Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Sailor Moon: Mirai Densetsu

IV - The Tearfall - 1: Hotaru: Błądzący we mgle

Autor:Kyo
Serie:Sailor Moon
Gatunki:Akcja, Cyberpunk, Dramat
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2009-06-02 19:39:56
Aktualizowany:2009-06-02 19:39:56


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Pocisk uderzył w ścianę tuż nad głowami odrywając kawał muru i obsypując ich deszczem szarego pyłu. Skulili się instynktownie, przypadli do ziemi, i jak na komendę pobiegli dalej przed siebie.

- Pieprzone bękarty! - wrzasnął za nimi strażnik, który jakimś cudem zdołał oswobodzić się z więzów i dopaść broni - Nogi wam z dupy powyrywam!

Biegnąca na końcu Hotaru roześmiała się na całe gardło i wyciągnęła w jego stronę dłoń z wyprostowanym środkowym palcem.

- Wal się, dziadku! - krzyknęła - Następnym razem rąbniemy ci tę zasraną giwerę i nawet...

Szczeknięcie staroświeckiego karabinu, kula gwizdnęła tuż obok jej ucha.

Katsura chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.

- Zamknij gębę i biegnij - warknął - Nie będę zdrapywał cię ze ściany.

Pobiegli.

[44/1.7.1

Wydział 7 Specjalny

Od: Kurematsu Shinkurou, kannin

Do: Takahashi Mototane, kagenin

Sygnatura: S-40004-21-15

POUFNE

Lordzie Takahashi,

Decyzja dotycząca lorda Ukona Tomoe oraz jego rodziny zapadła wczoraj podczas zebrania Niższej Rady i w trybie natychmiastowym została przekazana do zatwierdzenia Imperatorowi. Dziś rano Terminatorzy zameldowali o wykonaniu zadania. Nowym Koordynatorem dla strefy New Tokyo został mianowany lord Yoritomo Kuroda, wszelkie dobra, uprawnienia i kompetencje lorda Tomoe z dniem dzisiejszym przechodzą na jego ręce.

Jednocześnie informuję, że natrafiono na ślad córek lorda Tomoe: starszej Hotaru i młodszej Saki. W chwili obecnej obydwie ukrywają się pod nazwiskiem Tanaka. Prawdopodobne miejsce ich pobytu znajduje się w sektorze Theta, w niezidentyfikowanej jak dotąd bandzie tzw. szczurów. Jako załącznik do niniejszego listu dołączam dane obydwu obiektów. Niższa Rada uznała za nieodzowną neutralizację całej bandy za wyjątkiem Hotaru Tomoe, która ma zostać dostarczona do badań. Ośmielam się przypomnieć o nadaniu całej sprawie najwyższego priorytetu.

Załączam wyrazy szacunku.

44/1.7.1: Koniec pliku]

Podaj mi dłoń i chodźmy w tan

Ostatni raz przed pełnią

Ostatni nim się spełni

To co i tak się musi stać

Bo wiesz to ty i wiem to ja

I chęci nie liczą się tylko ta

Piosenka co nas do tańca pcha...

(MINMES: Poetry.20thCentury.Europe.TenouHaruka: OstatniBal.f)

- Aaaaaa! - wrzasnął nagle Hiroki, a nachylony nad jego ramieniem Shiro podskoczył nerwowo.

- Przestań się, nędza, drzeć! - ryknął i uderzył go otwartą dłonią po głowie - Przecież do usranej śmierci cię nie pozszywam!

Hiroki jęknął i pociągnął nosem.

- Ale to boli... - pisnął.

- A co, ma łaskotać? - burknął Shiro po omacku szukając wypuszczonej igły - Trzeba było poprosić Saki żeby połechtała cię piórkiem. Poza tym jakbyś patrzył gdzie leziesz, to by nie bolało.

- To nie moja wina, Shi... - powiedział płaczliwym tonem Hiroki.

Saki wzruszyła ramionami i westchnęła. Wstała i ruszyła w stronę schodów omijając resztki wczorajszego, rozpalonego prosto na podłodze ogniska.

Shiro zerknął na nią nie przerywając operacji i odgarnął z oczu kosmyk śnieżnobiałych włosów.

- A ty gdzie?

- Nie twoja sprawa - rzuciła gniewnie Saki - Idę poszukać Hocchi.

- O żesz nędza - ucieszył się Shiro - To już lepiej zostań tutaj. Ki, jeszcze jeden ruch i przyszyję ci tę rękę do dupy.

- Ale swędzą mnie plecy... - zajęczał rozdzierająco Hiroki.

- Gówno mnie obchodzi, co cię swędzi. Masz się, nędza, nie ruszać dopóki nie skończę, jasne? Albo rzucę to w cholerę i sam się będziesz zszywał. Saki? Hej, mała?

Cisza.

Shiro wzruszył ramionami i i przestawił zasłaniającą oko płytkę Fergusa w tryb skalowania.

- Dobra. Teraz, nędza, zaboli.

Hiroki spojrzał na niego z przerażeniem w oczach.

- Aaaaaaaaaa! - wrzasnął, czując dotknięcie rozrzażonego metalu.

- Uprzedzałem.

Zatrzymała się po jakichś sześciu piętrach żeby nabrać oddechu. Usiadła przy strzaskanym, zakratowanym oknie i oparła się plecami o ścianę. Przechyliła się, dotknęła czołem krat i wyjrzała na zewnątrz. Stęchły, nieprzyjemny zapach uderzył ją w nozdrza... pomyślała, że powinna założyć maskę... gdyby tylko nie zostawiła jej na dole. A teraz była na pięćdziesiątym, może sześćdziesiątym piętrze. Pod jej stopami rozciągał się we wszystkie strony gigantyczny moloch New Tokyo. Nowy Babilon. Tak kiedyś nazwał miasto Katsura. Saki nie rozumiała dlaczego, ale nazwa się jej podobała. Zresztą Katsura, kiedy był na Midnite, opowiadał mnóstwo ciekawych rzeczy. O Bogu - Nieskończenie Miłosiernym Mordercy, o tym, że kiedyś przyjdzie aby strącić w ogień wszystkich zasrańców z Gildii, wszystkich sługusów Imperatora z nim samym na czele oraz tego dupka Gaijina, zaś Saki i ich wszystkich zabrać do raju. Co to jest raj?, zapytała Saki, i gdzie to jest?. Teoretycznie tutaj, odpowiedział Katsura, kiedy już nie będzie Gildii, Imperatora i Gaijina to zostaniemy w raju.

Uśmiechnęła się mimowolnie.

Oto dzień sądu!, wykrzyknął Katsura wznosząc palec ku niebu, a Hotaru skrzywiła się z niesmakiem.

New Tokyo wyglądało jak skąpane we krwi.

Oto nadejdzie Najlitościwszy-Wśród-Katów aby utopić pieprzony Nowy Babilon w posoce! Już raz prawie mu się udało, ale skrewił końcówkę.

Leżące niemal na granicy wzroku bogate sektory, Alfa i Beta... ich lśniące, wymuskane ulice zdawały się spływać szkarłatem.

Oszczędzi jedynie nas. Mnie, bo jestem jego ostatnim kaznodzieją w tym zasranym mieście... no i was, bo ze mną trzymacie. Zresztą, gdyby chciał oszczędzić tylko mnie, powiedziałbym mu tak: „Słuchaj, szefie. Pracuję dla ciebie, zgadza się? Odwalam całą gównianą robotę na tym żałosnym padole, zgadza się? No więc to jest moja załoga. Nie, oni dla ciebie nie pracują. Ale widzisz, bez nich czułbym się jak bez jaj. Chyba nie chcesz, żebym czuł się jak bez jaj, co? Właśnie. Nie, oczywiście, że w ciebie nie wierzą. A kto tu w ciebie wierzy? Oprócz mnie, oczywiście. A zwłaszcza...”.

Nędza, Katsura, warknął Shiro, pieprzysz jak potłuczony, misiu. Siądź na dupie, Hocchi da ci buzi, weź sobie Wzbogacaną Parówkę i zapchaj sobie, nędza, gębę. Kocina dobrze robi na synapsy.

Saki skrzywiła się i położyła dłoń na brzuchu. Wtedy udało im się popsuć cały transporter pełen żarcia do któregoś dystrybutora w sektorze Theta. Przez prawie tydzień jedli tyle, ile byli w stanie w siebie wepchnąć.

To było prawie trzy miesiące temu. Ostatnio nie wiodło im się tak dobrze.

Prawdę mówiąc, nie wiodło się im w ogóle.

Dotarła na siedemdziesiąte piąte. Całe piętro było ogromnym magazynem i pomieszczeniem obsługi znajdującego się nad nim lądowiska dla helikopterów. Niegdyś zapewne zadbane i uporządkowane, obecnie stanowiło śmiertelną pułapkę zerwanych kabli, zapadni i rozciągniętych nieumyślnie po zagraconej podłodze potykaczy. Ale Saki znała ten magazyn niemal jak własną kieszeń. I co ważniejsze, wiedziała gdzie zwykli chować się Hotaru i Katsura.

I tym razem też tam byli. Kiedy tylko wykonała pierwszy krok w labiryncie pogiętego syntexu wiedziała, że oni tam są.

Przedarcie się na drugą stronę magazynu nigdy nie zajmowało jej dłużej niż pięć minut. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy usłyszała ich ściszone głosy.

Była na miejscu. Ulubiona Sypialnia Hocchi i Kacchi. Odciągnięty na bok metalowy regał zawalony stertą jakiegoś połamanego żelastwa, rzucony na podłogę syntexowy, twardy materac i mały, rozkładany stolik. No i leżąca na tym stoliku książka. T a książka. Stara i zniszczona, wykonana jeszcze z papieru.

Saki wyjrzała przez szparę między skrzyniami, szparę, przez którą uwielbiała ich podglądać.

Leżeli na materacu, przytuleni, Hotaru w rozpiętej koszuli i Katsura od niechcenia bawiący się jej piersiami.

- Podobno da się uciec przez 417E, wystarczy dotrzeć do runnerów z Epsilonu. Przez Strefę przerzuciłby nas facet o ksywie Devlin.

- Obcy? - zapytała cicho Hotaru.

- Nie. Po prostu ma taką ksywę. Mówią, że pod powierzchnią Strefy Karaluchy pokopały setki mil korytarzy, i że mieszka w nich mnóstwo ludzi, uciekinierów z miasta. Tymi korytarzami dałoby się obejść New Tokyo dookoła, no i oczywiście dałoby się nimi wyjść ze Strefy.

Zapadła cisza.

Saki skrzywiła się i podkuliła zdrętwiałe od niewygodnej pozycji nogi pod siebie. W ten sposób pokaźne pudło z przegniłego kartonu zasłoniło jej cały widok.

- I co dalej? - szepnęła Hotaru.

- Dalej...? Na północ. Tam są Bojownicy. Jake mówił, że opanowali Moriokę. Rozumiesz? Pogonili stamtąd imperialnych i ogłosili Moriokę wolnym miastem. Tam musimy się dostać. Tyle, że...

- Że. Że co?

Katsura westchnął. Zapadła cisza.

Saki podrapała się po pokrytym kroplami potu nosie i spróbowała ciężarem ciała odgiąć wbijające się w plecy pręty.

- Zboczeniec. - mruknęła Hotaru.

- Kochany zboczeniec.

- Tak. Najukochańszy zboczur na świecie. A teraz wyjmij łapę z moich koronek i dokończ co zacząłeś.

Saki zaczerwieniła się mimowolnie.

- Hmmmm.

Hotaru roześmiała się.

- Nie to. To, co mówiłeś.

- Aha. A na czym skończyłem?

- Na że.

Cisza. Saki spróbowała przesunąć zasłaniające widok pudło trochę w bok, ale było za ciężkie.

- Że co?

- To moja kwestia.

Roześmieli się obydwoje. A pudło ani drgnęło.

- Dobra, koniec jaj. - powiedział poważnie Katsura - Chodzi o to, że...

- Ooo, naprawdę...? A to tutaj to co?

Saki zaczerwieniła się jeszcze bardziej, o ile to było możliwe. Otarła pot z czoła i ponownie zaatakowała kartonowego zawalidrogę.

- I kto tu miał robić za zboczeńca...? Co, Hocchi?

- Skoro ten mianowany nie wywiązuje się z obowiązków... mów.

- Hmmmmm. Teraz?

- Tak.

- Chodzi o to, że wszyscy... Hocchi! ...że wszyscy nie damy rady się wydostać. W każdym bądź razie nie wszy... ech... nie wszyscy na raz. Całą grupą nie wydostaniemy się z... z...

- Z New Tokyo?

- Dokładnie. Eeee... eeee... zresztą wątpię, żeby Shiro tak naprawdę chciał się stąd wy... dostać... Hocchi, ty... ty...

- Mów.

- Hmmm... on przywykł do m... m...

- Miasta.

- ...sta... rozmawiałem z nim kiedyś i on... eeeeech...

- Tak?

- A Ki... nie poszedłby bez S... ssssss...

- Shiro.

- Ooooo... tak więc ty, ja, i twoja sssssssss...

W tej chwili karton ustąpił. A razem z nim ustąpiła większa część leżących na regale przedmiotów, z hukiem lądując na podłodze. Saki zmartwiała, jakkolwiek wciąż nic nie widziała przez plątaninę kabli i kawałków syntexu. Tyle dobrego, że oni też jej nie mogli zobaczyć.

Chociaż nie musieli jej widzieć.

- Zatłukę gówniarę... - mruknęła pod nosem Hotaru, wystarczająco głośno, żeby dotarło to do uszu zainteresowanej.

- Cześć, Saki - powiedział spokojnie Katsura - Fajnie, że znów do nas zajrzałaś. Tak, tęskniliśmy. Nie chce nam się pić, nie mamy noktowizora, nóż jest na dole, na kolację się spóźnimy. Co takiego? Dzisiaj znowu nie będzie kolacji? A to pech. W każdym bądź razie uważaj na te cho... przeklęte kable, są pod napięciem.

Ostatnia część przemowy nie zdążyła dotrzeć do adresatki, która z płonącymi uszami i mętlikiem w głowie wycofywała się pospiesznie w stronę schodów.

Saki westchnęła i obróciła się na drugi bok, przy okazji ściągając koc ze śpiącego obok niej Hirokiego. A Shiro, niezawodny Shiro, jak zwykle podszedł i usiadł przy niej na podłodze. Zielone oko jego płytki Fergusa zatoczyło krąg, kiedy rozglądał się po spowitym ciemnością pomieszczeniu.

- Cześć, mała. - szepnął - Znowu nie możesz usnąć?

Jego nadejście sprawiło jej przyjemność. Przyjemność, i... ulgę. Że Shiro nad nią czuwa. Że nie została sama w absolutnym mroku... ciemność. Korytarze pod Strefą, którymi będzie musiała uciekać. Wtedy nie będzie przy niej Shiro, nie będzie nikogo... tylko pochłonięci sobą Hocchi i Katsura. A Saki stanie się balastem dla nich obojga... balastem opóźniającym ich marsz. Balastem, który może pociągnąć ich w przepaść. Ale... ale dlaczego? Przecież nie jest nam źle w mieście. Przecież żyjemy! Dlaczego musimy odejść?

- Katsura i Hocchi chcą uciekać, Shi... - wyszeptała, nie mogąc znieść własnej bezradności.

- Nie mów, że bez ciebie... w końcu Hocchi to twoja siostra, a Katsura nie jest aż takim pieprzonym egoistą...

Pokręciła głową.

- Nie, nie o to chodzi.

Poczuła jego dłoń we włosach, zwinęła się w kłębek i zamknęła oczy.

- Więc o co?

- O to... o to, że będziemy mogli uciec tylko we troje. Tak mówił Katsura. Co ty zrobisz, jeśli my odejdziemy...?

- Nie martw się o mnie - powiedział łagodnie Shiro - Zanim przyłączyłem się do was, byłem w grupie Kappy. Znam ich do tej pory, podobnie jak ludzi z Omikronu i Tau. Zawsze mogę dołączyć do nich. Każda grupa przyjmie dobrego tropiciela i łatacza.

Saki pociągnęła nosem i spojrzała na niego.

- Shi... dlaczego nie uciekniesz z miasta?

Fosforyzująca zieleń powędrowała w bok, na chwilę znikła jej z oczu.

- Bo... bo nie nadaję się do życia gdzie indziej. Tutaj mam kontakty, dostęp do sprzętu... - przerwał na chwilę - Prawie rodzinę. Nie pomyśl sobie czegoś głupiego, mała... ale wiesz... ja kocham to miasto. Nie mógłbym z niego uciec.

- A Hiroki?

Delikatnie owinął sobie pukiel jej włosów wokół palca.

- Ki... zostanie ze mną. Tak będzie najlepiej, zaufaj mi.

- Shi...

- Śpij, mała.

Poprawiła się na materacu i zamknęła oczy. Shiro nie przestawał bawić się jej włosami.

- A ty nie będziesz spał? - zapytała w końcu.

- Nie.

- Nigdy nie śpisz, Shi...

Westchnął, wyplątał dłoń z jej włosów i pogładził ją po policzku.

- Już kiedyś rozmawialiśmy na ten temat, mała.

Wtuliła się w jego dłoń ciesząc się jej ciepłem.

- Nie możesz być robotem - powiedziała nagle - Przecież jesz, pijesz... myślisz... boli cię głowa, bywasz zmęczony...

Roześmiał się.

- Jem. Piję. Myślę. Ale nie śpię. Nie pocę się. Nie choruję. Nie chodzę do kibla. Wchodzę do sieci bez protecta i za każdym razem z niej wychodzę... - przerwał.

- Wiesz, mała, jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać kim, czym naprawdę jestem. Wystarczyłoby przyłożyć nóż... o tutaj... i nacisnąć. I cisnąć, cisnąć, cisnąć... aż o coś zgrzytnie. A kiedy zgrzytnie... będę wiedział.

- Shi... - szepnęła Saki - Przestań...

- Jest tylko jeden problem. Jeden maleńki problem. Nienawidzę bólu. Nienawidzę noży... i krwi. Własnej krwi. To zupełnie co innego, kiedy łatam kogoś z was... wiesz, mała... ja nigdy nie byłem ranny. Nigdy. Chyba wywróciłbym się na drugą stronę, gdybym zobaczył...

Urwał i roześmiał się nerwowo.

- Zresztą nieważne. Pieprzę to. Dobrze mi tak jak jest.

Odetchnął głęboko. Milczeli przez chwilę, pozwalając ciemności mówić za siebie.

- Shi... - powiedziała nagle Saki - Zazdroszczę Hocchi.

- Czego jej zazdrościsz?

Zaczerwieniła się mimowolnie.

- Nie zrozumiesz, Shi. Tego, że ma przy sobie Katsurę... zazdroszczę tego materaca na ostatnim piętrze... chciałabym, żeby Hocchi była ze mną, tak jak kiedyś...

- Saki - szepnął spokojnie Shiro - Przecież ty kiedyś też znajdziesz swojego Kacchi. I swój materac...

Pokręciła głową.

- Mówiłam, że nie zrozumiesz.

Zapadła cisza. Wreszcie Shiro pstryknął ją lekko w nos i podniósł się.

- Śpij, mała. OK?

- OK - mruknęła, niechętnie pozwalając uwolnić się jego ręce.

- Jakby co, będę tutaj niedaleko.

Usłyszała jego ciche, powolne kroki. Otworzyła oczy i popatrzyła na niewyraźny cień, czarny w czerni, ostrożnie zdejmujący z krzesła zawalające je śmieci.

Shiro.

Poczuła czyjąś dłoń zamykającą jej usta. Otworzyła oczy i wierzgnęła dziko próbując strącić z siebie napastnika.

Katsura warknął i klepnął ją po tyłku.

- Cicho - szepnął - Obserwuje nas jakiś facet. Już?

Skinęła głową, a on cofnął rękę.

- Co ty pieprzysz? - syknęła.

Odpełzł w bok i odwrócił się do niej.

- Chodź, pokażę ci.

Chwyciła po omacku miotacz i ruszyła za nim, ostrożnie, tuż przy podłodze. Katsura, do tej pory lawirujący między kablami i kawałami syntexu nagle zatrzymał się i pokazał jej zaciśniętą pięść. Przypadła do chłodnej powierzchni i klnąc w myślach rozpięła kaburę. Kacchi obrócił się do niej i wskazał w górę.

Byli przy prowadzącej na dach drabinie.

Uniosła broń i wycelowała w zamkniętą klapę na szczycie, a Katsura zaczął wspinać się na górę. Kiedy był już prawie na szczycie rzuciła mu miotacz i ruszyła w jego ślady.

Najciszej jak się tylko dało odsunęli przerdzewiałą, metalową blokadę i przypadli płasko do potrzaskanych płyt. Popatrzyli po sobie, Hotaru skinęła głową. Popełzli na czworakach, zatrzymując się przy powyrywanych, dających osłonę fragmentach lądowiska aby złapać oddech i dojrzeć partnera. I dalej, przed siebie... aż do zabezpieczonego skorodowaną barierką skraju. Katsura podał Hotaru lornetkę. Rozejrzała się, ale sąsiedztwo ich wieżowca było zupełnie puste. Przełączyła lornetkę w tryb wykrywania ciepła, ale i tym razem nie znalazła nic.

- Nikogo nie widzę... - mruknęła.

- Popatrz jeszcze raz - szepnął Katsura - Łysy facet z wielką, żółtą gębą.

- Łysy... - powiedziała w zamyśleniu. Nagle odjęła lornetkę od oczu i popatrzyła na niego wściekle - Ty pieprzony idioto. Osiwieję przez ciebie.

Zachichotał i spróbował ją pocałować, ale wywinęła się zwinnie.

- Naćpałeś się? - warknęła.

- Boże uchroń mnie od pokus. - odpowiedział i przyłożył zaciśniętą pięść do piersi.

- Po co mnie tu przyciągnąłeś?

- Bo jeszcze nigdy nie robiliśmy tego przy księżycu.

- I nie zrobimy. - ucięła Hotaru i rzuciła w niego lornetką. Katsura pisnął i zasłonił się rękami... a potem chwycił Hocchi za nogi, przewrócił na plecy i usiadł jej na brzuchu.

- Mmmmhhhmmmm... poddaj się... - zażądał, jednocześnie rozpinając zębami zamek jej koszuli.

- A jak się nie poddam, to co?

Zastanowił się.

- To puszczę cię i pozwolę ci iść na dół spać.

- OK. Poddaję się.

- Świetnie - ucieszył się Katsura i zakończył dzieło efektownym rozsunięciem koszuli na boki. Popatrzył jej w oczy i wyszczerzył zęby.

- Złaź, ciężki jesteś - mruknęła Hotaru - I z czego się cieszysz, kretynie?

- Przypomniał mi się dzisiejszy występ Saki. I to pudło na podłodze. Woof! - szczeknął i ugryzł ją lekko w pierś. W odpowiedzi rąbnęła go kolanem w plecy.

- Tak właściwie to o ile jest od ciebie młodsza? - zapytał nie zrażony Katsura.

- Zgadnij - burknęła próbując się spod niego wydostać.

- Cholera wie - zamyślił się, udając, że nawet nie zauważa jej rozpaczliwych wysiłków - Wygląda jak dokładna kopia ciebie sprzed pięciu lat. Dobra, niech będzie pięć.

Prawie udało się jej uwolnić jedną rękę.

- Lat?

- No.

Roześmiała się.

- Prawie trafiłeś.

- Cztery lata? - zapytał próbując na nowo chwycić jej nadgarstek.

- Nie, pięć... - powiedziała Hotaru, a jej oczy nagle spoważniały - Pięć godzin, Kacchi. Jesteśmy bliźniaczkami... ale Saki dorastała wolniej. Kiedy ja miałam pięć lat, ona dopiero zaczynała mówić. I zatrzymała się na poziomie jedenastoletniego dziecka. Fizycznie i psychicznie.

- O cholera - jęknął Katsura i wytrzeszczył na nią oczy. - Nie nawalasz?

- Naprawdę - zapewniła podsuwając kolano pod jego brzuch.

- Przecież nie okłamywałabym mojego ulubionego chłopaka. - dodała, płynnym łukiem wyrzucając go w powietrze - A teraz, jeżeli mnie nie złapiesz zanim dobiegnę do drabiny, będziesz mógł kochać się co najwyżej z łysym facetem o żółtej gębie.

- Przeceniasz się, Hocchi. - zarechotał Katsura podrywając się na nogi.

- Bum. - szepnął ktoś prosto do ucha. Katsura otworzył oczy i machinalnie sięgnął po broń. A siedzący nad nim Shiro uśmiechnął się i pocałował go w czoło.

- Dzień dobry, lordzie Kacchi. - powiedział teatralnym szeptem - Mam podać śniadanie do łóżka?

- Odpieprz się, pajacu. - burknął Katsura i troskliwie poprawił koc okrywający pogrążoną we śnie Hotaru.

- I tak nie ma nic na śniadanie. Za to mogę pokazać ci coś, co dobrze zrobi ci na żołądek.

Katsura zerknął na niego podejrzliwie.

- Co?

Shiro podniósł się i wyszczerzył zęby.

- Za pięć minut przy schodach?

- Mhm.

Skłonił się, odwrócił na pięcie i ruszył do wyjścia, ostrożnie omijając pułapki.

- Powinniście, nędza, rozstawić tu jakieś drogowskazy.

- Saki by miała zbyt lekko. - mruknął Katsura chowając pod kocem rzucone byle jak majtki Hotaru.

I tak było już za późno.

Trzy palce.

Dwa.

Jeden.

Pięść.

Katsura wypadł na zewnątrz otwierając barkiem drzwi, przypadł do ziemi i kilkoma susami przeskoczył na drugą stronę ulicy. Kucnął za przysadzistym kształtem spalarki śmieci i rozejrzał się ostrożnie. Spokój. Ulica była pusta. Obejrzał się w stronę wieżowca i skinął głową. Shiro przebiegł przez ulicę wyciągając szyję do przodu, niczym węszący zwierzynę pies... kilkakrotnie musnął dłonią betonowe płyty jezdni.

O tak, był doskonałym tropicielem... jednak mimo wszystko czasami zachowywał się... dziwnie. Dobiegł do spalarki, kucnął za plecami Katsury i dotknął jego pleców.

- Magazyn przy dwieście dwunastej - szepnął mu do ucha.

Wiedział, gdzie to jest.

Pobiegli wzdłuż muru, przypadając do ziemi na każdym rogu i osłaniając się wzajemnie. Pustki... było jeszcze wcześnie. O wiele za wcześnie jak dla zwykłych mieszkańców sektora Theta nie zaangażowanych po żadnej stronie gry w zabijających i zabijanych.

- Tam - mruknął Shiro wskazując niegdyś solidną, opuszczaną bramę strzegącą dostępu do przysadzistego, piętrowego budynku. Brama była osmalona i powgniatana, ziała w niej ogromna dziura o postrzępionych brzegach. Brzegach, które jeszcze nie przestały dymić.

- Oknem - szepnął Katsura.

Jedyne możliwe do sforsowania okno prowadziło do małego, zagraconego pokoiku, zapewne dawnego kantoru. Wnętrze było pogrążone w półmroku, zaścielone fragmentami potrzaskanego syntexu i metalu. Ostrożnie, jak najciszej wśliznęli się do środka i przypadli do podłogi, nasłuchując.

Cisza. Absolutna cisza.

Z dwóch stron zbliżyli się do drzwi. Shiro położył dłoń na klamce, a Katsura otarł pot z czoła i poprawił palce na rękojeści miotacza.

- Otwieraj - szepnął.

Zgrzytnęły przerdzewiałe zawiasy.

Miotacz wypadł mu z rąk, z głuchym trzaskiem upadł w stertę rzuconych byle jak syntexowych rurek.

- Kurwa - wybełkotał Katsura, zatoczył się i zwymiotował na podłogę.

Wnętrze magazynu otoczone było wysokimi na kilka metrów kratami. Do jednej z krat, zaraz na przeciwko drzwi, było przywiązane ciało. Pozbawione głowy i niemal obdarte ze skóry. Plamy krwi na ścianach, fragmenty tkanek zwisające z metalowych żebrowań.

- Torturowali go - powiedział nieswoim głosem Shiro - Cięcia są zbyt regu...

- Zamknij się! - ryknął Katsura chwytając go za ramię i ciągnąc za sobą wzdłuż kraty, byle dalej od straszliwego widoku. Kopniakiem otworzył uchyloną furtkę i wypadł na środek magazynu.

Tam było więcej trupów. Sześć, siedem, osiem. Dziewięć. Dziewięć ciał podziurawionych kulami. Jedno w czarnym pancerzu z ostrym, trójkątnym odłamkiem syntexu wbitym między przyłbicę hełmu a płytę napierśnika.

- Szczury... - powiedział słabo Katsura - Wytropili ich... niech światłość wiekuista ma ich w swej opiece.

Shiro pochylił się i obrócił ciało żołnierza na plecy.

- Popatrz - mruknął wskazując emblemat w kształcie czerwonego trójzęba na piersi zabitego.

- Co to jest?

Kucnął i dotknął opuszkami palców podłogi.

- To nie są zwykłe szczurołapy - odezwał się po chwili - To znak Terminatorów.

Katsura nachylił się i zajrzał mu przez ramię.

- Po cholerę imperialni mieliby wysyłać Terminatorów do ganiania szczurów?

- Oni nie polowali na szczury, Katsura - powiedział spokojnie Shiro - Szukali czegoś. Dlatego wzięli jednego żywcem i... sam widziałeś.

- Szukali czegoś... - powtórzył w otępieniu Katsura - Albo kogoś...

- Albo kogoś.

Zapadła cisza. Shiro wstał i przyjrzał się wnętrzom własnych dłoni.

- Znaleźli? - zapytał cicho Katsura.

- Nie wiem.

Popatrzyli na siebie.

- Kiedy się dowiedziałeś?

Shiro spuścił głowę, potarł palcami czoło.

- Cztery godziny temu. Widziałem błyski przez okno. Cholera jasna... nie miałem pojęcia, że to Terminatorzy...

Katsura chwycił go za ramię.

- Spieprzajmy stąd, Shi.

- Byle innym oknem - mruknął Shiro.

- Co się stało? - zapytała Hotaru patrząc na niego z niepokojem.

Katsura uklęknął i otoczył ją ramionami. Drżał. Trząsł się ze strachu!

- Musimy wynosić się z tego miasta, Hocchi. - szepnął załamującym się głosem - Jak najszybciej. Dzisiaj albo jutro.

Dotknęła jego szarych jak popiół, splątanych włosów.

- Nie musimy się tak spieszyć - powiedziała łagodnie starając się go uspokoić - Nawet nie mamy pieniędzy żeby zapłacić pośrednikom.

- Sprzedamy broń, będzie z tego trochę kasy... wystarczy.

- Kacchi... - Hotaru delikatnie odsunęła go od siebie i spojrzała mu w oczy - Powiedz mi, co się stało?

Odetchnął głęboko.

- Terminatorzy... - jęknął i odwrócił głowę w bok - Dzisiaj w nocy, w magazynie przy dwieście dwunastej. Zabili wszystkich. Dwoje dzieci... zabili, Hocchi. Ale najpierw... przywiązali do krat, i... - urwał, przełknął nerwowo ślinę - Szukali czegoś. Jeśli nie znaleźli, będą szukać dalej. A my... jesteśmy blisko. Za blisko.

- Uspokój się - szepnęła Hotaru.

Krzycząca i wyrywająca się postać przywiązywana do krat magazynu.

Wysoka, szczupła, o nierówno przyciętych na wysokości ramion czarnych włosach.

Hocchi.

Czerwone trójzęby.

Sadyści w czarnych pancerzach, noże o szerokich ostrzach migoczące w ich dłoniach.

Krew.

Tryskająca na ściany, spływająca w dół po kratach i skapująca na podłogę.

I krzyk.

Straszny, nieludzki krzyk.

Hocchi.

Katsura potrząsnął głową żeby odpędzić upiorną wizję, podniósł drżącą dłoń i otarł napływające do oczu łzy.

- Uspokój się - powtórzyła Hotaru - Te szczury pewnie zadarły z kimś, z kim nie powinne były zadrzeć. Wyciągnęły rękę o cal za daleko i zdobyły coś, od czego powinne były trzymać się z daleka. A jeśli szukają tego Terminatorzy, to do tej pory zostało to już odnalezione. Słyszysz, Kacchi? Uspokój się. Oni nawet o nas nie wiedzą.

- Nie! - krzyknął Katsura - Wszystko jedno czy wiedzą o nas czy nie - ryzyko jest zbyt wielkie. Musimy się stąd wynieść.

Hotaru przygarnęła go do siebie, przytuliła, zaczęła gładzić jego włosy.

- OK - szepnęła - Zrobimy jak chcesz.

- Hocchi!

Głos niewątpliwie należał do Saki. Ale Hotaru jeszcze nigdy nie słyszała w nim tyle przerażenia... ślepego, zwierzęcego strachu.

Katsura, Shiro i Hiroki. Parę godzin temu poszli po jedzenie.

Coś musiało się stać.

- Hocchi! - wrzasnęła jeszcze raz Saki.

Hotaru poderwała się, chwyciła noktowizor i założyła go drżącymi ze zdenerwowania dłońmi.

- Saki, poczekaj! - krzyknęła i zaczęła przedzierać się przez labirynt izolujący ich sypialnię od reszty świata.

- Ho-cchi!

Tupot drobnych stóp na schodach. Duszny, ciężki zapach krwi wiszący w powietrzu.

- Saki!

Pobiegła, przeskakując po kilka stopni na raz i modląc się bezgłośnie do Boga, w którego wierzył Katsura.

Kimkolwiek jesteś, błagam, nie pozwól mu umrzeć. Kimkolwiek jesteś... błagam, nie pozwól... nie pozwól zostać mi samej...

Zaczęło brakować jej oddechu. Nawet nie wiedziała, które piętro właśnie minęła... potknęła się kilka razy, z całej siły chwyciła chropowatą, przeżartą rdzą poręcz...

- Saki... poczekaj...

I pobiegła dalej. Coraz słabiej, coraz wolniej... ale biegła.

Całe lata. Wieki. Eony.

Boże, nie pozwól...

Ostatnie półpiętro. Straciła rytm, poleciała w dół zasłaniając ramionami głowę. Poderwała się natychmiast zagłuszając wrzask wyczerpanych mięśni... i zapomniała o zmęczeniu.

Katsura leżał na podłodze w kałuży krwi. Tuż przy nim klęczał Shiro, cały w czerwonych plamach, próbując obrócić przyjaciela na plecy. Saki stała obok wyjścia z klatki schodowej z ramionami bezradnie opuszczonymi wzdłuż ciała. Wielkie jak grochy łzy spływały po jej ubrudzonych policzkach.

Hotaru poczuła, że zaraz zemdleje. Jak na zwolnionym filmie podbiegła do nich, upadła na kolana i dotknęła szyi Katsury. Żył. Ogromny ciężar nagle spadł jej z piersi.

- Żyje - szepnął zmęczonym głosem Shiro - Ale jeśli się zaraz za niego nie wezmę, to długo nie pożyje. Oberwał w nogę, i to paskudnie.

- Kto? - zapytała oszołomiona Hotaru - Kto to zrobił?

- Tenshi i jego zasrańcy - odburknął - Zaczaili się na ten sam transporter... wdepnęliśmy w siebie.

Potrząsnęła głową, starając się przywrócić normalny bieg myśli.

- Ilu?

- Widziałem siedmiu.

- Idą za wami?

- Nie. Wygarniają żarcie z wraku.

Przekrzywiła głowę, zaczęła bezmyślnie gładzić popielate włosy Katsury.

- Gdzie Ki? - zapytała, chociaż bała się usłyszeć odpowiedź.

Shiro powoli odwrócił się w jej stronę i zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem.

- Dopadli go.

- Żyje?

- Tak. - odpowiedział chłodnym, spokojnym tonem - Mam nadzieję.

Hotaru odetchnęła i ukryła twarz w dłoniach.

Czarny, pękaty zasobnik z narzędziami przymocowany do barku łatacza otworzył się z sykiem sprężonego powietrza. Zadźwięczał metal.

- Saki, wynoś się na górę i rozpal ogień. Będę potrzebował gorącej wody.

- A... ale...

- Powiedziałem: wynoś się! - ryknął Shiro. Hotaru poderwała głowę i spojrzała na niego zaskoczona, niczym nagle wyrwana z transu.

- Daj mi miotacz - odezwała się wstając i poprawiając ukryty w cholewce buta nóż.

Shiro zatrzymał się w połowie ruchu i zerknął na nią podejrzliwie.

- Co ty, nędza, chcesz zrobić? - zawarczał.

- Nie ma innego wyjścia - odpowiedziała zapinając mocniej pas - Idę po Ki.

- Ich jest, nędza, siedmiu. Siedmiu uzbrojonych po zęby palantów.

Wzruszyła ramionami.

- Zdobyli żarcie. Dzisiaj w nocy nie będą ostrożni. Daj mi ten cholerny miotacz, Shiro.

Nie poruszył się. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, aż wreszcie Shiro sięgnął do pasa i wyciągnął niewielki, zaokrąglony kształt.

- Jesteś pewna? - zapytał, ważąc broń w dłoni.

- Jestem pewna - odparła spokojnie Hotaru - A kto inny to zrobi? Ty? Katsura? Saki?

Spuścił głowę.

- Idź. Stara fabryka przy czterdziestej szóstej. - szepnął powracając do pracy - Tylko, nędza, uważaj na siebie.

- Jasne.

Sprawdziła stan baterii miotacza, uniosła rękaw koszuli i, ściągając paski, przypięła sobie kaburę do nadgarstka.

- Jest jedenasta - powiedziała pewnym tonem - Czekaj na mnie o piątej przy stacji oczyszczania. Mogę potrzebować twojej pomocy. Powiedz Saki, że...

Zawahała się. Shiro spojrzał na nią pytająco.

- Nic jej nie mów.

Wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi.

Tej nocy nikt nie spał. Ponieważ rana uniemożliwiała Katsurze chodzenie, cała sypialnia została przeniesiona na prowizorycznie uprzątnięty dół. Shiro siedział nieruchomo przy zablokowanych drzwiach od czasu do czasu tylko wychylając się do przodu i do tyłu. Katsura tkwił przy oknie, wpatrzony w noc. Zaraz po odzyskaniu przytomności zapytał, gdzie jest Hotaru... i Shiro mu odpowiedział. Od tamtej pory Katsura nie odezwał się już ani słowem. Saki, siłą położona spać, leżała na nagle niewygodnym materacu przewracając się z boku na bok. Bała się. Tak bardzo się bała... jeszcze nigdy nie czuła podobnego lęku. Strachu przesyconego troską i bezradnością. Po raz pierwszy Hocchi odeszła zostawiając ją samą, i po raz pierwszy w życiu Saki poczuła, że została jedna jedyna na świecie. Zacisnęła zęby starając się oczyścić umysł ze złych, niepotrzebnych myśli.

Muszę zapomnieć. Muszę zasnąć. Kiedy się obudzę, Hocchi będzie z powrotem przy mnie. Spać.

Hocchi walczy. Zabija, aby uratować życie Ki. Być może w tej chwili naciska na spust miotacza... być może patrzy przerażona na wskaźnik naładowania baterii uparcie pokazujący zero.

Spać. Nie myśleć. Zapomnieć.

Być może już nie żyje.

Nie. Hocchi nie może umrzeć. Jest nieśmiertelna. Będzie tutaj, kiedy otworzę oczy.

Spać.

Saki, szepcze Hocchi kucając przy jej posłaniu, stało się.

Co się stało, Hocchi?, krzyczy Saki, ale ona kładzie palec na jej ustach.

Pozwól mi dokończyć, nie mamy zbyt wiele czasu. Bez względu na to czego się dowiesz, bez względu na to co będziesz czuła... pamiętaj, że zawsze jestem z tobą. Każda twoja myśl to również moja myśl, każdy twój krok jest również moim krokiem. Pamiętaj, Saki. Nie pozwól się oślepić.

O czym ty mówisz, Hocchi?!

Nasze przeznaczenie, twoje i moje... obydwie błądziłyśmy do tej pory we mgle. Saki, zaczniesz odkrywać w sobie dziwne rzeczy. Rzeczy, które mogą cię przerazić. Kontroluj je, rozumiesz? Musisz nauczyć się je kontrolować. I nigdy nie wolno ci o mnie zapomnieć, słyszysz?

Nigdy cię nie zapomnę, Hocchi...

Przysięgnij. To bardzo ważne, maleńka.

Przy... sięgam.

Dobrze.

Hocchi uśmiecha się, kładzie dłoń na jej policzku. A potem pochyla się... zapach jej skóry, miękkie dotknięcie jedwabistych włosów... jej oddech na twarzy, delikatny dotyk ust...

Ból.

Straszliwy ból nienaturalnie wykręconych rąk.

Lodowato zimna, twarda gładkość pod plecami.

Nagość. Wstyd i strach.

Czerwone cienie tańczące przed oczami.

Ukłucie bólu... gorąco rozlewające się po całym ciele.

I krzyk.

Rozpaczy.

Poniżenia.

Ulgi...

- Nie! - wrzasnęła Saki i szarpnęła się próbując strącić z siebie niewidzialne ręce.

Nikt jej nie trzymał.

I nagle zrozumiała.

Popatrzyła tępo w ciemność, jej wargi poruszyły się nie uwalniając żadnego dźwięku.

Ktoś złapał ją za ramiona i potrząsnął niczym szmacianą lalką. Zawieszone w ciemności jaskrawo zielone kółko. Głosy dobiegające jak przez mgłę, z trudem przebijające się przez obłędny rytm walącego serca.

- Saki! Już dobrze, słyszysz? Coś ci się przyś...

- Hocchi - powiedziała bardzo powoli Saki - Hocchi... nie żyje.

Zasłona opadła.

Shiro zamarł, boleśnie zaciskając palce na jej ramionach.

- Co ty pieprzysz? - odezwał się nagle zduszonym, nieswoim głosem.

- Puść mnie - poprosiła.

Cofnął ręce, a ona poleciała do tyłu, bezwładnie, niczym podcięte drzewo. Upadła na materac nie czując bólu, głodu, pragnienia... niczego. Wpatrzona w obcą, nieprzyjazną ciemność nad głową nie poczuła spływających po policzkach łez, smaku krwi cieknącej z przegryzionej wargi... wreszcie nie zobaczyła świtu ani Shiro wychodzącego na spotkanie z Hotaru.

Niepotrzebnie.

Hocchi nie żyła.

- Chcesz jeść? - szepnął Shiro kucając przy materacu.

Pokręciła przecząco głową.

Milczenie.

- Zostawiam tutaj jakby co. - powiedział w końcu, ale Saki go nie usłyszała.

Nie chciała go usłyszeć.

Katsura otarł pot z czoła i obejrzał się za siebie, na nieregularny, krwawy ślad ciągnący się przez całe schody. Uśmiechnął się. Podpełzł do potrzaskanego okna i wyjrzał na zewnątrz. Niczego nie świadomy, migoczący milionem świateł Nowy Babilon. I wiecznie ciemny, wiecznie opustoszały sektor Theta.

- Chociaż idę przez ciemną dolinę zła się nie ulęknę... - wyszeptał ochryple kładąc dłoń na czerwonej, chłodnej oprawie Książki.

Ciemna dolina rozciągała się pod jego stopami. Noc. Koniec dnia. Pierwszego dnia bez Hotaru... ale Katsura już wiedział, że każdy następny dzień będzie niemożliwą do zniesienia torturą.

- ...bo Bóg jest ze mną.

Spojrzał w dół, w czarną, bezdenną otchłań.

- Nie ma już Boga.

Rzucił Książkę. Patrzył, jak otwiera się podobna do rdzawoskrzydłego motyla, leci w dół coraz mniejsza i mniejsza, wreszcie ginie w ciemności.

A potem zraniona noga odmówiła mu posłuszeństwa. Upadł na podłogę zaciskając z bólu zęby... zwinięty w kłębek, rozpłakał się niczym bezradne, załamane dziecko.

W środku nocy ożyły cienie.

Siedzący na warcie przy oknie Shiro drgnął i sięgnął po nóż, ale było już za późno. Jeden z duchów chwycił go za gardło i bez wysiłku dźwignął do góry. Brzęk padającego na podłogę ostrza zlał się w jedno z głuchym trzaśnięciem. Zapłonęły wąskie, czerwone promienie, powędrowały po ścianach, po resztkach zniszczonych mebli. Jeden z nich prześliznął się po ciele Saki, zatrzymał się między jej otwartymi, nieruchomymi oczami. Coś pisnęło przeraźliwie, mały, jaskrawozielony hologram rozkwitł we wnętrzu spowitej czarną rękawicą dłoni.

- To ona. - odezwał się czyjś stłumiony metalem głos.

Ktoś trącił ją nogą.

- Jak się nazywasz?

Powoli odwróciła głowę i przesunęła wzrokiem w górę czarnego pancerza, zatrzymując się na emblemacie przedstawiającym czerwony trójząb.

- Głucha jesteś? Jak się nazywasz?

- Hotaru Tomoe. - odpowiedziała spokojnym i wyraźnym głosem.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.