Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Recenzje

Polskie wydania anime

Autor:Avellana
Korekta:IKa
Kategorie:Manga i Anime, Recenzja, Inne
Dodany:2011-01-15 22:11:24
Aktualizowany:2011-01-15 22:13:24

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Poprzedni rozdział

Recenzje woluminów anime to zupełnie odrębny rodzaj recenzji z zupełnie odrębnym zestawem problemów, zasługujących na oddzielne omówienie. Są to utwory z natury rzeczy krótkie, a główną trudnością jest zwykle znalezienie czegokolwiek nowego do napisania w sytuacji, kiedy całość tego, co ma się do przekazania, streszcza się do „zupełnie jak poprzedni wolumin”. Nie tego jednak oczekuje czytelnik, trzeba więc znaleźć cokolwiek, co mogłoby go zainteresować.

Uprzedzę od razu, że poniższy tekst piszę na podstawie własnych doświadczeń - jak zawsze, to nie jest jedyna słuszna wykładnia. Ja zwykle przygotowywałam recenzje woluminów w taki właśnie sposób, ale jeśli ktoś ma własny pomysł, absolutnie nie musi z tego korzystać.

Przygotowując się do recenzowania polskiego wydania, warto jest mieć je obejrzane możliwie „na świeżo” - o ile fabułę łatwo jest zapamiętać, o tyle drobne detale techniczne łatwo mogą uciekać z pamięci. Ja zwykle miałam podczas seansu notes pod ręką i wypisywałam na gorąco uwagi oraz przykłady znalezionych błędów - to nieoceniona pomoc podczas pisania.

Należy zawsze zbadać wszystkie opcje językowe interesujące polskiego czytelnika - zwykle są to napisy i ścieżka z lektorem. Można uruchomić jedno i drugie, a jeśli lektor naprawdę działa nam na nerwy, można też włączać go w co drugim odcinku. To zwykle wystarcza, żeby się zorientować w jakości jego pracy. Dodatkowymi ścieżkami napisów i wersjami dubbingu można się zainteresować, ale to nie jest obowiązkowe. Jeśli na płycie mamy dziesięć losowych europejskich języków, to nie warto tracić na nie czasu, wystarczy wspomnieć o ich istnieniu. Jeśli do wyboru jest dubbing niemiecki, nie ma obowiązku wiernego słuchania go - chyba że ktoś naprawdę ma na to ochotę.

W przypadku recenzji woluminów ważne jest, żeby stosować pisownię imion i nazw w takiej wersji, w jakiej pojawiają się w napisach na płycie lub w materiałach dodatkowych wydawnictwa, nawet jeśli jest to inna transliteracja niż przyjęta odgórnie na Tanuki. Co więcej, w takim przypadku warto zgłosić odpowiednie terminy do poprawy w recenzji głównej. To samo dotyczy wyboru tłumaczeń jakichś terminów czy tytułów - oficjalne polskie wydanie ma absolutne pierwszeństwo przed wszystkim.

Słowo wstępne

Jestem zdecydowaną przeciwniczką wstępów „od autora” w recenzjach mang i anime. Wychodzę z założenia, że nie tego szuka czytelnik. Jednakże w przypadku polskich wydań rzecz ma się troszkę inaczej, przede wszystkim dlatego, że można tu „ugrać” jakiś dodatkowy akapicik, co się bardzo przydaje. Recenzję woluminu można zacząć od jakiegoś szerszego spojrzenia - „w grudniu 2015 roku na naszym rynku pojawiło się aż 20 nowych tytułów anime…”, albo „Trzymam w tym momencie w rękach pierwszą od 10 lat serię mahou shoujo, jaka została wydana w Polsce”, „Wydawca sporo zaryzykował, sięgając po tak niszowy tytuł, jak…” i tak dalej. Należy zgodnie ze zdrowym rozsądkiem dobierać te informacje - co innego jest ciekawe w przypadku recenzowania faktycznej nowości rynkowej, co innego - wydania sprzed dwóch-trzech lat, które właśnie trafiło w nasze ręce. Taki wstęp nie jest oczywiście obowiązkowy, wspominam o nim po prostu jako o elemencie przydatnym.

Omówienie fabuły

Recenzja woluminu nie jest recenzją serii i nie ma jej zastępować. Warto o tym pamiętać szczególnie jeśli mamy do czynienia z filmem - czyli recenzja woluminu omawia tę samą treść, co recenzja główna, a nie jej fragment, jak w przypadku serialu. Tylko od recenzenta zależy, czy i na ile ma coś własnego do dodania. Zwykle starałam się okrawać zbyt rozbudowane opisy, ale jeśli recenzent miał przy okazji coś do powiedzenia, nie miałam nic przeciwko. W każdym przypadku jednak warto zamieścić króciutki opis zawiązania wydarzeń w filmie, nawet jeśli można go też znaleźć w recenzji głównej. Czy recenzent do tego się ograniczy, czy też zechce napisać coś więcej - zależy już tylko od niego.

Trochę inaczej rzecz się ma w przypadku serii anime dzielonej na kilka woluminów. Ja w takich przypadkach starałam się zawsze zamieścić skrótową przynajmniej „zapowiedź” wydarzeń w danej części (np. Erementar Gerad). W miarę możliwości należy oczywiście unikać spoilerów, ale też czytelnik zaglądający do recenzji ostatniego woluminu serii nie może mieć pretensji jeśli dowie się czegoś, czego jeszcze nie chciał wiedzieć. W przypadku serii o konstrukcji epizodycznej (np. Samurai Champloo albo Słodkie, słodkie czary) można też króciutko omawiać poszczególne odcinki na płycie. W przypadku serii o fabule ciągłej warto wspomnieć, jeśli na płycie znajdują się jakieś „szczególne” odcinki, na przykład bożonarodzeniowy albo opowiadający o wizycie w gorących źródłach.

Ja zawsze starałam się unikać mocnego wartościowania oglądanych serii przy pisaniu recenzji woluminów. Wychodziłam z założenia, że odpowiednim do tego miejscem jest recenzja główna. Nie znaczy to, że nie można napisać o tym, że akcja w tych odcinkach zwalnia albo przyspiesza, albo że kulminacja pozostawia trochę do życzenia. Po prostu w mojej opinii recenzja woluminu nie jest odpowiednim miejscem na wylewanie jadu na słabą serię - można trochę skrytykować albo pochwalić i zachęcić do nabycia, ale nie warto przesadzać.

Podobnie jak wstęp, część dotycząca fabuły jest tak naprawdę nadobowiązkowa. W moim odczuciu jest niezbędna, ale warto pamiętać, że stanowi tylko ozdobnik - dodatkową ciekawostkę dla czytelników, zainteresowanych tak naprawdę przede wszystkim jakością wydania jako takiego. W praktyce jest to często jedyny element różniący recenzje poszczególnych woluminów jednej edycji, więc warto go dobrze wykorzystać, żeby czytelnik nie miał wrażenia, że autor klepie opisy taśmowo, metodą kopiuj/wklej.

Obraz i dźwięk

Ocena obrazu i dźwięku na płycie to pierwszy z elementów obowiązkowych - faktycznie interesujących czytelnika recenzji polskiego wydania. To oczywiście także jeden z najtrudniejszych elementów. Wielu purystów potrafi wytykać jakieś jednoklatkowe błędy i podobne usterki, ja zawsze wychodziłam jednak z założenia, że recenzja jest pisana dla laików i nie ma sensu udawać, że jestem ekspertką w czymś, co po prostu lubię.

Z dźwiękiem sprawa jest stosunkowo prosta - warto zwrócić uwagę na to, jakie opcje mamy do dyspozycji (w sensie standardów), a poza tym stwierdzić, na ile dobrze ten dźwięk działa. Czy nie jest za cichy, czy lektor zanadto nie zagłusza dialogów, czy zauważyliśmy jakieś inne problemy, na przykład z synchronizacją ścieżki dźwiękowej z obrazem. Nie oceniamy tutaj jakości samej muzyki - to należy do recenzji serii, nie do recenzji polskiego wydania.

Podobnie omawiając obraz, nie oceniamy grafiki. Ja zwykle zwracałam uwagę na to, czy i na ile „rozmyte” wydają się sceny ciemne oraz czy w scenach jasnych nie pojawia się prześwietlenie, uniemożliwiające stwierdzenie, co właściwie dzieje się na ekranie. Ważną rzeczą, o której warto pamiętać, jest to, że niekoniecznie należy kierować się jakością dostępnych w Internecie fansubów. Obecni fansuberzy mają skłonności do przesadnego czyszczenia i wyostrzania obrazu, także starszych serii - co przyzwyczaja widzów do tego, że jeśli kreska nie jest cienka i ostra jak brzytwa, to wydanie jest do luftu. Miałam przyjemność widzieć przysyłane z Japonii egzemplarze-matki, z których miało być dopiero zrobione polskie wydanie. Jakość ich obrazu, w przypadku serii kilkuletnich, szczególnie powstałych przed epoką powszechnej telewizji HD i wydań Blu-ray, nie była wcale taka rewelacyjna. Oczywiście czasem widać, że polskie wydanie dołożyło własne problemy, ale nie zawsze należy gromić wydawcę za spapranie roboty - ten zarzut może wcale nie być słuszny.

Uwaga: nawet jeśli opisujemy kolejny wolumin w serii i wszystko wygląda i brzmi mniej więcej tak samo, jak poprzednio, należy spróbować napisać przynajmniej dwa-trzy zdania od siebie na ten temat. W miarę możności innymi słowami - istnieje spora szansa, że czytelnicy mogą przeglądać kolejne recenzje woluminów w danej serii, a wtedy na pewno zirytuje ich przenoszenie całych zdań między opisami. Nie należy tego robić, nawet jeśli jest to całkowicie uzasadnione. Z dwojga złego lepiej już wymyślać kolejne wariacje na temat „tak jak poprzednio”, dorzucając krótkie streszczenie swojej opinii dla tych, którzy jednak nie czytają wszystkich opisów woluminów i nie będą teraz się cofać po nich w poszukiwaniu interesujących ich treści.

Przekład

Z mojego punktu widzenia jest to bez wątpienia najważniejszy element świadczący o jakości polskiego wydania (chociaż dla innych takim elementem może być jakość dźwięku i obrazu). W dodatku to ten kawałek, o którym stosunkowo łatwo jest coś napisać nawet osobie, która na codzień nie zajmuje się redagowaniem i nie siedzi po uszy w poprawnej polszczyźnie - wystarczy, że będzie miała o tej polszczyźnie w miarę przyzwoite pojęcie.

Najłatwiejsze do zauważenia i wytknięcia są oczywiście najprostsze błędy: literówki, błędy ortograficzne, błędy formatowania w rodzaju podwojonego przecinka albo źle wstawionych znaków łamania linii - i tak dalej. Dlatego warto mieć przy sobie notes i w trakcie seansu wypisać jakieś przykłady, bo to zawsze dobrze wygląda w recenzji. Trzeba jednak zachować właściwą proporcję. Jeśli literówkę wytropimy dwa-trzy razy na (powiedzmy) cztery odcinki na płycie, należy wspomnieć, że trafiają się pojedyncze literówki i ewentualnie rzucić przykładem, ale nie pastwić się nad tym faktem przesadnie - jeśli nie bardzo przeszkadza to w oglądaniu. Jeśli literówek jest dużo, to oczywiście trzeba o tym napisać, a błędy ortograficzne generalnie należy uznawać za rzecz karygodną w wydaniu oficjalnym.

Poza tym uwagę można zwrócić na ogólne wrażenie: czy dialogi dobrze brzmią? Pewna sztuczność wydaje mi się nieunikniona, bo japoński „działa” zupełnie inaczej niż polski, ale mimo wszystko przy przekładzie dialogów podstawową sztuką jest zachowanie jak najbardziej naturalnego brzmienia. Czy użyty język jest właściwy? Znaczy, jeśli siwobrodzi generałowie w sztabie w rozmowie „tykają się” bezceremonialnie, a wielka dama drugą wielką damę pyta „wlać ci herbaty?” - to coś jest nie tak. Wiem, że to może być trudne do zauważenia, ale jeśli należymy do tej szczęśliwej mniejszości, która potrafi słyszeć melodię języka, warto to wykorzystać.

Przekład powinien też być konsekwentny: jeśli pojawiają się nazwy własne (miejsc lub przedmiotów), warto zwrócić uwagę, czy nie ulegają zmianie pomiędzy odcinkami, a szczególnie pomiędzy woluminami (notatki się kłaniają). Jeśli uległy - zastanowić się, czy to miało sens, na przykład poprzednia wersja była wadliwa albo okazała się złym wyborem, czy też po prostu tłumacz się zmienił lub sam nie pamięta, co robił wcześniej. To samo dotyczy oczywiście imion i nazwisk.

Do kwestii „lokalizacyjnych” należy natomiast podchodzić z wyczuciem. Warto pamiętać, że wydania oficjalne z reguły przeznaczone są dla szerszej grupy odbiorców, nie tylko „hardkorowych” fanów mangi i anime. Stąd w większości przypadków nie warto się zżymać na opuszczanie w tłumaczeniu form grzecznościowych (typu -san) albo też przekładanie „w przybliżeniu” jakichś nazw (powiedzmy, przełożenie „ramenu” jako „rosołu”, jeśli oczywiście nie ma to znaczenia dla fabuły), a także nietłumaczenie lub wymienianie na coś innego nawiązań kulturowych etc. Jeśli seria przeznaczona jest dla widzów młodszych, takie zabiegi są dopuszczalne w jeszcze większym stopniu. Granicą jest zdrowy rozsądek - kiedy tłumaczenie wyraźnie rozbiega się z rzeczywistością na ekranie, coś jest nie tak. Jeśli natomiast (co nie jest takie rzadkie) formy grzecznościowe zostały zachowane, warto przyjrzeć się, czy są stosowane konsekwentnie. Warto też być wyczulonym na losowo wtykane japońskie słówka, jeśli nie zostały one wyjaśnione - właśnie na zasadzie, że niewtajemniczonemu widzowi nic nie powie, że jedna postać do drugiej mówi „Niisan”.

Dodatkowo można też przyjrzeć się tłumaczeniu piosenek w czołówce i przy napisach końcowych, chociaż nieobecność takiego tłumaczenia nie wydaje mi się dyskwalifikująca. Jeśli chodzi o znaki i napisy na ekranie, to uzależniałabym konieczność ich tłumaczenia od tego, na ile faktycznie są potrzebne do zrozumienia fabuły. Fansuberzy mogą się bawić w tłumaczenie napisów na grzbietach książek w pokoju bohaterki, ale nie znaczy to, że ta wiedza jest widzowi niezbędna.

Przy okazji przekładu można też zwrócić uwagę na pracę lektora: czy ma dobrą dykcję? Czy nie rozmija się z tekstem? Czy oglądając wersję tylko z lektorem, można się zorientować, która kwestia należy do której postaci (szczególnie przy dialogach, w których uczestniczy więcej osób)? Czy nie potyka się albo nie myli?

Zawartość płyty

To kolejna stosunkowo prosta część - wystarczy pracowicie przeklikać się przez menu na płycie i opisać, co też się tam znalazło. Można wspomnieć o samym menu - czy jest czytelne graficznie, czy łatwo się w nim połapać i tak dalej. Jeśli są jakieś dodatki tekstowe, można napisać, na ile są pisane poprawną polszczyzną i czy powtarzają się z tym, co zostało wydrukowane w dołączonej do płyty ulotce. No i oczywiście - czy zawierają cokolwiek ciekawego, czy nie ma tam przekłamań albo spoilerów, przed którymi odbiorca nie został uprzedzony. Inne dodatki - katalog innych pozycji wydawcy etc. lepiej jest omawiać krótko, bo to już raczej nie będzie czytelników pasjonowało.

Pudełko i jego zawartość

Tak przy okazji: nie ma żelaznej zasady, w jakiej kolejności należy opisywać elementy woluminu. Można zacząć od pudełka, a potem przejść do fabuły i przekładu, można opisać pudełko na końcu - jak kto woli. Proponuję tylko, żeby poświęcać kolejnym elementom opisu kolejne akapity, a nie mieszać informacji - na przykład nie wplatać opisu pocztówek w opis fabuły.

Oczywiście można uznać, że czytelnik widzi przy opisie obrazek okładki, więc mu to wystarczy. Ale jak wspominałam - opisy woluminów z reguły wypadają bardzo krótkie. Więc czemu nie napisać, kto jest na okładce? Nie zaboli, a zawsze jest szansa, że trafi się czytelnik, który nie zna postaci. Można też się podzielić swoją opinią o tym, czy ta okładka jest dobra (i czytelna!), czy może użyta grafika, choć ładna, kompletnie nie przypomina tej, którą widzimy w samym anime. Podobnie ocenia się inne grafiki - w folderku (jeśli jest folderek) i na pocztówkach (Anime-Gate je dodawało do wielu wydań). Dalej idą teksty - te z tyłu pudełka i te w folderku. Podobnie jak teksty na płycie, ocenia się je pod kątem ogólnej poprawności, przydatności i poziomu spoilerów (o ewentualnych wychwyconych błędach merytorycznych nie wspomnę). Analogicznie opisuje się wszystko inne, co mogłoby się w pudełku znaleźć - po prostu wrażenia z własnoręcznego obejrzenia i obmacania danej rzeczy.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.