Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Podróż

Rozdział 3

Autor:Kh2083
Gatunki:Fantasy
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2010-02-01 12:15:24
Aktualizowany:2010-02-01 12:15:24


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rozdział 3

Następnego dnia Illyana obudziła się o bardzo wczesnej porze. Wewnątrz pokoju w którym spędziła ostatnią noc panował lekki półmrok, ponieważ Słońce nie zdążyło jeszcze wstać zza horyzontu. Dziewczyna ogarnęła wzrokiem pomieszczenie i okazało się, że stara księga oraz świeczki zostały już wyniesione z pokoju. Czuła się już znacznie lepiej i jej umysł nie był zmącony przez gorączkę i czary Mrocznego Jeźdźca. Z trudem usiadła na łóżku, ponieważ bolało ją całe ciało. Próbowała wstać i wówczas przenikliwy ból przypomniał jej o złamanej nodze. Zalała ją fala gorąca, więc znów musiała się na chwilę położyć. Przez chwilę przyszło jej na myśl, że tym razem nie będzie mogła wydostać się z całkowicie obcego jej świata i łzy napłynęły do jej oczu. Szybko odpędziła złe myśli przypominając sobie słowa Ariany o krainie zwanej Falarią- miejscu z którego mogła wrócić na Ziemię. Wiedziała, że musi zaufać osobom które ją uratowały i poprosić je o pomoc w dostaniu się do Falari. Zauważyła leżący przy ścianie sękaty kostur. Uśmiechnęła się na myśl o tym, że starszy człowiek który się nią zaopiekował pomyślał także o tym. Pomagając sobie kosturem wstała z łóżka. Była bardzo słaba, cały czas kręciło się jej w głowie. Postanowiła wyjść z ciasnego pokoju na świeże powietrze. Wkrótce znalazła się przed chatą. W okolicy zalegała gęsta mgła, słychać było skrzeczenie dochodzące gdzieś z pobliskiego lasu. Illyana przeszła kilka kroków, lecz ból nogi nie dawał jej spokoju. Zauważyła wystający z trawy szeroki kamień. Usiadła na nim i odrzuciła drewnianą laskę. Przypomniała sobie spotkanie z Arianą, chwilę gdy kobieta kilka razy dotknęła jej ciała i za pomocą tego dotyku ją leczyła i uspakajała. Kapłanka powiedziała, że dziewczyna ma w sobie ogromną magię, którą potrafi się posługiwać. Blondynka pamiętała jak stara nauczyła ją w jaki sposób rozniecać ogień, pamiętała jak o mało nie spaliła lasu. Bała się samej siebie i tego co obudziło się w niej gdy przekroczyła granicę obcego jej świata. Nie chciała używać zdolności, których nie rozumiała ale zdała sobie sprawę, że musi zaryzykować i spróbować wyleczyć swoją nogę. Nie mogła czekać tygodni zanim jej kość sama by się zrosła. Przyłożyła dłoń do nogi. Zamknęła oczy. Zaczęła myśleć o tym jak bardzo chce aby jej rany wyleczyły się, wyobrażała sobie samo naprawiające się ciało. Zaczęła emanować poświatą, było jej ciepło i przyjemnie. Uśmiechała się sama do siebie. Kiedy żar stał się dużo większy, szybko uniosła rękę znad łydki. Ze zdumieniem stwierdziła że ból ustał. Rany na jej głowie zagoiły się, nie miała także żadnych innych zadrapań. Zdjęła z głowy bandaż, zeskoczyła z kamienia na trawę. Ze zdziwieniem i radością zauważyła że jej noga jest zupełnie zdrowa. Słysząc skrzypnięcie drzwi instynktownie się odwróciła. Spotkała pełen złości wzrok Agnara.

- Hej, to pewnie tobie powinnam podziękować za to, że jeszcze żyję. - dziewczyna chciała zacząć rozmowę.

- Kim ty jesteś? - zapytał chłopak. Zrobił kilka kroków w jej stronę.

- Widziałem wszystko co się tutaj przed chwilą działo. Taka młoda kobieta nie może posługiwać się potężną magią, chyba że zdobyła ją inaczej niż przez długoletnią naukę.

- Jestem... bardzo dobrą i pojętną uczennicą. - Blondynka szybko wymyśliła odpowiedź.

- Nie odejdę stąd dopóki nie otrzymam od Ciebie wyjaśnień. Kim jesteś, skąd pochodzisz i co robiłaś na naszych ziemiach kiedy dopadł cię Mroczny Jeździec! I nie opowiadaj mi bajek o wyprawie morskiej, bo słyszałem już o tym od Korusa. Chcę prawdy. - Agnar był stanowczy, nie zamierzał rezygnować.

- Prawdy... muszę tylko jak najszybciej dostać się do Falarii. Jeśli wskażesz mi drogę - odejdę, już mnie więcej nie zobaczysz...

- Nie pozwolę Ci odejść dopóki nie dowiem się prawdy. Skąd jesteś, czym były te kamienne budowle, które zobaczyłem w twoim koszmarze? Co dokładnie wydarzyło się wtedy gdy Nieśmiertelny próbował mnie dotknąć? Mów prawdę!

- Jeśli powiem Ci prawdę, nie uwierzysz mi...

- W takim razie już znam odpowiedź. Jesteś czarownicą władającą czarną magią, inaczej nie bałabyś się wyjaśnień!

Agnar wyjął miecz z pochwy. Ruszył w stronę dziewczyny.

- To nie tak! Illyana próbowała coś do niego powiedzieć, ale wiedziała że już jej nie słuchał. Chłopak zaatakował ją mieczem. Blondynka podświadomie przywołała z nicości swój oręż. Sparowała nim uderzenie Agnara.

- Zabiję Cię zanim zatrujesz mój umysł czarownico!

- Nie mam zamiaru Ci niczego robić! Nawet nie wiem gdzie jestem!

- Dość kłamstw, wiedźmo!

Illyana z trudem powstrzymywała ataki chłopaka. Była osłabiona przez czar, który musiała na sobie użyć parę minut wcześniej.

- Co wy robicie! - rozległ się głos starego Korusa. Dziewczyna i Agnar jednocześnie spojrzeli w stronę wzgórza. Zauważyli dziadka zbiegającego po trawiastym zboczu. Miał rozwiane włosy i brodę a z jego torby wysypywały się uzbierane na łąkach zioła. Starzec znalazł się przy młodych.

- Nie można zostawić was nawet na chwilę! Musicie od razu się zabijać?! - zapytał zniesmaczony sytuacją.

- Korusie! Uratowałem czarownicę! Muszę podciąć jej gardło zanim rzuci na nas urok!

- Nie mam zamiaru rzucać na was czegokolwiek! Chcę tylko ruszyć w dalszą drogę!

- Widziałem Korusie jak ta wiedźma sama wyleczyła sobie nogę! Czarami!

- Odłóżcie te miecze! - dziad krzyknął najgłośniej jak potrafił.

Agnar niechętnie schował miecz do pochwy. Odsunął się od dziewczyny. Illyana rozluźniła się a jej srebrny miecz rozpłynął się w powietrzu.

Korus dotknął ramienia dziewczyny kościstą dłonią. Spojrzał na młodego przyjaciela.

- Pójdziemy na śniadanie a nasz gość na pewno nam o sobie opowie. Całą prawdę. - mrugnął do blondynki.

W drewnianej izbie rozchodził się zapach będący pomieszaniem mokrego drewna z gotującym się w kuchni obok mięsem królików. Pomimo ładnej pogody panował tam półmrok, bo grube nie do końca odsunięte zasłony nie pozwalały światłu przedostać się do środka. Przestrzeń napełniona była śpiewem leśnych ptaków. Illyana siedziała na drewnianym taborecie niespokojnie rozglądając się dookoła. Wydarzenia ostatnich dni niezwykle zmęczyły ją psychicznie. Dziewczyna wiedziała że gdyby nie lata spędzone w Limbo u boku Belasco i jego demonów już dawno by się załamała. Na drugim końcu pokoju siedział Agnar. Był wściekły na starca, za to że nie wyrzucił blondynki z domu i przez to on musiał przebywać z nią pod jednym dachem. Bał się jej zdolności, bał się tego co zobaczył w wizji, nienawidził ją za to, że przez nią stał się celem Nieśmiertelnego Jeźdźca. Stary Korus wyszedł z kuchni z garnkiem pełnym ugotowanego gulaszu z mięsa. Położył go delikatnie na stole po czym wrócił po trzy drewniane łyżki. Dziewczyna wolno wysunęła rękę w kierunku jednej z nich. Stary uśmiechnął się do niej i przysiadł do stołu.

- Jedz, bardzo dobre. Świeże. - zanurzył łyżkę w gulaszu patrząc na blondynkę. Agnar nie ruszył się z miejsca. Patrzył na Illyanę z obrzydzeniem.

- Chodź tutaj! Bo ci wszystko zjemy! - starzec ponaglał go do jedzenia.

- Nie jestem głodny. Poszedłbym stąd już dawno, gdyby nie to że muszę cię chronić Korusie - odparł chłodno chłopak i odwrócił się do ściany.

- Jak chcesz! Będzie więcej dla nas - oznajmił Korus puszczając oko do Illyany. Poczekał aż dziewczyna skończy jeść i postanowił zacząć rozmowę.

- Skoro już nie jesteś głodna, opowiesz mi kim jesteś, po co tutaj przyjechałaś i dokąd zmierzasz. Ale musisz powiedzieć całą prawdę, inaczej nie będę mógł ci pomóc.

- Postaram się, ale sama nie wiem co się wokół mnie dzieje. Nie rozumiem dlaczego porwano mnie tutaj.

- Porwano? Zapytał starzec.

- Tak... pochodzę z innego... bardzo odległego miejsca. Na pewno tam nigdy nie byłeś i nigdy o nim nie słyszałeś.

- To by tłumaczyło twoje dziwne odzienie - dziadek odparł uśmiechając się.

- Kilka dni temu żyłam w swoim mieście i nagle, nie wiem w jaki sposób znalazłam sie tutaj. Pojawiłam się tam - dziewczyna wskazała palcem przez okno na znajdujące sie w oddali góry.

- To było okropne... jakaś kobieta w białym ubraniu, miała chyba na imię Ariana porwała mnie twierdząc że nie miała wyboru. Potem wszystko zaczęło się pogarszać. - w oczach Illyany pojawiły się łzy.

- Znalazłam się w obcym miejscu, musiałam uciekać wraz z tamtą kobietą, jacyś dziwni ludzie których nigdy wcześniej nie spotkałam próbowali mnie zabić. Spadłam ze skały, połamałam się... - blondynka zaczęła płakać.

- Złapała mnie choroba i dziwny sen w którym widziałam tego przerażającego potwora o czerwonych oczach.

Illyana rozpłakała się. Korus podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu.

- Żyjesz i to jest najważniejsze dziewczyno. Powinnaś podziękować bogom za taki akt łaski. Illyana chciała wykrzyczeć swoje obawy co do tego że już nigdy nie wróci do domu, wyżalić się że już kiedyś w życiu spotkało ją coś takiego, ale nie mogła. Nie chciała zdradzić kim naprawdę była i jakie posiadała zdolności. Nie miała pojęcia jak zareaguje na taką informacje człowiek, który był dla niej tak bardzo życzliwy. Opuściła głowę zanosząc się płaczem. Stary przytulił ją mocno. Chłopak szybko do nich podszedł. Podniósł głowę Illyany, popatrzył ze złością na jej załzawione oczy.

- Mnie nie omamisz swoimi łzami czarownico! Jeśli rzeczywiście jesteś taką niewinną ofiarą, to jak wytłumaczysz to co zrobiłaś w wizji! Czym jest twój miecz! Dlaczego umiesz używać tak potężnych czarów? W twoim wieku to nie powinno być możliwe... chyba że, jesteś wiedźmą!

- Agnarze! Uspokój się! Nie widzisz, że to dziecko jest przerażone! - stary uniósł się gniewem broniąc dziewczynę przed przyjacielem.

- Ja potrafię sama się obronić! - Illyana powstrzymała starca i stanęła naprzeciwko chłopaka. Wytarła łzy z oczu, wiedziała że musi być silna. Pomyślała że magia jest w tym świecie czymś naturalnym i dlatego nie będzie miała trudności w wymyśleniu niegroźnego kłamstwa.

- Miecz jest prezentem od mojego nauczyciela. Nie oddam go nikomu, nie mogę bo jest częścią mnie.

Korus z zaciekawieniem słuchał monologu dziewczyny.

- Nazywa się Mieczem Dusz i mogę go przywoływać kiedy tylko coś mi zagraża. To samo dotyczy zbroi. Mój nauczyciel bardzo o mnie dbał, wiedział że kiedyś może mi się przytrafić coś złego.

Agnar patrzył na twarz blondynki surowym wzrokiem.

- Jeśli jesteś uczennicą sztuki magicznej w jaki sposób zdołałaś się tak szybko wyleczyć dzisiaj rano?

- Nie mam pojęcia! To było dla mnie takim samym zaskoczeniem jak dla ciebie! Może to miejsce na mnie tak wpływa? Może zrobiła mi coś Ariana, kobieta, która mnie porwała?! Nie wiem co się ze mną dzieje od tamtego czasu!

Agnar opuścił wzrok. Zacisnął pięści.

- Naprawdę chcesz odejść stąd jak najszybciej? Zapytał.

- Tak! Ariana powiedziała mi że muszę dostać się do miejsca zwanego Falarią. Tam podobno jest ktoś kto pomoże mi wrócić do mojego świata! W tej chwili to jest moje największe i jedyne marzenie. Nie dbam o to co się tutaj dzieje i nie mam zamiaru Ci w żaden sposób zaszkodzić. Pozwól mi stąd odejść i już więcej mnie nie zobaczysz! Słowo!

Chłopak odsunął się na kilka kroków. Oparł się o ścianę.

- Dobrze. Zabieraj się stąd jak najprędzej. Nie będę Cię zatrzymywał. Staniesz się problemem kogoś innego, ale mnie to już nie obchodzi.

Illyana spojrzała na niego surowo. Odzyskała pewność siebie.

- Od początku mi o to chodziło.

Korus zbliżył się do dziewczyny szeroko się uśmiechając.

- W końcu zrozumiał. To najważniejsze. Teraz musimy pomóc Ci przygotować się do drogi.

Dotknął ręką poszarpanej koszuli dziewczyny.

- Ale nie możesz podróżować tak ubrana. Zaraz znajdę ci coś odpowiedniego.

Dziadek wziął blondynkę pod rękę i wyprowadził do sąsiedniego pokoju.

Okolice gospody "Pod Tłustym Wieprzem" powolutku budziły się do życia. Oprócz jednego, śpiącego w przydrożnym rowie pijaka nie było widać żywej duszy. Gdzieś z oddali dochodziło szczekanie psa i dźwięki wydawane przez jakieś trudne do zidentyfikowania zwierzę. Tazia wyszła przed gospodę bardzo wcześnie. Nie pamiętała co działo się z nią ostatniej nocy, bolała ją głowa i bardzo słabo się czuła. Pomyślała, że poranne powietrze lepiej jej zrobi. Usiadła na drewnianej ławie, położyła głowę na stoliku i zakryła twarz rękami. Próbowała przypomnieć sobie co działo się kilka godzin wcześniej, ale każda myśl o tym sprawiała że ból się nasilał. Dziewczyna miała dość wyprawy z Azureusem, pragnęła tylko tego, by znów znaleźć się na kontynencie i odpocząć. W jej umyśle pojawiły się obawy co do tego czy dobrze zrobiła wybierając taką drogę, lecz wiedziała że nie ma już odwrotu. Powoli wstała od ławki i zaczęła iść w kierunku drogi. Kręciło jej się w głowie, było zimno pomimo dość ciepłej temperatury powietrza. Usłyszała czyjeś kroki i odwróciła się instynktownie. Naprzeciwko niej stał Azureus. Miał na sobie jasny strój z symbolem złotego orła na piersi. U boku miał przypięty miecz z wyrzeźbionym słońcem a na jego plecach powiewała biała peleryna.

- Widzę że już jesteś na nogach. To dobrze, musimy zaraz wyruszać do portu.

- Dzisiaj jesteś rycerzem światła, sługą Królowej... - powiedziała cicho czarnowłosa.

- Tak, w porcie czeka na nas galeon, nasza nieobecność w Tarani musi dobiec końca bo inaczej pojawią się co do nas podejrzenia. Ty też musisz się przebrać. Czerń nie kojarzy się tam zbyt dobrze.

- Tak, oczywiście - odparła Tazia. Zachwiała się na nogach.

- Co Ci się dzieje?

- Nie wiem, odkąd wstałam bardzo źle się czuję. Potwornie boli mnie głowa.

Azureus zmartwił się. Pamiętał co wydarzyło się w nocy.

- Próbowałaś użyć na sobie czaru leczenia?.

- Nic nie daje... w ogóle mam pustkę w głowie. Nie wiem co robiłam wieczorem i w nocy.

- Może zbyt częste używanie magii cię wyczerpało?

- Pierwszy raz tak źle się czuję... nie wiem co może być przyczyną.

- Spokojnie się przebierz i odpocznij. Ja obudzę moich ludzi i każę im zająć się twoją matką. I obiecuję że nie stanie jej się krzywda.

- