Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Notes

Decyzja

Autor:listopad
Serie:Death Note
Gatunki:Dramat
Uwagi:Wulgaryzmy
Dodany:2009-12-17 15:32:13
Aktualizowany:2009-12-17 15:32:13


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Czarne skrzydła sterczały na boki, wpatrywałem się w nie zafascynowany - długie, lśniące lotki, mieniące się zielonkawo... Właścicielem skrzydeł było dziwne stworzenie, również czarne, smukłe, całe opierzone, wyglądało na jedwabiście gładkie, aż chciałem go dotknąć... Stopy i dłonie kończyły się pazurami. Pysk, skierowany w moją stronę, usiany był szeregiem zębów, cienkich jak igły. I te oczy... Jasnozielone, prawie żółte ślepia. Hipnotyzowały. I były wycelowane we mnie. Bałem się mrugnąć, by to piękne stworzenie nie znikło. Przypominało jakiegoś mitycznego stwora, o którym starożytni zapomnieli wspomnieć. Wiedziałem, że to halucynacja, a jednak...

Poderwałem się zaskoczony, gdy skrzydlata istota wzbiła się w powietrze i sfrunęła z dachu prosto w moją stronę. Wylądowała lekko na barierce balkonu, gniotąc uschłe aksamitki w poszarzałych od brudu skrzynkach, i popatrzyła na mnie przekrzywiając głowę w lewo, jakby ze zdziwieniem. Rozejrzałem się ostrożnie na boki, szukając wzrokiem sąsiadów, nikogo jednak nie było ani w oknach, ani na balkonach wokoło. Uśmiechnąłem się z ulgą.

- Ciekawe... - mruknęła zjawa, pochylając się nade mną. Jej twarz zawisła parę centymetrów przed moją.

- Może powinienem cię jakoś nazwać, co? - wyszeptałem cicho, by matka nie usłyszała. Pomyślałem, że stwór przypomina w jakiś pokrętny sposób diabła - w końcu diabły to upadłe anioły. Nie chciałem go jednak urazić.

- Nazwać...? Mnie? - potwór wyglądał na rozbawionego - Biedny chłopcze, ja już mam imię. Jestem Kankiri.

- Ale... Dlaczego? - poczułem się dziwnie. Moja własna halucynacja zamierzała ze mną dyskutować...? I skąd to dziwaczne imię? To chyba nie po polsku?

- Co dlaczego? - żółte oczy jarzyły się w słońcu, widziałem w nich swoje odbicia, dwóch małych ludzików wpisanych w okrąg, zniekształconych przez krzywiznę powierzchni.

- Skoro to ja cię stworzyłem, to kim ty właściwie jesteś...? - zapytałem. Raczej siebie.

- Jestem... jak wy to nazywacie? Kostuchą...? Śmiercią. Właściwie to bogiem śmierci, ale na jedno wychodzi. I wcale mnie nie stworzyłeś, chłopcze.

- Nie nazywaj mnie tak! - nie planowałem powiedzieć tego tak głośno, ale samo jakoś tak wyszło - Czy to znaczy, że ja umieram...? - dodałem ciszej.

- Eh... Nie, nie umierasz. Ale możesz sprawić, że inni będą...

Osunąłem się powoli niżej na podłogę balkonu, zaciskając powieki. Potrzebowałem czasu, żeby sobie to wszystko poukładać. Czułem, jak serce wali mi nerwowo. Zacisnąłem pięści, żeby nie zdradzić drżenia rąk. Wyrównałem oddech. Zacząłem myśleć.

Zwariowałem, to jasne. Chociaż podobno chory nie zdaje sobie sprawy ze swej choroby, i na tym właśnie to polega. No więc może nie zwariowałem. Dwie opcje. A implikacje?

Jeżeli zwariowałem, to mogę albo walczyć z chorobą, no i w konsekwencji iść do psychiatryka, albo ją zaakceptować. Jeśli dam się zamknąć w szpitalu, matka zostanie sama. Odpada. W drugim przypadku mogę udawać że choroby nie ma i skończyć jako totalny świr. Na dłuższą metę ignorowanie wytworów umysłu nie da się pogodzić z normalnym życiem. Mogę jednak wpleść moje schizo w codzienne zajęcia i żyć, jakby czarna maszkara uważająca się za boga śmierci była integralnym elementem świata, w którym przyszło mi żyć. A jeśli jestem zdrowy...? No cóż, mało prawdopodobne. Ale jeżeli jednak, to tym bardziej powinienem zaakceptować to, co się teraz dzieje. Zdaje się, że nie mam wyboru.

- Bóg śmierci, tak? - spytałem, otwierając oczy - Kankiri...? Dobrze.

- Dobrze...?

- Dobrze. Sprawię, że zaczną umierać. A ty mi powiesz, jak.

- Ryuuk miał rację - powiedział cicho Kankiri, mrużąc oczy w wąskie, jasnozielone szparki - Ludzie naprawdę są zabawni...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.