Opowiadanie
Ne proderes cordem
Część 3
Autor: | Pleiades |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Final Fantasy |
Gatunki: | Dramat, Fantasy |
Dodany: | 2009-02-23 09:54:04 |
Aktualizowany: | 2009-02-23 09:54:04 |
Poprzedni rozdział
Zamieszczono za zgodą autorki. Pobrane z portalu
- Wszystko gotowe - powiedział, kiedy kilkadziesiąt minut później wstąpił do jej gabinetu w Ogrodzie Galbadia. - Żołnierze gotowi, oddziały na motorach przygotowane do abordażu. Balamb się zbliża, jest już w zasięgu wzroku. Na twój rozkaz dokonamy ataku.
- Mhm... - mruknęła. Była zamyślona. Nie spojrzała nawet na Rycerza zajęta przeglądaniem jakiejś starej księgi o starożytnej cywilizacji Centry. Po powrocie do Ogrodu przebrała się. Znów wyglądała tak, jak wtedy, kiedy ją spotkał po raz pierwszy w Timber. Ciemna, otoczona kruczymi piórami suknia i tony biżuterii.
- Edeo... Mogę o coś zapytać? - odezwał się Seifer, przyglądając jej się badawczo.
Oderwała oczy od książki i spojrzała na niego.
- Dlaczego tak ci zależy na ich śmierci? - zapytał wreszcie. - Przecież moglibyśmy wieść tu, w Ogrodzie, spokojne życie, bez jakichkolwiek problemów. Dlaczego po prostu nie chcesz w ten sposób żyć?
- Żyć? - zapytała, otwierając szerzej oczy. - To nazywasz życiem, taką czysto biologiczną egzystencję? Do takiego życia potrzeba tylko kilku rzeczy, trzeba jeść, pić, oddychać i wydalać, czasami i trochę seksu pouprawiać, ale... Seifer. To nie jest ŻYCIE! Ja pragnę czegoś więcej. Władzy! Nie rozumiesz? WŁADZA nad światem i śmiercią, to jest dopiero potęga!
- Masz przecież całą Galbadię pod swoim zwierzchnictwem...
- Za mało, Seif. To za mało. Zobaczysz, osiągnę mój cel, prędzej czy później! I przysięgam, że pomorduję ich wszystkich! Wykończę powoli, bardzo będą cierpieć przed śmiercią!
Usta Seifera zadrżały, kiedy wypowiadał szeptem słowa:
- Nie poznaję cię, Edeo...
Uśmiechnęła się złośliwie, wstała z miejsca i podeszła do Rycerza, patrząc mu prosto w oczy.
- Nie musisz - odparła. - Jesteś moim rycerzem i masz robić, co do ciebie należy. Pacta sunt servanda. Pamiętasz?
- Przerażasz mnie - przyznał. - Nie zachowujesz się jak Matron, którą znałem...
Fala wściekłości na jej obliczu.
- Bo nią nie jestem, Seif - wycedziła. - Twoja Matron umarła. Dawno temu. Dosłownie. Teraz ja tutaj mieszkam.
- Edeo...?
- Właściwie - syknęła - powinieneś zwracać się do mnie Ultimecjo.
- SŁUCHAM? - Sercem Seifera targnął potężny szok. To słowo, to słowo...
Ultimecja.
- Edea była kretynką, wiesz? - wycedziła czarownica. - Szybko się poddała moim działaniom, wniknęłam w jej mózg tak łatwo... Zabiłam ją, stłamsiłam i zniszczyłam, odarłam ją z resztek człowieczeństwa. Nigdy już nie wróci, rozumiesz? Nigdy!
- Ja... ja nic nie rozumiem... - Seifer czuł, że otwiera się pod nim przepaść żałoby, w którą spada, niczym w centrum czarnej dziury.
- Głupiec z ciebie... Myślałeś, że zostałeś rycerzem swojej Matron, że przyjęła cię do serca, że kochasz się z nią namiętnie? Cóż, Seif, łatwo było wykorzystać twoje romantyczne marzenie...
Nie odpowiedział. Zabrakło mu tchu.
- A teraz przygotuj się do ataku na Balamb. Liczę na ciebie - wycedziła, po czym odwróciła się i wyszła z pokoju.
