środka, ale nie wystarczy, żeby rozjaśnić panujący półmrok. Ktoś, zapewne właściciel, wchodzi i w ciemności zdejmuje kurtkę i buty. Sięga do przełącznika, zapala światło. Choć żółta żarówka nie daje go wiele, można teraz mniej więcej opisać wnętrze mieszkania: jest urządzone ascetycznie, jedyne meble w głównym pokoju to proste łóżko, niewielkie biurko i stojące na środku pojedyncze krzesło. Na ścianach wisi kilka korkowych tablic, zapełnionych fragmentami gazet i zapisanymi notatkami kartkami. Na prasowych wycinkach dominuje jedno zdjęcie - twarz kilkunastoletniej dziewczyny, bardzo podobnej do tej, którą widzieliśmy w parku, jednak światło żółtej żarówki nie wystarczy, żeby bez zbliżania się odczytać chociaż nagłówki. Właściciel mieszkania siada na łóżku, z kieszeni wyjmuje telefon komórkowy i kładzie na stojącym obok biurku. W krótko przystrzyżonym blondynie, mimo zmienionej fryzury, można rozpoznać tego samego chłopaka, którego w tramwaju zaczepił człowiek w garniturze. Ale to nie do końca on, postarzał się, o jakieś trzy lata, teraz należałoby go raczej nazwać młodym mężczyzną - na twarzy pojawił się zarost, ale też drobne zmarszczki i zmęczenie. Te trzy lata widocznie musiały być dla niego bardzo ciężkie. Blondyn kładzie się na łóżku, skulony, chowa twarz w dłoniach. Może zapada w drzemkę, trudno powiedzieć, bo w tym miejscu, przy żółtawym świetle żarówki, łatwo stracić poczucie czasu. Ale po minucie, a może godzinie, wstaje nagle i sięga po leżącą na biurku komórkę. Z listy numerów wybiera jeden i dzwoni.
Poranek następnego dnia. Znów mieszkanie, ale tym razem inne, większe, mające kilka pokoi; w tym, w którym się znajdujemy, na środku przy stoliku siedzi znany już krótko ostrzyżony blondyn i nowa osoba, ruda dziewczyna, mniej więcej jego rówieśniczka. Rozmawiają chyba na wyjątkowo poważny temat, bez odrobiny wesołości. Na stole stoją dwa parujące kubki, po pokoju rozchodzi się zapach kawy. Co jakiś czas jeden z rozmówców sięga i upija łyk. Wygląda na to, że konwersacja dochodzi właśnie do czegoś w rodzaju punktu kulminacyjnego. Dziewczynie przychodzi to z trudem, ale w końcu mówi:
- Ona była w ciąży.
Chwila ciszy, blondyn chowa twarz w dłoniach i przejeżdża rękami po włosach - ten gest powinien znać każdy, kto widział w życiu choć jeden film z Tomem Cruisem w roli głównej. Jest w nim coś teatralnego, jakiś nadmierny, przesadny dramatyzm, ale chyba nie można powiedzieć, że blondyn gra - on po prostu już taki jest, że sprawia to niewłaściwe wrażenie.
- Wiedziałem - mówi. - O tym i o wielu innych rzeczach. Z nim, prawda? Ona sama ci o tym powiedziała? - Dziewczyna milcząco przytakuje. Kim jest „ona”, z jakim „nim”, dlaczego mówi się o nich w taki, a nie inny sposób? Ktoś, kto nie ma w temacie takiego rozeznania, jak rozmówcy, ma prawo poczuć się zdezorientowany.
- Zasłużył na to, co go spotkało. Zawsze to powtarzałem - mówi blondyn. Ruda dziewczyna jest tym przerażona.
- Nie mów takich rzeczy - przerywa mu. - To już trzy lata, dzisiaj mija rocznica, prawda?
- Jakoś nie mam ochoty urządzać z tego powodu przyjęcia. - W głosie blondyn ma ten sam ton ironii i znudzenia, co tamtego dnia trzy lata temu w tramwaju.
- Myślałeś kiedyś, żeby o tym po prostu zapomnieć? Zostawić przeszłość w przeszłości i zająć się własnym życiem? Podporządkowałeś wszystko tylko temu jednemu. - Ruda dziewczyna podnosi głos - I teraz powiem ci szczerze, choć to może zaboleć: zmarnowałeś czas. Spójrz prawdzie oczy, masz pieprzoną obsesję.
Za oknem świeci słońce, promienie wpadają przez firanki i cieniem rysują wzory na stoliku. Na niebie nie ma ani śladu chmur.
Krótko przystrzyżony blondyn spogląda w oczy, ale nie prawdzie, tylko samemu sobie. Patrzy na własne odbicie w lustrze. Stoi nad zlewem w szkolnej toalecie, myje ręce. Właściwie nie wiadomo, dlaczego odwiedza to miejsce - chce rozdrapać stare rany? Liceum, do którego chodził kiedyś razem z tamtą niziutką brunetką z parku, wywołuje wspomnienia, które może lepiej byłoby zostawić gdzieś w zakamarkach niepamięci. Blondyn patrzy na ręce, próbuje coś z nich zmyć, choć właściwie nie widać najmniejszej plamki. Ale może on ma lepszy wzrok. Znów spogląda na lustro i podskakuje zaskoczony - w toalecie oprócz niego jest ktoś jeszcze, ten ktoś stoi za jego plecami i uśmiecha się szeroko. To sobowtór agenta Coopera, w swoim nienagannie gładkim garniturze, z zaczesanymi do tyłu włosami. Podchodzi do drugiej umywalki i odkręca wodę. Nie odzywają się do siebie, choć być może istnieje między nimi jakaś łączność, coś w rodzaju telepatii. Człowiek w garniturze patrzy w lustro, na swoje równie porządne odbicie. Myje ręce, wyciera papierowym ręcznikiem. Jego odbicie robi dokładnie to samo. Są perfekcyjnie zsynchronizowani, jak na przykład para zawodowych tancerzy, prawdziwych mistrzów, choć nie do końca, bo brakuje tu artystycznej pasji, jest tylko zimna i dokładna konkretność, absolutna pewność w zgraniu ruchów. Obaj wyciągają małe, brązowe grzebyki i umieszczają przy ich użyciu kilka odstających w okolicach uszu kosmyków włosów z powrotem na odpowiednim miejscu. Patrzą na swoje twarze z profilu, poprawiają krawaty i kołnierzyki.
Przejście przez lustro jest kuszące, można dotknąć szklanej powierzchni ręką, a wtedy ta zafaluje jak potrącona tafla cieczy. Niektórzy tego nie poczują, napotkają twardy opór. Jest to kwestia podejścia, podobnie jak w przypadku skoków do wody - jeśli skoczy się płasko na taflę, nawet z niewielkiej wysokości, poczuje się bolesne uderzenie. Ale odnajdując odpowiedni kąt, można włożyć dłoń w powierzchnię ze szkła, przecisnąć się na druga stronę (ciecz, z której stworzone jest lustro okaże się zimna i lepka, nieprzyjemna w dotyku), do świata odbicia. Z pewnością będzie to niezwykłe doświadczenie.
A tymczasem, człowiek w garniturze i jego sobowtór wykonują swoje ruchy w perfekcyjnej synchronizacji, jak wyuczony od dawna i wyćwiczony do maestrii układ, i już trudno powiedzieć, który z nich jest prawdziwy, a który odbity, już nie wiemy, po której stronie lustra się znajdujemy.
Człowiek w garniturze odwraca się, ale w toalecie nie ma teraz nikogo poza nim. Krótkowłosy blondyn gdzieś zniknął. Sobowtór agenta Coopera uśmiecha się szeroko, z jego twarzy bije zaraźliwy optymizm. Otwiera drzwi i szybkim, równym krokiem wychodzi na korytarz. Wzbudza zainteresowanie, uczniowie komentują, śmieją się lub po prostu patrzą. On, nie zwracając na to najmniejszej odrobiny uwagi, mija kolejne sale, portiernię, główne drzwi; na zewnątrz nie zwalnia kroku, jego ruchy są pewne, jakby dobrze wiedział, dokąd ma się teraz skierować. Przechodzi przez ulicę i nawet nie rozgląda się, czy z którejś strony nie jadą samochody, cały czas utrzymuje równe tempo, skręca kilkakrotnie, nie zwalniając, widać, że idzie po wyznaczonej z góry i dobrze już znanej trasie. Jego ruch wydaje się stały i niezakłócony. Ale mimo to w pewnym momencie zostaje przerwany, nagle i niespodziewanie, człowiek w garniturze trafia na przeszkodę. Okazuje się ona młodą kobietą, a nawet dziewczyną, dwudziestoletnią na oko. Ma na sobie fioletową bluzę i niebieskie dżinsy, na uszach duże, czarne słuchawki. W lewej ręce trzyma jakąś książkę, na prawym ramieniu zawiesiła torebkę. Kiedy zderza się z człowiekiem w garniturze, książka wypada jej z ręki. On schyla się, uprzejmie pomaga podnieść. Uśmiecha się i zaczyna mówić. Na twarzy dziewczyny pojawia się zdziwienie, a może nawet przerażenie - chyba rozpoczął rozmowę w wyjątkowo niestandardowy sposób.
- Skąd to wszystko wiesz? - Dziewczynie wreszcie udaje się wykrztusić coś z siebie. Człowiek w garniturze nie zwraca na to uwagi, kontynuuje:
- ... masz problemy z pamięcią, ale wiesz, że odpowiadają za nie pewne wydarzenia sprzed trzech lat. Wiesz też, ze kluczową rolę odgrywa w nich jedna osoba - długowłosy blondyn, twój rówieśnik i prawdopodobnie przyjaciel, przechadzka w parku w jego towarzystwie to twoje ostatnie wspomnienie z tamtego okresu, potem następuje długa, może nawet kilkumiesięczna przerwa.
Te słowa wywołują lawinę skojarzeń - teraz można poznać, że dziewczyna to w rzeczywistości tamta niska brunetka, którą widzieliśmy w parku, tyle że trochę starsza. Zmieniła uczesanie na krótsze, do ramion i przefarbowała włosy na zupełnie czarno, co z początku nie pozwalało jej zidentyfikować, ale to ona. Patrzy na człowieka w garniturze, jest nieufna, choć wyraźnie zaciekawiona; podobnie reagował wtedy w tramwaju jej przyjaciel.
- Czego chcesz ode mnie? - pyta trochę niegrzecznie.
Człowiek w garniturze uśmiecha się. Nawet szerzej, niż zwykle.
- Nareszcie przechodzimy do konkretów! - mówi z entuzjazmem. - Mam dla ciebie pewną propozycję, co do której z wysokim prawdopodobieństwem mogę stwierdzić, że wyda ci się interesująca. Możesz nazywać mnie detektywem, można powiedzieć, że zostałem wynajęty do rozwiązania pewnej zagadki, choć oczywiście, nie są to porównania, które w pełni oddają istotę sprawy. Trudno wyjaśnić to tu i teraz, ale jeśli zechcesz, wejdź ze mną tutaj.
- Tutaj, czyli gdzie?
- Tutaj. - Człowiek w garniturze wskazuje na bramę budynku, obok którego stoją. - W jednym z mieszkań w tej kamienicy znajduje się coś, co koniecznie chciałbym ci pokazać.
Dziewczyna jest nieufna - rozmowa na ulicy to jeszcze nic strasznego, ale razem z nieznajomym iść do jego mieszkania? I to z takim nieznajomym, dziwakiem, który do tego wie o niej zdecydowanie zbyt wiele. Więcej od niej. Może wie nawet rzeczy, których ona sama bardzo chciałaby się dowiedzieć, dlatego ciekawość bierze górę i dziewczyna zgadza się. Na wszelki wypadek mówi:
- No dobrze, pójdę, ale nie próbuj niczego dziwnego. Mam przy sobie gaz, do samoobrony.
- Doprawdy? A dlaczego ktoś taki jak ty miałby nosić przy sobie coś takiego?
Dziewczyna jest zakłopotana, wie, że nie kłamie, ale nie potrafi odpowiedzieć. W przeciągu ostatnich trzech lat traciła pamięć kilkakrotnie i choć boi się do tego przyznać, to tak naprawdę nie zna samej siebie, nie rozumie większości swoich nawyków i przyzwyczajeń. Człowiek w garniturze widzi to i postanawia rozładować atmosferę. Podaje rękę.
- Nazywam się David Palmer. Detektyw David Palmer, jeśli zechcesz, choć, jak już mówiłem, to nie do końca oddaje istotę sprawy - mówi, cały czas zachowując na twarzy swój optymistyczny uśmiech. Dziewczyna nieśmiało ściska wyciągniętą dłoń.
- Ania - przedstawia się krótko i cicho.
- A więc chodźmy, Anno! - David wypowiada te słowa z niekłamanym entuzjazmem, po czym rusza szybkim krokiem w kierunku bramy. Ania dogania go, takie tempo nie jest dla niej wygodne. Ale nie narzeka, nawet kiedy zaczynają wchodzić po schodach.
- Dobrze mówisz po polsku - zagaduje. Detektyw (niezależnie od tego, czy oddaje to istotę sprawy, nazwijmy go w ten sposób choćby dla ułatwienia) zatrzymuje się i patrzy na nią nieco zdziwiony.
- Dlaczego miałbym mówić źle?
- Jesteś cudzoziemcem, prawda? Takie wrażenie odniosłam, wiesz, po nazwisku. „David Palmer - to musi być Anglik, albo Amerykanin”, pomyślałam. Wychowałeś się w Polsce?
- Ta kwestia - mówi detektyw i znowu zaczyna iść - jest dość skomplikowana. Wolałbym jej unikać.
- Spoko, żaden problem, ja nie naciskam.
Dalej wchodzą w milczeniu, aż do trzeciego piętra. Tam Palmer skręca ze schodów w korytarz i dochodzi do jednej z par drzwi. Niczym się nie wyróżniają, to ciekawe, dlaczego wybiera akurat te. Ale widocznie ma jakieś powody. Pochyla się i ogląda zamek. Ania dogania go, jeszcze na schodach trochę zwolniła tempo. Detektyw z kieszeni spodni wyciąga jakiś metalowy przedmiot i zaczyna grzebać nim w zamku. Ania, choć nie widziała w życiu, jak ktoś włamuje się przy pomocy wytrycha, z łatwością go rozpoznaje.
- To nie jest twoje mieszkanie, prawda? - pyta.
- Nie przypominam sobie, żebym mówił że jest moje - odpowiada David, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od zamka. Jest maksymalnie skupiony.
- W takim razie czy to nie jest przypadkiem nielegalne?
- Jest - ucina krótko Palmer. Widocznie chce, żeby zostawiono go teraz w spokoju. Chwilę później wstaje i naciska na klamkę, drzwi są już otwarte. Wchodzi do środka, Ania za nim.
Znamy już to mieszkanie, jego ascetyczne umeblowanie, łóżko, biurko i pojedyncze krzesło, korkowe tablice na ścianach pełne wycinków z gazet. To kawalerka należąca do krótko ostrzyżonego blondyna, z którym rozstaliśmy się w szkolnej toalecie z nieznanych przyczyn. W świetle dnia widać fruwający w powietrzu kurz, jest go też pełno na podłodze i meblach, jakby dawno nikt tu nie sprzątał. Dziwne, bo zdaje się, że scena, której byliśmy świadkami jeszcze niedawno w tym samym pomieszczeniu, miała miejsce nie dalej niż wczoraj wieczorem. Oznaczałoby to, że w jakiś sposób, w ciągu jednego dnia, mieszkanie zakurzyło się za cały miesiąc.
Ania chodzi przy ścianach i ogląda wycinki prasowe przypięte do tablic. Jest roztrzęsiona i zdezorientowana, na większości z nich widzi własne zdjęcia z podpisami i nagłówkami, mówiącymi o zaginięciu. Chce spytać, co to właściwie znaczy, ale detektyw David Palmer ubiega ją, zaczyna mówić jako pierwszy.
