Opowiadanie
FF VIII drabble
Autor: | Pleiades |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Final Fantasy |
Gatunki: | Dramat, Fantasy |
Uwagi: | Wulgaryzmy |
Dodany: | 2009-03-19 17:54:00 |
Aktualizowany: | 2009-03-19 17:54:00 |
Zamieszczono za zgodą autorki. Pobrane z portalu Inner World.
Dobrze pamiętał ten dzień, choć tak bardzo chciał zapomnieć.
Nie było to z pewnością łatwe, dostać taki rozkaz, nie było łatwe usłyszeć wiadomość od autorytetu, dyrektora własnego Ogrodu, że celem ataku ma być Edea Kramer, którą pamiętał z dzieciństwa, jako czułą i pełną miłości kobietę, piękną jak marzenie, troskliwą i delikatną.
Ale sam widział, co się działo. Widział przekaz ze stacji telewizyjnej w Timber. Wojna wisiała na włosku. Edea przejmowała władzę, była bez skrupułów, gotowa zabić wszystkich, którzy stanęli jej na drodze. Tak też było za czasów reżimu Adel... On i jego rówieśnicy pamiętali to doskonale. To jak stracili rodziców i dlaczego tak się stało. Wojna to okrutna rzecz!
A teraz? To był właśnie zwiastun nowej tyranii.
Cały czas powtarzał sobie w myślach, usprawiedliwiał swoje postępowanie słusznością sprawy. O, tak. Słuszność. Jedno, pojedyncze istnienie, życie, które musi odebrać, po to, aby ocalić setki innych istnień.
Tylko, że osoba, której życia miał pozbawić, to była osoba dotychczas najważniejsza w jego życiu, ta, którą kochał najbardziej...
Matron.
Proste było znajdowanie usprawiedliwień, jak równie proste było tłumaczenie samemu sobie, że lepiej, aby on to zrobił. On, który ją znał i pamiętał, niżby miał z zimną krwią pozbawiać ją życia. To było zadanie Irvina. Wejść tam, na wieżę zegarową, o godzinie 20:00 oddać jeden, pojedynczy strzał, zakończyć jej życie, modląc się do Hyne o jej duszę.
Tak, to było proste, dopóki tam, na wieży, nie spojrzał przez lunetę swojej broni snajperskiej i nie przyjrzał się dokładnie jej twarzy.
Twarzy, którą pamiętał jako najwspanialsze wspomnienie.
Jego serce krwawiło, umysł krzyczał z bezsilności, patrzył w jej złote oczy, celownik ustawiony na jej czole.
Jedna, pojedyncza kula i sprawa będzie rozwiązana...
Nie, nie mógł tego zrobić. Po prostu nie mógł...
Odsunął oko od lunety, spojrzał na twarz zaskoczonego Squalla.
- N-nie mogę... - wymamrotał.
Squall otwarł szerzej oczy.
- Co? Jak to: nie możesz?! Strzelaj!
- Nie mogę, do cholery! - jęknął Irvine.
- Odbiło ci? Zabij tę dziwkę, ale już!
Irvine'a spojrzenie pełne bólu.
- Daj mi spokój... - wymamrotał, siadając na podłodze.
Squall chwycił się za czoło.
- Kurwa, wiedziałem, że tak będzie... - jęknął.
- Nic nie rozumiesz... - szepnął Irvine.
- Czego niby nie rozumiem? Że jesteś mięczakiem, głupim fiutem?
- Nie mów tak! - zaprotestował rozpaczliwie Irvine. - Tylko...
- Do jasnej cholery! Dawaj giwerę - warknął Squall, usiłując wyrwać Irvinowi broń snajperską. - Sam wpakuję jej kulkę w łeb!
- Zostaw! - krzyknął Irvine. Przez chwilę się szarpali. Irvine był silniejszy, czas uciekał, więc Squall w końcu odpuścił.
Westchnął.
- Jesteś beznadziejny, Kinneas.
- Odczep się! - warknął Irvine.
- Okej, a teraz mnie posłuchaj, bo obiecuję, że ci łeb urwę, jak mnie zignorujesz! Strzel do niej, nie obchodzi mnie, czy trafisz, czy nie, po prostu wykonaj swoją robotę. To będzie dla mnie i mojej drużyny znak do ataku, sygnał, okej?
- Z-znak? - zapytał cicho Irvine. Squall przytaknął. - Po prostu... Sygnał... Znak... - powtórzył. Powoli podniósł broń do twarzy i ponownie spojrzał przez lunetę na Edeę. I znów zatopił się w tych złotych, pięknych oczach Matron.
Zamknął oczy i strzelił, na oślep.
Kiedy zobaczył, że czarownica postawiła osłonę i jego kula chybiła celu, opadł na podłogę i jęknął, z wyraźną ulgą w głosie.
Squall zaklął, bardzo brzydko.
- Proszę, masz swój znak - wymamrotał Irvine.
- W porządku - rzekł chłodno Squall. - Wykończę sukę w bezpośrednim starciu. Idziesz ze mną?
Irvine pokiwał przecząco głową, gapiąc się bezwiednie w łuk tryumfalny.
Squall zeskoczył z wieży i zniknął mu z pola widzenia.
Ale to już Irvina zupełnie nie obchodziło.
Siedział przez moment lub nawet dwa momenty, nic nie pojmując.
Otarł łzy z oczu i podniósł się wreszcie z miejsca.
Pomyślał, że chyba jednak powinien tam być, pod tym przeklętym łukiem tryumfalnym. Chociaż dlatego, że... chciał być przy tym obecny.
Jak oni ją zabijają...
Nie wahał się dłużej. Wnet zeskoczył z wieży zegarowej i pognał w stronę, gdzie już i tak wszyscy odnaleźli swoje przeznaczenie.
Zaklął cicho, kiedy Squall właśnie z pomocą Ifrita posyłał Seifera do piekła. To nie tak miało być... Brat nie miał występować przeciw bratu... Ale...
Rinoa była tuż przy Squallu, na szczęście wzięła się w garść, patetyczna i słaba dziewczyna, a mimo wszystko waleczna i odważna... Piękna w swojej odwadze...
Nie mógł być słabszy od niej!
I nim pomyślał cokolwiek.... Nim jeszcze raz, po raz trzeci, spojrzał bezpośrednio w żółte tęczówki przepięknych oczu Matron, rzekł, sam z siebie:
- Muszę się zrehabilitować. Jestem z wami i będę walczyć!
I to było najgorsze przyrzeczenie w jego życiu...
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.