Nie zwracał uwagi na huk wystrzałów na zewnątrz, na szczęk oręża i krzyki ludzi.
Nie zwracał uwagi, gdy ściany Ogrodu drżały w posadach, kiedy stalowe belki jęczały pod naciskiem drugiego ogrodu, a silniki ledwie zipały.
Siedział w gabinecie Martina, przy biurku ex-dyrektora i bawił się rewolwerem, który znalazł w jednej z szuflad.
Płakał.
Po raz pierwszy od wielu lat, najprawdziwiej w świecie, płakał.
Było mu cholernie wstyd, przed samym sobą, że on, tak dobrze wyszkolony żołnierz, mężczyzna, Rycerz, siedzi i płacze jak bezsilne, małe, przerażone dziecko.
Rycerz. Czarownicy...
Edei...
Wytarł oczy rękawem płaszcza i spojrzał ponuro na broń.
- Matron... Ukochana Matron... - wyszeptał. - Wybacz, nie potrafiłem cię uchronić... Skrzywdziłem cię...
Westchnął.
- Kocham cię...
Odbezpieczył rewolwer i powoli wsunął sobie końcówkę lufy do ust.
Przymknął oczy. Palec wskazujący położył na spuście.
Zastanawiał się przez chwilę, jakie to będzie uczucie, kiedy kula przedrze się przez jego mózg. Czy to będzie bardzo bolało? Czy w ogóle poczuje cokolwiek, nim padnie martwy...?
A czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
W ostatnich myślach starał się więc przywołać w pamięci pogodne obrazy. Jej uśmiechniętą, serdeczną twarz, długie, lśniące włosy, złote jak słońce oczy.
Edeo...
- SAI! - Rozległ się krzyk, coś przecięło ze świstem powietrze, błękitne ostrza zawirowały przy twarzy Seifera, uderzając go w skroń.
Krzyknął z bólu i wywrócił się, spadając z krzesła na podłogę. Rewolwer wypadł mu z dłoni. Z rozciętej skroni chlusnęła krew, zalewając mu pół twarzy.
Jak przez mgłę widział pochylającą się nad nim jasnowłosą dziewczynę, która patrzyła na niego swoim rubinowym okiem. Przyłożyła dłonie do jego skroni, szepcząc Curagi.
- Fuujin? - zapytał skołowany. - Co ty do cholery robisz?!
- To ja powinnam zapytać! - wrzasnęła opętańczo. - CO TY, do ciężkiej cholery, robisz?! Oszalałeś? Chcesz się zabić!?
Seifer odsunął jej rękę i sięgnął do kieszeni płaszcza po chustkę, przykładając ją sobie następnie do rany.
- I tak tego nie zrozumiesz - burknął ponuro.
- CZEGO? Co się z tobą dzieje, Seif! Na Hyne, dobrze, że weszłam! Powinnam ci obić gębę za to, co próbowałeś zrobić!
- Daj mi spokój... - odpowiedział. - Nic już nie ma znaczenia..
- Nic?! - zapytała z trwogą. - Seifer! Na zewnątrz szaleje bitwa, twoja Matron jest w niebezpieczeństwie, a ty mówisz NIC?
Słysząc słowo Matron o mały włos znów nie zalał się łzami. Z całej siły stłumił w sobie chęć płaczu. Zacisnął dłonie w pięści. Milczał, wlepiając wzrok w dywan.
Fuujin usiadła koło niego na podłodze.
- Co się stało? - zapytała po chwili ściszonym głosem.
Przymknął oczy, westchnął.
- Ja jej czasami nie poznaję, Fuu... - rzekł cicho. - Ona jest inna, coraz bardziej zła i bezwzględna. To nie jest już moja Matron, którą znałem... To ktoś inny, bardzo okrutny... A ja nie potrafię jej pomóc... Nie mogę tak dłużej funkcjonować, wolę umrzeć, niż spełniać jej okropne żądania...
- Jesteś jej Rycerzem. Złożyłeś przysięgę - przypomniała Fuujin, przyglądając się bacznie jego przygnębionej i zrezygnowanej twarzy.
- Wiem.
- Żałujesz?
- Nie, Fuu.. Nie żałuję. Kocham ją.
- Więc, na Hyne, nie uciekaj! To nie jest rozwiązanie! - powiedziała Fuujin.
