Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Terminator: Ocalenie – recenzja

Autor:Pottero
Korekta:IKa
Kategorie:Film, Recenzja
Dodany:2009-06-08 17:21:43
Aktualizowany:2009-10-03 12:38:43

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Ilustracja do artykułu

Reżyseria: Joseph „McG” McGinty Nichol

Scenariusz: John D. Brancato, Michael Ferris; na motywach wydarzeń wymyślonych przez Jamesa Camerona

Zdjęcia: Shane Hurlbut

Muzyka: Danny Elfman

Obsada: Christian Bale, Sam Worthington, Anton Yelchin, Moon Bloodgood

Inne tytuły: Terminator Salvation

Czas: 115 min

Rok produkcji: 2009


Informacje o planowanej czwartej części Terminatora od samego początku wzbudzały obawy miłośników serii zapoczątkowanej w 1984 roku przez Jamesa Camerona. Niepokój o jakość zapowiadanej produkcji był w pełni uzasadniony, jeśli weźmie się pod uwagę kilka czynników. Pierwszym z nich jest bardzo przeciętny poprzedni film z serii, opatrzony numerem trzecim i podtytułem Bunt maszyn. Twórcy trzeciej odsłony najwidoczniej chcieli stworzyć produkcję bardziej luzacką od dwóch poprzednich odsłon, rezygnując przy okazji z kategorii R na rzecz PG-13. Niestety, efekty takich zabiegów okazały się mierne: Terminator III miejscami ocierał się o idiotyczną autoparodię serii, zaś całość jeszcze bardziej podkopywał kulawy scenariusz, niekiedy stojący w sprzeczności z dwoma poprzednimi filmami, których przecież był bezpośrednią kontynuacją. Następnym powodem do obaw była informacja o powierzeniu reżyserii McG - człowiekowi, którego największym dokonaniem były dwie części żenujących Aniołków Charliego. Czarne chmury zebrały się nad projektem również za sprawą serialu Terminator: Kroniki Sary Connor, który co prawda nie jest w żaden sposób powiązany z Ocaleniem, stanowi raczej wariację na temat serii, jednakże wiele osób uznało tę średnią serię za przymiarkę do czwartego filmu kinowego. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie można dziwić się temu, iż film w rodzimych Stanach Zjednoczonych sprzedał się dość słabo jak na megaprodukcję z wyrobioną marką, jak i temu, że jako fan Terminatora do kina szedłem pełen obaw o to, co tym razem wymyślili filmowcy. Na samym początku powiedzieć mogę jedno: film spokojnie można obejrzeć bez uprzedniego zaznajomienia się z Buntem maszyn, ponieważ Ocalenie nawiązuje przede wszystkim do dwóch pierwszych części, z trzeciej na dobrą sprawę „pożyczając” tylko jedną dalszoplanową postać. Znajomość Kronik Sary Connor tym bardziej nie jest konieczna.

Terminator: Ocalenie ma być, według twórców, początkiem nowej trylogii, która - w przeciwieństwie do poprzedniej - koncentrować ma się nie na teraźniejszości i próbach niedopuszczenia do Dnia Sądu, a na postapokaliptycznej przyszłości, którą dotychczas znaliśmy tylko z opowieści bohaterów i terminatorów oraz krótkich migawek. Głównym tematem trylogii ma być wojna ludzi z maszynami oraz próba ostatecznego zniszczenia Skynetu - systemu komputerowego opartego na sztucznej inteligencji, który w 2004 roku (według Buntu maszyn) zyskał samoświadomość i doprowadził do zdziesiątkowania ludzkości.

Akcja Ocalenia rozgrywa się w 2018 roku, czternaście lat po rozpoczęciu wojny z maszynami. John Connor nie dowodzi jeszcze ruchem oporu przeciwko Skynetowi, ale jest szanowanym i mającym autorytet dowódcą kalifornijskiego oddziału rebeliantów. Podczas jednej z misji jemu i jego ludziom udaje się odkryć częstotliwość mogącą wyłączyć maszyny, zwierzchnictwo planuje więc przeprowadzenie akcji mającej na celu zniszczenie bazy Skynetu w San Francisco, co może rychło zakończyć wojnę. Dowództwu zależy na jak najszybszym przeprowadzeniu akcji, ponieważ z przechwyconych informacji wynika, że w ciągu kilku dni system zamierza ich zlikwidować. Dla Connora ważniejsze są jednak dwie pierwsze pozycje na liście osób do terminacji sporządzonej przez Skynet - na drugim miejscu znajduje się on, na pierwszym zaś nieznany nikomu poza nim cywil Kyle Reese...

