Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Podróż

Rozdział 2

Autor:Kh2083
Gatunki:Fantasy
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2010-01-19 00:54:44
Aktualizowany:2010-01-19 00:54:44


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rozdział 2

Illyana leżała bez ruchu na porośniętej trawą i mchem ziemi a jej włosy i koszula były przesiąknięte od zasychającej krwi. Odzyskawszy na chwilę przytomność, dziewczyna zdała sobie sprawę że jest ciężko ranna i samotna w pogrążonym w ciemnościach lesie. Z oddali dochodziły do niej dziwne odgłosy, lecz nie zwróciła na nie uwagi gdyż będąc w Limbo słyszała dźwięki dużo bardziej przerażające każdego dnia. Próbowała się poruszyć, ale ogromny ból w nodze nie pozwolił jej na to. Próbowała usiąść, lecz niestety była na to zbyt słaba. Po chwili ponownie straciła przytomność.

Rankiem w kotlinie było bardzo chłodno i wilgotno, wszędzie unosiła się biała mgła. Gdzieś spomiędzy drzew dochodził skrzek jakiegoś wstrętnie brzmiącego ptaszyska. Dziewczyna wciąż nie odzyskała przytomności. Czarna strzała tkwiła w jej ramieniu, ale fragment magicznej zbroi, który nadal pozostawał nienaruszony, sprawił że krwotok z rany ustał. W pobliskich zaroślach coś zaczęło niepokojąco szeleścić. Wyłoniły się z nich trzy przygrabione postacie humanoidalne o zielonej skórze i głowach przypominających żabie. Ubrane były w skórzane przepaski biodrowe a w swych oślizgłych łapskach trzymały drewniane dzidy. Istoty ostrożnie podeszły do rannej dziewczyny. Zaczęły mlaskać patrząc na siebie nawzajem i na blondynkę. Jeden z nich dotykał ubrania Illyany a drugi brał w swe łapy jej złote włosy.

- Co to? Co to?

- Człowiek? Dziwny strój? Z daleka?

- Człowiek, umiera... traci wodę życia...

- Człowiek? Przyda się?

- Srebro, srebro - skrzeczał jeden z nich pokazując na fragment zbroi dziewczyny.

- Ja ją pierwszy zobaczył! - drugi żabol protestował.

- Moja, moja! - krzyczał trzeci próbując odpędzić pozostałych.

Młody mężczyzna o czarnych włosach szedł ścieżką wiodącą przez wzgórze ponad kotliną. Miał na sobie brązowe, skórzane ubranie a u boku przypięty niezbyt okazały miecz. Zatrzymał się na chwilę nasłuchując odgłosów dochodzących z oddali. Rozpoznał mlaskanie i prymitywną mowę zielonych kreatur, które sprzeczały się o Illyanę.

- Żabo-Ludzie tak daleko od bagien? - pomyślał i zaczął wypatrywać skąd dochodziły niepokojące odgłosy. Był strażnikiem pochodzącym z niedalekiej wioski i jego zadaniem było patrolowanie terenów oddzielających Aranis od terytorium Ludzi-Żab. Każde większe zgromadzenie tych istot mogło oznaczać przygotowania do zaatakowania siedzib ludzkich, czego wszyscy mieszkańcy chcieli uniknąć. Po chwili zauważył, że trzy żabole wyraźnie się czemuś przypatrują. Rozpoznał w kształcie młodą, jasnowłosą kobietę. Wyjął miecz z pochwy i bardzo szybko zbiegł po trawiastym zboczu wzgórza w kierunku dziewczyny.

- Zostawcie ją! - krzyczał zbliżając się do kreatur.

Jedna z nich mlasnęła patrząc w jego stronę.

- Moja nie twoja! Ja ją pierwszy znalazł!

- Odejdź od dziewczyny albo pożałujesz! - powiedział wściekle chłopak zauważając rany leżącej kobiety. Pomyślał że to żabo-ludzie tak ją urządzili i napełnił się wściekłością.

- Uciekajcie stąd albo gińcie od mojego miecza! - krzyknął.

Jeden z zielonych potworów nie posłuchał go. Próbował dźgnąć go swoją drewnianą dzidą. Chłopak uskoczył i sieknął mieczem. Żabol mlaszcząc z bólu opadł na ziemię. Dwóch pozostałych spojrzało na miecz cieknący zieloną posoką.

- My nic nie zrobili!

- My ją znaleźli! - próbowali się tłumaczyć.

- My już uciekać! - dodali i kołyszącym się krokiem oddalili się w zarośla. Czarnowłosy klęknął przy dziewczynie. Dokładnie obejrzał jej rany. W pewnym momencie zatrzymał się, przez jego ciało przeszła fala strachu. Zauważył tkwiącą w ramieniu blondynki czarną strzałę. Wiedział czym ona była, gdyż już raz w życiu widział trupy ludzi, którzy zostali zabici taką samą bronią. Pamiętał jak ostrzegano go przed tkwiącą w niej złą magią. Przez chwilę się zawahał czy powinien mieszać się w tak niebezpieczną sprawę i pomóc rannej nieznajomej. Dziewczyna nie została zraniona przez żabo ludzi, a jej ubranie było niezwykle osobliwe. Chłopak spojrzał ponad siebie, na piętrzącą się przed nim skalną ścianę. Zobaczył połamane gałęzie wyrastającego z niej drzewa. Czyżby złotowłosa spadła z takiej wysokości? Nie, to niemożliwe, wtedy byłaby martwa. Znów się do niej zbliżył. Illyana odzyskała przytomność. Spojrzała na niego niebieskimi oczami próbując coś powiedzieć. Mężczyzna usiadł przy niej, podniósł jej głowę.

- Słyszysz mnie? - zapytał.

-Tak - wyszeptała dziewczyna.

- Słuchaj, spróbuję cię podnieść... w wiosce na pewno ktoś ci pomoże - mówiąc te słowa pomyślał o starym Korusie. Illyana kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Mocno chwyciła chłopaka za jego koszulę, on objął ją w pasie i próbował ustawić na nogach. Blondynka zawyła z bólu. To był dobry znak, pomyślał jej nowy znajomy, przynajmniej ma czucie w kończynach. Czarna strzała tkwiąca w ranie dziewczyny dotknęła go, lecz tym razem się nie przestraszył. Życie rannej było ważniejsze. Wziął Illyanę na ręce i ruszył w stronę wzgórza. Po drugiej stronie widać było pierwsze zabudowania wioski. Chłopak postanowił udać się do swojego przyjaciela, starego Korusa. Starzec uznawany był przez wszystkich za dziwaka, większość ludzi wolała omijać jego siedzibę szerokim łukiem. Ludzie posądzali go o czary i rzucanie złych uroków. Agnar, bo tak miał na imię wybawiciel Illyany, oraz Korus spotkali się w dość nieprzyjemnych okolicznościach. Grupa pijanych wieśniaków przyszła pod dom starca z widłami i pochodniami z zamiarem przepędzenia go z wioski. W zagrodzie jednego z nich urodziło się ciele o dwóch głowach i natychmiast posądzono Korusa o to że rzucił urok na ciężarną krowę. Młody Angar ujął się za starcem i bronił go przed ludźmi. O tej pory miał w nim przyjaciela i wiedział że zawsze może zwrócić się do niego z każdym problemem.

Chłopak schodząc z kolejnego wzgórza rozpoznał stojący u stóp lasu dom starego Korusa. Uśmiechnął się sam do siebie i miał zamiar przekazać dobre wiadomości nieznajomej, lecz zauważył że ta straciła przytomność. Chata starca była wykonana ze starego drewna. Przed wejściem do niej znajdowała się duża, dębowa ława a obok niej suszyły się mięsa upolowanych przez Korusa ptaków. Wiatr trzaskał niedomkniętymi okiennicami. Agnar wszedł do środka i momentalnie zaczął rozglądać się w poszukiwaniu swego przyjaciela. Niestety nie było go nigdzie w pobliżu. Chłopak delikatnie położył dziewczynę na łóżku przykrytym zieloną tkaniną, po czym wyszedł przez tylne drzwi na polanę za domem. Stał tutaj uwiązany znajomy mu koń. Korus nie wyjechał do miasta - pomyślał z ulgą chłopak. Oznaczało to, że stary był na polanie za lasem, gdzie zbierał swoje zioła. Bardzo dobrze, kilka kroków stąd a na dodatek na pewno będzie miał przy sobie jakieś lecznicze zielska. Agnar przedarł się przez leśne zarośla niszcząc świeżo utkaną pajęczynę. Na drugim końcu polany wypełnionej mgłą i dziwnym zapachem stał mężczyzna o długich siwych włosach i długiej brodzie. Miał na sobie prosty, szary strój przepasany sznurkiem. Pochylał się zbierając do torby fioletowe rośliny.

- Korusie! - krzyknął chłopak. Stary wyprostował się i uśmiechnął, widząc swego znajomego. Pomachał do niego ręką.

- Potrzebuję twojej pomocy, Korusie!

- A cóż to cię do mnie sprowadza?

- Patrolując teren znalazłem dziewczynę... jest ciężko ranna. Przybyłem w porę, bo żabo-ludzie już się do niej dobierali!

- Gdzie ona jest?

- Przyniosłem ją do Ciebie. Pomyślałem że to najlepsze co mogę zrobić.

- Dobrze pomyślałeś. - stary poklepał chłopaka po ramieniu. Razem ruszyli do drewnianej chaty.

Weszli do środka a Korus od razu znalazł się przy dziewczynie. Kucnął przy niej, położył jej dłoń na czole, zbadał jej puls.

- Jest bardzo słaba. Musimy działać szybko. - oznajmił i w tym samym momencie zauważył czarną strzałę tkwiącą w ramieniu Illyany. Jego oczy zrobiły się duże ze strachu.

- Cholera jasna! Jest źle, bardzo źle! Musimy pozbyć się tej strzały!

Dziadek odłamał wystający kawałek strzały, chwycił za jej grot i pociągnął wyciągając go z ręki blondynki. Na podłogę polała się krew z odnowionej rany. W tym samym momencie fragment zbroi dziewczyny zniknął. Korus pomrugał oczami ze zdumienia, ale zdołał zachować spokój. Podał Agnarowi dwa kawałki zakrwawionej strzały.

- Weź to! Weź mojego konia i wywieź je daleko stąd! Wrzuć je do jakiegoś wąwozu, rwącej rzeki! Byle jak najdalej od tego miejsca!

- Ale co z nią? Czy moja pomoc nie będzie Ci potrzebna?

- Poradzę sobie z taką dziewczynką! A ty już jedź! To bardzo ważne! Wiesz do kogo należy ta strzała? Do Nieśmiertelnego Kroczącego w Mroku. Jest magiczna, jeśli Nieśmiertelny nie zabije swojej ofiary to po wbitej strzale jest w stanie ją namierzyć nawet na drugim końcu świata. Pewnie już rozpoczął poszukiwania.

- Dobrze, wyrzucę je do kanionu Ryhell nieopodal terenów Ludzi Żab. - Chłopak schował fragmenty strzały do sakiewki i wyszedł tylnymi drzwiami. Dosiadł czarnego konia, po czym pogalopował w stronę wzgórz.

Korus usiadł przy Illyanie. Przez chwilę przypatrywał się jej ubraniu. Następnie zdjął jej koszulę, buty i skarpetki. Zdejmując jej spodnie zauważył że jej noga jest opuchnięta. Domyślił się że jest złamana i to pewnie w kilku miejscach. Poszedł do kuchni po drewnianą balię z wodą a potem do drugiego pokoju po kosz z różnymi słojami. Ustawił wszystko na stoliku obok łóżka. Namoczył w wodzie jakąś szmatę i zaczął nią przemywać rany dziewczyny. Illyana na krótki czas odzyskiwała przytomność. Była zbyt słaba aby cokolwiek powiedzieć. Stary dokładnie wyczyścił ranę po strzale i rozcięcie na czole blondynki. Otworzył jeden ze słojów, nałożył wygrzebaną z jego wnętrza maź na wszystkie uszkodzone części ciała dziewczyny.

- Powinnaś dojść do siebie. - oznajmił uśmiechając się. Wyjął z małego słoiczka jakiś biały proszek i posypał nim twarz blondynki. Illyana natychmiast otworzyła oczy. Spojrzała na brodatą twarz starca. Lekko się do niego uśmiechnęła. Była zamroczona, widziała wszystko jakby przez mgłę. Z radością stwierdziła że ból jaki czuła w całym ciele się zmniejszył. Korus nalał do drewnianej miski zawartość czajniczka. Podniósł głowę dziewczyny i przystawił naczynie ust do jej.

- Wypij to do końca. Jest wstrętne i pewnie jutro wszystko zwrócisz, ale dzięki temu odzyskasz siły po utracie krwi. Z tym będziemy mieć większy problem. - oznajmił wskazując na spuchniętą, złamaną nogę. Zdjął z fotela skórzaną pelerynę i dokładnie przykrył nią ciało dziewczyny.

- Ale i na to spróbuję coś zaradzić. Zaczekaj tutaj a ja przejdę się po jakieś drewienka. Zaraz wrócę. Starzec wyszedł przez frontowe drzwi swojej chaty i rozglądał się dookoła w poszukiwaniu odpowiednich desek. Znalazł je leżące naprzeciwko drewnianej ławy. Wsadził je pod pachę i wrócił do domu. Zabrał się do unieruchomienia złamanej nogi dziewczyny.

Agnar zatrzymał konia nad skrajem urwiska. Zeskoczył na ziemię, wiatr rozwiał jego włosy. Spojrzał w dół urwiska na płynącą tam górską rzekę. Wyjął fragmenty strzały z sakiewki, zamachnął się i z całych sił rzucił je we wzburzoną wodę. Wiedział że rzeka płynie dalej przez tereny należące do ludzi-żab, więc był pewien że magia którą przesiąknięta była strzała nie zagrozi żadnemu człowiekowi. Postanowił jak najszybciej wrócić do chaty Korusa.

Nowy dzień zaczynał się także dla członków Klanu Nocy, którzy przeżyli zawalenie się świątyni Ariany. Strażnicy stojący przed namiotem przygotowywali konie do powrotu do cywilizacji. Azureus i Tazia byli nieopodal. Dziewczyna otworzyła leżącą na drewnianym wozie skrzynię i wyjęła z niej kuszę.

- Idę do lasu, coś upolować. Jestem strasznie głodna.

- Dobrze, ale wróć szybko. Po śniadaniu musimy wyruszyć do Tarani. Jeśli nie pojawię się na dworze, Królowa może zacząć coś podejrzewać. Tego jeszcze nie chcemy.

- Wiem o tym, nie martw się. Za chwilę wrócę - po tych słowach czarnowłosa zniknęła w leśnych zaroślach.

W tym samym momencie konie zarżały zaniepokojone, ptaki wyleciały z okolicznych krzaków a strażnicy odwrócili głowy w stronę drogi prowadzącej na wzgórze. Zauważyli zbliżających się do nich ubranych na czarno jeźdźców. Instynktownie wyciągnęli miecze. Azureus zatrzymał ich ruchem ręki.

- Spokojnie , spodziewałem się ich - uśmiechnął się - ale nie tak szybko! - dodał.

Do obozu zbliżył się Nieśmiertelny Kroczący w Mroku wraz ze swoimi sługami. Zatrzymał konia w pewnej odległości od Azureusa. Dał znak ręką towarzyszącym mu ludziom, że mogą ruszać dalej. Czterech wojowników podeszło do namiotu, pozostawiając swojego pana w bezpiecznej odległości. Azureus zauważył że prowadzą jakąś kobietę, zaczął się jej przypatrywać. Uśmiechnął się, ale jego mina szybko spochmurniała. Mieli ze sobą tylko jedną kobietę i była nią stara Ariana. Ani śladu złotowłosej dziewczyny z innego świata.

- Nieśmiertelny Kroczący w Mroku przekazuje poszukiwaną. - oznajmił jeden z mężczyzn pokazując ręką najpierw w kierunku swojego przywódcy a później w kierunku wleczonej po ziemi starej kobiety.

- Oczekuje na godziwą zapłatę. - wyciągnął rękę.

Długowłosy miał bardzo niezadowoloną minę.

- Połowę zapłaty! Nie wykonaliście zadania. Ta kobieta miała być martwa, a ja miałem dostać złotowłosą cudzoziemkę!

- Niestety, w czasie próby schwytania zbiegów jasnowłosa dziewczyna spadła z urwiska. Jesteśmy pewni że straciła życie.

Azureus zacisnął dłoń na swoim mieczu.

- W takim razie nie należy wam się zapłata! Nie wypełniliście zadania zleconego w mojej wiadomości!

Krzyknął a jego oczy spotkały się ze wzrokiem stojącego dalej mężczyzny. Ich czerwień zmroziła krew w jego żyłach. Uspokoił się.

- Dobrze. Macie połowę zapłaty. - wskazał na jednego ze swych strażników a ten sięgnął do skrzyni stojącej na wozie. Otworzył ją. Były w niej jakieś naszyjniki i przedmioty wyglądające na magiczne.

-Oto relikwie znalezione w dawno zapomnianych ruinach gildii magów. Są do waszej dyspozycji. Wojownicy zabrali skrzynię z wozu i przywiązali ją do jednego z koni. Ruszyli dalej. Azureus wyszedł za nimi na drogę.

- Nie wierzę! - krzyknął.

Orszak zatrzymał się a Nieśmiertelny spojrzał za siebie.

- Nie wierzę, że ona nie żyje! Druga część zapłaty wciąż może być wasza. Odnajdźcie ją i przyprowadźcie do mnie. Żywą!

Mężczyzna w czarnej zbroi nie odpowiedział ani słowem. Dał znak ręką swoim podwładnym, aby także tego nie czynili. Wkrótce grupa zniknęła za wzgórzem.

Azureus odwrócił się w stronę rannej Ariany.

- Widzisz jak szybko Cię dostałem?

Półprzytomna kobieta skuliła się. Przez chwilę milczała, po czym mocno chwyciła pelerynę mężczyzny.

- Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego co zrobiłeś! Ta dziewczyna ma w sobie ogromną magię! Widziałam w lesie! Nauczyła się używać prostego ognia w kilka sekund i o mało nie spaliła całego lasu! Później widziałam jak walczyła mieczem! Stworzyła go podświadomie, z nicości! Jest potężna, jest wulkanem energii, nieujarzmionym huraganem!

- Doskonale! Mając ją w swoim władaniu będę w stanie zmienić wszystko! Pokonać Wielkiego Kapłana i dać ludziom prawdziwą wolność!

- Nie rozumiesz niczego! Takiej potęgi nie da się kontrolować. Myślałam że będę jej przewodniczką i przeprowadzę ją przez ten trudny czas, ale ty zepsułeś wszystko... teraz została ranna, samotna, nie wiadomo kto ją odnajdzie... nie wiadomo jakie zdolności mogą się w niej obudzić... chciałeś świata według własnych wartości a być może sprowadziłeś na niego zagładę!

Kobieta opadła z sił, osunęła się na ziemię, poczuła że traci przytomność. Azureus gwałtownie się od niej odsunął. W tym samym momencie wróciła Tazia trzymająca upolowanego bażanta. Widząc leżącą u stóp mężczyzny swoją matkę wypuściła ptaka z rąk. Podbiegła do niej.

- Mamo?

- Tazia! Co ty tutaj robisz! - odpowiedziała cicho Ariana.

- Chyba ty nie... chyba ty nie... chyba nie jesteś z nim... - cicho wyjęczała.

- Służę jego sprawię. - odparła Tazia obojętnym głosem.

- Ale dlaczego? Dlaczego ty?

- Ponieważ uważam że jest ona dobra dla mnie i dla wszystkich mieszkańców Tarani. Dokładnie tak samo jak ty uważałaś gdy byłaś w moim wieku.

Ariana patrzyła na swą córkę ze łzami w oczach.

- Tylko w odróżnieniu od Ciebie, ja postanowiłam działać zamiast uciekać i żyć jak pustelnica.

Starsza kobieta z natłoku emocji i odniesionych obrażeń straciła przytomność. Tazia wskazała na dwóch strażników.

- Wnieście ją do namiotu. Ja zajmę się jej ranami.

- Nie wykonujcie tego polecenia. - oznajmił zimno Azureus.

Czarnowłosa podeszła do niego. Popatrzyła na niego twardo swymi pięknymi, brązowymi oczami.

- Pozwól mi jej pomóc. Pamiętaj o tym, że mogę wyzwać cię gdy zakwestionuję twoje dowództwo.

Azureus odprężył się. Nie chciał konfliktu z dziewczyną. Nie teraz, gdy była mu potrzebna. Nie chciał doprowadzić do walki która skończyłaby się śmiercią jednego z nich.

- Dobrze, zróbcie tak jak mówi. - Żołnierze wnieśli do namiotu starszą kobietę a Tazia podążyła za nimi. Jej oczy spotkały pełne złości spojrzenie Azureusa. Dziewczyna ułożyła matkę na kocach leżących w kącie namiotu. Odsunęła jej spódnicę, spojrzała na strzały tkwiące w jej nodze. Złamała je i ostrożnie wyjęła z ran. Ustawiła swą dłoń w niewielkiej odległości od skóry kobiety, zamknęła oczy. Po chwili jej dłoń zajaśniała białym światłem, rozpoczął się proces leczenia. Tazia położyła drugą dłoń na czole matki, zaczęła przekazywać jej leczniczą energię. Ariana otworzyła oczy. Uśmiechnęła się. Po chwili złapała dziewczynę za rękę i odsunęła ją ze swego czoła.

- Jestem szczęśliwa, że nauczyłaś się czarów i masz do tego talent - oznajmiła widząc zamykające się rany na swej nodze.

- Nie mogę jednak patrzeć na sztylet przy twoim pasie i na to w jakim towarzystwie się obracasz. - Wzrokiem rozkazała córce cofnąć dłoń i zaprzestać dalszego leczenia.

- Jeszcze nie skończyłam - odparła Tazia.

- Nie potrzebuję tego!

- Próbuję tylko uratować Ci życie...

- Mogłaś pomyśleć o mnie zanim przystąpiłaś do Klanu Nocy. Dwie zdrady w ciągu kilku dni to za dużo jak na jedną starą kobietę...

- Robię to dla siebie, dla ciebie, dla nas wszystkich. Dlaczego nie możesz tego zrozumieć chociaż zawsze uważałaś, że nauki Kościoła Światła i Wielkiego Kapłana są pełne kłamstw i niesprawiedliwości?

Stara kobieta zamknęła oczy.

- To było moje prywatne, osobiste zdanie. Nie chciałam by wpłynęło ono na życie innych ludzi, dlatego się odsunęłam...

- Czyli uważasz, że każdy ma prawo do życia zgodnie z własnymi zasadami?

- Oczywiście, zawsze tak uważałam.

- W takim razie musisz przyznać że to co robię jest słuszne, Azureus... my... chcemy dać ludziom naszego kraju możliwość wyboru.

- Nie Tazio, twoje pragnienia są szczere, ale droga prowadząca do ich spełnienia jest zła. Kiedyś doprowadzi cię do zagłady.

Ariana usiadła na łóżku. Popatrzyła w oczy swojej córce. Kontynuowała.

- Ludzie muszą sami dorosnąć do tego aby kiedyś przeciwstawić się Kościołowi Światła, to musi być proces powolny, trwający całe pokolenia. Niczego nie można zrobić w jedną noc, tak się nie da... próba rewolucji doprowadzi tylko do przelewu krwi i nieszczęścia na niewyobrażalną skalę.

- Motłoch ludzki nigdy nie dorośnie do zmian. Ludzie są głupi. Trzeba nimi kierować. Pokazać im jak należy dojść do prawdy. Do szczęścia. - Tazia mówiąc te słowa wstała.

- I wówczas ten kto to uczyni zachowa się tak jak teraz Wielki Kapłan - oznajmiła Ariana.

Oczy Tazii zajęły się łzami.

- Ile mamy czekać! Ile jeszcze dzieci musi cierpieć! Ile musi umrzeć albo zostać uznanymi za wygnańców?

- A więc to o to chodzi. Wciąż nie możesz pogodzić się z tym co stało się z Elli. Wciąż nosisz tę ranę.

Tazia zacisnęła pięści. Odwróciła wzrok od starej.

- Nie chce widzieć cierpienia w oczach moich przyjaciół - powiedziała.

- Rozumiem kochanie. Ale dlaczego Klan Nocy? Dlaczego tak drastycznie? Czy wiesz co się stanie jeśli Jeźdźcy dopadną cię ze sztyletem z szafirem u twojego boku? Czy wiesz co się stanie jeśli przekroczysz bramy więzienia dla heretyków? Wyrzuć ten sztylet. Uciekaj ze mną daleko stąd. Oni nie zabijają od razu. Mają na swych usługach zboczeńców którym sprawia przyjemność ból zadawany niewiernym.

- Aby zrozumieli swoje grzechy i powrócili na drogę do światłości- odparła ironicznie Tazia - sama podałaś kolejny argument dlaczego moja sprawa jest słuszna.

- Ale czemu Klan Nocy? Czy nie rozumiesz tego, że oni nie chcą wolności dla obywateli Tarani? Że ich zwycięstwo to zastąpienie jednych fanatyków religijnych innymi, lecz znacznie gorszymi?

Tazia nie odezwała się. Zamknęła oczy. Jej matka kontynuowała.

- Założyciele Klanu Nocy są kapłanami Kościoła Światła którzy popadli w niełaski, ale udało im się przeżyć. Są pełni nienawiści, chcą odzyskać swoje miejsce w szeregach Świątyni. Posłuchaj mnie, obecnie kapłan jest łaskawy i pomaga swoim wiernym, tym którzy postępują zgodnie z zasadami. Liderzy Klanu Nocy na jego miejscu nie będą czuli współczucia dla nikogo. Także dla Ciebie.

Starsza kobieta przestała mówić. Zmęczyła się. Położyła głowę na kocu.

- Nie mogę pozwolić Ci uciec. Musisz wrócić z nami do Tarani - oznajmiła Tazia załamującym się głosem. Wyszła z namiotu, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Azureus wszedł do środka. Spojrzał na leżącą staruszkę. Uśmiechnął się.

- Burząc świątynię chciałaś zadać mi cios a to ja zadałem ci decydujące uderzenie.

- Błagam. Zostaw Tazię w spokoju. Mogę pójść pod twój miecz... mogę wspomagać Cię magią, być twoją własną wiedźmą, ale zostaw moją córkę w spokoju. - popatrzyła na mężczyznę załzawionymi oczami.

-Widzisz, to nie zależy ode mnie. Tazia przystąpiła do Klanu z własnej woli i nic jej przy mnie nie trzyma. Jeśli zechce odejść, odejdzie. - po tych słowach długowłosy uśmiechnął się złowieszczo, po czym wyszedł z namiotu pozostawiając kapłankę samą.

Illyana pogrążona była w gorączkowym, niespokojnym śnie. Jej ciało walczyło z ranami jakich doznała podczas upadku a umysł próbował przeciwstawić się mrocznej magii czarnej strzały która go zatruwała. Dziewczyna była spocona, oddychała nierówno. Stary Korus siedział w kącie, na drugim końcu pokoju i przypatrywał się jej szepcząc coś do siebie. Illyana śniła o dziwnym, ciemnym lesie w którym się zagubiła. Próbowała odnaleźć drogę, wrócić na ścieżkę, lecz na próżno. Drzewa chwytały ją swymi konarami, wyglądającymi jak długie, kościste palce. Patrzyły na nią czarnymi dziuplami, niczym pustymi oczodołami czaszek umarlaków. Dziewczyna słyszała głosy wołające ją z oddali. Kitty, Piotra, innych znajomych. Mieszające się, nakładające się na siebie, zupełnie niezrozumiałe. Na jej drodze pojawiła się czarna jak smoła postać. Jej czerwone oczy zdawały się przewiercać dziewczynę na wylot. Illyana uklękła ze zmęczenia i droga pod nią zaczęła się rozsypywać. Blondynka spadła w czeluść. Znalazła się na kamiennej pustyni. Obok niej stał mężczyzna w czerwonym stroju z małymi rogami na czole. Belasco cieszył się że odnalazł swoją zgubę i już nic mu nie mogło jej odbierać. Illyana została zalana przez ogarniającą wszystko ciemność. Próbowała krzyczeć lecz nie mogła wydobyć z siebie głosu.

Skrzypnięcie drzwi przerwało rozmyślania starca. Do pokoju wszedł Agnar. Natychmiast znalazł się przy łóżku rannej dziewczyny.

- I co z nią?

- Zająłem się jej fizycznymi ranami. Powinny zacząć się goić. Jej noga też prędzej czy później się zrośnie. Dużo gorzej jest z jej umysłem.

- Co masz na myśli?

- Znalazłeś ją trochę za późno. Mrok ze strzały Nieśmiertelnego już wniknął do jej świadomości. Nie wiadomo czy będzie miała w sobie dostatecznie dużo siły by wygrać z nim walkę.

- Co możemy zrobić?

- Czekać i niewiele więcej.

Agnar spojrzał na starca zagadkowo.

- Jesteś tego pewien?

- Jest jeden sposób. Ale jest zbyt niebezpieczny. Mogę wykonać Rytuał Przywołania. Pomoże to dziewczynie odnaleźć drogę w mroku. Nie pozbędzie się go, ale być może nauczy się go kontrolować. Problemem jest tylko to, że aby wskazać jej drogę potrzebna jest druga świadomość która połączy się z jej umysłem. Silna osobowość, która nie ulegnie szeptom mroku ze strzały.

- W takim razie ja mogę spróbować. Jeśli to dla niej jedyna szansa...

- Nie wiesz nawet na co się porywasz.

- Czy nie jestem dla ciebie wystarczająco silny?

Stary uśmiechnął się lekko.

- Jesteś, jesteś. Musisz jednak wiedzieć, że istnieje niebezpieczeństwo że mrok przeleje się w twoją osobę. A poza tym staniesz się widoczny dla Nieśmiertelnego, gdziekolwiek by teraz nie przebywał. Starcia z nim w umyśle dziewczyny możesz uniknąć, w prawdziwym świecie pozostanie Ci tylko ucieczka.

- Jestem gotowy. Jeśli mogę uratować tą kobietę, to zrobię to. Jest jeszcze taka młoda...

- Wiedziałem że tak postąpisz. Zacznę przygotowania do rytuału.

Korus wolno wstał z krzesła i ruszył do drugiego pokoju.

Nieprzytomna Illyana coraz bardziej pogrążała się w majakach. Szła przez ciemny las odgarniając ze swej drogi sterczące zewsząd gałęzie, które raniły jej skórę, targały ubranie. Dziewczyna czuła prawdziwy ból, być może był to ból pochodzący z jej ran oraz złamanej nogi, być może był to kolejny przejaw działania mroku którym zatruła ją strzała Nieśmiertelnego Jeźdźca. Czuła w sobie ogromny żar, cała jej twarz spowita była kroplami potu. Wyszła z ciemnego lasu na rozległą łąkę przeciętą przez ziemną drogę. Chłodne powietrze sprawiło że poczuła się lepiej, prawdopodobnie lekarstwo Korusa zaczęło działać i jej gorączka opadała. W oddali zobaczyła wysokiego mężczyznę, wędrowca z dużym podróżnym plecakiem. Miał brodę i włosy uwiązane w kucyk. Illyana próbowała do niego podejść, zawołać, lecz na próżno. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa, nogi wrosły w zimną i wilgotną ziemię. Tajemniczy mężczyzna oddalił się a na drodze zaczęły formować się ciemne kształty. Nieśmiertelny Kroczący w Mroku siedział na czarnym motorze a jego oczy świeciły czerwonym, złowrogim blaskiem. Reflektor motoru także wypuszczał snop krwistego światła. Kiedy padł na twarz blondynki, ta poczuła powracającą falę gorączki. Położyła się na łące, było jej obojętne co się z nią zaraz stanie. Ponad jej głową rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, dziewczyna zauważyła przesuwającą się po nim sylwetkę tajemniczego brodatego mężczyzny.

Grupa Azureusa przemierzała rozległe mokradła oddzielające krainę Aranis od ziem zamieszkałych przez Ludzi-Żaby. Konie z ogromnym wysiłkiem ciągnęły wóz którego koła grzęzły w miękkim gruncie. Azureus siedział na grzbiecie jednego z nich, milcząc patrzył przed siebie na znikającą w okolicznych drzewach drogę. Jego towarzysze niespokojnie rozglądali się dookoła, nasłuchując odgłosów lasu. Tazia i Ariana siedziały na wozie nie odzywając się do siebie. Dziewczyna kątem oka obserwowała matkę, której wyraz twarzy zdradzał że działo się z nią coś niedobrego. Kapłanka oddychała ciężko, miała zamknięte oczy a po jej czole spływały krople potu. Kobieta otulała się swoim ubraniem jakby czując ogromny chłód w miejscu w którym było ciepło i wilgotno. W pewnym momencie Azureus kazał zatrzymać konie. Spojrzał na niebo po którym szybowały ptaki, które coś wystraszyło z kryjówek. Zsiadł ze swojego wierzchowca, wyjął miecz.

- Co się dzieje? - zapytał jeden z jego towarzyszy.

- Coś się zbliża. Coś nas obserwuje.

- Cały czas miałem takie uczucie. Oczy i oddechy czające się w zaroślach.

- Zgadza się. Ale tym razem są bardzo blisko i do tego są gotowi do ataku.

Tazia zeszła z wozu. Uważnie przyglądała się krzakom poruszanym przez podmuchy wiatru. Nagle z lasu wyleciały dwie włócznie. Uderzyły w ziemię strasząc konie. Azureus dał dziewczynie znak ręką. Tazia zamknęła oczy, zaczęła recytować słowa jakiegoś zaklęcia. Po chwili czarna mgła zasnuła okolicę, wszyscy członkowie drużyny zostali ukryci przed wzrokiem napastników. Ariana ze zdumieniem obserwowała niezwykłe zdolności swojej córki. Z krzaków wybiegło kilku żaboli. Byli zdziwieni, zdezorientowani zniknięciem swoich ofiar. Coś do siebie mlaskali, pokazywali na zamgloną drogę, machali łapami. Przed parą potworów pojawił się Azureus. Uderzył mieczem zabijając obu jednym uderzeniem. Klejnot na mieczu zalśnił granatowym światłem. Mężczyzna wdał się w walkę z pozostałymi potworami. Wszystkie padały od uderzenia jego oręża. Towarzysze Azureusa także włączyli się do walki. Wkrótce grupa ludzi-żab została zdziesiątkowana. Jeden z ocalałych potworów wdrapał się na wóz. Spostrzegł siedzącą na nim Arianę. Kobieta była skulona, nie zauważała czyhającego na nią niebezpieczeństwa. Żabol wyjął zza pasa kamienny nóż z zamiarem zabicia kapłanki. W tym samym momencie iskrząca kula energii magicznej ugodziła go prosto w oko. Stwór zawył z bólu, szykował się do ucieczki. Tazia szybkim ruchem wbiła mu nóż między żebra. Potwór z sykiem osunął się na ziemię. Okazało się wkrótce, że był ostatnim napastnikiem. Azureus schował miecz do pochwy na znak zakończenia walki, spojrzał na towarzyszy.