Spojrzał prosto w jej szkarłatne oko.
- To co mam robić, Fuu? Jak postępować dalej...?
- Idź za głosem serca, nie zdradzaj go, Seifer... Nie zdradzaj swojego marzenia, wiem, ile ono dla ciebie znaczyło, przecież znam cię od wielu lat. Jestem twoją przyjaciółką, bardzo mi na tobie zależy. Zrozumiałam, o czym marzysz, zaakceptowałam to. Jeżeli twoja Edea jest warta tego marzenia, to chroń ją, aż do końca... I swoje marzenie również.
Seifer nie odpowiedział. Patrzył na nią, tak po prostu, czerpiąc z widoku jej spokojnej twarzy całą potrzebną siłę i pewność.
- Oho, mamy towarzystwo - powiedziała cicho czarownica, kiedy usłyszała, że winda zbliża się do trzeciego piętra.
Seifer stał tuż przy jej fotelu, milczał, pogrążony we własnym smutku. Zaciskał palce na Hyperionie, czekał. Wiedział już jedno. Będzie tutaj, do końca.
Drzwi otwarły się i do pomieszczenia wbiegł Squall z drużyną.
Omietli spojrzeniem czarownicę i ich wzrok zatrzymał się na Seiferze.
- A więc przybyliście - powiedział cicho Seifer. - Chcecie walczyć z Matron, po tym wszystkim co dla nas zrobiła...? - zapytał.
- To nie jest już sprawa przeszłości, Seifer - odparł Squall, przewiercając go wzrokiem. - Walczymy w imię wyższych celów...
- Wyższych? - Seifer wywrócił oczami. - Spójrzcie na siebie... Garstka nędznych SeeD, stająca naprzeciw czarownicy i jej Rycerza... Nie zwyciężycie.
- Czyżby? - zapytał retorycznie Squall, unosząc w powietrzu ostrze Triggera.
- Seif... - odezwał się cicho Irvine, stając tuż przy Squallu. - Zastanów się, co robisz... To nie jest sprawa, za którą warto umierać...
- Nie? - Seifer otwarł szerzej oczy. - A za co warto? To ja was pytam, bo to wy zdradziliście naszą rodzinę, to wy chcecie zgładzić Matron...
Na twarzy Irvina jakaś niezidentyfikowana mieszanina uczuć. Złość, żal, smutek, wstyd, tęsknota, miłość i nienawiść w jednym. Seifer widział już wcześniej tę mieszankę. Tam, w Deling, pod łukiem tryumfalnym.
- Poddajcie się, tak będzie lepiej - mruknął Squall, odbezpieczając broń. - Albo..
- Albo co? Zarżniecie nas tak, jak te wszystkie potworki? - zapytał Seifer, również odbezpieczając gunblade. - Ale to wy jesteście potworami, nie my... Będę walczyć w jej obronie. Złożyłem jej przysięgę...
Przestąpił kilka kroków naprzód, stając na przeciw drużyny Squalla.
Sam nie wiedział, co ma zrobić, aby wygrać. Przeciwnik miał decydującą przewagę, zarówno pod względem liczebności jak i uzbrojenia. On sam, zaopatrzony zaledwie w kilka Curag i Firag, z wiernym Hyperionem przy boku, oni z całym swoim orężem i nie wiadomo jaką para-magią.
Ale nie było już odwrotu. Zresztą Fuujin miała rację. Poszedł za głosem serca i nie zdradził swoich marzeń.
Tego dnia, przed bitwą, po raz pierwszy od wielu lat, pomodlił się cicho do Hyne, z prośbą o siłę i wiarę.
Tak bardzo chciał dokończyć dzieła... Tak bardzo chciał ufać, że nie spotka jego ukochanej to, co najgorsze...
Ruszył na Squalla, wymachując Hyperionem. Ten odparował atak Triggerem. Seifer uskoczył w tył i załadował na dłoni Firagę, posyłając ją celnie i zwalając chłopaka z nóg. Już miał strzelić do niego z broni palnej, kiedy usłyszał, jak Zell woła „Thundaga!” i posyła w Seifera para-magiczne zaklęcie.
Otoczyła go łuna elektrycznych iskier. Przymknął oczy, czując, jak rozedrgane wokół powietrze ogarnia jego ciało i ciska nim o ziemię.
Próbując opanować drżenie mięśni, z trudem podniósł się z podłogi, podpierając się na ostrzu Hyperiona.
- Seifer, proszę... - rzekł Irvine. - Nie rób tego, bo będziemy musieli użyć radykalniejszych środków, aby cię powstrzymać.
- Zamknij się! - warknął Seifer. Wyciągnął dłoń, ładując na niej kolejną Firagę i celując nią w Irvina.
Nie dokończył jednak ładować zaklęcia, kiedy Irvine wyciągnął dłoń przed siebie. Buchnęło z niej oślepiająco jasne światło, Seifer zasłonił ręką oczy. Kiedy ponownie uniósł głowę i chciał spojrzeć w stronę przeciwników, zamarł.
Tuż naprzeciw niego, stała olbrzymia bestia.
Szara, chropowata skóra pokrywała każdy wypukły mięsień jej ciała. Trzy głowy zwrócone w stronę Rycerza omiatały go trzema parami świecących, wściekłych oczu. W szczękach bestii błyszczały białe i ostre jak brzytwy zęby.
- Na Hyne... C-co to...? - jęknął Seifer.
- Cerberus... - warknęła Edea. - Przyłączyłeś się do tych nędznych istot? Miałeś ich zniszczyć! Powinnam była, tam na dole, wysłać cię w trzy diabły, nomen omen!
- Cerberus...? - wyjąkał Seifer. - Ale przecież to...
Niemożliwe.
Nim zdołał dokończyć myśl, stwór uniósł trzy głowy na wysokość stropu i posłał na swoją nową drużynę sprzymierzeńców czar Triple. Później, w pojedynczym błysku, zniknął z pola widzenia.
- Wiesz, że nie masz już teraz szans - rzekł spokojnie Squall do zrozpaczonego Seifera. - Poddaj się.
- Może nie mam szans - syknął Seifer - ale łeb zdążę ci odstrzelić.
To mówiąc, uniósł Hyperiona i wymierzył broń w bliznę na czole Squalla.
Irvine i pozostała czwórka nie czekali dłużej. Naładowali błyskawicznie zaklęcia, trzykrotnie wzmocnione przez czar Cerberusa.
Seifer dziko zawył w agonii, kiedy dopadły go elementarne ataki.
Nie widział już nic, był pewien, że umiera. Upadł na podłogę, płuca odmówiły mu posłuszeństwa, z ust i nosa chlusnęła krew, zalewając mu twarz i płaszcz. Dygotał w agonii, krzyk zamarł w jego ściśniętej krtani.
A później wszystko ucichło i nastał spokój.
- Przegrałeś, Seifer... - rzekł Squall.
Otwarł powoli oczy. Och, jeszcze żył? Każdy skrawek jego ciała palił i bolał przeokrutnie. Obrócił głowę spojrzawszy na czarownicę, która niewzruszona, nadal siedziała w swoim fotelu.
- M-matron... - jęknął, wyciągając ku niej dłoń.
- Jesteś bezużytecznym głupcem, Seifer. Śmieciem. A z wami - tu się zwróciła do Squalla - się jeszcze policzę.
To mówiąc, wstała z miejsca i znikła, jakby wtapiając się w podłogę.
- Co jest? Uciekła? - zdziwiła się Quistis.
- Na Hyne, ona jest potężna - jęknęła Rinoa.
- Irvy, co jest piętro niżej? - zapytał Squall mrużąc oczy.
- Główne audytorium - odparł chłopak. - Zapewne tam na nas czeka.
- To idziemy - wydał polecenie Squall.
Seifer wziął głęboki oddech, spoglądając na drużynę, na swoich dawnych przyjaciół... Braci...
- Proszę, nie... Ona nie może... umrzeć... - szepnął z wysiłkiem.
Wszyscy spojrzeli na niego. Ich miny poważne, oczy smutne. Widział w tych ich oczach litość, ale nie tego od nich oczekiwał. Nienawidził ich za tę litość.
- Porozmawiamy później, Seif - skwitował Squall.
- Proszę... na Hyne... - szepnął z determinacją. - Nie róbcie jej krzywdy... Zostawcie Matron, jeśli... jeśli ona cokolwiek dla was jeszcze znaczy, jeśli ją kochacie... Błagam...
- Idziemy - powtórzył Squall i wraz z drużyną ruszył do windy.
- Zostawcie ją!! - zawył za nimi Seifer, kiedy drzwi windy się zamknęły, a oni zjechali na dół.
Walcząc z falami torsji, szepcząc sobie Curagi, dygocząc z bólu, posuwał się powoli korytarzem w kierunku audytorium. Jego umysł krzyczał z bezsilności, a ciało pragnęło chyba tylko jednego. Poddać się.
Ale nie, on nie zamierzał się poddać.
Wytarł rękawem płaszcza krew z twarzy, jęknął z wysiłku, otwierając ciężkie skrzydło drzwi audytorium. Wpadł na salę, z trudem łapiąc powietrze.
Edea stała naprzeciw wrogów, gotowa do rzucenia w ich stronę zaklęcia. Widząc Seifera, opuściła rękę i obdarzyła go wściekłym spojrzeniem.
Podszedł i zatrzymał się tuż obok niej.
- Obiecałem... - szepnął do Squalla. - Jestem Rycerzem i obiecałem, że nie pozwolę wam jej skrzywdzić...
- Jesteś śmieciem - syknęła do niego czarownica. - Ale skoro tak bardzo chcesz umrzeć, to proszę bardzo, droga wolna.
- Robię to dla ciebie, Edeo... - jęknął, patrząc na nią, z trudem powstrzymując łzy. - Dla ciebie...
- Stul pysk, szmato - odpowiedziała, cofając się o kilka kroków. - Proszę bardzo, SeeD - odkrzyknęła do Squalla i jego drużyny. - Ten nieudacznik jest wasz.
- Matron... - szepnął Seifer. - Ty nie jesteś moją Matron...
Odwrócił się, spojrzawszy na Squalla i resztę.
- Widzisz, do czego doprowadziłeś, Squall? - zapytał łamiącym się głosem. - To wszystko wasza wina... Rozumiesz? Wasza!
- Co robimy? - zapytał półszeptem Irvine Squalla. Na czoło Squalla wystąpił zimny pot, zacisnął wargi.
- Nie wiem, Irvy, już sam nie wiem... Tak nie powinno być... Ale.. nie ma już wyjścia, wiesz o tym...
Irvine przytaknął.
Chwilę później przywołali na pomoc wielkie zielone stworzenie, na którego widok serce Seiferowi zadrżało.
Cactuar...
Nim zdążył krzyknąć, zaprotestować, stwór posłał w jego stronę deszcz igieł.
Krzyczał z bólu, kiedy drobne ostrza rozcinały jego skórę, szarpały ubranie, wywołując potworne fale bólu.
Czyżby tak miał zginąć? Rozszarpany na strzępy przez starożytnego GFa?
A później...
Ze wszystkich stron ogarnęła go ciemność. Nie czuł i nie słyszał już nic.
A więc tak wygląda śmierć...
- Seifer... - Głos w jego głowie.
Co się dzieje?
- Seif, obudź się, do cholery! - Głos bardziej stanowczy i władczy.
Otwarł oczy i ujrzał nad sobą twarz Rinoi.
- R-rinoa? - zapytał słabo.
- Głupcze... To ja, Ultimecja - odpowiedziała, nie poruszając w ogóle wargami. Jej spojrzenie jakby nieprzytomne, oczy zaszłe mgłą. - Spaprałeś robotę... Zapłacisz mi za to...
- Matron... - szepnął Seifer, odwracając głowę i patrząc na przeciwległy koniec sali, na Edeę.
Leżała tam. Nieprzytomna. Pokonana po bitwie ze Squallem. Była ranna, mocno krwawiła. A on nie mógł się ruszyć, aby do niej podbiec i jej pomóc. Ale Squall z przyjaciółmi byli już przy niej, sprawdzali czy żyje, rzucali zaklęcia uzdrawiające... Czyżby wysłuchali jego prośby?
- Powinnam była tę młodą idiotkę już dawno temu wykończyć - przyznała Ultimecja. - Poderżnąć jej gardło, kiedy miałam okazję, w sierocińcu, jak podeszła odebrać moje moce... Ale nic straconego. Jeszcze się z nią policzę...
- Dlaczego...? - zapytał słabo Seifer.
- Czy to ważne, Rycerzu?