W najnowszym Terminatorze wyraźnie zaznaczają się dwa główne wątki. Bohaterem jednego z nich jest Connor, próbujący odnaleźć i ocalić swojego ojca, a bohaterem drugiego niejaki Marcus Wright - mężczyzna, który budzi się w postapokaliptycznym świecie, sprzed przebudzenia pamiętający tylko tyle, że znajdował się w celi śmierci. Chociaż w głównej roli obsadzono Christiana Bale’a, promowanego na megagwiazdę po występach w kolejnych częściach Batmana, film zagarnął dla siebie Sam Worthington, wcielający się w Marcusa. Przyczynili się do tego scenarzyści, którzy jakby zepchnęli Connora na dalszy plan, co Worthington skwapliwie wykorzystał, jeszcze bardziej deprecjonując rolę Bale’a. Wątek Marcusa jest ciekawszy, lepiej dopracowany i przedstawiony, nie mówiąc już o tym, że Worthington wypada zdecydowanie najlepiej i najbardziej przekonująco z całej obsady. Na drugim miejscu znajduje się rzecz jasna Bale, ale po nim następuje już pewna przepaść, reszta obsady jest mocno nijaka bądź po prostu zupełnie nietrafiona, jak chociażby Anton Yelchin, który kompletnie nie pasuje do roli Reese’a.

Jak napomknąłem we wstępie, twórcom Buntu maszyn nie udało się uniknąć nielogiczności w scenariuszu, a przy okazji umieszczeniu w nim scen, które zadają kłam wydarzeniom z poprzednich filmów. Scenariusz Ocalenia miejscami również kuleje, ale na szczęście nie aż tak, jak w części trzeciej; trudno jednak jest obok pewnych wątków przejść obojętnie. Ot, chociażby pierwszy z brzegu przykład: jak to się dzieje, że Skynet nie może zlokalizować bazy kalifornijskiego oddziału ruchu oporu, skoro jego członkowie w pobliżu kwatery latają śmigłowcami i spuszczają napalm, aby złapać jednego uciekiniera? A jeśli Skynet wie, że właśnie tam znajduje się siedziba, to dlaczego nie atakuje? Albo skąd system posiada informacje o tym, że Kyle Reese jest ojcem Connora? Zakładam, że posiada takie informacje, inaczej przecież nie umieściłby go na szczycie swojej listy. Można by mnożyć dalsze nielogiczności, jednakże zagłębianie się w nie wiąże się ze spojlerami mogącymi zepsuć przyjemność z oglądania filmu, toteż wolę poprzestać na dwóch już wymienionych.

Jeśli jest coś, w czym film prezentuje się doskonale pod każdym względem, jest to z pewnością jakość wykonania. Postapokaliptyczny świat, usłany pustyniami i zgliszczami niegdyś wielkich miast, prezentuje się naprawdę rewelacyjnie, a wszystkiemu towarzyszą znakomite efekty specjalne. Jeśli ktoś, oglądając poprzednie części Terminatora, chciał zobaczyć, jak wygląda rzeczywistość po Dniu Sądu, koniecznie powinien wybrać się na Ocalenie - przypuszczam, że nie zawiedzie się na wizji zaprezentowanej przez twórców filmu. Z drugiej jednak strony niektórzy widzowie mogą mieć wątpliwości co do nowych maszyn zaprezentowanych w filmie, jak chociażby mototerminatorów. Prawda, wyglądają one ciekawie, zostały świetnie opracowane, ale, na litość boską, kojarzą się raczej z parodią bandy harleyowców, niż śmiercionośnymi maszynami... Wracając jednak do plusów: bezbłędnie spisał się również Danny Elfman, odpowiedzialny za skomponowanie świetnej ścieżki dźwiękowej, na której oczywiście nie mogło zabraknąć charakterystycznego motywu Brada Fiedela z Dnia sądu. Przyjemnym zaskoczeniem było dla mnie również wykorzystanie w filmie fragmentów You Could Be Mine Guns’n’Roses (utwór wykorzystany także w Dniu sądu) oraz Rooster Alice in Chains, aczkolwiek żałuję, że zabrakło wykorzystanego w zwiastunie The Day the World Went Away Nine Inch Nails.

Chociaż oprawa wizualna stoi na naprawdę wysokim poziomie, jest ona zarazem jednym z większych mankamentów omawianego filmu. Twórcy Ocalenia postawili przede wszystkim na efekciarstwo, które może i dobrze się ogląda, ale sprawia, że gdzieś zapodział się klimat dwóch pierwszych części. Poprzednie odsłony, nawet Bunt maszyn, oddawały (bądź starały się oddać) niepokoje epoki, w której powstawały - zagrożenie ze strony Związku Radzieckiego, postępująca komputeryzacja życia, wizje świata po jedenastym września. W Ocaleniu na takie odniesienia nie ma co liczyć, dostajemy bowiem kino typowo amerykańskie - świetne efekty specjalne plus dość standardowo poprowadzony scenariusz. Może w kolejnej części, do której scenopis powstawać powinien w dobie kryzysu gospodarczego, ludzie będą walczyli ze Skynetem o ropę bądź prąd, niezbędne im do przeżycia? Żarty na bok, bo przyznać trzeba, że twórcy mimo wszystko starali się nadać filmowi jakiś poważniejszy ton, stawiając pytania o to, gdzie kończy się człowiek, a zaczyna maszyna. Czasem widać przebłyski ambitniejszych wątków, które niestety ostatecznie i tak przykryte zostają toną efektów, skupiających na sobie całą uwagę widza. I chociaż efekty naprawdę są dobre, czasem mocno z nimi przesadzono, czego przykładem może być scena, w której zaczepiony na lince motocykl niszczy olbrzymi myśliwiec maszyn, skomentowana przez zebranych w kinie widzów donośnym śmiechem. Śmiech i buczenie, chociaż cichsze, towarzyszyło również przesłodzonej i tandetnej końcówce, która skutecznie podkopała raczej wątły klimat, jaki udało się zbudować twórcom. Aby jednak oddać sprawiedliwość, wspomnieć należy o scenie, która sprawiła, że niektórzy widzowie zaczęli klaskać - była to scena, w której z pary wyłoniła się sylwetka nagiego terminatora przyozdobionego komputerowo naniesioną twarzą obecnego gubernatora Kalifornii. Smaczków nawiązujących do poprzednich części jest zresztą w filmie więcej, żeby wspomnieć o podobieństwach niektórych scen, słyszanym z taśmy głosie Lindy Hamilton (Sarah Connor) czy nieśmiertelnych hasłach „I’ll be back” i „Come with me if you want to live”.

Terminator: Ocalenie może nie spodobać się ortodoksyjnym fanom serii, uważającym, że wszystkie następne części powinny wyglądać jak Terminator bądź Terminator II: Dzień sądu. Idąc do kina oczekiwałem filmu lepszego od Buntu maszyn, jednocześnie nie spodziewając się niczego lepszego od dwóch pierwszych części. Nie myślałem nawet o porównywaniu ich ze sobą, zaś po obejrzeniu zwiastunów nastawiłem się po prostu na dobrze zrealizowaną rozrywkę. Dzięki temu nie zawiodłem się na tym filmie, mało tego, seans - mimo pewnych głupot i nielogiczności w warstwie fabularnej oraz miejscami sporej przesady i tandeciarstwa - uważam za przyjemny, a pieniądze wydane na bilet za dobrze spożytkowane. Idąc na Ocalenie należy pamiętać, że ma ono stanowić początek nowej trylogii, tak więc najlepiej jest odciąć się od starej, zwłaszcza od pierwszej i drugiej części, i rozpatrywać film jako coś nowego. Terminator, idąc z duchem czasu, stał się produkcją przede wszystkim efektowną, ale przebłyski scenarzystów pozwalają mieć nadzieję, że Terminator V bądź Terminator VI jednak czymś nas zaskoczą. Tak samo jak zaskoczyło mnie Ocalenie, ale - nie oszukujmy się - po Buncie maszyn nie jest to jakieś szczególnie wielkie osiągnięcie.

P.S. Przed premierą Ocalenia mówiło się o serii krótkich filmów anime osadzonych w uniwersum Terminatora, tworzonych na wzór Animatriksa i Batmana: Rycerza Gotham, jednakże z pomysłów najwidoczniej nic nie wyszło. Ukazała się za to gra Terminator: Ocalenie, którą jednak stanowczo odradzam, jako że stanowi ona niskobudżetowy, nie mający nic wspólnego z filmem, nieudany klon Gears of War, zapewniający zaledwie około pięciu godzin rozrywki.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze
  • t-1000 : 2009-06-24 02:00:28

    Film bardzo dobry jezeli masz 13 lat bo to kino nie jest dla doroslej publicznosci tak jak t1 t2 ( nawet t3 byl brutalniejszy ) nie jestem jakims oddanycm fanem poprzednich czesci przebolalem to ze nie bedzie arniego liczylem po prstu na dobre ukazanie przyszlosci i walki z maszynami ale to co mi zaserwowal rezyser bylo kpina kolejny film zrobiony tylko dla efektow zero klimatu dramaturgii ludzkosc lata helikopterami samolotami w poprzedich czesciach z okopow bali sie wyjsc zeby nie zginac. Utkwily mi dwie sceny w pamieci ( to i tak dobrze bo oprucz fajnych efektow to nic z tego filmu nie pamietam ) pierwsza to jak marcus uciekl a ludzie tak zaciecie prubowali go zabic tak walsnie powinny zachowywac sie maszyny ale w terminator 4 to ludzie poluja na maszyny ;D biedne druga scena chyba wtedy gdy pojawily sie te motorki a dokladnie droga po ktorej jechali w przyszlosci po wojnie drogi powinny byc zniszone ale nie w terminator 4 sa polatane :D.

    Film do obejrzenia tlyko w kinie dla efektow na dvd strata czasu przed telewizorem.

  • de99ial : 2009-06-22 16:51:25
    teoria światów równoległych...

    ...ma pewną słabość. Albo zakłada istnienie nieskończonej liczby światów a człowiek wędrujący w czasie porusza się między nimi (tylko co wtedy z jego "odpowiednikami?") albo światy są stwarzane na poczekaniu z konieczności, wrac z całą linią historii sprzed i po wydarzeniu.

    Dla mnie to mniej logiczne niż teoria Novikowa - w poprzednim moim komentarzu jest link bardzo ważny - zachęcam do zapoznania się z treścią tegoż tekstu ;)

  • Holonic : 2009-06-22 16:15:33
    RE: hmm..

    de99ial napisał(a):
    Mylisz się. Nie ma czegoś takiego jak liniowy czas - to tylko teoria.

    Wszystko co dotyczy podroży w czasie to teoria. Dopiero gdy człowiek cofnie się w czasie będziemy mogli potwierdzić którąś z teorii, zakładając że czegoś nie spierdzielimy, czego następstwem będzie wielkie BUM!

     kliknij: ukryte Fakt Teoria względności w pewnym stopniu dopuszcza możliwość cofnięcia się w czasie(bardziej prawdopodobne jest podroż w przyszłość). Jednak za wiele w tym paradoksów. Fizyka kwantowa pomaga uniknąć paradoksów jednak muszą istnieć jakieś ograniczenia. Bodajże Daniel Greenberger i Karl Svozil dowiedli iż że podróżujący w czasie przeszłym nie będą mogli wpływać na rzeczywistość w przeszłości itd. Jednak dla mnie logiczna jest "Teoria Światów Równoległych" człowiek cofając się w czasie nie wpływa na świat wokół nas ( ten zostaje w swym punkcie czasoprzestrzennym) cofając się odbywamy podróż tworząc świat alternatywny tworząca dla niego odrębną przyszłość. Zakładam ze nawet chcąc wrócić do swego czasu nie będzie to możliwe, jak już wrócimy do przyszłości ów alternatywnej. Takie rozwianie wyklucza paradoksy jak i ograniczenia wpływania na czas w którym podróżnik by się znalazł. Jednak w każdej teorii opinii jest wiele luk a może i sprzeczności a człowiek i tak nawet w dalszej przyszłości nie bezie się w stanie cofnąć w czasie z trudności natury technologicznej(no chyba ze osiągniemy IV poziom[hipotetyczny] rozwoju lub większy według klasyfikacji Kardaszewa)

  • de99ial : 2009-06-22 11:59:05
    hmm..

    Mylisz się. Nie ma czegoś takiego jak liniowy czas - to tylko teoria.

    Na początek proponuję: http://wrota.com.pl/wp/2006/03/ile-science-a-ile-fiction-czyli-rozprawa-o-wehikule-czasu

    I przypomnę - 12 Małp

    Teraz zasada numer 1 - nie można zmienić teraźniejszości

    Zasada nr 2 - akcja filmów dzieje się w przeszłości (bo teraźniejszość to koniec konfliktu ludzi z maszynami)

    Akcja filmów odbywa się na projekcji wydarzeń, które MUSZĄ się wydarzyć - wybór zmiany itd. są tylko pozorne.

    Skynet nie pochodzi od Cyberdane - pierwsze dwie maszyny miały fałszywe informacje w swych bankach pamięci - dlaczego? Bo tak musiało być aby wybuchł konflikt z maszynami.

    Od początku za Skynet odpowiadał ktoś inny - wydział broni eksperymentalnej US Army - żadne cywilne korporacje czy cuś.

    Dzień Sądu od początku miał wydarzyć się innego dnia niż utrzymują maszyny z pierwszych filmów - mają błędne dane ale muszą je mieć bo inaczej cały ciąg wydarzeń nie mógłby się odbyć.

    Wniosek - wojna z maszynami obecna to jest ta wojna o której opowiadał Kyle Reese - nie mógł powiedzieć całej prawdy ale w sumie nic konkretnego nie mówi. Druga rzecz - nie wiemy jak na ludzką psychikę i informacje zapisane wpływa podróż w czasie. Tak więc zobaczymy odsyłanie maszyn w przeszłość, wysyłąnie Kylea i całą resztę tła - bo to wszystko musi się wydarzyć - inaczej świat nie mógłby istnieć.

  • Zgrzyt : 2009-06-19 17:21:13
    A mnie się podobał ^^

    Nie należę do tej próby ortodoksyjnych fanów, wiec śmiało mogę powiedzieć ze film mi się podobał. Idąc do kina nastawiłem się na widowiskową rozrywkę i to właśnie otrzymałem. Cały film siedziałem z rogalem zadowolony z prezentowanej mi akcji. Bez urazy ale mówić ze ta część ssie w porównaniu do pierwszych dwóch części jest trochę nie na miejscu. Prawda jest taka że nawet pierwsze części mają luki spowodowane ta całą zabawą czasem, a wszytko spowodowane paradoksami.

     kliknij: ukryte "Wysłano T-800 w przeszłość by zabił Sare Connor, która to da życie przywódcy ruchu oporu. Tak się składa że obrońca Sary stanie się ojcem ów przywódcy rebelii(TO JEST WŁAŚNIE GŁÓWNY PROBLEM FABULARNY)... Gdyby Skynet nie wysłał T-800 w przeszłość John Connor by się nie narodził." To mamy problem poco Skynet wysłał zabójce? Skoro w prawidłowej lini czasu nie było Johna Connora?

    Tak naprawdę pierwsza i druga część związuje ręce i trudno zrobić coś sensownego z i tak niedoskonałego scenariusza. Dzięki bogu darowano sobie zagłębianie się w paradoksy a postawiono na akcje i dynamikę postapokaliptycznej wojny z maszynami. Mam nadzieje że reszta części będzie równie emocjonująca, a zarazem mam też nadzieje że będzie w nich trochę więcej dialogów między kolejnymi eksplozjami.

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze