Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Janosik: prawdziwa żenada - recenzja

Autor:Grisznak
Korekta:IKa
Kategorie:Film, Recenzja
Dodany:2009-09-07 21:06:08
Aktualizowany:2009-09-27 21:52:09

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Ilustracja do artykułu

Należę do tego pokolenia, dla którego seriale pokroju Czterej pancerni i pies, Stawka większa niż życie lub Janosik stanowią jeszcze istotną część wspomnień z dzieciństwa. Toteż kiedy dowiedziałem się, że powstaje nowa wersja przygód góralskiej wersji Robin Hooda, obiecałem sobie, że na pewno na ten film się wybiorę. Oby przeklęty był ten dzień. Bowiem szóstego września 2009 przyszło mi po raz kolejny obcować z polskim kinem w jego najgorszej postaci.

Oczekiwałem filmu akcji. Liczyłem na dramatyczne i widowiskowe pojedynki, szalone gonitwy z hajdukami, oscylujące na granicy szaleństwa brawurowe akcje janosikowej bandy, wszystko zaś okraszone elementami humoru i góralskim folklorem. Z tego wszystkiego dostałem tylko folklor. Janosik: prawdziwa historia to pokraczny mariaż dokumentu etnograficznego, naturalizmu godnego Zoli, odpustowej mistyki, Pasji i Emanuelle. Film przerażająco wręcz nudny, pozbawiony akcji, logiki i sensu. Ale powoli, o wszystkim po kolei.

Jura Janosik, główny bohater, zaczyna jako żołnierz powstańczej armii Rakoczego. Po przegranej bitwie wpada w ręce żołnierzy cesarskich, ci zaś, zamiast ubić jak resztę, przesłuchują go, po czym niedawny buntownik zostaje wspaniałomyślnie wcielony do armii cesarskiej. Więcej, zostaje strażnikiem lochu w jednym z zamków. Tam także spotyka dawnego znajomego, słynnego zbójnika Tomasza Uhorczika. W bliżej nieokreślony sposób uwalnia go, po czym ze stoickim spokojem melduje swoim przełożonym, że więzień ot tak, po prostu uciekł. Nie spotyka go za to żadna kara, a bandzior, którego uwolnił, wykupuje Jurę z wojska. Janosik ma zapędy na filozofa stoika, ale cóż z tego, skoro uratowany przez niego harnaś chce założyć rodzinę i mieć święty spokój. Powierza więc swoją bandę całkowicie „zielonemu” w zbójowaniu Janosikowi, którego dziwnym trafem bez większych obiekcji akceptują niemal wszyscy zbóje.

Janosik, jak to Janosik, chce do końca być szlachetny, toteż nie zabija, a zrabowane pieniądze częściowo rozdaje mieszkańcom rodzinnej wioski. Nic dziwnego, że w chwili słabości (czyli w łóżku góralki) próbują opętać go złe siły pod postacią stada wił. Ale nad naszym herosem czuwa nie byle kto, bo sama Matka Boska (nie dość, że chodząca po wodzie to jeszcze wyglądająca jak z wyjątkowo tandetnego obrazka, z plastikowym płonącym sercem na piersiach, tuż pod obojczykami). Gdy wiły nie dają rady, wiedzie go na pokuszenie sam Szatan. Ale gdzież Władcy Much do góralskiego zbója? Żeby nasz niewinny jak lelija bandzior nie był do końca taki niewinny, co i rusz wskakuje do łóżka jakiejś góralki. Nie tylko zresztą on - stąd odniesienie do Emanuelle we wstępie. Górale chędożą góralki (całe szczęście nie górali) regularnie, chyba nie ma w tym filmie aktorki (poza babką Janosika), która by co najmniej raz się nie rozebrała. W tle co jakiś czas tańczy się i śpiewa, a kilka razy nasi zbóje przypominają sobie nawet, że są zbójami i że wypadałoby kogoś ograbić. Na szczęście robią to rzadko, wszak słowacka inkarnacja Jezusa nie powinna zbyt często okradać. W końcu i tak wiadomo, jak to się wszystko skończy…

Zacznę od pozytywów tego filmowego kuriozum - są całe dwa. Pierwszy to bardzo ładne zdjęcia, dowodzące, że nie trzeba wybywać do Nowej Zelandii, aby uzyskać naprawdę zapierające dech w piersiach widoki. Podziwiać je możemy z różnej perspektywy, także z lotu ptaka, a właściwie to z lotu Janosika, gdyż bohater nad owymi górami fruwa - dosłownie (to ptak! to samolot! Nie, to Janosik!). Drugim jasnym punktem jest pieczołowicie oddany realizm etnograficzny. Specyficzna kultura góralska, z jej pogańską wciąż jeszcze wówczas obrzędowością i chrześcijańskim wierzchem została tu naprawdę dobrze pokazana. Właściwie to scen obrzędów jest tu chyba więcej niż scen walki. Podoba mi się także realizm historyczny - zamek nie wygląda jak pałac z nie wiadomo jakimi przepychami, ale jak zimne, ciemne i obskurne zamczysko o grubych murach. Co prawda czasem szybkostrzelność karabinów wpędzała mnie w konfuzję, ale na tle całej reszty to mało istotny detal, zwłaszcza w porównaniu z charakterystycznymi, żółtymi metkami w uszach krów. Czyżby Cesarstwo Austriackie było w Unii Europejskiej już w XVIII wieku?

Podstawową bolączką tego filmu jest akcja, a w zasadzie jej brak. Janosik: Prawdziwa historia jest filmem tak porażająco nudnym, że siedząc w kinie co i rusz zerkałem na zegarek powstrzymując się z trudem przed ziewaniem. Wszystko tu wlecze się potwornie, zaś sceny, które aż prosiłyby się o bardziej widowiskowe potraktowanie, są jakby celowo tłumione. W filmie o przygodach zbójników wszystkie napady można policzyć na palcach jednej ręki, a i palców zostanie, chyba że należymy do jakuzy. Klej jakim sklejono poszczególne sceny jest bardzo marnej jakości. Wątek miłosny sensu stricto zaczyna się jakieś dwadzieścia minut przed końcem filmu. Nie tak dawno temu miałem okazję obejrzeć ponownie Braveheart: Waleczne Serce. Gdyby zestawić te filmy, wyszłoby na to, że Agnieszka Holland mogłaby Gibsonowi co najwyżej biegać po pizzę. Czuć tu na odległość, że ambicje artystyczne wręcz zabraniały zrobić jej film, który miałby szansę spodobać się widzowi.

Wspominałem o Zoli. Naturalizm w tym filmie został doprowadzony do takiego absurdu, że kiedy jedna z bohaterek oporządza rybę, to kamera najpierw z detalami pokazuje wydłubywanie rybce oczu, potem wycinanie wnętrzności, a jako grande finale bohaterka zacina się w palec. Scena wieszania Jezu… znaczy się Janosika na haku jest równie detalicznie przedstawiona, choć na moje oko takie żebro powinno złamać się po kilku sekundach. Ale mniejsza o to, kamerzysta musi nam pokazać szczegółowo proces wbijania haka, wyciągania go i konania wiszącego na nim zbója. Innym razem oglądamy scenę wycinania bebechów człowiekowi i gmerania w nich w poszukiwaniu złota. Ewidentnie, ktoś tu powinien robić w filmach gore, zwłaszcza, że w finałowej scenie porodu kamera mało co nie wjeżdża między nogi rodzącej kobiety. Sikającej strumieniami krwi w pozostałych scenach, trupów (w tym i dzieci) w różnym stopniu napoczęcia też nam nie oszczędzono. Emil Zola byłby zapewne Janosikiem zachwycony.