- Nie wycierajcie krwi z waszego oręża. To powinno odstraszyć następną grupę, która będzie miała ochotę nas zaatakować. - zbliżył się do dziewczyny.

- Dobra robota, twoje zdolności są coraz lepsze.

Tazia nie odpowiedziała mu. Była zaniepokojona stanem matki zdającej się nie mieć kontaktu z rzeczywistością. Umysł Ariany zanurzał się w mroku, który dostał się do jej organizmu wraz ze strzałami Nieśmiertelnego Jeźdźca.

Korus krzątał się po pokoju rozwieszając na ścianach pożółkłe kartki pokryte dziwnymi piktogramami a na meblach i krzesłach ustawiał różnokolorowe świece. Agnar spokojnie czekał aż tamten skończy, co chwilę spoglądał na leżącą w łóżku dziewczynę. Blondynka wciąż była nieprzytomna, zdawała się coraz bardziej pogrążać w swojej chorobie. Miała bardzo bladą skórę, co było dziwne z uwagi na wysoką gorączkę jaka trawiła jej ciało. Starzec wyszedł z pokoju kierując się do kuchni. Agnar poszedł za nim. Uderzył go dziwny, przenikliwy zapach jaki unosił się z garów w których gotowały się jakieś mikstury.

- Co to takiego?

- Łączniki. Pomogą ci wyciszyć umysł i oderwać się z tej rzeczywistości abyś mógł wejść w świat dziewczyny. Tylko wtedy, gdy będziecie nimi połączeni będę mógł pomóc wam nawiązać kontakt. Chodź, pomóż mi to przelać do tamtych drewnianych dzbanów.

Agnar zrobił to o co poprosił go Korus. Zaniósł dwa dzbany do pokoju w którym była chora Illyana, a starzec poszedł szukać czegoś w małym pomieszczeniu na drugim końcu jego domu. Chłopak postawił dzbany na stole i usiadł na łóżku dziewczyny.

- Kim jesteś? Skąd przybyłaś? Dlaczego ścigał cię Czarny Jeździec? - pomyślał patrząc na jej twarz. Zaczęło mu się kręcić w głowie od samego zapachu mikstury.

- Jakie tajemnice poznam przenosząc się do twojego umysłu?

Korus wrócił z dużą, zakurzoną książką. Z głośnym hukiem położył ją na stole.

- Weź jeden dzban i napój nim dziewczynę, potem sam wypij z drugiego, chwyć ją za rękę... - rozkazywał stary jednocześnie kartkując księgę. Agnar ostrożnie uniósł głowę blondynki i podał jej płyn. Dziewczyna nie zauważała tego co się z nią działo. Chłopak spostrzegł że jej rany znowu krwawią. Starzec zapalał świece sypiąc na nie proszek z małej sakiewki. Agnar wziął do ręki drugi dzban, wypił z niego a następnie mocno chwycił rękę Illyany. Poczuł że kręci mu się w głowie. Obraz zamazywał mu się przed oczami. Ogniki świeczek wydawały się rozpływać, rosnąć w jego kierunku, stawały się różnokolorowe, zmieniały swoje kształty. Korus zaczął czytać słowa księgi w zapomnianym języku, lecz chłopak już go nie widział. Słyszał jedynie słowa dochodzące do niego jak przez grubą ścianę. Ognie świec oddalały się od jego osoby, stawały się odległymi gwiazdami błyszczącymi na ciemnogranatowym niebie. Rytuał Przywołania dobiegł końca. Agnar znalazł się w koszmarze nieznajomej dziewczyny.

Chłopak stał na łące, ponad nim rozpościerało się ciemne, nocne niebo. Lekki wiatr potrząsał jego włosami. Agnar był zdziwiony realnością przeżyć jakie doświadczał, patrzył na swe dłonie jakby niedowierzając temu co się wokół niego działo. Nie wiedział co ma zrobić dalej. Jedynym obiektem jaki widział, była prowadząca w nieznane droga, więc postanowił z niej skorzystać. Po kilku minutach doszedł do dziwnego miejsca. Drogi pokryte były kamieniem, wyrastały z nich ogromne, kamienne słupy. Miały okna, setki okien, więc chłopak pomyślał że są jakiegoś rodzaju budowlami. Obok niego stały dziwne, mechaniczne obiekty na kołach przypominające powozy. Wszędzie było cicho i ponuro. Agnar domyślił się że ten krajobraz jest znany dziewczynie, powstał z jej wspomnień. Kim ona była i z jak odległego miejsca musiała pochodzić? Nie chciał nawet o tym myśleć. Ważne było aby ją odnalazł i uratował. Taka było jego misja i tylko na niej musiał się skupić.

Illyana klęczała przed Mrocznym Jeźdźcem, miała zamknięte oczy. Czarna postać pochylała się na nią, wyciągała do niej rękę. Dziewczynie było obojętne to co się z nią zaraz miało stać, nie miała ochoty walczyć o swoją wolność. Nieśmiertelny dotykał ją stalową rękawicą a jego oczy płonęły krwistym blaskiem. Illyana poczuła ogromny chłód zalewający jej ciało. Wiedziała, że to już koniec. Zobojętnienie na wszystko dookoła sięgnęło zenitu, Illyana powoli stawała się sługą Nieśmiertelnego. Agnar zauważył dziewczynę i natychmiast pobiegł w jej stronę. Kiedy zobaczył czarną postać Jeźdźcy, zawahał się. Stanął w miejscu nie mogąc zrobić kroku. W tym samym momencie demon wyczuł nową osobę, która wtargnęła w jego mrok. Odwrócił się w stronę chłopaka i spojrzał na niego płomiennym wzrokiem. Przestraszony mężczyzna nie wiedział jak ma dalej się zachować. Mroczna postać była coraz bliżej, chłopak postanowił działać. Ostatni raz spojrzał w puste oczy klęczącej dziewczyny i rzucił się na Jeźdźca. Nieśmiertelny sięgnął w otaczający go mrok i wyjął z niego czarny jak noc miecz. Uderzył nim w powietrze. Agnar został dotknięty przez strumień mroku wytworzony bronią przeciwnika. Upadł na kolana. Pomyślał, że wszystko zostało stracone i nie tylko nie uratował dziewczyny, ale także skazał siebie na zagładę. Później przyszła już tylko całkowita obojętność na to co go otaczało i to co miało się z nim za chwilę stać. Oczy demona płonęły żarem a jego opancerzona ręka zbliżała się do twarzy chłopaka.

W prawdziwym świecie ciałem Agnara wstrząsnęły drgawki. Stary Korus na chwilę przestał recytować zaklęcia z księgi i szybko znalazł się przy swym przyjacielu. Nienaturalnie blada skóra chłopaka zdradzała że stał się ofiarą magii Nieśmiertelnego.

Mroczny Jeździec trzymał dłoń na sercu chłopaka i napełniał je mrokiem. Illyana, wciąż klęcząc przed widmem, patrzyła na całe zajście mętnym wzrokiem. Do jej świadomości dochodziły strzępy tego co się wokół niej działo. Widząc puste oczy chłopaka i jego oprawcę w jej pamięci zaczęły pojawiać się strzępy wspomnień. Rozmowa z Kitty i wycieczka do wesołego miasteczka, przeniesienie do innego świata, zupełnie jej obcego po raz drugi w jej życiu, strach przed tym że znów spotka ją los taki jakiego doświadczyła w Limbo oraz prawda która okazała się jeszcze gorsza od jej obaw. Ucieczka z nieznajomą kobietą z wielkiej kamiennej budowli, nocowanie w lesie, nic nie znaczące dla niej słowa: Falaria, Aranis... atak czarnego rycerza i ogromny ból jaki zadała jej broń jego ludzi. Zobaczyła siebie leżącą na dnie kanionu, ranną, połamaną. Widziała jak przez mgłę twarz młodego chłopaka, który ją uratował, zaniósł do ciepłego miejsca, gdzie opatrzono jej rany. Tego samego mężczyznę widziała teraz przed sobą - klęczał poddając się magii demona. Nie mogła na to pozwolić, musiała coś zrobić. Chłopak uratował jej życie a teraz zaryzykował własnym aby wyciągnąć ją z tego mrocznego miejsca. Wiedziała o tym, rozumiała każdy gest chłopaka bo była z nim połączona magiczną miksturą i rytuałem Przywołania. Zacisnęła pięści. Poczuła zbierającą się w niej energię. Bała się kontynuować gdyż nie wiedziała do końca co mogą zrobić z jej ciałem czary, którymi napełnił ją w dzieciństwie Belasco. Nie miała jednak wyboru. Jeśli nie przełamałaby mroku Jeźdźca Agnar straciłby życie a później także i ona. Sięgnęła głębiej do swego wnętrza. Po chwili wokół jej ręki zajaśniało bardzo jasne światło a w dłoni pojawił się miecz dusz. Oczy Agnara oświetlone jego blaskiem przestały być mętne, stały się znów żywe. Jasne światło pojawiło się wokół całego ciała dziewczyny. Uformowała się z niego błyszcząca zbroja.

W tym samym momencie w chacie Korusa Illyana otworzyła oczy. W wielu miejscach pokoju pojawiły się świecące dyski. Kilka z nich ścięło świeczki. Stary Korus widząc je upuścił z wrażenia swą księgę zaklęć.

Illyana stała naprzeciwko Jeźdźca, patrzyła na niego wyzywającym wzrokiem. Była przepełniona energią, była pewna że wygra stracie z demonem. Mroczny Rycerz rzucił się na nią z mieczem, nie mogąc znieść blasku zbroi. Illyana zatrzymała jego uderzenie. Następnie sama zaatakowała przecinając jego zbroję oraz widmowe ciało. Demon z ogromnym rykiem rozpłynął się w powietrzu pozostawiając po sobie jedynie chmurę pyłu. Dziewczyna czuła się wspaniale, jej umysł przepełniała radość oraz rządza dalszej walki. Cieszyło ją zadanie bólu kreaturze, żałowała że walka nie odbyła się w rzeczywistości, miała ochotę zanurzyć swój miecz w ciele prawdziwego Nieśmiertelnego. Agnar patrzył na nią z przerażeniem. Dłuższą chwilę czasu zajęło mu dojście do siebie i przypomnienie sobie po co naprawdę znalazł się w tym koszmarze.

- Dziewczyno! Posłuchaj, musisz wziąć mnie za rękę, musimy wydostać się z tego miejsca!

Illyana nie słuchała go. Szukała kolejnych przeciwników. Agnar chwycił ją za rękę, przyciągnął do siebie.

- Musisz pójść ze mną. Musimy wrócić do rzeczywistości!

Blondynka nie odpowiedziała mu, ale pozwoliła na to, aby ją poprowadził. Wkrótce razem udali się na kamienną drogę którą umysł chłopaka przybył tutaj z prawdziwego świata.

Starzec patrzył z przerażeniem na dyski rozświetlające wnętrze pokoju jego domostwa. Drapał się po brodzie nie wiedząc co ma czynić dalej. Dyski były dla niego jak i dla innych mieszkańców całego kontynentu rzeczą świętą, były znakami dawanymi przez Boga Światła. Tylko kapłani mieli prawo przebywać w ich otoczeniu, tylko oni wiedzieli gdzie się pojawiają. Każdy kto próbowałby sobie przywłaszczyć ich poświatę byłby najgorszym świętokradcą i na pewno sprowadziłby na siebie gniew Kapłanów Światła. Kim mogła być ta tajemnicza dziewczyna? Ona nie tylko przebywała z nim w świetle z dysków ale również sama je wytworzyła! Była więc świętą, sprowadzoną na ziemię aby przetestować starca? A może czarownicą która korzystała z magii jakiej nie wolno było znać zwykłemu człowiekowi? Starzec nie chciał się nad tym zastanawiać. Zauważył że twarz dziewczyny odzyskała barwy a jej oddech stał się równomierny. Udało Ci się Agnarze - pomyślał. Jestem z ciebie dumny - dodał po chwili lekko szepcząc te słowa. Zauważył że stan chłopaka także się poprawił a świetliste dyski znikły. Może były tylko omamem wywołanym przez opary z mikstury przywołania, niczym więcej niż grą świateł stworzoną przez palące się wszędzie świece. Korus pomyślał że musi dowiedzieć się o wiele więcej o młodej blondynce, ale postanowił że nie będzie wspominał o dyskach Agnarowi gdy ten odzyska przytomność bo to tylko sprawiłoby że stałby się wobec dziewczyny bardzo nieufny. Wyszedł do drugiego pokoju. W tym samym momencie obudził się Agnar. Usiadł na łóżku, spojrzał przez okno, zauważył że dzień powoli się kończy. Rytuał przywołania musiał trwać dużo dłużej niż mu się wydawało gdy był w świecie koszmarów. Przetarł ręką twarz, oczy piekły go od dymu wypalonych prawie do końca świec a gardło bolało od wypitej magicznej mikstury. Po chwili dezorientacji chłopak spojrzał w stronę Illyany. Dziewczyna spała spokojnie jak dziecko. Agnar przypomniał sobie całą sytuację sprzed kilku minut, przestraszył się. Bardzo szybko wstał z łóżka, zbyt szybko bo zakręciło mu się w głowie. Oparł się o ścianę i z bezpiecznej odległości rzucił wzrokiem na blondynkę.

- Kim ty jesteś! Czym ty jesteś! - mówił w jej stronę zdławionym głosem.

Poszedł w głąb chaty poszukać swojego starego przyjaciela. Zauważył że drzwi prowadzące na tył domu są otwarte. Zastał Korusa opartego o grube drzewo, palącego spokojnie fajkę i o czymś głęboko rozmyślającego. Mężczyzna widząc Agnara wyjął fajkę z ust i się uśmiechnął.

- Jesteś silniejszy niż to sobie wyobrażałem, tak szybko na nogach po rytuale?

- Ja... tamta dziewczyna... czym ona jest... może być niebezpieczna!

Stary przybrał poważny wyraz twarzy.

- Niebezpieczna?

- To co zobaczyłem w jej umyśle... jej wspomnienia, jej świat był dla mnie tak obcy, nawet w najdziwniejszych snach nie widziałem takich miejsc!

Korus skojarzył wizje umysłu dziewczyny z sytuacją jaka zdarzyła się podczas rytuału. Zaniepokoił się bardzo, ale nie dał tego po sobie poznać. Spokojnie podszedł do młodego przyjaciela.

- Może jest podróżniczką z daleka? Przecież nie znasz krain poza naszą wyspą i Taranią. Kto wie, jakie fantastyczne twory mogą znajdować się poza jej granicami?

- Wiem co mówię. To nie były sceny z naszego świata. Poza tym zdarzyło się coś niezwykłego, bardzo niezwykłego. Ja nie uratowałem jej z mroku Nieśmiertelnego, to ona mnie uratowała.

- Jak to?

- Kiedy demon popatrzył na mnie swoimi czerwonymi jak ogień oczami, stanąłem bez ruchu, nie mogłem nawet o niczym myśleć. Nieśmiertelny zbliżył się do mnie i wyciągnął swą dłoń w stronę mojej twarzy.

- Nieśmiertelny nawiązał z tobą kontakt?! Niedobrze, bardzo niedobrze...

Chłopak zdawał się słabnąć. Najwidoczniej wstał zbyt wcześnie po zakończeniu rytuału albo obrazy które sobie przypominał za bardzo nim wstrząsnęły.

- Ona włada magią, rozwiała widmo Jeźdźca swoim mieczem... - Agnar oparł się o drewnianą ścianę. Poczuł, że zaczyna tracić przytomność. Starzec pomógł mu wejść do chaty i ułożył go na obszernym fotelu. Sam włożył do ust fajkę i spojrzał przez otwarte drzwi. Mrużył oczy jakby próbując dostrzec coś w oddali.

- W co znowu wpakowałeś nas Agnarze... - pomyślał.

Grupa Azureusa opuściła niegościnne bagna żabo-ludzi i wędrowała drogą prowadzącą przez rozległą równinę. Dzień dobiegał do końca i niebo zaczerwieniło się od poświaty zachodzącego słońca. Na horyzoncie widać było słupy dymu, co oznaczało że port Aranis jest coraz bliżej. Myśli Azureusa zaprzątały wydarzenia ostatnich dni oraz tajemnicza przybyszka z innego świata o złotych włosach. Milczał planując sposób na odnalezienie jej i wykorzystanie do własnej sprawy. Tazia siedziała przy matce, której stan się pogarszał. Starsza kobieta wskazywała na coś palcami, mówiła niezrozumiałe zdania, próbowała recytować zaklęcia. Dziewczyna starała się ją uspokoić przy pomocy różnych czarów, gdyż leczniczy dotyk nie działał - mrok nieśmiertelnego wniknął zbyt głęboko w świadomość kobiety. Tazia postanowiła zwrócić się do mężczyzny.

- Z Arianą nie jest dobrze... może powinniśmy odwiedzić jakiegoś medyka w wiosce?

- Nie mamy na to czasu - odpowiedział chłodno Azureus.

- Czeka na mnie królowa a już i tak jestem spóźniony. Nie chcę by zaczęła węszyć wokół mojej osoby.

- Ale ona może nie przetrzymać morskiej podróży. Nie potrafię jej pomóc.

- Żaden lekarz z wioski jej nie pomoże. Została trafiona strzałą Mrocznego Rycerza. Tylko potężna magia może odczynić ten urok. Być może powinniśmy zostawić ją tutaj na pustkowiu... gdy mrok całkowicie ją pochłonie, stanie się nie-umarłą i dołączy do orszaku Jeźdźca.

Tazia skończyła rozmowę, gdyż wiedziała że jej towarzysz nie żartował. Był gotowy zostawić kobietę na środku odludzia przez które podróżowali. Czarnowłosa nie chciała aby znów zapanowała cisza.

- Azureusie... dlaczego dołączyłeś do Klanu Nocy?

- Przecież wiesz, że dokładnie z takiego samego powodu jak ty.

- Tak, ale dlaczego chcesz zmienić świat? Dlaczego chcesz go naprawić?

- Mój powód to moja prywatna sprawa. Nie będę się z tobą nim dzielił.

- Chciałam po prostu o czymś porozmawiać...

- Nie ma takiej potrzeby. Uspakajaj dalej swoją matkę bo gdy jej magia wymknie się spod kontroli, możemy mieć poważne kłopoty.

Dziewczyny zniechęciła się odpowiedzią mężczyzny. Usiadła obok Ariany i opuściła głowę. Nie miała ochoty na dalszą rozmowę z Azureusem. W oddali słychać było pohukiwanie sowy a niebo przybrało kolor granatowy. Nieprzyjemny, zimny wiatr przesuwał ciemne chmury zwiastujące nadciągający deszcz.

Illyana obudziła się z głębokiego snu. Boląca noga i posiniaczona reszta ciała przypominały jej że jest wciąż żywa. Podniosła głowę, zobaczyła drewniane ściany, świeczki, jakieś stare książki i dziwaczne naczynia. Próbowała usiąść. Zakręciło jej się w głowie i zrobiło strasznie niedobrze, więc zrezygnowała z tego i ponownie się położyła. Do jej głowy dochodziły wspomnienia ostatnich wydarzeń: porwanie z jej świata, starsza kobieta, słowo Falaria, ucieczka przed czarnym rycerzem, strzała przeszywające rękę, spojrzenie czerwonych jak krew oczu i tajemniczy chłopak chwytający ją za rękę. Nie mogła odróżnić rzeczywistych wspomnień od majaków gorączki i wizji która zatruwała jej umysł gdy leżała nieprzytomna. Po chwili zauważyła, że ktoś się na nią patrzy. Korus siedział obok niej na krześle i drapał się po długiej brodzie.

- Witaj w świecie żywych dziewczyno. Jak Ci na imię?

- Illyana... - blondynka odpowiedziała słabym głosem.

- Jestem Korus. Mój przyjaciel Agnar znalazł Cię ranną na skraju urwiska. Odpędził ludzi-żaby którzy mieli na ciebie ochotę i przyniósł do mnie.

- W takim razie muszę mu podziękować...

- Nie teraz. Pomógł Ci także w inny sposób i jest teraz bardzo zmęczony. Ty także musisz spać. Musisz nabrać sił, aby twoja noga zaczęła się goić.

- Goić?

- Jest złamana. Zrobiłem co mogłem, ale natury nie przyśpieszę. Jesteś uziemiona na tygodnie.

Dziewczyna skojarzyła ból ze swoim złamaniem.

- Gdzie ja jestem?

- U starego Korusa z lasu obok Aranis. Może dzień drogi od wioski.

- Ale gdzie dokładnie ...

- Na wyspie Aranis.

Illyana chciała pytać dalej, ale ugryzła się w język. Nie wiedziała kim był stary człowiek, nie mogła zdradzić niczego co jej się przytrafiło, gdyż nie wiedziała jak by zareagował. Nie wiedziała niczego o świecie w jakim się znalazła.

- A ty Illyano, nie jesteś stąd prawda? Nie jesteś z tych okolic?

- Nie. Jestem... podróżniczką... - dziewczyna musiała szybko wymyślić jakąś historię.

- Muszę dostać się do... Falarii. Płynęłam razem z pewną załogą, ale ktoś nas zaatakował. Udało mi się uciec w okoliczne lasy, ale zostałam ranna. Gdyby nie wy umarłabym tam - na dnie urwiska.

- Hmm, niezwykłe życie jak na tak młodą osobę. A mogę zapytać po co wędrujesz do tak odległej krainy?

- Ja... ponieważ... mam dla kogoś wiadomość... muszę spełnić pewną obietnicę. - blondynka szybko wymyśliła odpowiedź. Nie chciało jej się dalej rozmawiać. Była bardzo zmęczona a każdy ruch sprawiał, że przychodziła fala mdłości. Pragnęła usnąć i wypocząć. Starzec zauważył to. Postanowił zostawić dziewczynę samą.

- Śpij. Sen jest dla ciebie teraz najważniejszy.

Wyszedł z pokoju a Illyana obróciła się na drugi bok. Zamknęła oczy. Zasypiała wsłuchując się w krople deszczu, które coraz intensywniej uderzały w drzewa rosnące za oknem.

Grupa Azureusa dotarła do pierwszych zabudowań, kiedy wieczorny deszcz stał się prawdziwą ulewą. Duże krople spadały na zmęczone postacie wędrowców a kopyta końskie rozchlapywały wodę z błotnistych kałuż. Wokół drogi było kilka drewnianych budynków, w których paliło się światło a ludzie którzy nie zdążyli schować się przed deszczem wracali do swoich domów nie zwracając uwagi na podróżników. Ariana znów zaczęła zachowywać się niespokojnie. Stanęła na wozie, pomimo próśb swojej córki, aby schowała się pod parasolem z szarego materiału. Bełkotała coś niezrozumiałego, patrzyła w dal jakby wyczekując niebezpieczeństwa. W oddali słychać było grzmoty, niebo przecięła błyskawica. Ariana przestraszyła się, zakryła twarz rękami. Zobaczyła światło w okiennicach jednego z domów. Przypomniała sobie czerwone oczy Jeźdźca. Wpadła w panikę, zaczęła krzyczeć, zeskoczyła z wozu i pobiegła przed siebie. Ludzie zdziwieni zachowaniem kobiety stanęli i przypatrywali się jej pomimo ulewnego deszczu jaki padał na ich głowy. Azureus zdenerwował się, obawiał się że ich misja może zostać ujawniona przez dziwaczne zachowanie starej kapłanki. Zeskoczył z konia, dał znak swoim dwóm towarzyszom. Tazia bardzo szybko się przy nim znalazła.

- Uspokój ją, bo inaczej stanie się coś złego.

- Nie jestem w stanie! Mój dotyk leczniczy już nie działa! Nie wiem co mam robić!

Deszcz zmoczył całkowicie ubranie dziewczyny jak i jej długowłosego towarzysza.

Żołnierze Azureusa zdołali schwytać kobietę. Ona krzyczała i wyrywała im się z rąk. Wokół drogi zgromadziło się kilku mieszkańców wioski zaciekawionych całą sytuacją.

- Musisz użyć na niej czaru! - mężczyzna zwrócił się do Tazii przekrzykując uderzający grom.

- Mówiłam Ci, że mój dotyk już na nią nie działa!

- Nie mówię o tym. Znasz inny czar.

- Jaki?

- Uśpienie.

Tazia zamknęła oczy. Była zdegustowana propozycją Azureusa.

- To czar ofensywny. Stosowany przeciwko potworom i szalejącym dzikim zwierzętom. Jak mogłabym...

- Musisz. Inaczej ja uciszę Arianę mieczem.

Dziewczyna zacisnęła pięści. Poczuła na sobie zimno przemoczonych ubrań. Azureus położył dłonie na jej ramionach.

- Tazia. Ariana jest wiedźmą. Jeśli zacznie rzucać zaklęcia będziemy mieli problemy.

Czarnowłosa zrozumiała. Podeszła do swej matki próbującej wyrwać się trzymającemu ją żołnierzowi. Rozpostarła dłoń w pobliżu jej głowy szepcząc „Śpij”. Kobieta powalona magią zamknęła oczy i opuściła głowę. Upadła by w błoto, gdyby nie podtrzymujący ją mężczyzna. Azureus odwrócił się to zgromadzonego tłumu.

-Ludzie! Wracajcie do swoich domów! Nie ma tu niczego do oglądania! Ta kobieta jest wariatką! Stara czarownica rzuciła na nią urok, który odebrał jej rozum! Wędrujemy do Tarani aby Kapłan obdarował ją łaskami naszego Pana i uleczył jej chorą duszę! Rozejść się ludzie!

Mieszkańcy powrócili do swoich domów.

- Ruszajmy. Już niedługo powinniśmy dotrzeć do portu.

- Nie. Tutaj jest gospoda. Odpoczniemy. Zjemy coś, wypijemy i posiedzimy przy ogniu - powiedziała stanowczo Tazia.

- Nie mamy na to czasu.

- Nie obchodzi mnie to! Ledwo stoję na nogach od ciągłej drogi i rzucania zaklęć. Poza tym pada deszcz, jestem cała przemoczona. Muszę odpocząć. Myślę, że twoi wojownicy też tak uważają.

Dwaj mężczyźni uśmiechnęli się do niej, ale nie odezwali ani jednym słowem.

- Moi żołnierze znają swoje obowiązki. Ruszamy.

- Odpoczniemy przez noc, ruszymy z samego rana.

Azureus zmierzył wzrokiem dziewczynę. Był na nią wściekły. Wyjął z pochwy miecz.

- Sprzeciwiasz mi się?!

- Tak. - odparła Tazia. Zacisnęła pięść gromadząc wokół niej resztki energii magicznej. Mężczyzna widząc to schował swój oręż.

- Dobrze. Idziemy przenocować w gospodzie. Ale pamiętaj że nie masz żadnej ochrony. Ty i twoja matka. A takie miejsce roi się od degeneratów i bandytów...

Długowłosy ruszył w kierunku gospody.

- Nie ma tu nikogo z kim bym sobie nie dała rady.

Tazia i pozostali członkowie grupy, niosący nieprzytomną Arianę podążyli za nim.

Wewnątrz oberży „Pod Tłustym Wieprzem” panował duży ruch. Oprócz stałych bywalców przybytku bawiło się tu wielu podróżnych kupców, którzy znaleźli w gospodzie schronienie przed deszczem. Większość stołów była zajęta przez pijących piwo i jedzących dymiące jeszcze dania. Słychać było donośny śmiech trzech wąsatych wieśniaków zabawianych przez stare jak świat miejscowe prostytutki. Gruby barman krzątał się wokół beczek stojących w kącie sali a jego równie tłusta małżonka roznosiła trunki gościom przybyłym z dalekich stron. Na drugim końcu pomieszczenia pijany bard próbował przekrzyczeć tłum swoją balladą o czynach bohaterskich jakiejś nieznanej nikomu osoby. Grupa Azureusa zajęła nieduży stół położony w kącie sali, tuż przy palącym się kominku. Jeden z żołnierzy posadził nieprzytomną Arianę na drewnianym taborecie i oparł ją o ścianę. Gruba kobieta zauważyła nowo przybyłych gości i natychmiast do nich podeszła. Nachyliła się nad Azureusem i spojrzała mu głęboko w oczy. Była strasznie brzydka, jej twarz przypominała świński ryj. Być może nazwa karczmy została nadana na cześć żony właściciela.

- Czego sobie życzysz kochanie? - zapytała kobieta.

Azureus popatrzył na nią mrożącym krew w żyłach wzrokiem. Gruba odsunęła się na odległość kroku.

- Ciepłe jedzenie dla mnie i dla moich towarzyszy. Dwa pokoje na noc, dla mnie i moich żołnierzy oraz towarzyszących nam kobiet.

- Dobra. Żarcie mogę Ci przynieść kochanie. Resztę musisz załatwić z moim mężusiem.

Kobieta odeszła od mężczyzny przeciskając się grubym tyłkiem obok siedzącego przy sąsiednim stoliku brudnego brodacza.

Tazia zbliżyła się do kominka aby ogrzać się od jego ciepła. Kątem oka spoglądała na śpiącą w kącie matkę a także na swoich towarzyszy. Miała ponury nastrój ponieważ po raz kolejny pomiędzy nią a Azureusem wywiązał się konflikt i tym razem o mało co nie doszło do jego siłowego rozwiązania. Była bardzo słaba i kręciło jej się w głowie, chciała jak najszybciej coś zjeść a później położyć się do łóżka. Azureus wydawał się jej być w pełni sił pomimo wszystkiego co spotkało ich przez kilka ostatnich dni. Podziwiała to a jednocześnie ją to niesamowicie przerażało. Kim on był naprawdę, jaka była jego przeszłość, czy słusznie postąpiła podążając jego drogą? W przeciwnym końcu sali siedział jakiś grubas. Był całkowicie łysy, miała nalaną, ociekającą potem twarz. Popijał piwo i co chwilę spoglądał w kierunku dziewczyny. Gruba kobieta przyniosła pieczęć i położyła ją na stole. Żołnierze rzucili się od razu do jedzenia. Azureus popatrzył na Tazię. Czarnowłosa natychmiast wróciła do stolika i także zabrała się za pieczeń. Łysy nie odrywał od niej wzroku. Z lubieżnym uśmiechem oblizywał krawędź kufla piwa.

Po zakończeniu uczty grupa Azureusa udała się na piętro gospody. Żołnierze pomogli wnieść Arianę do pokoju zajętego przez Tazię a później sami wrócili na dół aby spić się krasnoludzkim piwem korzennym i posłuchać ballad o czynach bohaterskich śpiewanych przez miejscowego minstrela. Azureus gdzieś zniknął a dziewczyna postanowiła iść spać. Zamknęła drzwi wynajętego pokoju i przekonawszy się że nikt jej nie podpatruje przez okno użyła na sobie i swoje matce zaklęcia. Woda wyparowała z ubrań obu kobiet. Tazia poczuła się bardzo słabo po rzuceniu czaru i wiedziała, że musi się przespać, aby nie zachorować. Położyła się w ubraniu na jednym z łóżek. Schowała pod poduszkę swój sztylet z szafirem. Poczuła że powoli odpływa w świat marzeń sennych.

Była już późna noc. Większość gości opuściła karczmę. Niektórzy z nich byli jednak zbyt pijani by się podnieść, więc spali na swoich stolikach wbrew piskliwemu krzykowi grubej żony karczmarza. Żołnierze Azureusa grali w karty z brodaczem i bardem. Spocony grubas który patrzył na Tazię z trudem wstał od swojego stolika. Wolnym krokiem zbliżył się do schodów i wszedł po nich na piętro. Idąc ostrożnie przez ciemny korytarz dotarł do pokoi zajętych przez gości. Wyjął z kieszeni wytrych i zaczął nim grzebać w drzwiach jednego z nich. Wszedł do pomieszczenia. Kiedy wytężył wzrok, zauważył śpiącą Tazię. Światło księżyca padało na jej ładną twarz. Grubas uśmiechnął się a z jego ust spłynęły krople śliny. Wyjął z kieszeni woreczek i cichutko podszedł do dziewczyny. Tazia wyczuła, że ktoś się nad nią nachyla, pomimo zmęczenia podniosła się sięgając jednocześnie po sztylet. W tym samym momencie łysy dmuchnął jej w oczy czerwonym proszkiem z woreczka. Czarnowłosej zakręciło się w głowie, zalała ją fala gorąca i słabości. Bezładnie upadła na łóżko. Wiedziała co się wokół niej dzieło ale nie mogła zrobić nawet małego ruchu, zaczęła tracić przytomność. Grubas znów się uśmiechnął. Zdjął spodnie ukazując brudne genitalia. Tłustymi rękami rozstawił nogi dziewczyny, próbował zdjąć z niej ubranie. W pewnym momencie poczuł chłód na szyi, więc powoli się odwrócił. Stał przed nim pogrążony w ciemności Azureus i przystawiał mu do gardła swój miecz. Szafir na rękojeści lśnił w mroku nocy.

- Zostaw ją śmieciu. Natychmiast!

Gruby poczuł że oblewa się zimnym potem.

- Ubierz się ścierwo, ale powoli.

Zboczeniec szybko podciągnął spodnie. Pobiegł w kierunku drzwi. Azureus zastawił mu drogę.

- Wynoś się stąd i ukryj w najgłębszej dziurze. Jeśli jeszcze kiedyś zobaczę cię choćby w oddali, moja stal spotka się z twoim przyrodzeniem.

Kiedy grubas uciekł, długowłosy wrócił do Tazii. Odetchnął z ulgą widząc, że nic się jej nie stało. Przyjrzał się woreczkowi leżącemu na łóżku i rozsypanemu dookoła proszkowi. Podszedł do okiennic, otworzył je szeroko. Wziął dziewczynę na ręce i stanął z nią przy otwartym oknie.

- Świeże powietrze dobrze ci zrobi. Pył sprawia że zmysły odmawiają posłuszeństwa, ale szybko wietrzeje. Jesteś bezpieczna.

Będąc przekonanym o tym, że Tazia jest nieprzytomna mocno przytulił ją do siebie.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.