Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

W pogoni za szczęściem

Rozdział II. Przyjaciel Eli

Autor:kasiats
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Obyczajowy
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2011-09-08 15:16:04
Aktualizowany:2011-09-08 15:16:04


Poprzedni rozdział

Ja jestem w całości autorką tego tekstu. Jest też umieszczony na serwisie deviantArt i digart, pod tym samym tytułem i nickiem (kasiats). Miłego czytania.


- Niee teraaaz, mamoooo - wymamrotał Russell, przewracając się na drugi bok i usiłując przykryć zabieraną mu kołdrą. Wtedy coś wskoczyło mu do łóżka i zaczęło gwałtownie się rozpychać. Chłopak szeroko otworzył oczy, przyglądając się intruzowi.

Był duży, miał wielkie brązowe oczy i mokry nos. I był psem.

- MEL! ZŁAŹ ZE MNIE! - krzyknął, usiłując zrzucić zwierzę ze swojego posłania. - Enrique! Zabierz tego psa ode mnie!

- Do nogi Mel - powiedział wchodząc do pokoju Enrigue. Pies o wdzięcznym imieniu Melanie, skracanym zazwyczaj do Mel, zeskoczył z łóżka i podbiegł radośnie do swojego pana. Starszy brat Russella podrapał ją za uszami.

- Czemu nie zostawiłeś jej tam gdzie ją znalazłeś? - zapytał poirytowany chłopak.

- Zostawić? Ją? Ty nie wiesz co ty mówisz! - Enrique z niedowierzaniem pokręcił głową. - To najwspanialszy pies na świecie! Potrafi wyczuć, gdy ktoś śpi za długo… No właśnie braciszku, PORA WSTAWAĆ!

- Spadaj! - Jednak jego brat nie zastosował się do tego polecenia, bowiem podszedł i jednym zdecydowanym ruchem ściągnął z niego kołdrę. - Dobra, dobra. Rozumiem aluzję. - Russell podniósł się i wstał. Zadowolona z siebie Melanie zaczęła merdać ogonem, starając się z wielkim wysiłkiem polizać chłopaka po twarzy.

- Spokojnie, Melanie! On nie jest w ogóle smaczny. I nawet na takiego nie wygląda - zażartował Enrique, przytrzymując zwierzę, by jego brat mógł wyjść ze swojego pokoju. Russell zignorował go i udał się do łazienki. Tam przemył twarz zimną wodą, zastanawiając się, po raz setny chyba, czy nie powinien odwiedzić Elizabeth. Po raz kolejny prowadził ze sobą bezcelową dyskusję, której zakończenie znał.

- Może zapomniała o mnie? Przecież ona musi mieć wielu przyjaciół. Już na pewno nie pamięta o wariacie, którego spotkała pod sklepem… Ale przecież ona nie wygląda na osobę, która zapominałaby tak szybko. Na pewno pamięta. Tylko nie ma czasu… Albo ona po prostu nie chce się ze mną widzieć… Pewnie stwierdziła, że nie warto zadawać się z kimś takim jak ja… Może to ja powinienem ją odwiedzić? To chyba dobry pomysł. Wtedy nareszcie dowiem się o co jej chodziło… No, ale jeżeli ona nie daje znaku życia, to może chce o mnie zapomnieć? - W końcu, tak jak wczoraj i przedwczoraj, uznał, że nie może być natrętny. Poczeka jeszcze dzień i pojedzie do niej. Jednak mógł czekać on jeszcze miesiące, a nawet lata, nie zdobywszy się na odwagę by ją odwiedzić. Zszedł do kuchni na śniadanie. Jego matka krzątała się po domu sprzątając, a brat siedział z psem na kanapie, oglądając film. Russell przygotował sobie miskę płatków z mlekiem i zasiadł, by je zjeść. Wtem usłyszał dzwonek.

- Ja otworzę! - krzyknął jego starszy brat i rzucił się do drzwi. - To pewnie do mnie!

- Ciekaw jestem tylko kto - mruknął Russell, wkładając łyżkę płatków do ust.

- Dzień dobry. Jest Russell? - Gdy tylko dobiegł chłopaka ten głos, wypluł on to co trzymał w ustach i zaczął się krztusić.

Elizabeth zahamowała pod domem Russella.

- Naprawdę powinnam? - Jednak znała ona odpowiedź na to pytanie. Powinna. Obiecała mu to. Poza tym jak już tutaj przyjechała, to nie powinna marnować takiej okazji. Zsiadła z roweru, przeszła przez furtkę i przeskakując po dwa stopnie dotarła do drzwi. Odetchnęła i nacisnęła przycisk dzwonka. Przygryzła usta, rozpaczliwie prosząc by nikogo nie było w domu. Jednak po kilku sekundach drzwi się otworzyły i stanął naprzeciwko niej bardzo wysoki, opalony mężczyzna z psem u boku. Zwierzę było bardzo duże, o brązowej sierści i wielkich oczach. Jego właściciel ubrany był w krótkie spodenki i rozpiętą koszulę, której koloru nie potrafiła określić, założoną na goły, muskularny tors. Ciemnobrązowe, miejscami czarne włosy miał rozsypane w nieładzie. Gdy przeczesał je ręką pozostawił na głowie jeszcze większy chaos. Miał młodą twarz, więc nie mógł to być ojciec Russella. Prawdopodobnie to był jego brat - Enrique. Zmrużył on oczy koloru miodu i jął przyglądać się dziewczynie. Czarne trampki za kostkę, chude nogi, rybaczki, biała bluza przewiązana w biodrach, do tego koszulka na ramiączkach. Chłopak od razu wiedział kim ona jest, jednak nie mógł powstrzymać się od puszczenia na sekundę wodzy fantazji na jej temat. Gdy wreszcie przeniósł wzrok na jej twarz, minę miała nieszczególną. Nie lubiła być aż tak szczegółowo oglądana przez kogoś. A jeżeli tym kimś, był ktoś taki jak Enrique - tym bardziej. Gdy zauważyła, że nareszcie przestał wpatrywać się w jej klatkę piersiową, uśmiechnęła się lekko i rzekła:

- Dzień dobry. Jest Russell? - Enrique przyjrzał się jej jeszcze raz badawczo i krzyknął przez ramię:

- RUSSELL! DO CIEBIE! - Zaraz jednak znów przeniósł wzrok na Eli. Gdzieś z głębi domu dotarło do niej coś co przypominało kaszel i dźwięk odsuwanego krzesła. Zaraz jednak do przedpokoju wpadł Russell i z niepewną miną starał się odgrodzić ją od swojego brata.

- Uhm.. Cześć - zaczął zawstydzony, uświadomiwszy sobie, że jest w samych spodniach od dresu.

- Cześć. Wyjdziesz? - Eli obdarzyła go promiennym uśmiechem.

- Jasne! Już. - Ponieważ wyglądało to jakby chłopak miał zamiar wyjść na ulicę boso, w samych tylko dresach, Enrique złapał go delikatnie za ramię i szepnął do ucha:

- Może się najpierw ubierzesz, kawalerze?

- Eee... yy… Jasne - przytaknął bratu i zwrócił się do dziewczyny: - Zaczekaj tu chwilę! Zaraz wracam. - Rzekłszy to, popędził po schodach na górę. Przeskakiwał po dwa stopnie na raz i gdy wpadł do swojego pokoju szybko wciągnął na siebie przygotowane wcześniej ubrania. Do kieszeni, w której znajdowało się kilka cukierków, wrzucił komórkę, trochę drobniaków, kawałek kartki i długopis. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Cały czas powtarzał w myślach:

„Przyszła! Przyszła! Tak jak obiecała!” - Gdy zebrał już wszystko, co było mu potrzebne, wypadł z pokoju i zbiegł po schodach. Na korytarzu dosłyszał głos Enrique mówiący:

- Przepraszam za młodszego brata, w obecności dziewczyn on kompletnie zapomina o manierach. - Elizabeth zaśmiała się krótko i zamilkła, gdy do przedpokoju wszedł Russell. Jednak w jej oczach nadal błyszczały iskierki rozbawienia.

- Dzięki braciszku - mruknął chłopak z przekąsem. Enrique z wniesionymi dłońmi wycofał się do salonu. Russell wyszedł na ganek i szybko wyciągnął rower, podczas gdy Eli wskoczyła na swój.

- Co będziemy robić? - zapytał zaciekawiony.

- Pokażę ci to osiedle… O ile mnie dogonisz! - rzuciła przez ramię, odbijając się od ziemi. Russell pozbierał się szybko i dołączył do niej. Razem jeździli po dobrze znanych dziewczynie ulicach, które chłopak widział pierwszy raz w życiu. Elizabeth opowiadała mu o różnych drogach i o charakterystycznych miejscach. Po jakiejś godzinie kręcenia się po poligonie wylądowali pod sklepem. Dziewczyna zostawiła rower koło ławki, kazała poczekać Russellowi, a sama weszła do budynku. Chłopak ustawił swój pojazd i usiadł na ławce. Po kilku chwilach Eli wyszła, trzymając w ręku dwie szklane butelki z pomarańczowym płynem.

- Proszę - rzekła i podała mu jedną. Russell podziękował i podejrzliwie powąchał napój.

- Co to jest? - zapytał, gdy dziewczyna usadowiła się na ławce obok niego.

- Oranżada - odparła - spróbuj! Gwarantuję, że nic ci nie będzie. - Russell jeszcze raz spojrzał na swoją towarzyszkę i przyłożywszy butelkę do ust pociągnął z niej dwa potężne łyki. Mocno musująca ciecz wypełniła jego gardło i usta, chcąc wydostać się na zewnątrz. Chłopak zaczął się krztusić i pluć oranżadą. Towarzyszył temu dźwięk śmiechu Eli. Gdy już upewnił się, że nie grozi mu zadławienie rzekł z wyrzutem:

- Mówiłaś, że nic mi nie będzie. A ja się prawie udławiłem!

- Myślałam, że wiesz jak pić coś takiego - starała się usprawiedliwić Elizabeth. - Gdybyś wypił to normalnie, a nie dwoma haustami to nic by ci nie było. - Russell spojrzał na dziewczynę z wyrzutem, ale i z zaciekawieniem.

- Więc, jak pije się to… ten… - zawahał się przez chwilę szukając odpowiedniego określenia na ten napój, jednak nie znalazłszy go, zakończył zgrabnie - coś takiego?

- Małymi łyczkami i Powoli! - Eli zademonstrowała to swojemu towarzyszowi i ku jego zdumieniu nie zakrztusiła się ani nie skrzywiła. - Spróbuj, to całkiem proste..- Chłopak, nadal podejrzliwy wobec oranżady, zrobił tak jak kazała mu dziewczyna. Miała rację. Ten napój pity powoli był całkiem smaczny. I wspaniale gasił pragnienie.

- Całkiem dobre - przyznał i pociągnął jeszcze kilka łyczków.

- Widzisz? A nie mówiłam? - Ucieszyła się Eli i przez kilka minut siedzieli w milczeniu, popijając z butelek. W końcu ciszę przerwała dziewczyna:

- Poligon. Nie wiele osób wie, jak naprawdę się to osiedle nazywa. Jego pierwotna nazwa brzmiała „Królów przeklętych”. Przeklęta dynastia Kapetyngów musiała natchnąć kogoś do nazwania tego miejsca, tak a nie inaczej. - Elizabeth zamyśliła się na chwilę głęboko. Russell czekał w skupieniu, nie chciał uronić ani słowa z jej opowieści. Dziewczyna westchnęła cicho i powróciła do historii: - Przez lata ludzie mieszkający tutaj zapominali o tej nazwie. Aż przed wybuchem II Wojny Światowej utworzono tutaj poligon. Koszary znajdowały się w mieście, jakieś dwa albo trzy kilometry stąd. Stacjonował tutaj XIII pułk strzelców pieszych. Nikt z nich nie przeżył wojny. Przez to przeklęte miejsce. - Eli patrzyła przed siebie nieco mętnym wzrokiem, jakby oglądała właśnie potyczki i śmierć XIII pułku strzelców. Po chwili kontynuowała poważnym głosem: - To miejsce różni się od Curse River. Tam wszystko jest poukładane. Tam nie ma miejsca na chaos, nieład i bezprawie. Ci, którzy usiłują zburzyć ten wspaniały porządek najczęściej pochodzą stąd. Z miejsca, które rządzi się własnymi zasadami. - Dziewczyna spojrzała w niebo i po raz kolejny westchnęła. Chłopak bał się przerywać tę chwilę. Czuł się jakby to, o czym opowiadała Eli, rozgrywało się tuż przed nim, jakby to wszystko otaczało i przytłaczało go bogactwem szczegółów. Elizabeth uśmiechnęła się lekko i potrząsnęła głową. Sprawiała wrażenie jakby wyrwała się z transu, w jakim trwała ostatnie kilka minut.

- Wybacz. Te ostatnie zdania po prostu wymyśliłam. Zgadzają się one choć w połowie z tym jak tutaj jest, ale to są tylko moje odczucia. - Zmieszana spuściła głowę. Nie wierzyła, że opowiedziała to Russellowi. Dotychczas jej najgłębsze myśli znała tylko Didinne i Alex. Teraz opowiada coś takiego dopiero co poznanemu chłopakowi!

- Elizabeth, to było naprawdę niesamowite. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś opowiadał jakaś historię tak jak ty - rzekł ze szczerym zachwytem. Dziewczyna zaczerwieniła się lekko. Po chwili chłopak kontynuował już nieco innym tonem: - Ciekaw jestem tylko dlaczego tak sądzisz? Dlaczego poligon aż tak różni się od zwykłego miasta?

- Popatrz - powiedziała i zatoczyła ręką łuk wokół nich. On patrzył. Widział pustą ulicę. Widział zniszczone budynki i kilku ludzi wychodzących z nich. Nie każdy wyglądał przyzwoicie i nie każdy z pewnością był przyzwoity. Wtem zza zakrętu wyszła kobieta z dzieckiem. Kobieta miała na oko czterdziestkę i nie sprawiała wrażenie zadbanej. Zaś dziecko wyglądało na jakieś trzy albo cztery lata. Miało śliczne kręcone włoski. Było ciągnięte za rękę przez kobietę. Krzyczało i płakało. Kobieta zatrzymawszy się, uderzyła je mocno w twarz. Chłopczyk rozpłakał się jeszcze głośniej, a jego matka krzyczała by przestał, ale zaraz znów zaczęła ciągnąć go gdzieś. Russellowi nie mieściło się w głowie takie potraktowanie jakiegokolwiek dziecka. A szczególnie tak małego. Chłopak miał własny kodeks. W twarz nie uderzyłby nawet mordercy. Zamarł na sekundę. Następnie zerwał się z ławki i nim jego towarzyszka zdążyła go zatrzymać, on znalazł się przy matce z dzieckiem. Zatrzymał się przy chłopczyku i z uśmiechem wyciągnął w jego stronę dłoń na której spoczywało kilka cukierków, wyciągniętych z kieszeni. Dziecko rozszerzyło oczy ze zdumienia. Wyglądało bardzo mizernie. Chyba nigdy nie jadło słodyczy, a Russell nie miał pewności czy zjadło dziś śniadanie. Gdy podsunął rękę z łakociami jeszcze bliżej, dziecko szybkim ruchem zabrało cukierki i wpakowało sobie połowę do ust. Twarzyczkę chłopczyka rozjaśnił uśmiech. Wyglądał teraz jak mały aniołek. Russell otarł mu łzy i pogładził po głowie. Dziecko spojrzało z wdzięcznością, jednak jego matka była innego zdania. Chłopak kompletnie zgłupiał, gdy kobieta zaczęła krzyczeć i wymachiwać rękami. Mocno pachniała alkoholem oraz papierosami. Gdy matka tego dziecka zamachnęła się by uderzyć go w twarz, złapał ją mocno za nadgarstek. Lekko podniósłszy głos mówił do niej o tym jak powinno się traktować dziecko. Kobieta zaczęła krzyczeć, a Russell zamiast po angielsku zaczął mówić w mieszaninie francuskiego i włoskiego. Elizabeth złapała swojego porywczego towarzysza i wściekła wycedziwszy kilka słów przeprosin odciągnęła go od tej dziwnej rodziny.

Cała ta scena musiała wyglądać komicznie. Wściekła niezbyt wysoka dziewczyna, ciągnąca potykającego się chłopaka za koszulkę. I w końcu popychająca go z niesamowitą siłą na ławkę. Russell wyrżnął potylicą w drewniane oparcie. Tłumiąc jęk bólu rozmasował sobie tył głowy, podczas gdy Eli spacerowała przed nim. Gdy kobieta z dzieckiem już odeszli, dziewczyna wybuchła:

- Co ty sobie myślałeś wariacie?! Kazałam ci patrzeć nie interweniować! Tutaj takie rzeczy są na porządku dziennym! - Podczas całej tej tyrady chłopak patrzył na nią szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Nie rozumiał, dlaczego ona jest taka wściekła. Dla niego, taka reakcja była zupełnie naturalna. Gdy Eli skończyła mówić stała przed Russellem ciężko dysząc i trzymając się za serce. Chłopak przesunął się i zaprosił ją by usiadła. Gdy opadła na ławkę, on zmieszany chciał ją jakoś przeprosić za swoje wcześniejsze zachowanie. Jednak nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Kilka razy próbował zacząć, ale za każdym razem zamykał usta, gdy uświadamiał sobie, że to co chciał powiedzieć zabrzmi dziwnie. Chciał chwycić ją za rękę i przeprosić, ale nie wiedział czy ten gest nie rozwścieczyłby jej jeszcze bardziej. Eli uparcie ignorowała jego obecność i patrzyła w przestrzeń przed siebie z rękami złożonymi na kolanach. Russell w przypływie odwagi chciał złapać jej dłoń, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się, tak że zamiast mocnego uścisku Eli poczuła jedynie delikatnie muśnięcie skóry. Odwróciła się do swojego towarzysza zaciekawiona. Chłopak widząc, że jej oczy już nie pałają furią przepraszającym tonem mówił:

- Przepraszam cię. Wiem, zachowałem się ja idiota. Powinienem zrobić tak jak mi kazałaś. Przepraszam. Naprawdę przepraszam. Wybaczysz mi kiedyś? - Elizabeth nie potrafiła oprzeć się temu spojrzeniu granatowych oczu. W mgnieniu oka jej złość wyparowała, a widząc jego spojrzenie zapragnęła go przytulić i pocieszyć. Chłopak wyglądał na naprawdę skruszonego.

- Okej, wybaczam. Ale tobie też należą się przeprosiny. Coś co widziałeś, u każdego wyzwoliłoby jakąś reakcję. Tylko ci, którzy mieszkają tutaj, mają taką swoją znieczulicę. Ich nie rusza już to co się dzieje u innych. Oni interesują się tylko swoimi problemami. Ja także należę do tej grupy. - Russell na chwilę zamilkł. Nie potrafił uwierzyć własnym uszom, że coś takiego można ignorować. Gdy już miał coś powiedzieć, dziewczyna gestem nakazała mu milczenie. Wsłuchiwała się przez chwilę z czujnym wyrazem twarzy w dźwięki otoczenia.

- Wskakuj na rower. Jedziemy. - rozkazała i wskoczyła na siodełko. - Ani słowa! - rzekła, gdy Russell otworzył usta by coś powiedzieć. Szybko popedałowali w stronę najbliższego zakrętu. Po kilku metrach skręcili w wąską uliczkę, opadającą do poziomu rzeczki, płynącej niedaleko. Uliczka ta była zaniedbana, pokryta wieloma dziurami i kurzem. Eli stanęła na krawężniku, opierając się plecami o mur, ozdobiony wieloma graffiti. Szeptem zaczęła wyjaśniać Russellowi powody swojego zachowania:

- Słyszałam tam deskorolkę. A deskorolkę ma jedynie Lana, najgorsza jędza z mojej klasy. Gdyby zobaczyła cię ze mną miałbyś przechlapane. Ja bym miała przechlapane również, tylko z nieco innego powodu. Ona musi zobaczyć cię dopiero we wrześniu. Inaczej narobi takiego rabanu, że nie pozostanie ci nic innego jak tylko powiesić się na najbliższym drzewie. - Mimo słów brzmiących nieco komicznie minę miała śmiertelnie poważną. Russell cicho stał koło niej. Gdzieś niedaleko rozbrzmiewał odgłos kół jadących po bruku. Eli gestem nakazała mu milczenie i nasłuchiwała. Chłopak nie umiał stwierdzić jak daleko znajdowało się miejsce dźwięku, ale dziewczynie widocznie nie sprawiało to problemu.

- Już po nas. Zaraz tu będzie. Nie mamy szans. - Zrezygnowana wpatrywała się w wylot uliczki. Russell także tam spojrzał. Bez żadnego prawie uprzedzenia, zza rogu wyjechała deskorolka ze swoim właścicielem. Chłopak ze zdumieniem stwierdził, że ku nim jedzie osobnik płci zdecydowanie męskiej. Skupiony był na kierowaniu pojazdem tak, że prawie nie zauważył ich ukrywających się pod ścianą. Wyglądał on na bogatszego niż inni, których tu widział. Ubrany był w oliwkowe rybaczki, beżową koszulkę z zielonym napisem oraz sandały pod kolor napisu na koszulce. Na nosie miał okulary w czarnych oprawkach. Jego włosy, o odcieniu którego Russell nie umiał nazwać, nie był to ani brąz, ani blond, ani rudy, a coś pomiędzy nimi, były ułożone przy pomocy żelu i grzebienia. Gdy towarzysz Eli przestał starać się zidentyfikować kolor włosów intruza, ona gwizdnęła przeraźliwie. Chłopak na deskorolce podskoczył wystraszony. Opadając na ziemię, nie trafił jednak stopami na swój pojazd, a spadł na ziemię nieszczęśliwie.

- Alex! - krzyknęła Eli, podbiegając do leżącego. Russell podążył za nią. Dziewczyna przyklękła przy osobie nazwanej przez siebie Alexem i delikatnie obróciła jego nogę. Chłopakowi stanęły w oczach łzy bólu. Russell zauważył, że jest niesamowicie blady i chyba trochę młodszy od niego i Eli. Miał całkiem dziecięcą twarz i oczu koloru trawy.

- Russell daj mi coś czym mogę obwiązać jego nogę - zakomenderowała dziewczyna. Leżący jakby dopiero co spostrzegł chłopaka przyklękającego obok i wpatrywał się w niego z zainteresowaniem, nic nie mówiąc. Russell zastanowiwszy się chwilę szybkim ruchem ściągnął koszulkę i podał ją dziewczynie. Elizabeth spojrzała pytająco unosząc do góry brew, ale nie odzywając się. Starając się zrobić to delikatnie dziewczyna owinęła jego nogę. Alex wykrzywił się i z oka pociekła mu łza, ale nie jęknął.

- Nic ci nie będzie. - Russell chciał pocieszyć poszkodowanego, który otarłszy oczy wierzchem dłoni uśmiechnął się blado.

- Dzięki, ee.. - Alex urwał zastanawiając się jak nazwać chłopaka.

- Russell.

- Alex - przedstawił się poszkodowany.

- Dokładniej Alexander Roger Reynolds V. Dziedzic wielkiej fortuny Reynoldsów i mój najlepszy przyjaciel - uzupełniła Eli z uśmiechem. Alexander prychnął.

- Wystarczy Alex - powiedział z przekąsem. Chłopak uśmiechnął się do niego. Eli chcąc być dokładna przedstawiła także Russella.

- A to on, Russell Edward Coen. Filozof - włóczykij, zdolny leń, malarz bez pędzla, wariat, dżentelmen, gdy mu się podoba, a nade wszystko Artysta! - Opisywany tak chłopak zdumiał się, że Elizabeth powtórzyła dokładnie wszystkie jego słowa. Pośpiesznie dodał:

- Wystarczy Russell. - Alex i Eli wymienili spojrzenia, a zaraz potem roześmiali się serdecznie.

- Możesz wstać? - zapytała dziewczyna z troską. Alexander spróbował, a następnie potrząsnął głową. Elizabeth spojrzała na Russella przyklękającego bezczynnie. Po sekundzie namysłu pomógł jej postawić chłopaka na nogi. Alex jedną ręką objął za szyję Eli. Szatyn skoczył po rowery ustawione pod ścianą. Jeden podał Eli, drugi złapał sam.

- A co z twoją deskorolką? - zapytał z troską. Alex wzruszył ramionami i odrzekł tonem kończącym dyskusję:

- Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Była Richarda. - Russell nie zapytał się, kim jest ów Richard, chociaż szalenie go to interesowało. Zarzucił sobie jedną rękę Alexandra na szyję i rozpoczął z nim i Eli żmudną drogę do domu chłopaka. Po kilku krokach zauważył, że poszkodowany opiera się bardziej na Elizabeth niż na nim. A dziewczyna nie protestowała. Chwilę później Alexander zaczął wypytywać Russella o różne rzeczy. Przeważnie o to, o co już go pytała Eli: „Gdzie mieszkasz?”, „Ile masz lat?”. I tak dalej… Ale w pewnym momencie został kompletnie zbity z pantałyku pytaniem:

- Co czujesz do Eli? - Alex rzekł to w pełni poważnym tonem. Dziewczyna zaczerwieniła się i Russell miał wrażenie, że zaraz trzaśnie nieszczęśnika w twarz. Jednak nic takiego się nie stało. Prychnęła jedynie, że może czas na zamianę ról. Alex uśmiechnął się pod nosem i powiedział:

- Jeszcze tylko jedno pytanie. Powiedziałeś, że siedem lat mieszkałeś na Sycylii, tak?

- Zgadza się - przytaknął chłopak, nie za bardzo wiedząc do czego zmierza jego towarzysz.

- I dziesięć lat spędziłeś we Francji, tak? - Russell pokiwał głową w odpowiedzi. - I dwa tygodnie temu przeprowadziłeś się tutaj? Więc jakim cudem tak świetnie mówisz po angielsku? - Chłopak był kompletnie zbity z tropu. Zaczerwienił się lekko, ale zaraz odpowiedział:

- Gdy mieszkaliśmy na Sycylii matka uczyła mnie i mojego brata francuskiego i angielskiego. Powiedziała, że te języki na pewno nam się przydadzą. Poza tym sądzę, że tęskniła ona za swoją ojczyzną. Więc raz w tygodniu nie mogliśmy mówić po włosku, tylko po francusku i angielsku. Po przeprowadzce do Francji, nie mówiliśmy prawie wcale po włosku, bo nie było z kim. Domowe lekcje angielskiego nadal trwały. Do tego doszły jeszcze lekcje w szkole. I cóż. Nauczyłem, się. - Russell wzruszył ramionami, jakby było to coś mało ważnego. A Eli i Alex ze zdziwieniem wpatrywali się w niego.

- Ty znasz trzy języki? Perfekcyjnie?- Chłopakowi nie mieściło się to w głowie. Alexander nie potrafił nauczyć się dobrze jednego obcego języka a Russell posługiwał się trzema. Poliglota przytaknął z zażenowaniem. Nie spodziewał się, że ta informacja wywołał taką sensację. Przez kilka chwil panowała cisza. Pierwsza przerwała ją Eli, mówiąc:

- Jesteśmy na miejscu. - Dziewczyna wskazała ręką duży, nowoczesny dom. Z gardła Russella dobiegło stłumione:

- Łaaaał.

- Robi wrażenie, prawda? - Zachichotał Alex i poprowadził swoich towarzyszy przez furtkę. Eli postawiła swój rower przed domem, a Russell poszedł za jej przykładem. Blondyn pokuśtykał do drzwi i otworzył je szeroko, nakazując im by weszli. Gospodarz ukłonił się niczym lokaj i grobowym głosem powiedział:

- Witam, w tych skromnych progach, paniczu Russellu i panienko Elizabeth. - Panienka i panicz wybuchli śmiechem, a Alex wyszczerzył zęby w uśmiechu. Gospodarz zapominając o niedawnej kontuzji chciał pójść gdzieś szybko, jednak gdy noga nie wytrzymała obciążenia, potknął się i prawie przewrócił na marmurową posadzkę. Russell wyrósł przy nim jak spod ziemi i podtrzymawszy go, przywrócił do pionu.

- Kuchnia? - zapytała Eli. Alexander pokiwał głową. Dziewczyna udała się do kuchni, a Russell wciąż podtrzymując Alexa poszedł za nią. Gospodarz był nieco zakłopotany. Wisiał on praktycznie na ramieniu chłopaka, który przytrzymywał go za biodro by nie upadł. Twarz dziedzica fortuny Reynoldsów przypominała kolorem dojrzały pomidor. Jednak Russell albo tego nie zauważał, albo go to nie obchodziło. Alex zaczął zastanawiać się nad orientacją seksualną swojego znajomego. Ubrany był on jak normalny chłopak. Żadnych obcisłych rzeczy ani makijażu. Jedynie wisiorek na szyi. Alexander ze zdziwieniem właśnie uświadomił sobie, że jego towarzysz nie ma na sobie koszulki i jak widać wcale mu to nie przeszkadza. Chłopak znów poczuł się zawstydzony. Skarcił się w myślach: ”Jak ty się przy nim rumienisz, to co ma robić Eli! Ona jest dziewczyną, więc tym bardziej powinna czuć się nieswojo. Kurczę, chyba jestem nienormalny. Dostaję wypieków od patrzenia na półgołego faceta! Co prawda takiego faceta nie widzi się półgołego codziennie… Kurde! Alex! Nie zamieniaj się w dziewczynę! Przebywanie z Didinne ci szkodzi…”

Eli znalazłszy się w kuchni zaczęła wyciągać z szafek potrzebne medykamenty. Gdy na blacie pojawiła się już woda utleniona i gaza, do pomieszczenia wkroczył poszkodowany i Russell. Wyglądali oni naprawdę ładnie razem. Alexander został szybko poprowadzony do krzesła i usadzony na nim. Poliglota zaraz przyklęknął przy nim i zajął się jego nogą. Odwinął koszulkę. Krew zaczęła się znów sączyć z rany, gdy nie chcący naderwał strup. Alexowi łzy popłynęły z oczu i natychmiast zbladł. Dziewczyna przykucnęła koło Russella i powoli polewała siedzącemu na stołku nogę wodą utlenioną. Następnie wspólnymi siłami opatrzyli ranę i zabandażowali. Gdy już wszystko było gotowe uśmiechnęli się do siebie i przybili piątkę. Alex zadowolony, że nie musiał robić tego sam chciał przytulić ich z wdzięczności. Jednak uśmiech natychmiast spełzł z jego warg.

- Co się stało? - zapytała z troską dziewczyna. Alexander schylił się, podniósł koszulkę Russella i pokazał ją im. Wcześniej była biała. Teraz pokrywały ją plamy krwi, niektóre jeszcze świeże.

- Kompletnie zniszczona - powiedział zasmucony gospodarz. - Bardzo cię przepraszam Russell! Gdybym się nie przewrócił to twoje ubranie nie byłoby zniszczone. - Alex wyglądał jakby zaraz się rozpłakać. Russell uśmiechnął się ciepło i klepnął go w ramię.

- Nic się nie stało. I tak nigdy jej nie lubiłem. - Alexander niepewnie odwzajemnił uśmiech.

- Ale w czym ty pojedziesz do domu? Przecież nie w tym! - oburzył się gospodarz.

- Przecież jest lato! - Zdziwił się chłopak. - Jest ciepło. Nic mi nie będzie. - Elizabeth i Alexander spojrzeli na niego z dezaprobatą krzyżując ramiona.

- Eli? Możesz pójść do mojego pokoju i przynieść mu jakąś moją koszulkę?

- Którą? Tą jasną w paski? - zapytała dziewczyna.

- Nie. Będzie za mała. Może daj tę ze smokiem, którą dostałem od Didinne? - Zastanawiał się chłopak. Eli kiwnęła głową i pobiegła gdzieś w głąb domu. Russell rozejrzał się po kuchni.

- Częstuj się. W lodówce jest sok i mrożona herbata - rzekł gospodarz, wskazując lodówkę. Chłopak podszedł do niej i wyciągnął herbatę.

- Alex, podać ci coś? - zapytał niepewnie.

- Herbatę - odrzekł Alexander. - Na drugiej półce jest cytryna. Mięta tez powinna tam być. - Russell ponownie otworzył lodówkę i zaczął się przyglądać jej zawartości by znaleźć rzeczy, o które prosił gospodarz. W końcu je zlokalizował i położył na blacie przed Alexem łącznie z herbatą.

- Mógłbyś mi dać jeszcze trzy szklanki i nożyk? - zapytał Alexander. - Nóż jest w szufladzie obok zlewu, a szklanki w szafce koło piekarnika. - Russell posłusznie rozpoczął poszukiwania. Nożyk znalazł dość szybko, ale ze szklankami miał problem. W szafce koło piekarnika ich nie było. Alex polecił mu przeszukać szafki na dole. Gdy i tam nie znalazł poszukiwanego obiektu, gospodarz prychnął z niezadowoleniem:

- Richard! Czy mój głupi braciszek mógłby nie chować mi wszystkiego czego potrzebuję? Zaraz - przerwał na chwilę ale zaraz kontynuował monolog - gdybym był Richardem, gdzie bym mu schował coś czego potrzebuje? Nie. To na nic. Gdybym był szklanką, gdzie by mnie nie było? - Alexander omiótł wzrokiem kuchnię i zatrzymał się na zlewie. - Russell, mógłbyś sprawdzić szafkę pod zlewem? Jak tego tam nie ma to się poddaję!

Szklanki się jednak znalazły. Russell wyciągnął trzy i podstawił na blacie przez Alexem. W tym samym momencie Eli pojawiła się z koszulką w dłoni. Rzuciła ją do Russella, a ten złapał jedną ręką i spojrzał błagalnie na swoich towarzyszy.

- Muszę?

- Tak - rzekł dobitnie Alex. Russell spojrzał błagalnie na dziewczynę, ale ona pokiwała głową, zgadzając się ze swoim przyjacielem. Chłopak posłał gospodarzowi niechętne spojrzenie i wciągnął na siebie ubranie.

- O herbata! - powiedziała zadowolona Eli i zaraz sięgnęła po jedną szklankę.

- Częstujcie się - rzekł Alexander, podając szklankę drugiemu chłopakowi.

- Masz coś słodkiego? - zapytała dziewczyna, spoglądając na gospodarza, który wskazał lodówkę, mówiąc, że tam znajdzie czekoladę. Russell podrapał się w głowę zakłopotany i zapytał gdzie znajdzie toaletę. Poinformowany przez Alexa, podziękował i wyszedł z kuchni. Gdy tylko zniknął za drzwiami gospodarz spojrzał na dziewczynę z troską.

- Dobrze się czujesz? Nic się nie działo?

- Alex, przestań - prychnęła dziewczyna z wściekłością. - Nic mi nie jest. Czy sądzisz, że gdyby coś się działo, stałabym tutaj i piła herbatę z tobą?

- Eli, martwię się o ciebie! Czy to tak trudno zrozumieć?! - rzekł zdenerwowany chłopak.

- Po co?! To NIC nie da! - wykrzyknęła Eli, krzyżując ramiona.

- Mogłabyś się cieszyć, że ktoś przejmuje się twoim losem, bo jesteś cholerną idiotką, której jest obojętnie czy żyje, czy nie! - krzyknął Alex, ale zaraz pożałował swoich słów. Dziewczyna spuściła głowę i zamknęła oczy.

- Eli, przepraszam. Nie chciałem tego powiedzieć! Wcale tak nie myślę! - Chłopak zaczął przepraszać ją za swój wybuch. Elizabeth pokręciła głową i uśmiechnęła się. Jednak nie zdążyła niczego powiedzieć, gdy zza drzwi wychyliła się głowa Russella.

- Alex, gdy wracałem z toalety, zauważyłem w jednym pokoju piękne pianino. Mogę zagrać? - zapytał niepewnie. Dziewczyna spojrzała z powątpiewaniem na chłopaka, jednak swoje obiekcje zatrzymała dla siebie. Gospodarz wytrzeszczył oczy, ale zaraz wyksztusił:

- Jasne! Proszę bardzo!

- To chodźmy posłuchać jak Russell gra - zaproponowała Eli, uśmiechając się do Russella. - Coraz bardziej mnie zadziwiasz. Wiedźmin, języki, teraz gra na pianinie. Ciekawa jestem czego jeszcze się o tobie dowiem? - Chłopak uśmiechnął się zażenowany i zarumienił.

- No to chodźmy! Tylko moglibyście mi pomóc trochę? - wykrzyknął Alex, odzyskawszy dobry humor. Jego goście zaraz podbiegli i pomogli mu wstać. Alexander zaczął bardziej ufać Russellowi, znacznie mniej opierał się na Eli. Bał się, że coś mogło się stać, a on nie mógłby jej pomóc. Przeklinał siebie za to, że ją zdenerwował. Powinien uważać. Powinien powstrzymywać ten swój durny język. Wpatrzył się w Eli, by zauważyć wszystkie rzeczy, które są nie na miejscu. Była trochę blada, no i miała podkrążone oczy. Ale nie chwiała się, nie zataczała. Było w porządku. Jednak niepokój nie opuszczał chłopaka. Bał się o nią.

W końcu dotarli do pokoju z pianinem. Było to średniej wielkości pomieszczenie, ale znajdowało się tam jedno wielkie okno, które dawało dużo światła, a także powiększało pokój. Przy ścianie stały półki z książkami, na kominku ustawione były zdjęcia. W rogu zaś samotnie patrzyło na nich pianino. Wielki instrument, zrobiony z ciemnego, wiśniowego drewna. Nie pasowało ono do wystroju, jednak stało tam odkąd Alex pamiętał. Gospodarz i Eli usiedli na kanapie, a Russell zasiadł na krzesełku przy instrumencie. Głośno wyłamał palce i zagrał kilka dźwięków na próbę. Stwierdziwszy, że jest dobrze nastrojone odwrócił się do swoich towarzyszy.

- Macie jakieś życzenia, co mam zagrać? - Eli i Alex spojrzeli po sobie, nie wiedząc co odpowiedzieć. Żadne z nich nie znało się w dostatecznym stopniu na muzyce, by mieć jakieś specjalne zachcianki. Dziewczyna kiwnęła głową i rzekła, uśmiechając się:

- Zagraj to co ty lubisz. - Chłopak uśmiechnął się i odwrócił do klawiszy. Westchnął i zaczął grać. Muzyka wznosiła się i opadała spokojnie, gdy grał. Delikatnie stukał w klawisze, mając na ustach lekki uśmiech. Nie uśmiechał się do siebie, ani do Alexa czy Eli. Uśmiechał się do muzyki. Muzyki, która wznosiła się w całym pokoju. Utwór, który grał by znany, nawet bardzo. Jednak on zagrał go dodając wiele od siebie. Nie patrzył na nuty. Nie grał sztywno, ale grał tak jakby wszystkie uczucia przepływały przez niego i wychodziły jako muzyka. Elizabeth siedziała jak zahipnotyzowana z głową lekko pochyloną w lewo. Znalazła w tej sonacie siebie, swoją duszę. Gdyby tylko muzyka trwała nadal może mogłaby jeszcze odnaleźć wiarę. Alex spoglądał przed siebie niewidzącym wzrokiem. Zastanawiał się nad życiem. Nad tym, jak szybko zyskujemy przyjaciół, ale także nad tym, jak szybko możemy ich stracić.

Zdawało się, że Russell może grać wiecznie. Bez przerwy, ciągle uderzając w klawisze. Ciągle, na nowo, odkrywając muzykę wykwitającą pod jego palcami niczym kwiaty. Ale nawet najpiękniejsza chwila nie może trwać wiecznie. Ta, została zakończona gwałtownym uderzeniem w klawisze i krzykiem:

- To MOJE pianino! - krzyczał mały chłopczyk. Miał może siedem albo osiem lat. Długie włoski, koloru płynnego miodu, sterczały na wszystkie strony, a intensywnie zielone oczy pałały furią. Na sobie miał białą koszulę i ciemnogranatowe spodnie. Russell szeroko otworzył oczy, nie wiedząc co się dzieje. Alex westchnął przeciągle.

- Richard, zachowuj się! Mamy gości - Eli wyczuła, że jej przyjaciel jest na skraju wybuchu. Jego głos drżał lekko. Richard wygiął usta w podkówkę i złożył ręce na klatce piersiowej. Zaprotestował słabo, przeciwko swojemu bratu, jednak on był przygotowany na taki obrót wypadków.

- Jeżeli tak się zachowujesz przy moich gościach, to chyba muszę poważnie porozmawiać z ojcem na temat kupna tego fortepianu i kwestii pracy w firmie. Jeżeli nie będziesz umiał się zachować, jak będziesz mógł pracować z ludźmi? Przeproś pana Coena, jak najszybciej. - W zachowaniu Alexa nastąpiła wielka zmiana. Nie zachowywał się już jak nastolatek. W jego tonie głosu i sposobie gestykulacji można było dostrzec hardość jakiej tamtemu Alexowi brakowało. Jego brat nawet nie mruknął pod nosem. Wyciągnął do Russella dłoń i powiedział cicho:

- Przepraszam, zachowałem się głupio i niegrzecznie. Czy przyjmie pan moje najszczersze przeprosiny? - Chłopak siedzący przy fortepianie uścisnął dziecku rękę. I powiedział, że wybacza i że nic się nie stało. Następnie chłopczyk stanął prosto niczym struna i czekał aż Alex pochwali go za dobre sprawowanie. Nastolatek westchnął, teatralnym gestem przeczesał włosy i skinął bratu głową. Richard w uśmiechu ukazał bratu piękną przerwę pomiędzy jedynkami.

- Grałeś Liszta? - zapytał uczonym tonem, zwracając się do gościa.

- Tak - odparł zaskoczony Russell. - Skąd wiedziałeś?

- Miłością Richarda jest pianino. Potrafi rozpoznać każdy utwór. Czasem nawet podaje dokładną datę, kiedy kompozytor to napisał. - Wzruszył ramionami Alex. - Richard, możesz już grać. My się wynosimy stąd. - Dziecko rozpromieniło się i zasiadło do instrumentu. Russell pomógł Alexowi wstać, zaś Eli pozbierała szklanki i przeszli razem do pokoju Alexa. Zasiedli razem na podłodze.

- Rozpieszczone, cudowne dziecko - mruczał Alex pod nosem. - Jakby nie dość, że jest ulubieńcem rodziny i odziedziczy całą firmę, to jeszcze, zachowuje się jak paniczyk.

- Alex, przestań. On ma tylko siedem lat. To dziecko! - ofuknęła przyjaciela Eli. - Dajże mu trochę luzu. To ty w stosunku do niego zachowujesz się jak książątko!

- Gdybyś miała takiego braciszka jak ja, zrozumiałabyś! Jedynacy mają się lepiej, prawda Russell? - zapytał chłopaka przyglądającego się kolekcji płyt.

- Czy ja wiem? Ja nie wyobrażam sobie życia bez Enrique - rzekł odwracając się do towarzyszy. Alex uniósł brew do góry i przypatrywał się Russellowi, jednak nic nie powiedział.

- Będziesz zdrowy do trzydziestego? - rzekła Eli do gospodarza, zmieniając temat.

- Jasne. Na mnie goi się jak na psie. A przynajmniej będę mógł chodzić. - Uśmiechnął się Alex.

- A co jest trzydziestego? - zapytał zaintrygowany chłopak. Jednak widząc ich miny dodał: - Jeżeli można wiedzieć. - Eli i Alex szybko wymienili spojrzenia. Eli spojrzała na przyjaciela nieco błagalnie. Zaś Alex odwzajemnił spojrzenie, zamykając oczy na znak zgody.

- To jest taka nasza mała tradycja - zaczęła Eli - od jakiś ośmiu lat. Co roku, przed rozpoczęciem szkoły, spotykamy się. Ja, Alex i Didinne. Takie nasze wspólne pożegnanie lata. Nigdy nikogo nie zapraszaliśmy. Ani dziewczyn Alexa…

- Jakbym miał ich nie wiadomo ile. - Naburmuszył się Alexander.

- Ani chłopaków Didinne… - dodała Eli.

- A ona to miała ich wielu! - wtrącił się Alex. Russell uśmiechnął się, zaś Eli posławszy miażdżące spojrzenie przyjacielowi, kontynuowała:

- Zawsze byliśmy tylko we trójkę. Ale jako, że teraz pojawiłeś się ty, myślimy, że…

- Jesteś godny, by do nas dołączyć! - zakończył tryumfalnie gospodarz i spojrzał wyczekująco na chłopaka. Russell lekko wytrzeszczył oczy, ale zaraz odpowiedział:

- Z wielką chęcią! Czuję się naprawdę zaszczycony! - Wszyscy uśmiechnęli się, jednak wyraz radości zniknął z twarzy Eli.

- Tylko. Jest jeden mały problem…- Spojrzała na Alexa szukając wsparcia.

- No tak. To może być problemem - przytaknął chłopak. Russell zrobił zdziwioną minę, nie wiedząc o co chodzi. Alex i Eli odpowiedzieli niemal równocześnie:

- Didinne.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.