- Nie jestem twoim Rycerzem - odpowiedział. - Jestem jej... Jej... Kocham ją...
- Będziesz słuchał, co mam tobie do powiedzenia albo zginiesz. Rozumiesz? - warknęła. - Opuść Ogród i jedź szukać Lunatic Pandory. Musisz ją wydobyć z dna oceanu. Potrzebuję jej. Nie obchodzi mnie, jak tego dokonasz, weź samochód tej kretynki, pojedź do Esthar, popytaj ludzi, pogadaj z pupilkiem Adel. Masz wydobyć Lunatic Pandorę, jasne?
- Nie... - odparł Seifer.
- SŁUCHAM?
- Nie będę wykonywał twoich rozkazów, Ultimecjo. Nie masz nade mną władzy.
- Zabiję cię, gówniarzu... - wymamrotała. Jej zagięte jak szpony palce zbliżyły się do jego krtani.
- Proszę bardzo - odpowiedział Seifer. - To najlepsze, co może mnie spotkać. Zresztą zasłużyłem na śmierć. Poświęcę każde ostatnie tchnienie Edei.
Czarownica w ciele Rinoi syknęła wściekle, jej ręka zadrżała.
- Gdybym chciała, zapewniłabym ci długie i bardzo bolesne umieranie. Oj, bardzo... Błagałbyś mnie o szybką śmierć. Ale jesteś dla mnie cenniejszy żywy, niż martwy, póki co... Powstań! - rozkazała.
I nim Seifer zdążył zaprotestować, jakieś zaklęcie ogarnęło jego ciało. Wstał powoli, nie wiedząc zupełnie, co się z nim dzieje.
- Widzisz? Nie możesz ze mną walczyć... A teraz idź - powiedziała. - Spotkamy się na pokładzie Lunatic Pandory.
- Jak sobie życzysz, o Pani - wymamrotał w otępieniu, ogarnięty jej potężną magią.
Nie wiedział nawet, w którym momencie wyszedł z audytorium...
O dziwo, jeszcze żył. Jego serce biło...
Ale i tak umierał. Długo, powoli, umierał...
Notki końcowe:
- Uff... nieco mi ulżyło i jakoś lepiej się poczułam, wylawszy całą gorycz i frustrację z serca.
- Pisząc ostatnie akapity, dotyczące ostatecznej walki, zupełnie nieświadomie stworzyłam parafrazę mojego prześmiewczego „Złośliwość rzeczy martwych”. O ironio.... Jak jedno wydarzenie można opisać na wiele różnych sposobów...
- Szczerze mówiąc, kiedy po raz pierwszy grałam w FF8 te ponad 6 lat temu, to do końca drugiego dysku byłam prawie pewna, że podczas ostatecznej walki Squall z drużyną jednak Edeę zabiją... Wtedy fabularnie wszystko by się bardziej kupy trzymało, ale też gracz nie mógłby sobie pomachać Ice Strikiem w Salt Lake, czy Esthar... :P Ale, wiecie, sorceresses die too :/
- Dlaczego za każdym razem, jak próbuję do opowiadania wtrącić element Saifuu, to mi z tego wychodzi Seifer/Edea?
- Legenda Vascaroona oryginalnie była opowiadana przez jedną dziewczynę na statku Białych SeeD. Właściwie legenda mówi tylko o połówkach Hyne, nie wyjaśnia skąd czarownice mają moce Hyne i kiedy zostały nimi obdarowane. Jednocześnie przypomina mi się, też nie raz już prowadzona na forach dyskusja o tym, czy Ultimecja może mieć coś wspólnego z tą zaginioną połową... Całkiem to niezła teoria, rzec mogę O.o
- Tak, jak przedstawiłam tu w opowiadaniu, właśnie tłumaczę postępowanie Seifera, to, dlaczego walczył w Galbadia Garden i ogólnie był takim wkurzającym bossem. Myślę, że robił tak dlatego, bo był rycerzem Edei. A później? Cóż, Ultimecja mogła go jakoś zmusić do współpracy, omamić zaklęciami. W każdym razie w Lunatic Pandorze Seifer już się za Rycerza nie podaje. „A knight has retired” - mówi... Nie ma już romantycznego marzenia...?
Koniec części trzeciej i ostatniej.
Pleiades, listopad 2008.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.