Opowiadanie
Toro Nagashi
Rozdział 3
Autor: | Enchantable |
---|---|
Korekta: | Enchantable |
Tłumacz: | naughty_girl87 |
Serie: | Bleach |
Gatunki: | Dramat, Fantasy, Mistyka, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Tłumaczenie |
Dodany: | 2009-12-20 14:00:32 |
Aktualizowany: | 2009-12-20 14:01:32 |
Poprzedni rozdział
Tłumaczenie zostało zamieszczone za zgodą autora.
Oryginał: Toro Nagashi
Matsumoto usiadła z tryumfalnym uśmiechem. Ostatni przesłuchujący podeszli do niej zbyt blisko. Pewnie, związali jej ręce, ale zostawili wolne nogi. Jedno machnięcie w górę i głupi Arrancar wył z bólu. Nawet złamane stopy były tego warte. Nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich z firmowym uśmiechem nikt inny, tylko Gin Ichimaru. Jego uśmiech zniknął na jej widok. Matsumoto popatrzyła na niego z wściekłością i gdyby jej nie zakneblowali, obrzuciłaby go wyzwiskami, niestety uniemożliwiał jej to fragment szmaty między zębami.
- Wszyscy wynosić się - powiedział nietypowo na niego poważnym głosem.
- Natychmiast.
Drzwi zamknęły się. Gin podszedł do niej. Matsumoto dawno zaakceptowała fakt, że prawdopodobnie zawsze będzie uważała, że Gin jest atrakcyjny. Nawet wtedy gdy wyglądał jak psychopatyczny maniak, był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Oczywiście gdy wyglądał tak jak w tym momencie, było jeszcze gorzej. Podchodząc do niej otworzył oczy, w ich purpurowej głębi malowała się wściekłość i coś, co trudno było jej zdefiniować. Matsumoto nagle stwierdziła, że w pokoju zrobiło się bardzo gorąco. Przypomniała sobie też, że siedzi na krześle. Gdy Gin znalazł się w odległości pozwalającej na kopnięcie, właśnie tak zrobiła. Trafiła go w goleń a nie w inne, zamierzone miejsce, złapał jej stopę zanim zdążyła tam dotrzeć.
- Czy ty chcesz umrzeć? - spytał zimno, dość brutalnie wyciągając knebel.
- Już mówiłam, jeśli śmierć sprawi że nie będę musiała odpowiadać na pytania Espady, to tak, chcę umrzeć - powiedziała ostro, jej oczy płonęły.
- Ja też już ci mówiłem, że jeżeli się zgodzisz, to będziesz pracowała dla mnie, i tylko dla mnie.
- Prędzej umrę - syknęła.
- Oi, oi, Ran - powiedział pochylając się nad nią, już ze zmrużonymi oczami i uśmiechem wypełzającym na twarz.
- Nie musisz być taka brutalna.
Wystrzeliła nogę, nie spodziewał się tego i udało się jej trafić go kolanem w kącik maniakalnie uśmiechniętych ust, rozcinając je. Puścił jej stopę i cofnął się, ale nie wyglądał na przejętego jej wybuchem. Jego uśmiech jeszcze się rozszerzył, gdy dotknął kciukiem wargi i spojrzał na ślad krwi, który na nim został. Popatrzył na nią i mimo tego, że jej spojrzenie miotało pioruny, schylił się jeszcze raz, kładąc ręce na jej kolanach żeby uniemożliwić jej kopanie. Z jakiegoś powodu ten delikatny dotyk wystarczył, żeby w jej oczach zakręciły się łzy, a gardło ścisnęła niewidzialna pięść.
- Dlaczego? - spytała miękkim i zdławionym głosem. Spojrzał na nią. - Dlaczego ty.... - zamknęła oczy, ze złością walcząc ze łzami.
- Zależało nam na tobie!
Dłonie spadły mu z jej kolan, wyglądał jakby go uderzyła.
- Mnie na tobie zależało! - krzyknęła, otwierając oczy mimo tego, że widziała jak przez mgłę. - Ja, Kira, nie wystarczyliśmy ci? - zdławiła nieludzki szloch. - Ja ci nie wystarczyłam?
Gin wstał.
- Jak mogłeś nas tak zdradzić?
Nie odpowiedział.
- Cholera, Gin muszę to wiedzieć! Jak mogłeś?
- Myślę, że wystarczy już gadania na dzisiaj - powiedział dziwnie chłodno, odwracając się.
- Wiesz dlaczego uratowałam Hitsugayę tyle lat temu? - krzyknęła za nim. - Bo wyglądał jak ty!
Zesztywniał, ale mimo to wyszedł.
Nie udało mu się jednak opuścić celi na tyle szybko, żeby nie usłyszeć wstrząsającego nią szlochu.
- Kapitanie Ichimaru!
Na jego widok dwóch Shinigamich natychmiast stanęło na baczność.
- Będziemy kontynuować nasze...
- Nie - przerwał im. - Żadnych przesłuchań. Odczekajcie 10 minut i odprowadźcie ją do celi, niech nikt nie waży się jej tknąć, czy wyraziłem się jasno?
- Tak jest! - odpowiedzieli natychmiast, słysząc powagę w jego głosie.
- Um, kapitanie... - spojrzeli po sobie.
- Chwilę temu Barragan poszedł porozmawiać z Hitsugayą...
- Cholera - Gin przeklął. - Róbcie jak kazałem. Jest z nim w celi? - Kiwnęli głowami. Gin ruszył korytarzem.
Barragan był prawdziwym wrzodem na tyłku. Jedyną osobą, której słuchał był Aizen, a i z tym różnie bywało. W trakcie bitwy Hitsugaya zamroził część jego tronu i Barragan nie wybaczył mu tego, mimo iż jego samego dzieciak nawet nie tknął. Gin, nie przejmując się strażnikami, kopniakiem otworzył drzwi i wszedł do celi. Barragan zamarł rozpoznając jego Reiatsu, ale Gin już wiedział że było za późno.
Histugaya leżał na podłodze, oczy miał rozszerzone i niewidzące. Jego usta były otwarte a wstrząsające ciałem dreszcze było widoczne z powodu rozdartego uniformu. Nie było widać ani świeżej krwi ani nowych ran, co znaczyło że cokolwiek Barragan zrobił, zrobił to przy użyciu samego tylko Reiatsu. Oczy Gina podążyły za pustym spojrzeniem Hitsugayi do ręki Barragana, ukrytej pod ubraniem. Zanim Espada zdążył się ruszyć, Gin złapał go za nadgarstek i wykręcił na tyle mocno, żeby go złamać. Dłoń Barragana otworzyła się, ukazując rękojeść i część ostrza Hyorinmaru. Druga połowa leżała na ziemi.
Zniszczenie Zanpakto było bardzo szkodliwe dla dzierżącego go Shinigamiego. Szczególnie, jeśli dana osoba opanowała Bankai i była dobrze zestrojona z duchem ostrza. Hitsugaya zawsze był szczególnie związany z Hyorinmaru. W tej chwili działało to na jego niekorzyść. Gdyby nie dreszcze wstrząsające jego ciałem, Gin prawdopodobnie myślałby że chłopiec-geniusz jest martwy. Ale wyglądało na to, że jest w szoku. Mimo tego, że Gin chciał żeby Hitsugaya zginął, nie podobała się mu perspektywa kogoś takiego jak Barragan jako jego zabójcy.
- Oi, oi - powiedział lekko drwiącym głosem Gin. - Narobiłeś niezłego bałaganu.
Spojrzał na Espadę, który sapnął tylko. Cierpliwość Gina skończyła się. Bez chwili zastanowienia cofnął dłoń ze złamanym ostrzem i wbił je w koronę na głowie Barragana, pociągając go ostro w dół i tworząc tym samym głęboką i niszczycielską ranę. Espada ryknął z bólu i wściekłości, a gdy Gin go puścił upadł na podłogę jak pognieciona szmata. Strażnicy, słysząc krzyk otworzyli drzwi.
- Zabierzcie kapitana Hitsugayę do 4 dywizji - rozkazał Gin, gdy jeden ze strażników podbiegł do chłopca, a drugi do Barragana. - Jego zostawcie.
- Kapitanie?
- Barragan musi dostać nauczkę, taką która nauczy go pokory - spojrzał na Espadę a potem na strażników. - Jestem pewien, że blizna która zostanie mu po tej ranie, będzie mu przypominać co go czeka, jeśli będzie nieposłuszny. Idziemy.
Jeden ze strażników przewiesił sobie Hitsugayę przez ramię.
- Za...
- Shiro!
Było za późno. Przeklinając zbyt gorliwe straże, Gin wystąpił na przód. Hinamori posłuchała rozkazów i poszła tylko do jednego pokoju, jednak zapomniał, że znajdował się on blisko celi Hitsugayi. Zanim wyszedł na korytarz, rzucił Barrganowi uśmiech i wykonał dłonią ruch, który miał mu dokładnie pokazać, co Gin zrobi mu później. W odruchu niezwykłego jak na nią aktywnego działania, Hinamori podbiegła do swojego nieprzytomnego przyjaciela, jej oczy omiotły jego sylwetkę w poszukiwaniu rany. Uśmiech spełzł Ginowi z ust, ale nie pozwolił sobie na okazanie frustracji. Nie mogła po prostu stanąć i krzyczeć, musiała jeszcze przybiec do nich. Kiedy krzyknęła znowu, wiedział że zobaczyła złamany miecz.
- Co się stało? - krzyknęła patrząc na niego.
- Jeden z członków Espady chciał porozmawiać z Hitsugayą - otworzył drzwi, pozwalając jej zobaczyć Barragana. - Już się nim zająłem.
- Ale czy z nim będzie wszystko w porządku? - westchnęła, patrząc na nieprzytomnego Hitsugayę.
- Tak - powiedział Gin. - Wszystko będzie z nim dobrze, zabieramy go na leczenie do 4 Dywizji.
- Chcę iść z nim - powiedziała
- Oi, oi Hinamori...
- Idę z nim !
To nie była prośba, a przerażająco duża fala Reiatsu, która w niego uderzyła, jasno wskazywała że przeciwstawienie się dziewczynie nie jest mądrym pomysłem. Aż otworzył oczy ze zdumienia. Hinamori zatrzymała się i pokręciła głową, jak chcąc ją oczyścić i spojrzała na na niego ze złością. Szybko wyszczerzył się i ponownie zamknął oczy. Oderwała od niego wzrok i przeniosła go na Hitsugayę. Gin wolałby. żeby dzieciak miał zamknięte oczy, bo aż ciarki przechodziły na widok jego lecącego przez ręce ciała i pustego wzroku.
- Jeśli nalegasz, Hinamori - kiwnął głową strażnikom na znak zgody.
Ostatnio Hitsugaya ją przerósł, więc nie mogła go przecież złapać i porwać.
- Co się stało tym razem? - spytał, na widok podbiegającego do nich Shinigamiego z czerwoną twarzą.
- Kapitanie, ktoś przed chwilą otworzył bramę do Świata Żywych w trakcie barowej burdy w 80. Dzielnicy! Brama jest w tej chwili już zamknięta, ale według nadchodzących raportów widziano czarnego kota i zielonookie dziecko, które przemieniły się nagle w dwie nagie kobiety i przedostały się przez bramę.
- To niedobrze - Gin wzruszył ramionami. - Idziemy do koszar 4 Dywizji.
- Obudzić go?! - krzyknęła vicekapitan 4 Dywziji, Isane Kotetsu, ze zgrozą szeroko otwierając oczy. - Kapitanie Ichimaru, obawiam się że to nie będzie takie proste.
Gin nienawidził przebywania w 4. Dywizji. Gdyby miłujący pokój sukinsyn Tosen nie przekonał Aizena, nikt z tej Dywizji nie uszedłby z życiem. Teraz wszyscy jej członkowie nosili albo białe szaty, tak jak pozostali Shinigami, albo czerwone obroże więźniów. Isane, tak jak większość oficerów i kapitan, należała do tej ostatniej kategorii. W tej chwili Gin miał ochotę ją udusić przy użyciu tej obroży, za to że utrudniała mu to wszystko. Jednak stał tylko ze swoim zwykłym uśmieszkiem i patrzył jak dziewczyna załamuje ręce.
- Chodzi mi o to, że jego obrażenia są bardzo poważne. Każda próba zbudzenia go mogłaby skutkować trwałym uszkodzeniem...
- Nie jest mi potrzebny na długo, tylko na tyle żeby zdążył mi coś powiedzieć - uśmiechnął się. - Więc wymyśl coś, żeby go obudzić.
Isane fuknęła z frustracją, patrząc na jedynego lokatora pokoju. Spojrzenie Gina podążyło za jej wzrokiem i spoczęło na nienaturalnie spokojnej twarzy Kisuke Urahary. Mimo tego, że cały był w bandażach, wyglądał jakby spał. Nie wyglądał na osobę znajdującą się o krok od śmierci. Jednak to jak wyglądał, nie zmieniało faktów. Gin nie sądził, żeby ktokolwiek spoza 4 Dywizji wiedział o tym. Podjął wszelkie środki w celu utrzymania stanu Urahary w sekrecie. Wiedział, że ludzie musieli wierzyć w to, że jest jeszcze jakaś nadzieja. Rozpacz sprawiłaby, że poddaliby się. To sprawiłoby, że Aizenowi pozostałoby niewielu poddanych, a jaki pożytek z bycia Bogiem gdy nie ma cię kto czcić?
- Muszę porozmawiać z kapitanem. - powiedziała.
- W tej chwili kapitan Unohana jest troszkę zajęta - odpowiedział.
- Czym?
Wzruszył ramionami, zachowując milczenie.
Kilka pokoi dalej Unohana ze wszystkich sił starała się nie zemdleć. Moc ciągłych zmian w Reiatsu Hitsugayi sprawiała, że było jej niedobrze. Zwalczyła słabość, zmuszając się do skupienia się na leżącym przed nią młodym człowieku. Wiedziała, że jego serce zostało złamane już dawno temu, jego ciało też. Teraz wyglądało na to, że taki sam los spotka jego duszę. Wzięła na siebie ciężar ratowania go, wyrzucając wcześniej z pokoju wszystkich pozostałych medyków, zielonych na twarzach od siły Reiatsu. Miała nadzieję, że to wystarczy - że jej zdolności będą wystarczające. Bardzo potrzebowała teraz Minazuki, ale po zwycięstwie Aizena zabrano im Zanpakto.
Jedyną osobą, która wyglądała na nieporuszoną tym wszystkim, była Hinamori. Odmówiła opuszczenia Hitaugayi i szybko stało się jasne, że Reiatsu które raniło wszystkich dookoła, na nią nie miało wpływu. Stała obok łóżka chłopca, jej dłoń ukryta gdzieś w pościeli na której leżał.Jego dłonie były kurczowo wczepione w tkaninę, gdyby nie to - Unohana była tego pewna, Hinamori wzięłaby go za rękę. Unohana miała ochotę mocno potrząsnąć dziewczyną. Nadal była tak zaślepiona Aizenem, tak nim oczarowana, że nie było dla niej problemem noszenie białych szat czy fakt, że znajdowała się po drugiej stronie więziennych krat. Unohan wiedziała, że Hinamori chciała dobrze, ale to nie zmieniało tego co robiła.
