Opowiadanie
Anonim: Księga bez tytułu - recenzja
Autor: | Slova |
---|---|
Korekta: | IKa |
Kategorie: | Książka, Recenzja |
Dodany: | 2009-03-29 15:35:02 |
Aktualizowany: | 2023-10-18 21:02:02 |
Czołem, mój drogi, witaj w Santa Mondega! Lepiej trafić chyba nie mogłeś. Wiem, paskudne miejsce. No, ale w końcu osiągnięcie rekordowego poziomu przestępczości zobowiązuje, nie ma to tamto. Chyba nie spodziewałeś się willowej dzielnicy rodem z Hollywood? No ja myślę. Ale skąd ta nietęga mina, przyjacielu? Przecież nie tylko z tego miasto słynie. Słyszałeś może, że księżyc przesłania tu słońce równo co pięć lat? A najlepsze jest to, że nikt nie jest w stanie tego wyjaśnić! Z tej okazji, co pół dekady organizowany jest Festiwal Księżycowy, który przyciąga tłumy nie mniejsze od tych na karnawale w Rio. Turystom nie przeszkadza nawet brak miasta na jakiejkolwiek mapie. Na szczęście tutaj każdy trafia bez problemu. Gorzej wyjechać, tyle atrakcji! Jakich, pytasz? Oj, pół życia można tu spędzić, a wszystkiego nie zasmakować. Mieszka tu masa ciekawych ludzi, nawet sam Król, wyobrażasz to sobie? Elvis we własnej osobie. Chodzi w biały dzień po ulicy, nietrudno go spotkać. Nie wierzysz mi? A to ci powiem, że najczęściej przesiaduje w barze „Tapioca”, ale niestety, nie możemy tam wpaść. Klientela nie lubi obcych, a Sanchez, właściciel lokalu, podziela ich opinię. Czego by obcy nie zamówił, to mu z butelki na szczyny naleje, skurczybyk jeden. To właśnie w tym barze najłatwiej załatwiać interesy. Lepiej nie pytaj się, jakie.
Jeszcze jedno muszę Ci powiedzieć, ale pamiętaj, że większość woli o tym nie rozmawiać. Otóż pięć lat temu, podczas ostatniego zaćmienia księżyca, do miasta przyjechał pewien sławny łowca nagród ze specjalną przesyłką dla lokalnego króla podziemia - El Santina. Podobno to był jakiś drogi kamień. W każdym bądź razie towaru nie dostarczył. Zabił go psychol, którego nazywają Burbon Kid - totalny odchył od jakiejkolwiek normy! Żeby jeszcze tego było mało, koleś wychylił szklankę burbona i bez mrugnięcia okiem wystrzelał najpierw wszystkich w „Tapioce”, a potem wyszedł na ulicę i zabijał każdego, kto się napatoczył. Policjanci nawet go nie drasnęli. A potem zniknął. Podobno nie żyje, a zabili go jacyś mnisi, którym wcześniej ów tajemniczy klejnot skradziono. Podobno, bo moim zdaniem to tylko plotka, żeby ludzie się nie bali. A i tak każdy robi w gacie słysząc ten pseudonim. Ostatnio sprawa wróciła na wokandę. Ludzie boją się mówić, ale w końcu i tak wszystko wypłynie, zwłaszcza, że ostatnio ktoś zaczął znowu mordować. Nie, żebym specjalnie się czyjąś śmiercią przejął. W tym mieście możesz dostać kulkę w plecy w biały dzień i będziesz uznany za ofiarę statystyk. Natomiast sprawa o której Ci mówię, to coś gorszego. Ba! Najgorszego. Mam kumpli w policji. Przekupne bydlaki, ale można się sporo dowiedzieć. Ostatnio znaleźli kilka totalnie zmasakrowanych ciał. Somers, emerytowany detektyw, dureń jakich mało, i Jensen, który przyjechał z samej stolicy uważają, powiem Ci przyjacielu w tajemnicy, że to znowu Burbon Kid! Nieźle, co? Santa Mondega ledwo co zdążyło się otrząsnąć po jego ostatniej akcji, a tu znowu szykuje się niezła jatka z udziałem tajemniczych mnichów, sławnych zabijaków i łowców nagród.
Pytasz o Księgę bez tytułu? Czy znam? Pewnie, że znam! Podobno każdy, kto ją przeczyta umiera. Ja w takie bajki nie wierzę. Szkoda tylko, że autora nie znam. Anonim niby, ale cholera ich tam wie, pewnie chwyt marketingowy. W każdym bądź razie ciekawa. Tyle się dzieje, że nie sposób wzroku oderwać. Ciągle akcja i akcja, tchu zaczerpnąć nie można. A ilu bohaterów i każdy inny. Trochę sztampowi, trochę nietypowi. Ważne, że się czytelnik nie gubi w tym gąszczu i wiadomo, kto jest kim. Chociaż jakby się mocniej zastanowić, to nie wszystko jest takie przejrzyste. W końcu sam autor napisał, że prawda będzie zawsze bliżej, niż by się mogło wydawać. I nie kłamał. W życiu bym się nie domyślił sposobu, w jaki wszystko się zakończy. Pewien byłem, że jest już po kulminacji, że wiem wszystko. Emocje zaczęły opadać, aż tu nagle autor ujawnia całą szokującą prawdę pokazując, że bez przerwy wodził czytelnika za nos.
Początkowo trochę mnie zraził prostacki język, miejscami nawet wulgarny. Rzucających na prawo i lewo podwórkową łaciną bohaterów jeszcze zrozumiem, ale narrator nie pozostaje w tyle i także co pewien czas doda kilka pikantniejszych epitetów. Jest to jednak opowieść o typach spod ciemnej gwiazdy, więc jak tu wymagać od postaci wziętych prosto z ulicy poetyckiego języka? Autor, kiedy trzeba, potrafi sypnąć też fachowymi terminami i pokazuje, że pisać umie, a ten nieprzyzwoity język jest jedynie stylizacją.
Jeżeli zaś chodzi o polskie wydanie, to nawet Król w najlepszej postaci się tak świetnie nie prezentuje. Okładka jest starannie wykonana, wygląda tak, jak oprawa księgi pochodzącej ze średniowiecza. Błyszczący się tytuł pobudza wyobraźnię i dodaje oprawie graficznej wdzięku, w wersji miękkiej jest wytłoczony i sprawia miłe wrażenie przy dotyku, a sztywna okładka jest fachowo zszyta. „Świat Książki” trzyma poziom i, jak zawsze, wydaje książki dbając o aspekty wizualne. Papier, chociaż szorstki i mało atrakcyjny, jest mocny i doskonale pasuje do reszty kompozycji. Jednolicie czarny, duży i wyraźny druk nie rozmazuje się pod palcami i nie męczy wzroku.
Błędów się nie doszukałem. Tekst jest pozbawiony literówek, co świadczy o profesjonalizmie wydawcy. Tłumaczenie dobrze oddaje klimat pierwowzoru, a może i nawet go przewyższa korzystając z faktu, że polski słownik wyrazów nieprzyzwoitych do ubogich w hasła nie należy, a w przekładzie znalazło się miejsce dla wielu ciekawych i rozmaitych zastosowań mniej znanych wulgaryzmów. Wzbogacają i tak już dynamiczne dialogi i pierwszorzędną narrację. Dodam tylko, że tłumacz nie ujawnił swoich personaliów i ukrywa się pod wdzięcznie brzmiącym pseudonimem Nemo.
Jeżeli miałbym komuś tę książkę polecić, zdecydowanie zaproponowałbym ją czytelnikom, lubiącym dynamiczne, sensacyjne powieści pisane jakby wprost pod scenariusz filmu, który mógłby przejść do historii kina w blasku chwały. Mroczna, posępna atmosfera, nawarstwiające się zagadki i zróżnicowani pod wszelkimi względami bohaterowie, zapewniają zabawę na długie zimowe wieczory. Dynamicznie prowadzona akcja porywa w wir szaleńczego sporu, w którym stawką okazują się być losy świata. Pojawiają się łowcy nagród, „żywe trupy” i okazyjni złodzieje, których jeden czyn wywołuje lawinę nieprzewidywalnych wydarzeń, a nić powiązań pomiędzy poszczególnymi postaciami rozrasta się wraz z rozwojem fabuły. Ta natomiast jest wyjątkowo spójna, nie sposób doszukać się w niej jakichkolwiek nieścisłości, przez co nic nie jest w stanie zmącić pozytywnego wrażenia z lektury. Jestem przekonany, że każdy znalazłby w Księdze bez tytułu coś dla siebie, ponieważ powieści przeplata się wiele niesztampowych schematów. I niech was nie przestraszą złowrogie zapewnienia tajemniczego autora, ponieważ służą tylko podniesieniu napięcia. Nie ma wyboru pomiędzy czytaniem, a umieraniem. Tutaj obowiązuje jedno hasło: Czytaj i giń.
Tytuł: Księga bez tytułu
Tytuł oryginalny: THE BOOK WITH NO NAME
Autor: Anonim
Tłumaczenie: Nemo
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 448
Wydawca: Świat Książki
Cudo
Muszę przyznać, że przeglądając katalog Świata Książki, okładka Księgi bez tytułu przykuła na chwilę mój wzrok, jednak nie zwróciłam na nią większej uwagi. Dopiero później, gdy moja mama przejrzała gazetę spytała co o niej sądzę. Przeczytałam opis i obie zgodnie doszłyśmy do wniosku, że będzie pięknie wyglądać na mojej półce :D
Książka niezwykle ciekawa, pełna akcji, dynamiki, ostrego języka i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Została przeze mnie połknięta w 5 dni, co zważając na jej grubość (i pomijając rozmiar czcionki;)) jak na mnie jest niesamowitym wyczynem. Czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. Gdy już załapałam klimat, nie mogłam oderwać się od niej ani na chwilę, ciekawa tego co zaraz się stanie.
Ilość wątków, postaci, zwrotów akcji i język mogą zniechęcić niektórych, mniej wytrwałych czytelników jednak mnie tylko dodatkowo napędzały.
A sama treść? Niesamowite pomysły na bohaterów (choćby spotkanie mnichów po latach, czy miłość Dantego i Kacy). Pomysł z wampirami może i oklepany jednak w zestawieniu z Okiem Księżyca i samym Santa Mondega wywiera wrażenie.
Oprawa stylizowana na skórę, błyszczące litery i nakreślone symbole, a także sam papier – gruby i pożółkły – są również niesamowicie klimatyczne. W dodatku ciekawy wydał mi się pomysł na ostrzeżenie, przestrogę przed przeczytaniem książki – rzadko można się z czymś takim spotkać.
Gdybym tylko wiedziała kto jest autorem na pewno poszłam bym do biblioteki po więcej jego dzieł. Niestety pozostaje mi jedynie czekać i mieć nadzieję, że Świat Książki wyda może jeszcze kiedyś coś tego właśnie autora.