- Oto sprawa, którą pragnąłem cię zainteresować. Dokładnie trzy lata temu osiemnastoletnia dziewczyna zaginęła, to był całkiem głośny przypadek. Jako ostatni widzieli ją: najlepsza koleżanka z klasy, przyjaciel, czyli długowłosy blondyn, którego pewnie pamiętasz, i być może jej chłopak. Być może, bo nigdy nie dostał okazji do złożenia zeznań. Zaginięcia zdarzają się ciągle, ale dlaczego akurat tym szczególnym przypadkiem miałaby się zainteresować prasa i telewizja? Odpowiedź jest prosta - powiązano je z inną sprawą. Tego samego dnia, około godziny dwudziestej, dokonano morderstwa i ofiarą był właśnie chłopak tamtej dziewczyny. Zadziwiający zbieg okoliczności? Być może, ale policja uznała inaczej i postanowiła połączyć te przestępstwa. Wtedy wszystko nabrało rozgłosu. Do śledztwa przyłączyła się prasa i w tym momencie na scenie pojawia się nowa postać.
- Blondyn? - wyrywa się Ani.
- Dokładnie, brawo! - potwierdza David z uznaniem. - Z jakiś przyczyn bardzo zależy mu na dotarciu do prawdy. Chce brać aktywny udział w śledztwie, pomagać policji albo dziennikarzom, i faktycznie, dzięki niemu udaje się ruszyć do przodu kilka wątków. Ale wszystkie okazują się ślepymi uliczkami, ślady nie prowadzą donikąd, a jeśli chodzi o sprawcę, to nie ma nawet mało realistycznych hipotez, dosłownie nic. Tymczasem nasz długowłosy blondyn zmienia się, odwracają się od niego kolejni przyjaciele. Mówią, że ma obsesję na punkcie tej sprawy, co zresztą wydaje się całkiem trafnym spostrzeżeniem, jeśli rozejrzeć się teraz po jego mieszkaniu. Mówią, że zaczyna zatracać wszelkie hamulce. Blondyn żyje już tylko śledztwem, widać to na pierwszy rzut oka. Zmienia nawet kierunek studiów - na dziennikarstwo, twierdzi, że zamierza zostać dziennikarzem śledczym.
- Zaczekaj - przerywa detektywowi Palmerowi Ania. - Ta osiemnastoletnia dziewczyna, o której cały czas mówisz, ta zaginiona, to ja? - pyta trochę zdezorientowana. Palmer odpowiada:
- Dokładnie. Jednak z jakichś przyczyn nie pamiętasz tego, co się wtedy wydarzyło. Ja jestem zainteresowany raczej samą postacią blondyna, jego motywami, jego śledztwem. Dlaczego tak się zmienił? Nikt nie jest w stanie tego stwierdzić, ale ja mam zamiar dotrzeć do prawdy. Można powiedzieć, że to właśnie jest moje zadanie. Ale w takim razie, jak zapewne już się domyślasz, jednym z kluczowych zagadnień mojego śledztwa będzie ustalenie, co stało się tamtej nocy trzy lata temu.
- Sama chciałabym to wiedzieć... - wtrąca Ania, ale jakby mówiąc do siebie, prawie bezgłośnie.
- Dokładnie! Oznacza to, że w pewnym sensie mamy zbieżne interesy. Dlatego też cieszę się, że odnalazłem cię właśnie tutaj, że zgodziłaś się wejść ze mną do tego mieszkania.
Ania wciąż patrzy na niego trochę nieufnie, ale chyba pierwsze złe wrażenie już minęło, teraz jest raczej zainteresowana tym, co mówi Palmer. Detektyw podchodzi do niej, uśmiecha się szeroko, pokazując rząd białych, równych zębów.
- Anno. - mówi tonem oficjalnym, ale pełnym entuzjazmu i optymistycznym - Mam dla ciebie propozycję.
I znów to drugie mieszkanie, w którym dziś rano krótko przystrzyżony blondyn spotkał się z rudą dziewczyną. Ten sam pokój, ten sam stolik na środku. Misterne wzory z cienia, malowane promieniami słońca padającymi przez firankę. Ale tym razem przy stoliku siedzą inne osoby: detektyw Palmer w garniturze i Ania w swojej fioletowej bluzie. Rudowłosa właścicielka z szufelką i zmiotką krząta się przy drzwiach. Pod ścianą stoi mop. Ania i David w milczeniu czekają, aż dziewczyna podejdzie do stołu i usiądzie razem z nimi.
Chwilę temu wyglądało to mniej więcej tak:
Rudowłosa dziewczyna właśnie nalewa sobie kawy, nagle słyszy dzwonek do drzwi. Z kubkiem w ręku wychodzi z kuchni, podchodzi do nich i otwiera. Za drzwiami stoi nieznajomy mężczyzna w garniturze, z dziwnym uśmiechem na twarzy, po chwili zza niego wyłania się jeszcze jedna osoba - dwudziestolatka na oko, czarne włosy do ramion. Właścicielka mieszkania rozpoznaje ją mimo zmienionej fryzury, zaskoczona wypuszcza z ręki kubek, który roztrzaskuje się na podłodze. Na chwilę wchodzi z powrotem do mieszkania, po paru sekundach wraca z telefonem w ręku. Palce jej drżą, ma problemy z wybraniem numeru. W końcu podnosi słuchawkę do ucha. Rozmawia krótko.
- Przyjeżdżaj - mówi. - Ona tu jest. - Chwila przerwy. - Tak, Ania. - Po czym rozłącza się. Na podłodze, płynąc powoli między kawałkami kubka, rozlewa się brązowa plama z kawy.
Teraz:
- Trudno w to wszystko uwierzyć - mówi rudowłosa właścicielka, cały czas męcząc się ze sprzątnięciem resztek kubka. Na chwilę przestaje i odwraca głowę w kierunku stołu. - Ale te problemy z pamięcią, tak właściwie, to jak to wygląda? - pyta.
- Sama nie jestem pewna, o co w tym wszystkim chodzi - odpowiada Ania zmieszana. - O szczegóły pytaj jego, bo zdaje się, że wie o tym więcej ode mnie. - Wskazuje na detektywa.
- Przeceniasz mnie, Anno. Sam nie znam wszystkich szczegółów, jak już mówiłem, także dla mnie jest to pewien rodzaj zagadki. Chciałbym, żebyśmy wspólnymi siłami dotarli teraz do tego, co jest ukryte w twojej pamięci. Bo jestem pewien, że tam jest, tyle że, metaforycznie mówiąc, zamknięte na klucz; ten klucz właśnie musimy odnaleźć. Wsparcie Małgorzaty - wskazuje na rudą dziewczynę, widocznie tak właśnie ma ona na imię - będzie w tym celu bardzo pomocne.
- A co ja mam z tym wspólnego? - pyta właścicielka mieszkania, wstając. Idzie do kuchni, zabiera ze sobą mopa, wygląda na to, że skończyła już sprzątanie. Palmer odpowiada podniesionym głosem, żeby było go słychać w sąsiednim pomieszczeniu.
- Czy nie byłaś jedną z kilku ostatnich osób, prawdopodobnie nawet ostatnią, która widziała Annę przed zniknięciem?
Ania przypomina sobie, że faktycznie, Palmer wspominał już o tym wcześniej.
- Policja przesłuchała mnie już w tej sprawie wiele razy, dziennikarze pytali o Bóg wie co. - Słychać głos z pomieszczenia obok. - Gdyby zajrzał pan do akt, względnie popytał odpowiednich osób, wszystko by panu powiedzieli. Po co - ruda dziewczyna wychyla się przez drzwi i patrzy na Davida - fatygować się do mnie osobiście?
- Mam podstawy twierdzić, że podczas śledztwa nie powiedziałaś wszystkiego, Małgorzato - mówi poważnym tonem Palmer. - Nie winię cię za to, prawdopodobnie chciałaś chronić dobre imię przyjaciółki. Ale teraz, kiedy Anna już wróciła i sama chciałaby się dowiedzieć, co tak naprawdę stało się tamtego wieczora, może będziesz bardziej otwarta. Może nawet powiesz jej to, o czym nie chciałaś powiedzieć policji i dziennikarzom.
- Kawy? - pyta rudowłosa dziewczyna, jakby ignorując krótki monolog Palmera.
- Chętnie - potwierdza David, nie przejmując się, że mu przerwano. Ania dziękuje i grzecznie odmawia. Właścicielka mieszkania znów znika w drzwiach kuchni, detektyw odwraca się do Ani. - To niestandardowa sprawa, ale myślę, że może się okazać łatwiejsza niż przypuszczałem. Być może uda się nam ją rozwikłać, nawet nie wychodząc z tego mieszkania, ale będzie do tego potrzebna pełna współpraca stron. Mam nadzieję, że Małgorzacie zależy na tym równie mocno jak nam.
Anię dziwi takie sformułowanie, przecież jej samej właściwie na niczym nie zależy. Tylko dlatego, ze ciekawość przeważa w niej nad rozsądkiem, dała się tutaj przyciągnąć z ulicy. Choć chciałaby oczywiście dowiedzieć się czegoś więcej o swojej przeszłości, z drugiej strony czuje, że to w pewnym sensie jej nie dotyczy, że tamta Ania sprzed trzech lat to nie ona, tylko zupełnie inna osoba. Patrzy w okno - na niebie nie ma chmur. To dziwne, prognoza pogody zapowiadała przecież burzę.
Do pokoju wchodzi Małgorzata i wyrywa Anię z zamyślenia. Kładzie parujący kubek na stole, obok detektywa Palmera, sama siada na lewo od niego - między nim a Anią. Zostało jeszcze jedno wolne krzesło, jakby oczekujące na kogoś, spokojne, nieruchome i cierpliwe.
- Małgorzato - odzywa się David, znowu oficjalnym i poważnym tonem - mam podstawy, by twierdzić, że w tamtym dniu wieczorem Anna odwiedziła cię i rozmawiała z tobą o jakiejś istotnej i dość wstydliwej sprawie, a ty podczas śledztwa nie poinformowałaś o tym policji.
- Faktycznie, wiesz o mnie więcej niż ja sama - śmieje się rudowłosa dziewczyna. Potem milczy przez chwilę. - Byłaś w ciąży, przyszłaś mi wtedy o tym powiedzieć - odzywa się w końcu do Ani. - Ale to żadna nowość, przecież podczas śledztwa dowiedzieli się też o tym. Sprawdzali wszędzie, gdzie się dało, wiadomość znaleźli w twojej komórce...
- Która jakimś dziwnym trafem znalazła się u ciebie, choć, skoro należała do Ani, powinna zaginąć razem z nią - wtrąca się Palmer.
- Skoro jesteś tak dobrze poinformowany, to dlaczego jeszcze mnie pytasz?
- Powiedziałem już, że nie wiem wszystkiego. Po prostu jak przy każdej sprawie, tak i w tym przypadku przed rozpoczęciem musiałem mieć odpowiednie przygotowanie, obejmuje ono właśnie tego typu wiedzę. Od ciebie chciałbym usłyszeć, co dokładnie wydarzyło się wtedy w tym miejscu. Mieszkałaś jeszcze z rodzicami, prawda?
- Tak, ale akurat wieczorem tamtego dnia nie było ich w domu...
To samo miejsce, inny czas. Mieszkanie Małgorzaty, wieczór. Zza okna słychać wytłumione odgłosy padającego deszczu. Przy stole siedzą dwie nastolatki - jedna z nich płacze, ale bardzo cicho, druga próbuje pocieszyć tę pierwszą, bez skutku. Na stole leży telefon komórkowy. Scena zaskakuje zwyczajnością, brakiem dramatyzmu, zwłaszcza jeśli już zaczynamy się domyślać jej znaczenia. Spojrzenie na twarze dziewczyn potwierdza nasze przypuszczenia, to Małgorzata i Ania, młodsze o trzy lata. Trwają w bezruchu. Małgorzata przytula do swojej piersi głowę szczupłej brunetki, patrzy zamyślona na spływające po szybach krople. Przeważnie, zanim dotrą do dolnej krawędzi, łączą się z innymi, mniejsze kropelki zatracają się w większych. Możemy zastanawiać się, czy dziewczyna widzi w tym jakiś symbolizm; ciekawi nas, o czym myśli patrząc teraz na okno. A może wcale nie myśli, może tylko potrzebuje czegoś, co zajmie jej uwagę, odwróci ją od o wiele trudniejszych do pojęcia i rozwiązania, ale bardziej rzeczywistych problemów?
Komórka dzwoni. Z początku nikt na to nie reaguje, bezruch trwa jeszcze kilka sekund, ale potem Małgorzata delikatnie dotyka ramienia Ani. Weź się w garść - sygnalizuje w ten sposób milcząco. Szczupła brunetka podnosi wzrok, oczy ma czerwone i zapłakane. Przyjaciółka podaje jej telefon.
„Spotkajmy się o ósmej, u ciebie” - taki jest tekst wiadomości. Ania czyta ją i patrzy na przyjaciółkę pytająco.
- Masz jakiś wybór? - filozoficznie pyta Małgorzata. Ale Ania dobrze wie, że nie może już decydować. Odkłada komórkę na stół.
Zapomni o niej, kiedy będzie wychodziła.
Przeniesienie do „teraźniejszego” mieszkania Małgorzaty trwa mniej więcej tyle, co mrugnięcie oczu. Natychmiast, bez żadnego stanu przejściowego, tamto mieszkanie sprzed trzech lat staje się tym nowym, w którym przy stole zamiast nastolatek siedzą dorosłe kobiety, a obok nich - detektyw David Palmer. Choć „staje się” może nie być odpowiednim określeniem, może raczej należy powiedzieć „jest” - wieczór nagle jest wczesnym popołudniem, ulewny deszcz jest czystym niebem, a wszystko dzieje się w ułamku sekundy, tak, że nawet nie dostrzegamy momentu przemiany. Żadnego stanu przejściowego.
- Ale to znowu nic nowego, znów powtarzam coś, co mówiłam już dziesiątki razy - podsumowuje kąśliwym tonem swoją krótką opowieść Malgorzata. - Przecież gdybym nie powiedziała policji o tym spotkaniu o ósmej, możliwe że nawet nie połączyliby obydwu spraw. I ty - odwraca się do Palmera - dobrze o tym wiedziałeś, prawda?
Detektyw przez chwilę nie odpowiada, właśnie podnosi kubek kawy do ust i pije. Ania patrzy na okno zamyślona. Coś świta jej, kiedy słyszy opowiadanie Małgorzaty, ale nie, to jeszcze nie do końca to. Jednak drobne przebłyski z tamtej nocy zaczynają już się przypominać, plan Palmera najwyraźniej nie jest aż taki bezsensowny i choć dziewczyna jest tym wszystkim trochę przerażona, cała sytuacja wywołuje w niej wielką ciekawość. David odstawia kubek na stół, zlizuje z wargi kroplę kawy. Opiera łokcie na stole, splata dłonie, pochyla się nad blatem. Widać, że w myślach układa początek kolejnego monologu, ale kiedy otwiera już usta, przerywa mu dzwonek do drzwi.
- Niezapowiedziany gość - odzywa się wesoło detektyw - Otwórz, Małgorzato, wpuść go do środka.
Rudowłosa dziewczyna wstaje od stołu, idzie do drzwi. Ania zaciekawiona podąża za nią, trochę nieśmiało. Małgorzata otwiera. Na korytarzu stoi mężczyzna w wieku ponad trzydziestu lat, krótkowłosy brunet w luźnej koszuli. Z twarzy jest przystojny, choć widać, że zmęczony i najwyraźniej przepracowany, poza tym chyba się dziś nie ogolił. W lewej ręce trzyma teczkę. Nawet nie wita Małgorzaty, zachowuje się tak, jakby bardzo się spieszył, wskoczył tu tylko na chwilę i zaraz zamierzał uciec. Wygląda na nerwowego człowieka, niespokojną duszę. Kiedy zza Małgorzaty wychyla się Ania, z początku mężczyzna nie rozpoznaje dziewczyny, ale już chwilę później staje się jasne, że przyszedł tutaj właśnie z jej powodu. Po momencie, który zajmuje mu uporządkowanie w głowie kilku faktów, na widok Ani wypuszcza z ręki teczkę i przez chwile stoi z półotwartymi ustami - nie ma w tym nic dziwnego, właśnie zobaczył osobę od trzech lat uznawaną za zaginioną.
- To ona, jak mówiłam - odzywa się wreszcie Małgorzata i przerywa trwającą ciszę. - Wejdź, w środku jest jeszcze ktoś. Pewnie chętnie go poznasz.
Mężczyzna wpatruje się w Anię z niedowierzaniem.
Mężczyzna wpatruje się w detektywa Palmera z niedowierzaniem. Złożone przed chwilą wyjaśnienia - a właściwie brak wyjaśnień - nie tylko nie pomagają mu niczego zrozumieć, ale wręcz utrudniają sprawę. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego i na czyje zlecenie, człowiek w garniturze o aparycji Dale’a Coopera z Twin Peaks, przedstawiający się jako detektyw David Palmer, pojawia się i odnajduje poszukiwaną od trzech lat dziewczynę. Wpada na nią na ulicy. To bez sensu - podpowiada zdrowy rozsądek, ale ta dziewczyna siedzi tu, przy tym samym stole i jest jak najbardziej realna. A detektyw Palmer nie ma zamiaru wyjaśniać czegokolwiek.
- Jest pan - mówi David - dziennikarzem, zajmującym się sprawą zniknięcia Anny, czy tak?
- Tak, tak. - Mężczyzna jest zdezorientowany, ale odpowiada. - Na imię mam Tomasz.
- David. - Detektyw prostuje się i z uśmiechem wyciąga nad stołem rękę. - Miło mi poznać. Pan był bardzo zainteresowany naszą sprawą, napisał o niej wiele artykułów. I poznał pan przy tym pewną bardzo ważną dla śledztwa i równie interesującą dla mnie osobę. Pewnego blondyna, mówiąc ściślej.
- Ten chłopak? Ach tak, bardzo zainteresował się sprawą od samego początku. Ale wtedy nic w tym dziwnego nie widziałem, to przecież był bliski przyjaciel zaginionej. - Tomasz odwraca się i ukradkiem spogląda na Anię. Dla niego to dziwne uczucie, widzieć ją, przebywać w jej towarzystwie i mówić przy tym o niej w taki sposób. Dlaczego „zaginionej”, a nie po prostu „ciebie”? A jeszcze dziwniejsze jest to, że Ania nie jest tym zdenerwowana, zbulwersowana - jakby zupełnie go ignorowała.
- Nawet mimo to, czy jego zaangażowanie w śledztwo nie wydaje się dziwne? - kontynuuje Palmer. - Z pewnych źródeł wiem, że jego udział nie ograniczył się do złożenia zeznań. - Tomasza irytuje ten sposób wypowiedzi, to „z pewnych źródeł”. Czy naprawdę „detektyw” nie mógłby po prostu powiedzieć tego, co wie? Dlaczego cały czas sprawia wrażenie, że coś ukrywa? Nie wygląda na to, że Davida Palmera łatwo będzie rozgryźć, co z jednej strony kusi dziennikarza - jako wyzwanie, ale z drugiej jest wielkim rozczarowaniem - w momencie, kiedy Tomasz zobaczył już Anię, pomyślał że wreszcie zakończyło się jego trzyletnie poszukiwanie. Pojawienie się Palmera sugeruje, że to dopiero początek.
- Jego udział... - mówi cicho. - Z chłopakiem było coś nie tak, to pewne. Za bardzo się w to wszystko angażował. Był przyjacielem zaginionej, jasne, niektórzy nawet mówili że ją kochał, ale... - Znów Tomasz łapie się na tym „zaginionej”, co bardzo go denerwuje. Stara się nie zwracać uwagi na Anię, ale nie potrafi. - On właściwie żył sprawą. To było dla niego najważniejsze, był w stanie poświęcić dla śledztwa wszystko.
- Nic nowego pod słońcem... - wtrąca się Małgorzata. - Davidzie, mogę tak do ciebie mówić, prawda? Głupie pytanie, skoro ty wciąż mówisz do mnie „Małgorzato”. Davidzie. Powtarzamy od samego początku rzeczy, o których podczas swoich wstępnych przygotowań, czy jak to tam nazwałeś, powinieneś dowiedzieć się od co drugiej, mającej jako taką orientację w kwestiach śledztwa, osoby. Moje pytanie brzmi więc: po co? Czy nie łatwiej byłoby przejść do rzeczy i wyjaśnić nam, o co właściwie chodzi?
- O co właściwie chodzi... - David na chwilę pauzuje, nie jest pewien, co powinien w takiej sytuacji powiedzieć. Tomasz zastanawia się, spostrzeżenie Małgorzaty jest dla niego zadziwiająco trafne. Nawet jeśli nie słyszał wcześniejszej rozmowy, wie, że ten „detektyw” powinien mieć orientację w sprawach tak oczywistych, tej podstawowej wiedzy, zdawałoby się, bardzo łatwej do zdobycia. Ania patrzy na okno, jest zamyślona, oderwana od tego, co dzieje się w mieszkaniu, całej konwersacji. Choć przecież to ona powinna być najbardziej zainteresowana.
- Trudno teraz udzielić odpowiedzi na to pytanie - odzywa się w końcu Palmer. - Obawiam się, że na chwilę obecną sam jej nie znam. Ale zapewniam, że w odpowiednim czasie poznamy ją wszyscy.
Małgorzata śmieje się.
- W odpowiednim czasie? Czyli kiedy? Równie dobrze mogłabym po prostu wyrzucić cię z mojego mieszkania albo wezwać policję - mówi. Palmer patrzy na nią zdziwiony.
- Ciekawy tok rozumowania, ale pozwolę sobie go podważyć. - Znów opiera się łokciami o blat, pochyla. - Czy wezwanie policji pomogło trzy lata temu? Tak naprawdę, ich śledztwo przez cały czas stało w miejscu. Oddanie im teraz Ani to najgorsze, co możesz zrobić, Małgorzato. Jeżeli pragniesz poznać prawdę, oczywiście. Bo przecież możliwe, że wcale nie chcesz jej poznawać...
Między Palmerem i Małgorzatą jest teraz jakieś niewypowiedziane, ukryte, ale wyczuwalne napięcie. Tomasz też je dostrzega. Patrzą na siebie przez chwilę - detektyw w czarnym garniturze i rudowłosa dziewczyna. Trudno powiedzieć, o czym myślą.
- Przypominasz mi jednego aktora - odzywa się nagle Małgorzata. - Grał u Lyncha. Ten chłopak z Blue Velvet.
- Rzeczywiście. - Ania wyrywa się z zamyślenia. - Bardzo podobny, prawie jak brat albo krewny.
- Faktem jest, że słyszałem to już od kilku osób - mówi Palmer tonem, w którym nie ma już ani śladu powagi sprzed chwili. - To komplement?
Tomasz patrzy na rozmówców. O co tu właściwie chodzi? Przed chwilą rozmowa o sprawie zaginięcia, powiązanej przy okazji z morderstwem i o cudownym odnalezieniu zaginionej, teraz - zmiana tematu na urodę aktorów filmowych. Chyba trudno mu ogarnąć tę całą sytuację, był na to zupełnie nieprzygotowany, a poza tym, zmęczenie po nieprzespanej, spędzonej przy pracy nocy, poważnie daje mu się we znaki. Ma ochotę zasnąć na stole, ale z drugiej strony przyciąga go tajemnica ukrywana przez „detektywa”.
- Wróćmy do tematu - mówi Palmer. Przerywa, sięga po kubek i wypija odrobinę kawy. Słychać, jak przełyka. Odstawia kubek, patrzy na twarze pozostałych osób przy stole. - Blondyn, przyjaciel Anny, z nieznanych przyczyn przejawia niezdrowe zainteresowanie śledztwem. Może to dlatego, że był w niej, jak twierdzą niektórzy, zakochany, a może nie. Tego nie możemy stwierdzić z całą pewnością.
- A nie moglibyśmy po prostu do niego zadzwonić? - przerywa nagle Małgorzata.
- Rozsądne spostrzeżenie. - David odwraca się na krześle w jej stronę, opiera prawy łokieć na stole, lewy na oparciu krzesła. Patrzy Małgorzacie w oczy. - Masz jego numer, czy tak? Powinnaś, jeżeli utrzymywałaś z nim regularne kontakty po zaginięciu Anny.
Znów pojawia się między nimi to napięcie, milczące i niedopowiedziane zdenerwowanie. I znów wyczuwa je Tomasz, zastanawia się, co może być jego powodem. Ale zostawia tę kwestię na później, bo w tym momencie czuje, że powinien powiedzieć jeszcze o jednej ważnej rzeczy.
- Powiedziałeś „niezdrowe zainteresowanie” - odzywa się. - Ale ja myślę, że to zdecydowanie nie oddaje istoty sprawy.
Palmer patrzy na niego pytająco.
To jakieś odludne miejsce, a może po prostu stary budynek. Mury z czerwonej cegły wyglądają jak fragmenty ruin. Jest zima i pada śnieg, na ziemi leży już cienka warstewka, w kilku miejscach naruszona śladami butów. Tomasz (poznajemy go od razu, nie zmienił się wcale) stoi w miejscu, przestępując z nogi na nogę, pali papierosa, w jego oczach widać strach - w bardzo niewielkiej ilości, ale jednak. Jest przerażony, tyle że determinacja pozwala mu przezwyciężyć to uczucie. Co nie znaczy, że chce patrzeć na to, co dzieje się obok. Odgłosy walki - uderzenia, stęknięcia i krzyki bólu, błagania o litość. Chłopak, który błaga, leży na ziemi, krwawi z nosa, ten błagany podnosi go do góry i uderza w twarz. Jest czerwony z wysiłku, ma zmierzwione włosy, ale można go rozpoznać - to długowłosy blondyn. Tomasz patrzy na sytuację z zażenowaniem, wydychając dym, zastanawia się, co właściwie można w ten sposób osiągnąć. Oczywiście daleko mu od oceny tego, co się dzieje, z moralnego punktu widzenia, krytyki brutalności jako sposobu dojścia do celu, ale jako człowiek pragmatyczny rozumie, że traci tutaj czas - bo czy ten chłopak krwawiąc z nosa jest w stanie powiedzieć więcej, niż po prostu zapytany? To nieestetyczne i niepraktyczne, myśli teraz Tomasz, to bez sensu. Ale długowłosy blondyn nie zwraca na takie rzeczy uwagi, bije z zapałem i determinacją. Przesłuchuje.
- Pojebało cię? Daj spokój! - krzyczy ten leżący z pokrwawioną twarzą, zasłaniając się rękami. - Ja nic nie wiem!
- Jak nie będziesz mówił, mogę cię nawet zabić - przez zęby cedzi blondyn. Widać parę wydobywającą się z ust.
- Nie żartuje - wtrąca się Tomasz. - Ale ty naprawdę myślisz, że on coś ukrywa?
- Policji by nie powiedział. - Blondyn na chwilę odrywa się od bicia, to już dla Tomasza sukces.
- Słuchaj, może zostawmy go w spokoju, pewnie to kolejny ślepy zaułek. - Dziennikarz zaciąga się dymem. - Nic nie wskazuje na to, że akurat on miałby wiedzieć o Ani coś więcej. To jakieś głupie przypuszczenie. Zostaw go, nic nie stracisz, nic nie zyskasz. Daj spokój.
Blondyn zastanawia się przez moment, po czym wypuszcza pobitego chłopaka z rąk i wstaje. Patrzy na Tomasza z nienawiścią, ale po chwili uspokaja się, w milczeniu odchodzi. Tomasz wyrzuca z ręki wypalonego papierosa, butem rozgniata go na ziemi.
- I tak masz szczęście - mówi do leżącego chłopaka, ale ten nie odpowiada, zemdlał. Krew barwi śnieg na czerwono.
- Nie dawałem po sobie tego poznać, ale bałem się wtedy jak cholera - mówi Tomasz. Przeniesienie do mieszkania Małgorzaty znów nastąpiło, kiedy nie patrzyliśmy. - Myślałem zupełnie poważnie, że on naprawdę go zabije. Zaczynało mu odbijać na dobre. Właśnie po tamtym „przesłuchaniu” powiedzieliśmy sobie do widzenia, pożegnaliśmy się ostatecznie, bo nie chciałem współpracować z wariatem, to zrobiło się już niebezpieczne nawet dla mnie.
- Możesz powiedzieć coś więcej o tym chłopaku, którego przesłuchiwaliście? - pyta Palmer.
- Wątek gangstersko-mafijny, tak go nazwałem, choć to oczywiście przesada. Chłopak Ani miał jakieś kontakty z przestępcami, ale raczej drobnymi, nic poważnego. To policja skręciła w tym kierunku, moim zdaniem zupełnie bez sensu. No, ale jakby połączyli zabójstwo, zniknięcie i przestępczość zorganizowaną, to mieliby spory sukces.
- Ale nie połączyli - mówi Palmer. Nie wiadomo, czy pyta w ten sposób o dalsze szczegóły, czy po prostu stwierdza fakt.
- Nie, to kolejny ślepy zaułek, jeden z wielu zresztą - odpowiada Tomasz.
Palmer siedzi bez ruchu na krześle, patrzy na Małgorzatę, najwyraźniej zastanawia się nad czymś. Ania wygląda za okno i widzi na niebie chmury. Czyżby prognoza miała jednak zadziałać? Małgorzata, znudzona, bawi się puklem swoich rudych włosów. Mają naturalną tendencję do układania w loki.
Przez chwilę mieszkanie staje się ciche i nieruchome.
W takich warunkach Tomasz może wreszcie spokojnie pomyśleć, zastanowić się nad całą sytuacją. W Palmerze jest jego zdaniem coś podejrzanego, a jeszcze bardziej potęguje to wrażenie fakt, że detektyw ewidentnie ukrywa jakieś informacje, nie mówi im wszystkiego. Pojawił się znikąd i nie chce wyjawić swoich motywów, mało tego, twierdzi nawet, że sam nie wie jeszcze do czego zmierza. To dziwne i niepokojące. Tomasz patrzy na twarze siedzących przy stole, próbuje z nich coś wyczytać. Małgorzata jest znudzona, cała sytuacja działa jej już widocznie na nerwy; Ania wydaje się zupełnie oderwana od rzeczywistości, o wiele bardziej fascynuje ją zmieniające się i ruchome, nabierające teraz pozorów życia, niebo. Ale detektyw Palmer pozostaje dla Tomasza nieprzenikniony, niezrozumiały i tajemniczy, jego entuzjastyczny uśmiech to perfekcyjna maska, spod której nie można dostrzec nawet fragmentu prawdziwej osoby.
David Palmer sięga po kawę, pije, głośno przełykając. Odstawia kubek, który przestał już parować. Wstaje od stołu i zaczyna go okrążać, ręce trzyma złączone za plecami. Jego krok jest równy, widać w nim jakąś godność, a nawet wyniosłość, kiedy detektyw patrzy z góry na siedzących. Wreszcie odzywa się:
- Myślę, że to już najwyższy czas.
- Czas na co? - pyta Tomasz.
- Na zeznanie najważniejszego świadka. - Palmer przystaje, opiera się o stół na wyciągniętych rękach. Patrzy w oczy Małgorzacie, stoi teraz dokładnie naprzeciwko jej miejsca. - Myślę, że właśnie teraz powinnaś nam powiedzieć o swojej relacji z osobą, o której mówimy.
- Anią? - odpowiada pytaniem Małgorzata. - Dobrze wiesz już o wszystkim, o czym powinieneś wiedzieć. A jeśli nie, to znaczy tylko, że nie byłeś odpowiednio przygotowany - mówi, znowu można wyczuć napięcie między nią a Davidem.
- Skąd pomysł, że mam na myśli właśnie ją? - odpowiada po chwili milczenia Palmer. - Czy osoba, o której przed chwilą mówiliśmy, to nie jest przypadkiem pewien dobrze nam wszystkim znany długowłosy blondyn?
- Istotnie... - Małgorzata zawiesza głos. Tomasz jest trochę zdezorientowany, nie rozumie, co detektyw może mieć na myśli. Ania, wpatrzona w okno, dzieli swoją uwagę między toczącą się rozmowę, a obserwowanie chmur - zbiera się ich coraz więcej, wygląda na to, że deszcz jest już nieunikniony.
- Małgorzato - odzywa się pełnym wesołości i entuzjazmu tonem Palmer - czy utrzymywałaś z nim kontakty po zaginięciu Anny? Czy możesz nam coś o tych kontaktach powiedzieć?
- Tak, spotykaliśmy się. Często. Na początku, byłam tak samo zainteresowana śledztwem policji jak on, bo przecież dla mnie Anka też była bardzo bliska.
- Jak już mówiłem, chodzi nam teraz o niego, a nie o charakter relacji łączącej cię z Anną. - Ton Palmera zmienia się stopniowo, ale dostrzegalnie. - Powiedziałaś: na początku. Możesz to rozwinąć? - Detektyw patrzy w oczy Małgorzaty, teraz jego twarz jest poważna i skupiona.
- Rozwinąć? Już mówiłam, u niego to się przekształciło w obsesję, ja jestem realistką, więc po prostu porzuciłam nadzieję po jakimś czasie. Wiedziałam, że Anka albo znajdzie się sama, albo znikła już na zawsze. - Małgorzata wypowiada te słowa beztrosko, jakby obok niej wcale nie siedziała Ania i nie słuchała. Rudowłosa dziewczyna, mówiąc, wciąż bawi się puklem włosów, demonstracyjnie pokazuje znudzenie. Palmer odchyla się od stołu, odchodzi od niego i staje wyprostowany na środku pokoju, tyłem do pozostałych.
- A więc straciłaś zainteresowanie. W takim razie pojawia się pytanie: dlaczego blondyn wciąż cię odwiedzał? - Odwraca się i patrzy w stronę siedzących.
- Byliśmy... - zaczyna Małgorzata.
- Przyjaciółmi? - przerywa jej Palmer. Znów zbliża się do stołu, pochyla nad nim w stronę rudowłosej dziewczyny. - A może czymś więcej? Może - zaczyna iść, obchodzić stół dookoła - istniał między wami związek głębszy, poważniejszy, o którym zapomniałaś wspomnieć w czasie śledztwa? - Zatrzymuje się przy krześle Małgorzaty. Małgorzata patrzy w górę, w oczy Palmera, ale z tej perspektywy nie możemy dostrzec wyrazu jej twarzy. Ania zastanawia się nad czymś, czasem odrywa wzrok od okna, żeby spojrzeć przelotnie na to, co dzieje się w pokoju; Tomasz jest skupiony i obserwuje. Na niebie pojawia się coraz więcej chmur, światło przeświecające przez firanki nie jest już takie jasne, a wzory z cienia na obrusie stały się mniej wyraźne - atmosfera w mieszkaniu gęstnieje, choć może robiła to od jakiegoś czasu, tyle że niezauważalnie, stopniowo.
Czas zwalnia. Detektyw David Palmer podchodzi do zawieszonego na ścianie lustra (ciekawe, że było tam przez cały czas, a do tej pory nie zostało przez nas zauważone, wtopiło się w otoczenie, ukryło w gąszczu pozostałych mebli). Poprawia krawat - dziwne, bo wydaje się, że leżał perfekcyjnie równo - i przegląda się w srebrzystej powierzchni, która lekko, ale zauważalnie faluje. Uśmiecha się do własnego odbicia, pokazując rząd białych i równych zębów, odbicie odwzajemnia uśmiech.
Gdzieś zupełnie indziej, w miejscu odosobnionym i niedostępnym, choć wydawałoby się, że na otwartej przestrzeni, zasypia świadomość pewnego krótko przystrzyżonego blondyna. Nie chce dłużej czuwać, jest na to zbyt zmęczona, dlatego wybiera prostszy sposób - wie, że kiedy się obudzi, wszystko dojdzie już do rozwiązania.
Lustro nie odbija teraz twarzy detektywa Palmera, tylko puste pomieszczenie. To wciąż to samo mieszkanie, należące do Małgorzaty, ten sam pokój ze stołem i krzesłami, tyle że w innym czasie, wieczorem. Za oknem pada ulewny deszcz. Na stole leży telefon komórkowy. Ktoś krząta się w kuchni, słychać dochodzące stamtąd stłumione odgłosy, ale oprócz nich przez dłuższą chwilę nic nie zakłóca panującej ciszy, wszystko trwa w bezruchu.
Dźwięk pojawia się nagle i burzy spokój - to dzwonek do drzwi, ktoś naciska go kilkakrotnie, długo, nerwowo. Z kuchni wychodzi Małgorzata (ta młodsza, nastoletnia), jest zaskoczona, bo o tej porze najwyraźniej nie spodziewała się gości. Otwiera. Do mieszkania bez słowa powitania wchodzi długowłosy blondyn, kompletnie przemoczony, po twarzy ścieka mu woda. Małgorzata idzie do łazienki. Blondyn zauważa leżącą na stole komórkę, kusi go, już chce po nią sięgać, ale musi się powstrzymać, bo rudowłosa dziewczyna właśnie wraca i podaje mu ręcznik. Siadają przy stole, zaczynają rozmawiać. Chłopak jest zdenerwowany, czasem krzyczy, przerywając Małgorzacie; ona natomiast mówi z wielką powagą w oczach, nie zwracając uwagi na jego zachowanie. Ale nie słychać słów, cała scena wygląda tak, jakby ktoś na chwilę wyłączył głos i musimy zdać się na odczytywanie emocji z mowy ciała. Małgorzata próbuje uspokoić blondyna, z drugiej strony, opowiada mu o czymś, co jeszcze bardziej go rozjusza; trudno pojąć jej motywy. Cisza trwa. Jakiś monotonny, jednostajny odgłos zaczyna w końcu ją burzyć - stopniowo wzrasta, z początku był niedostrzegalny, ale teraz już robi się wyraźny i dosłyszalny, to coś w rodzaju gwizdania. Staje się ono coraz głośniejsze, a razem z nim zaczynają docierać do nas inne dźwięki, między nimi ściszony głos Małgorzaty.
- Woda się zagotowała - mówi rudowłosa dziewczyna. - Chcesz kawy, herbaty?
- Herbaty - odpowiada zdawkowo blondyn. Małgorzata wychodzi do kuchni i właśnie w tym momencie popełnia wielki, może wręcz niewybaczalny błąd - zostawia na stole włączoną komórkę Ani.
Palmer odwraca się od lustra i patrzy na Małgorzatę, ale dziewczyna ucieka od niego wzrokiem, wstydzi się tego, co przed chwilą powiedziała. Za oknem, w które wciąż wpatruje się Ania, zebrało się już całkiem sporo chmur.
- A zatem poinformowałaś go wtedy o spotkaniu Anny z jej chłopakiem? - pyta detektyw, oczekując potwierdzenia.
- Tak, powiedziałam mu.
- Czy jesteś nam w stanie wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłaś? - Przez chwilę zapada milczenie, Małgorzata chce coś powiedzieć, ale nie bardzo wie jak zacząć. Palmer ją ubiega. - Wytłumaczę więc za ciebie. Możemy założyć ze sporym prawdopodobieństwem, że byłaś w nim zakochana. Twoją oczywistą, choć nieświadomą rywalką stała się w tym momencie Anna, z pozoru tylko przyjaciółka długowłosego blondyna, w praktyce jednak wiemy, że darzył ją znacznie poważniejszym uczuciem. - Ania zaczyna interesować się przemową Palmera, ale nagle jej uwagę znów odwraca to, co dzieje się za oknem, słychać charakterystyczny odgłos - o parapet rozbijają się pierwsze krople deszczu.
- Litości, byłam wtedy nastolatką - odzywa się Małgorzata. - Ludziom zdarza się robić różne głupoty, chyba mnie za to nie zamkniesz, detektywie?
- Nigdy nie miałem takiego zamiaru. Ale zauważmy, że - Palmer mówi teraz do wszystkich - w tym momencie pojawia się motyw.
- Motyw czego? - pyta Małgorzata.
- Sugerujesz, że blondyn też może być podejrzany? -odzywa się nagle Tomasz, który milczał od dłuższego czasu. Patrzy na Palmera badawczym wzrokiem, widać, że wciąż nie udaje mu się przeniknąć detektywa.
- Tak, to właśnie miałem na myśli.
- Zaraz, zaraz - przerywa Małgorzata. - Samo spotkanie miałoby być motywem? On przecież dobrze wiedział, że Anka miała faceta. Wkurzało go to, ale jakoś się musiał pogodzić.
- Nie, nie o samo spotkanie chodzi - mówi David Palmer trochę ciszej, jakby sam do siebie, jakby wypowiadał na głos swoje myśli. - Małgorzato - odzywa się głośniej w kierunku rudowłosej dziewczyny. - Powiedziałaś, że Anna zostawiła komórkę na stole? - Małgorzata milcząco przytakuje. - A zatem możemy założyć, teoretycznie oczywiście, że blondyn, nasz obecny podejrzany, sięgnął po nią i przeczytał wiadomości Anny? - Znów milczące „tak”, wyrażone lekkim ruchem głowy. - W tym na przykład jakąś wiadomość o ciąży?
Małgorzata patrzy na Palmera przerażona, wszystko zaczyna się dla niej układać w całość. Zaskoczenia nie widać na twarzy Tomasza, który widocznie chwilę wcześniej domyślił się, do czego zmierza detektyw. Ania patrzy gdzieś w przestrzeń, za okno, na dworze rozpadało się na dobre.
- Nie, to już przesada... - mówi rudowłosa dziewczyna, ale cicho, brakuje jej pewności.
- Małgorzato - Palmer uśmiecha się serdecznie.- Popełniasz zasadniczy błąd, próbując go wybielić. Robiłaś to zresztą od samego początku, zakłócając w ten sposób przebieg śledztwa i doprowadzając je do takiego stanu, w jakim się teraz znajduje Gdyby nie ty, blondyn najprawdopodobniej zostałby głównym podejrzanym, jestem tego więcej niż pewien - mówi.
Tomasz nagle wstaje, nie wiadomo właściwie dlaczego, więc przyciąga to uwagę Małgorzaty i Palmera. Dziennikarz podchodzi do Ani, lekko trąca jej ramię - żadnej reakcji, woła po imieniu - znowu żadnej.
- Anno - odzywa się głośno David i podchodzi do stołu, do siedzącej nieruchomo dziewczyny - pamiętasz już?
Ania nie odpowiada, w milczeniu wpatruje się w padający za oknem deszcz. Pamięta.
Ania jest zdenerwowana, wpatruje się w padający za oknem deszcz. Zastanawia ją jedno: czemu on musiał się spóźnić akurat w taki wieczór? Poza tym, zostawiła telefon w tamtym mieszkaniu, więc teraz musi wyglądać przez to okno, czekać jak idiotka. To strasznie frustrujące. Kiedy w końcu w strugach deszczu dostrzega znajomą sylwetkę, kiedy rozpoznaje kolor kurtki, zniecierpliwiona zaczyna się ubierać w pośpiechu.
Na dole:
Chłopak w czerwonej kurtce przestępuje z nogi na nogę, nie dość, że jest mu zimno, to jeszcze buty zaczynają właśnie przemakać. Jest zdenerwowany. Dlaczego Anka nie odpowiada na jego telefony? Obrażona? On nie ma teraz czasu na takie głupoty, sprawa wygląda na poważną i trzeba podjąć szybkie, stanowcze kroki. Czekanie w deszczu zaczyna się robić strasznie frustrujące.
W bramie:
Długowłosy blondyn ściska nóż w prawej ręce. Czy pomyślał już o wszystkim? Rękawiczka - jest, więc odcisków nie zostawi, ale poza tym? Nie zna się na tego typu sprawach, trudno mu powiedzieć, w jaki właściwie sposób może go zidentyfikować policja. Dlatego skupił się na tych rzeczach, o których wie, że mogą mu przeszkodzić: przede wszystkim świadkowie. Na szczęście, żaden nie stoi w tej chwili w bramie i nie zanosi się na to, że jakikolwiek w najbliższej przyszłości się pojawi. Na szczęście, chłopak w czerwonej kurtce, zdenerwowany już staniem na deszczu idzie właśnie w stronę bramy...
Na schodach:
Ania schodzi powoli. Coś mówi jej, że tak właśnie powinna, prześladuje ją jakieś złe przeczucie. Kiedy zbliża się do parteru, zauważa, że w bramie ktoś stoi. Choć dziewczyna widzi tylko plecy tego kogoś, z łatwością rozpoznaje jego długie blond włosy. Przez chwilę chce krzyknąć coś do niego, ale wtedy pojawia się jeszcze jedna osoba, do bramy wchodzi chłopak w czerwonej kurtce. Ania czuje, wie z jakiegoś powodu, że nie powinna się pokazywać, dlatego cofa się o kilka kroków. Ktoś chwyta ją od tyłu za ramiona.
- Patrz! - mówi ten ktoś. Ania patrzy. Na jej oczach długowłosy blondyn zabija chłopaka w czerwonej kurtce, kilkakrotnie dźgając nożem, ale dziewczyna reaguje na to spokojnie, bez większych emocji. Gdyby osoba stojąca za nią zwolniła uścisk i Ania mogłaby się teraz odwrócić, zobaczyłaby tak jak my twarz detektywa Davida Palmera, nachylającego się nad jej uchem, uśmiechającego się rzędem białych, równych zębów.
- Anno - szepce Palmer. - Mam dla ciebie propozycję.
W zupełnie innym miejscu, innym czasie, krótko przystrzyżony blondyn otwiera oczy i ze zdziwieniem zauważa, że to już ranek. Leży skulony i brudny w wąskiej uliczce, w nieznanym sobie rejonie miasta, na twarzy - gładzi się po niej ręką - ma lekki zarost. Co właściwie się stało, trudno powiedzieć, ale patrząc w jego oczy można zobaczyć zdezorientowanie. Blondyn podnosi się z trudem i robi kilka kroków, jest zmęczony, czuje ból głowy. Chyba powinien poprosić kogoś o pomoc. Rozgląda się, zauważa jeszcze dwie osoby - obydwie oddalają się, są już na przeciwnych krańcach uliczki. Będzie musiał dogonić jedną z nich.
Widzi plecy człowieka w gładkim, idealnie dopasowanym garniturze. Ten mężczyzna idzie równym, szybkim krokiem.
Widzi plecy dużo niższej dziewczyny w fioletowej bluzie i niebieskich dżinsach. Na głowie dziewczyna ma duże, czarne słuchawki.
Nie może zdecydować, w którą stronę powinien pobiec, do której z osób się zwrócić, zostawmy go więc na chwilę jego rozważaniom.
Nad miastem przelatują pchane wiatrem chmury, jedna z nich na moment przesłoniła słońce. Zanosi się na deszcz i rzeczywiście, po chwili powierzchnie kałuż zaczynają zakłócać pojedyncze uderzenia kropel, wokół których rozchodzą się koncentryczne kręgi. Tych kręgów robi się coraz więcej, nachodzą na siebie, przecinają, coraz częściej i szybciej, aż w końcu wszystkie kałuże zmieniają się w mikroskopijne, wzburzone morza. Ale potem przelotny deszcz ustaje tak nagle, jak się rozpoczął i powierzchnie uspokajają się równie szybko.
Słońce wychodzi zza chmur, wiatr toczy po chodniku jakiś nieuważnie wyrzucony na ziemię, pognieciony kawałek papieru.
W uliczce nie ma już krótkowłosego blondyna.
Nieporadne. Nieprzemyślane. Szczątkowa fabuła, pozbawiona logiki i spójności. Brak zakończenia. Nudzą "scenariuszowe" opisy sytuacji. Razi brak jakiegokolwiek pomysłu. Całość przywołuje na myśl delirium przyobleczone w niezbyt zgrabną formę.
^___^
Nie chcę powtarzać swojej wypowiedzi z forum, dlatego napiszę krótko. Opowiadanie wciaga i intryguje już od pierwszego zdania. Autor w mistrzowski sposób buduje napięcie i igra z czytelnikiem, powoli dawkując informacje. Lektura "Deszczu" była czystą przyjemnością!
Gratuluję JJ-owi znakomitego warsztatu i pomysłowości. Mam nadzieję, że nie jest to jego pierwsze i ostatnie dzieło na Czytelni :)