Opowiadanie
Zabytek
Zabytek
Autor: | Zegarmistrz |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Komedia |
Dodany: | 2009-02-18 16:06:11 |
Aktualizowany: | 2009-02-18 16:06:11 |
- Otton, musimy porozmawiać - zaczęła Elther, zwracając się do eleganckiego mężczyzny, który przysiadł w rogu sali. Ubrany był w czernie, kontrastujące z jego arystokratycznie bladą skórą. Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem swych oczu, z których jedno było niebieskie, a drugie zielone. - Potrzebuję pożyczyć pieniędzy.
- Zdaje się, że już jesteś mi winna sporą sumkę. - Mężczyzna przestał tasować karty i złożył dłonie. - Naprawdę miło byłoby, gdybyś wzięła się do uczciwej pracy, zamiast brać kolejne kredyty…
- Po pierwsze, w odróżnieniu od ciebie ja mam uczciwą pracę…
- Ja też, jestem członkiem gildii ślusarzy…
- Honorowym…
- I co z tego? Nie mogę pracować ze względów zdrowotnych. Dostaję od tego wysypki na tle psychosomatycznym. Mam nawet na to zaświadczenie lekarskie - wyjaśnił. - A tak w ogóle to po co ci te pieniądze?
- Chciałabym wrócić z powrotem do gry - wyjaśniła Elther. Kobieta była zawodową hazardzistką i szulerką. Wprawdzie nie była najzdolniejsza w swoim fachu i większość jej startów w ważniejszych turniejach kończyła się w drugim, najdalej trzecim etapie. Miała jednak szerokie koneksje w wyższych sferach i bez trudu ogrywała w niemal każdej grze losowej większość szlachciców, kupców i grzeszących hazardem kapłanów. Później jednak szczęście jej się skończyło i popadła w długi. Prawdopodobnie źle by się to dla niej skończyło, gdyby nie załatwiła sobie po znajomości posady korepetytorki. - Nie mam pieniędzy do puli.
- Przypominam, że masz już spory kredyt u mnie.
- Przecież regularnie go spłacam.
- Aczkolwiek minie jeszcze wiele czasu, zanim skończysz. Na odzyskanie pieniędzy z nowego długu będę czekał jeszcze dłużej…
- Jeśli wygram nie będziesz musiał czekać w ogóle…
- Kiedy ostatnio słyszałem te słowa skończyło się to bardzo źle… - stwierdził Otton. Elther popełniła klasyczny błąd przegranych hazardzistów: zaryzykowała nadmiernie i przegrała bardzo duże pieniądze. Nie jest to nic niezwykłego i należało to wliczyć w ryzyko zawodowe, tak jak proces i więzienie w złodziejstwo. Kobieta jednak chciała się szybko odkuć, ryzykowała więc bardziej, grając na coraz większe stawki i licząc na szczęście. Jak zwykle w trudnych chwilach to nie przyszło. Wkrótce więc znalazła się w długach u jednego z najbardziej parszywych lichwiarzy Erthenroth. Poszłaby zapewne z torbami, gdyby Otton jej nie wykupił.
- A kto mówił, że mnie kocha?
- Moja droga. Przecież wiesz, że wtedy kłamałem…
- Ale to było takie przekonujące. I słodkie…
- Tym sposobem też nic nie zwojujesz… Nie pożyczę ci pieniędzy, bo przegrasz ponownie…
- Nie, bo tym razem mam zamiar stawiać na ciebie, jaśnie oświecony królu złodziei, księciu kieszonkowców, hrabio włamywaczy i cesarzu skromności…
Otton popatrzył na nią uważnie.
- Wiesz coś, czego ja nie wiem? - zadał pytanie.
- Niedawno skończono przebudowę zamku królewskiego w Stanburgu. Jego wysokość twierdzi, że teraz nawet Król Złodziei nie zdoła się przedostać przez umocnienia.
- To niech sobie gada - ziewnął Otton. - Znam tego typka. Zadźgał własnego tatusia nożem do masła podczas wieczerzy… Zresztą, nie żeby tamten stary morderca zasługiwał na więcej. Jednak zanim do tego doszło wpoił swojemu synowi swój, unikalny styl rządzenia… A rządził państwem, jak bandą zbójów. Owszem, ten człowiek ma masę złota w swoim zamku, ale oprócz tego nie znajduje się w nim nic naprawdę cennego. Zresztą, czego się spodziewać po takim prymitywie?
- Król Edgar Rudobrody ma opinię bardzo walecznego rycerza… - zaprotestowała Elther.
- Walczącego głównie ze swoimi poddanymi…
- Ma też bogatą kolekcję militariów…
- Jak każdy bandzior… Prawdopodobnie broń dodaje mu pewności siebie i poprawia samoocenę. - Otto musiał jednak przyznać, że brzmiało to ciekawiej. Kiedy zaczynał, kradł takie rzeczy. - Owszem jest sporo warta, ale nie znajduje się w niej nic, co zachwyciłoby prawdziwego konesera. Typowy rynsztunek pochodzący z łupów wojennych.
- I słynie jako koneser wina…
- Czyżby jabłkowego? Prawdziwi koneserzy cenią w winie coś więcej, niż tylko procenty!
- Ale ma też piwniczkę jeszcze po dziadku, a w niej wiele butelek naprawdę starych roczników. Niektóre ponoć pamiętają jeszcze Hołd Kaina…
- Czterysta lat? Nie moja droga. Nawet wino nie potrafi tak długo przetrwać. Zresztą, powszechnie wiadomo, że w piwnicach władców Dom - Kar jest więcej arszeniku, niż wina…
- Nie mam zielonego pojęcia. Podobno jednak za kilka tygodni, w rocznicę swej koronacji, ma zamiar zaserwować honorowym gościom zawartość butelki, obchodzącej okrągłe 200 lat…
- Tak? Toż to barbarzyństwo! Nawet podwójne! Zniszczy taki cenny okaz i otruje ludzi… Przecież tak stare wino nie nadaje się do spożycia i ma zerowe walory smakowe, chyba że ktoś lubi ocet… Ma wartość wyłącznie kolekcjonerską! Ile pieniędzy potrzeba na wpisowe do zakładu?
Stare porzekadło głosiło, że osoba, która ukradła sztukę złota stawała się przestępcą. Człowiek, który ukradł ich tysiąc - bohaterem. Jeśli chodzi o Ottona, to wartość fantów, jakie poupychał po kieszeniach, wystarczyłaby do obdzielenia pięciu herosów. Wszystkie te rzeczy zgarnął jednak tylko dlatego, że był nieuleczalnym, notorycznym kleptomanem. Jego główny łup, stanowiący omszałą butelkę, wzmiankowanego już dwustuletniego wina, był po prostu bezcenny. Nie mógł więc stanowić w żaden sposób miary bohaterstwa.
I dobrze, bo Otton lubił myśleć o sobie jako o złodzieju.
Nie zaczepiony przez nikogo, opuścił rozpruty skarbiec i wrócił do sali balowej. Toczące się w niej przyjęcie zgromadziło lokalną śmietankę towarzyską, lecz - co trzeba powiedzieć ze smutkiem - nie było szczególnie ciekawe. Ot, kolejne przyjątko, jakie król wydawał, by poddani mogli go wielbić. Owszem, stawiło się nań wielu dworaków i szlachty, ale Otto miał wrażenie, że żaden z nich nie przyszedł się tu bawić, chyba, że byli jacyś prowincjusze. Owszem, jedzenie i napoje były niczego sobie, jednak atmosfera gorsza. Większość zaproszonych była „przyjaciółmi” króla. Ten ostatni słynął z tego, że przyjaciół nie miewa. Otaczała go więc dobrana gromadka pochlebców, wspólników zbrodni i miernych popychadeł. Oraz ich żon, córek i dziatwy.
Owszem, Król Złodziei również dobierał swój dwór ze wspólników przestępstw i rabusiów. Musiał jednak stwierdzić, z niekłamaną dumą, że stosował wyższe kryteria w kwestiach kompetencji i etyki.
Otton nie przyszedł jednak na bal po to, by zawierać nowe znajomości. Nie był też ani gburem, ani prowincjuszem i stać go było na jedzenie… A nawet, jeśli nie było go stać, to zawsze mógł je ukraść.
Nie przyszedł tu też - na szczęście - po to, żeby się bawić. Skierował więc swe kroki do wyjścia.
Oczywiście nie dotarł do niego, zanim nie rozległ się dzwonek alarmowy i do sali nie wdarła się straż pałacowa. Jedynym, co pozostało mu zrobić, to zasłonić oczy dłonią i głośno westchnąć… Taki brak smaku był zupełnie żenujący. Król, nie król, jakieś reguły dobrego wychowania powinny jednak obowiązywać wszystkich. Choćby takie, że nie należy narzucać się gościom i straszyć ich gwardzistami. Mimo że niewątpliwie ich wtargnięcie stanowiło najciekawszy punkt całego balu, nie było zgodne z dobrymi manierami. Otton nie lubił takich sytuacji. Czy on - bądź co bądź złodziej i przestępca - zniżył się do tego, żeby dokonać ordynarnego włamania, które zepsułoby zabawę gościom? Nie! Zachowywał się w sposób dyskretny i nie zwracający na siebie uwagi!
Jeden ze strażników - złodziej nie patrzył nawet w jego stronę - podszedł do władcy i coś powiedział.
- Drodzy goście. - Rozległ się głos władcy. Edgarowi należało przyznać jedno: jego głos brzmiał zaiste królewsko. - Niestety właśnie mi doniesiono, że na zamku doszło do zbrodni i zostałem obrabowany. Przestępca może być cały czas na zamku, więc w celu jego schwytania zostaną wprowadzone specjalne środki ostrożności. Od tej pory każdy, kto wyjdzie z zamku będzie rewidowany!
Tego dla Ottona było już za wiele. Nie dość, że władca bynajmniej nie przygotował królewskiego przyjęcia, to teraz jeszcze obrażał zaproszonych. Myślał, że kim jest, żeby szlachetne damy i gentelmanów traktować jak bandytów? Królem? Otton też był królem.
Złodziej zdjął rękawicę i rzucił ją na podłogę.
Wywołało to należyte wrażenie. Cóż, niestety niekiedy trzeba być bezczelnym.
- Takie traktowanie jest czystą zniewagą - rzucił dobywając rapier. Oczywiście nie było to tak wielkim złamaniem etykiety, jak dobycie broni na oczach króla. Jednak złodziej nie lubił być źle traktowany. Zresztą, próbę przeszukania go można by traktować niemal jak incydent międzynarodowy. Zbrojne reperkusje były więc w pełni uzasadnione. - Domagam się satysfakcji! - warknął. - I proszę się nie zasłaniać wyższym urodzeniem. W moich żyłach też płynie królewska krew!
W rzeczywistości ojciec Ottona był zwykłym ślusarzem, a matka praczką. Jednak on był całkowicie pewien, że ktoś tak odważny i utalentowany, jak on, nie mógł pochodzić z plebsu. Prawdopodobnie więc królewskie korzenie sięgały dawniejszych pokoleń. Nie robiło to jednak różnicy. W półświatku bowiem nie było osób bardziej szanowanych czy wpływowych.
I miał koronę.
Owszem, używaną, ale całkiem prawdziwą. Ściągnięcie jej z głowy trupa Popielnego Króla było wystarczająco trudnym zadaniem, nawet zanim okazało się, że tyran - czarnoksiężnik nie jest tak bardzo martwy, jak chciałyby podręczniki do historii.
Oczywiście strażnicy nie byli na sali tylko dla ozdoby. Jednak na szczęście, ten akurat król nie słynął z umiejętności zjednywania sobie ludzi, ani choćby ich dobierania. Krwawy despota za to doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie zagrożenie nieść mogła gwardia pałacowa, jeśli dowodzili nią ludzie ambitni i mający posłuch wśród żołnierzy. Dbał więc o to, by takich nie było, skracając o głowę wszystkich, którzy tylko się wychylili. W efekcie otoczył się bandą zwykłych rabusiów i zbójów, pościąganych z prowincji, miernych, ale wiernych tak długo, jak władca pozwalał im łupić swoich poddanych. Stanowili zagrożenie jedynie dzięki swej liczbie.
Co zaś się tyczy Otta, to był zdania, że prawdziwy mężczyzna powinien umieć dać w mordę, kiedy wymaga tego sytuacja.
Nim ktokolwiek zdążył zliczyć do dziesięciu, trzech strażników leżało na ziemi, licząc zęby, a czwarty walczył o oddech z przebitym płucem. Król złodziei nie był ani szczególnie zdolnym zabijaką, ani też utalentowanym szermierzem, choć ćwiczył zarówno walkę wręcz, jak i fechtunek. Znał jednak kilka sprytnych sztuczek. Oczywiście każdy fechmistrz potrafił im przeciwdziałać. To jednak byli zwykli siepacze, a nie mistrzowie miecza. Otton przeskoczył nad jednym ze gwardzistów i wymierzył rapierem w grdykę władcy.
Edgar Rudobrody był niewiele starszy od niego, został jednak wychowany na władcę, a po ojcu odziedziczył nie tylko koronę, ale też cechy charakteru, w tym uwielbienie przemocy jako metody rozwiązywania problemów. Jednak, jak wielu wielkich przywódców, potrafił zorientować się, kiedy przegrał.
- Ależ oczywiście, że nie miałem zamiaru państwa obrażać - powiedział, jednak w jego oczach Otton wyczytał, że nie była to kapitulacja, tylko wycofanie się na strategiczne pozycje, celem przegrupowania się. - Każdy zaproszony może opuścić bal, kiedy tylko zechce, nie spotykając się z żadnym afrontem.
Z tonu głosu władcy wynikało, że następnego dnia za każdą osobą, która nie podda się dobrowolnej rewizji, ruszy skrytobójca. Za Ottem nawet trzej…
Król Złodziei jednak tym się nie przejmował. W końcu tyle osób już na niego polowało…
- Doskonale. Nie miałem ochoty dłużej tu zostawać.
Po czym wyszedł nie zatrzymany przez nikogo, wynosząc pod płaszczem butelkę.
Czuł się trochę nieswojo. Ukraść butelkę przeterminowanego wina, a potem wdać się w bójkę o nią! Prawie, jak pijaczek z ulicy.
Z drugiej strony uratował dwustuletni okaz, Elther znów mogła grać w karty i nikt nie został zmuszony do wypicia octu, więc chyba wszystko było dobrze.
Sorasy, mialoby 8 gwiazdków, ale siem ręka osunęła. I wyszlo siem :/
Co tu dużo mówić, po prostu ciekawy, zgrabnie napisany i wciągający, ale niestety krótki (chociaż, jak na czytelniowe warunki, to wręcz przeciwnie) i chce sie więcej. Błędów żadnych nie wyłapałem. Za to opisy sytuacji poruszają wyobraźnię.