Co nieco o aktorstwie. Cóż, trudno winić aktorów za to, co kazano im grać. Obsadzony w tytułowej roli Václav Jiráček jest niezłym aktorem, ale jako zbójnik jest tak święty i dobry, że trudno mi sobie wyobrazić, aby ktoś taki mógł być hersztem bandy oprychów. Holland z upodobaniem kreuje go na Jezusa, łącznie z finałową sceną śmierci, sprawiającą wrażenie kiepskiego pastiszu Pasji (coś mi ten Mel Gibson zbyt często się tu pojawia). Michał Żebrowski jako zły Huncaga jest jednowymiarowy i karykaturalny w swym źle, ani dramatyczny ani demoniczny. Dobrze wypada Ivan Martinka jako Tomasz Uhorczyk (aczkolwiek momentami wygląda jak Obelix), a i Sarah Zoe Canner jako nieprzystępna Barbara jest przekonywująca. Dodajmy, że w filmie nie usłyszymy raczej oryginalnych głosów większości aktorów. Żeby było śmieszniej, pominąwszy już dubbing, wszystkie postaci mówią piękną, literacką i do bólu poprawną polszczyzną - śladów gwary nie stwierdzono, poza kilkoma przyśpiewkami.

Przyczyny marności tego filmu są, moim zdaniem, co najmniej dwie. Po pierwsze osoba reżyserki, która nie potrafiła i nie chciała zrobić filmu atrakcyjnego. Agnieszka Holland zrobiła film „po polsku”. Czyli „artystycznie”, drętwo i nieciekawie. Byłoby jednak nadmiernym uproszczeniem winić wyłącznie jej ego i brak zdolności. Główne przyczyny tego, o czym piszę powyżej upatrywałbym w nazwach instytucji, które wyłożyły na powstanie tego gniota pieniądze. Są to ministerstwa kultury Polski i Słowacji oraz największe nieporozumienie w dziejach naszej kinematografii, czyli Polski Instytut Sztuki Filmowej. Gdyby ów film powstawał za pieniądze prywatnych sponsorów, którym zależałoby, aby ich nazwy kojarzyły się z dobrą, widowiskową i efektowną produkcją, niewykluczone, że być może nie dostalibyśmy filmu podczas którego oglądania zaczynamy się poważnie zastanawiać, czy nie mamy czegoś lepszego do roboty. Niestety, na Janosika wydano pieniądze państwowe (czyt. nasze), nad którymi kontrola, o ile była, nie należała zapewne do najsolidniejszych. W tych warunkach nie mógł powstać film inny. Oddajcie mi moje dwie godziny życia i dziewiętnaście złotych, wy zbóje (sic!).


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze
  • Mirabelka : 2011-04-17 11:04:22
    Zgroza

    a teraz sobie wyobraźcie, że zrobili z tego 4 godzinny serial (!!!) i puszczają go radośnie na TVP1 w primetime XD

  • Urthon : 2009-09-22 00:03:30

    Moim zdaniem film ten był zrobiony tylko dla pieniędzy, ponieważ Holland ma w dorobku kilka dobrych filmów, a zbiorowy lincz jakiego tu dokonujecie jest trochę obrzydliwy. Steven Spielberg też zrobił sporo filmów, które miały tylko zabawiać widza i mimo, że były to produkcje na ogół dobre to nie przekazywały sobą nic wielkiego.

    A co do dobrego filmu z Żebrowskim to chociażby "Pręgi"

  • ~Lilith : 2009-09-11 11:56:33

    Teraz pozostaje tylko czekać na "Czterech Pancernych: historia prawdziwa" XD

  • Paweł : 2009-09-10 00:15:26

    Władca much to przydomek Belzebuba a nie Szatana.

  • Kwicoł : 2009-09-09 20:57:23

    A ja od razu wiedziałem, że to będzie nie ciekawe strasydlo jak tylko zobaczyłem aktora grającego Janosika, gdzie mu tam do Perepeczki, który mógł jednym pierdem cały zastęp hajduków położyć.

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze