Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Inna

Początek

Autor:Nanami chan
Korekta:Inai
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Mroczne, Obyczajowy
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2009-07-21 15:20:39
Aktualizowany:2009-07-21 15:20:39


Następny rozdział

Darkness Falls...

Ta nazwa na zawsze pozostanie w mojej pamięci, gdziekolwiek bym się nie znalazła. Moja przygoda z tym miastem rozpoczęła się wiele lat temu. Dokładnie rzecz biorąc, dziś mija 100 lat, odkąd tu zamieszkałam. Ten moment był katalizatorem zmian,których nie dało się przewidzieć. Zjawiłam się tu mając zaledwie 17 lat. Przede mną było całe życie. Teraz pozostała tylko śmierć i spustoszenie.

Nazywam się Eva Mendez. Jestem wampirem i opowiem wam moją historię.

Jak już mówiłam, przeprowadziłam się tu będąc zaledwie dorastającym dziewczęciem. Razem z rodzicami i starszą siostrą przyjechaliśmy tu szukać szczęścia i lepszego życia. Niestety, Marie, która nie tylko była moją siostrą, ale i najlepszą przyjaciółką, zmarła parę miesięcy później. Była chora i nikt, nawet najlepsi medycy, nie potrafili jej pomóc.

To chyba był początek mojego końca. Nigdy nie dogadywałam się zbyt dobrze z rodzicami, to Marie - ich pierworodna - była ulubionym dzieckiem. Nie dziwiło mnie to, była cudowna. Jej urok osobisty nie pozwalał mi jednak być o to zazdrosną. Od jej śmierci żyliśmy z rodzicami jakby w dwóch różnych światach, razem, ale osobno. Długo nie umiałam poradzić sobie z jej odejściem, z myślą, że zostałam sama. Właściwie nadal czasem o tym myślę. Głęboko w sercu zastanawiam się, czy gdybym wiedziała wtedy, co czyha w Darkness Falls... Czy nie próbowałabym wpłynąć jakoś na decyzję rodziny. Ale teraz to i tak tylko czcze gadanie, które nic nie zmieni. Nie cofnę czasu, choćbym błagała o to samego Lucyfera.

Nie zrozumcie mnie źle, nie żałuję że stałam się tym kim jestem, tylko dzięki przemianie zyskałam to, czego nie dałoby mi życie w ludzkiej postaci. Żałuje tylko tego, do czego mnie to doprowadziło, do czego ja doprowadziłam.

Jednak po kolei... Mimo tragedii, jaką była śmierć Marie, po okresie żałoby staraliśmy się wrócić do normalnego życia. Egzystować tak, jak gdyby siostra nigdy się nie urodziła.

Uczęszczałam wtedy do niewielkiej, ale dobrej szkoły dla dziewcząt. Chłopcy byli dla nas nadal tajemnicą, czymś nieosiągalnym. Chociaż, patrząc wstecz, widzę, że żadnej z nas niespieszno było do pójścia drogą naszych matek. Zamiast myśleć o przyszłości i założeniu rodziny, wolałyśmy po prostu żyć. Żyć tak mocno, na ile pozwalały nam ograniczenia stawiane przez otaczającą nas rzeczywistość.

Jako, że pochodziłam z dobrej, mimo iż niezamożnej rodziny hiszpańskiej, nie miałam problemów z dostosowaniem się do reszty dziewcząt. Większość z nich była potomkami zubożałej arystokracji pragnącej zachować pozory życia na poziomie.

Nasze życie toczyło się leniwie, szkoła - dom - spotkania z przyjaciółkami nad rzeką... Nie miałam na co narzekać, wszystko było w porządku, dopóki w moich myślach nie pojawiała się Marie. Wtedy zdarzały mi się przejściowe okresy depresji. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, jak tylko o niej i co by było, gdyby nigdy nie zachorowała... Lub gdyby po prostu nie umarła. Wtedy miałam najgorsze problemy z dogadywaniem się z rodzicami. W pewnym momencie dostrzegłam, że oni nie chcą pamiętać o tym, że kiedyś mieli drugą córkę. Wtedy myślałam, że to hipokryzja, dziś rozumiem, że w ten sposób próbowali chronić się przed dramatem, jaki ich dotknął.

Przełom nastąpił mniej więcej w okolicach rocznicy śmierci Marie. W mieście zaczęły dziać się rzeczy, których nikt nie potrafił wyjaśnić. Na początku znikały domowe zwierzęta, psy, koty... Myśleliśmy, że robi to ktoś okrutny, że trzeba uważać na naszych pupili, a nam nic nie grozi. Niedługo potem zniknął pan Lopez. Nikogo to z początku nie zdziwiło, nie stronił on od tytoniu i alkoholu, sąsiedzi często znajdowali go obok drogi, leżącego w rowie. Potem zniknęła pani Gomez, pan Johnson, córka Franklinów... Dla mieszkańców było to preludium czekającego ich koszmaru.

Do tej pory wieczory w Darkness Falls tętniły życiem, pełne śmiechu dorosłych i dziecięcych pokrzykiwań. Wszystko to zamarło po zniknięciu pierwszych ofiar. Rodzice pilnowali swoich pociech na każdym kroku, sami również starali się chodzić minimum we dwie osoby. Ulice przez całą dobę patrolowała policja. Mimo to kolejni ludzie znikali w tajemniczych okolicznościach. Wśród starszych mieszkańców ożywiły się legendy dotyczące miasta. Póki były to opowieści mające ubarwić chłodne wieczory, nikomu one nie przeszkadzały, jednak w kontekście najnowszych wydarzeń zaczęto brać je o wiele bardziej na serio. Według legend, mniej więcej sto lat temu miasteczko nawiedziła podobna plaga. Z początku znikały zwierzęta, potem ludzie. Winą obarczono przyjezdnych, których uznano za wampiry. Pojmano ich i tylko dzięki wielkiemu wysiłkowi stróżów prawa nie zlinczowano. Zostali postawieni przed sądem, który wydał ku zdziwieniu gawiedzi wyrok uniewinniający. Zabrakło dowodów, by ich skazać. Po tych wydarzeniach szybko opuścili miasto i słuch po nich zaginął. Niedługo potem zniknęła jeszcze jedna dziewczyna, ale nie było pewności, czy po prostu nie uciekła z domu.

Jeszcze wtedy nie miałam cienia przeczucia co do tego, co miało się niedługo wydarzyć. Żyłam z dnia na dzień, niby spokojnie, ale we śnie nawiedzały mnie koszmary. Widziałam Marie, martwą, lecz żywą zarazem. Jej usta, przerażająco wykrzywione w grymasie agonii... Wołała mnie do siebie. Jej hipnotyczny głos wzywał mnie, bym poszła za nią i przełamała granicę miedzy życiem i śmiercią. Bałam się jej... Pierwszy raz naprawdę się bałam... Ale ku memu zdziwieniu ten strach wkrótce zniknął. Przyzwyczaiłam się do tych spotkań. Nawet jej twarz, już spokojniejsza niż na początku, nie przerażała tak mocno. Nadal jednak nie odpowiadałam na jej wezwanie.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • SixTonBudgie : 2009-07-27 17:38:51
    Kilka słów o...

    Tekst jest w zasadzie przyzwoity pomimo niejednokrotnie użytych przesadnie podniosłych sformułowań, pewnej niekonsekwencji czy nienajszczęśliwiej dobranych słów. Interesujące jest to, że pomimo opisywania własnych przeżyć narrator wypowiada się w chłodnym tonie, tj. zdystansowanym. Biorąc pod uwagę, że to wydarzenia odległe jest to naturalne, lecz odniosłem jednocześnie wrażenie, że narrator jest dość wyraźnie tym opowiadaniem znużony. Tak wybrany punkt narracji może być trudno konsekwentnie utrzymywać i by jednocześnie z tekstu nie uleciały emocje (których nie można utożsamiać z poszczególnymi sformułowaniami).

    No i tu nasuwa mi się jeszcze jedna uwaga - jak na zdystansowanego narratora zbyt często wypowiada się

    Dość ciekawym przykładem jest np. to zdanie:

    Zostali postawieni przed sądem, który wydał ku zdziwieniu gawiedzi wyrok uniewinniający.

    W kontekście przytaczanej legendy ta "gawiedź" dość mocno kłuje w oczy - zwłaszcza, że wcześniej starałaś się pisać raczej dyplomatycznie. Tzn. sama legenda wyglądałaby inaczej, a opisywanie jej z neutralnego stanowiska narratorskiego ulega tu pewnemu załamaniu.

    A także:

    W pewnym momencie dostrzegłam, że oni nie chcą pamiętać o tym, że kiedyś mieli drugą córkę. Wtedy myślałam, że to hipokryzja (...)

    Za nic nie chce mi się wierzyć by nastoletnia dziewczyna (czy też wampirzyca), dość wrażliwa (jak wynika z wcześniejszego tekstu) rozmyślała nad tym, że wyparcie się niej przez rodziców to hipokryzja. To mógł być (i pewnie był) dla niej dramat a nie akt hipokryzji.

    Drobne uchybienia to np. "najgorsze problemy" zamiast "największe problemy", "moją historię" zamiast "swoją historię", czy też oryginalne "nie miałam cienia przeczucia", z którym to pierwszy raz się spotkałem.

  • Skomentuj