- Vicekapitanie Hinamori, musisz uzyskać u kapitana Ichimaru pozwolenie na przyniesienie mi Minazuki
- Oczywiście - dziewczyna kiwnęła głową i szybko wybiegła.
Unohana oparła dłonie o łóżko i pochyliła głowę w rzadkiej jak na nią chwili słabości. Musiała pozostać silna dla swojej skonfundowanej Dywizji. Nie użyła Kido na żadnej z osób, które zadeklarowały wierność Aizenowi. Chciało się jej płakać. Nie chciała być silna, chciała znaleźć Jushiro i Shunsuina i wrócić do świata, który miał sens. Nie, poprawiła się, chciała wrócić do momentu w którym Shinji przyjął Aizena na swojego vicekapitana i przebić sukinsyna mieczem. Żałowała, że nikt nie poznał się na Aizenie, zanim to wszystko się stało. Chciała, żeby to był jakiś straszny sen, nic więcej.
- Kapitanie - Hinamori wbiegła do pokoju, w zaciśniętej dłoni dzierżąc Minazuki.
Unohana niebezpiecznie zbliżyła się do załamania z powodu olbrzymiej ulgi, jaką odczuła, ważąc ciężar swojego Zanpakto w dłoni. Minazuki, co było zrozumiałe, była w histerii, ale szybko ucichła pod dotykiem Unohany. Były ze sobą tak długo, że separacja była czymś strasznym dla nich obu. Kapitan uspokoiła swoje rozszalałe emocje, a Minazuki szybko zrobiła to samo. Ich cel był jasny i obydwie potrzebowały sił, żeby go osiągnąć. Unohana szybko wyciągnęła Minazuki z pochwy i uwolniła Zanpakto. Stworzenie pojawiło się, zajmując sobą połowę pokoju i pochłaniając Hitsugayę.
- Wiesz Ichigo, kiedy mówiłam żeby odłożyć powitanie na później, nie to miałam na myśli.
- No tak, ja też nie myślałem o czymś takim.
Rukia nie mogła się nie uśmiechnąć. Ichigo zrobił to samo, ale nagle skrzywił się. Oczy Rukii rozszerzyły się, usiadła, ale Ichigo pokręcił głową. Wzdychając, opadła z powrotem na podłogę. Nic nie mogli zrobić, łańcuch na jej kostce był tylko na tyle długi, że jeżeli położyła się na brzuchu i wyciągnęła rękę, mogła złapać Ichigo za nogę, o ile się nie ruszał. Wiedziała, dlaczego znajdują się w tej samej celi. Obydwoje byli ranni, a już nie raz udowodnili, że nie są w stanie znieść widoku drugiego w tak opłakanym stanie i nie móc nic z tym zrobić. Bezsilność była torturą dla nich obojga.
- Wiesz... - powiedział wreszcie. - Zawsze myślałem, że jeżeli któreś z nas będzie miało kłopoty, pozostali go uratują - rozejrzał się wokół z żalem. - Nie pomyślałem tylko, że wszyscy możemy się wkopać w tym samym czasie. A co jeśli oni są ma... Co do cholery?!
Rukia uniosła stopę i walnęła go w duży palec u nogi. Było to jedyne uderzenie możliwe w tej chwili.
- Nie gadaj dołujących rzeczy, jeżeli nie mogę cię za to uderzyć - warknęła, ignorując łzy kłujące ją w oczy.
- Rukia - spojrzał na nią smutno. - Przepraszam - powiedział wreszcie.
Przez chwilę milczeli.
- Cieszę się, że ty jesteś cała.
- Ja też się cieszę że ty żyjesz - powiedziała.
- Choć porządnie skopali ci tyłek.
- Tobie też! - obruszył się.
- Ale nie tak jak tobie.
- Poczekaj karzełku, nie tylko zdejmą mi te łańcuchy...
- I tak skopie ci tyłek !
Zamilkli i spojrzeli po sobie. Żadne nie było pewne, kto pierwszy się roześmiał, ale po chwili pękali ze śmiechu. Obydwoje mieli na tyle uszkodzone żebra, że śmiech bolał, ale dobrze było móc się znowu śmiać. I kłócić się. I naprawdę być znowu razem. Tyle się zmieniło i najprawdopodobniej dalej będzie się zmieniać, ale z jakiegoś powodu świat nie wydawał się taki straszny, kiedy byli razem. Po raz pierwszy od kiedy wylądowali w tej celi, poczuł że pojawia się cień nadziei.
- Wyjdziemy z tego - powiedziała stanowczo Rukia.
- Aizen jeszcze nie wygrał - rozejrzała się dookoła. - Poczulibyśmy coś, gdyby pokonał Króla.
- Króla? - zachichotał.
- Co? - spytała.
- Mój Hollow nazywa mnie królem - powiedział wzdychając.
Rukia opuściła się na podłogę i podpełzła tak daleko, jak tylko pozwolił jej łańcuch, kładąc rękę na jego goleniu i wkładając w ten gest tyle uczucia, ile tylko było możliwe. Ichigo, ignorując protesty swojego ciała, przekręcił się tak że leżał obok niej na plecach. Nie mogąc się powstrzymać, Rukia odwróciła się i oparła mu głowę na piersi, starają się przy tym nie urazić częściowo wyleczonych ran. Zamknął oczy i objął ją ramieniem, czując że od jej bliskości kręci się mu w głowie.
Nagle obydwoje zmarszczyli się. Spojrzeli na drzwi, za którymi wyczuli potężne Reiatsu. Ichigo mocniej przyciągnął do siebie Rukię. Nie brał po uwagę możliwości rozdzielenia ich. Najpierw będą musieli go zabić. Słychać było potężny huk i nagle w drzwiach pojawiła się ludzka postać, skyta chmurą unoszącego się pyłu. Pył opadł i cała trójka zamarła, dwoje z powodu szoku, a jedno ze zdziwienia. Postać wyszczerzyła się.
- Mój syn znalazł prawdziwą miłość !
- Tata?!
Cóż, dalszy ciąg jest, tylko że chyba tłumaczyć nie ma kto albo nie ma kiedy lub po prostu się nie chce. Opowiadanie bardzo ciekawe, chciałabym dalszą część ale nie wiem kiedy się doczekam ;( Interesujące przedstawienie innej możliwości akcji po wojnie
Pośpiesz się,proszę!
No, mimo przekręcania faktów bardzo mi się podoba. Tyle tylko, że dlaczego zawsze jak trafia mi się jakiś lepszy fanfic, to z reguły jest on nieskończony??!! Autor chyba nie porzucił fica z powodu dowiedzenia się o pewnych faktach, nie??
Im dalej w las, tym bardziej chce się sięgnąć po siekierę.
Oj, coraz mniej mi się podoba. Toro Nagashi nie zna faktów. Wymyśla własne tezy, żeby tylko zapchać opisy. Musiał się mocno zdziwić, kiedy zobaczył, jak Mayuri sam łamie ostrze Ashisogi Jizou i nie traktuje tego jako coś niezwykłego czy szkodliwego "dla dzierżącego go Shinigamiego". Poza tym dalej sam sobie przeczy - najpierw Rukia jest zdolna ledwo sięgnąć nogi Ichigo, a potem się w niego zwyczajnie wtula. Cóż, widocznie Toro-kun uważa, że "prawdziwa miłość" daje moc zakrzywiania czasoprzestrzeni.
Jeszcze jeden taki rozdział, a wysiadam.
kiedy...
Zakończenie bardzo dobre (Isshin rządzi). Nie moge się doczekać dalszego ciągu.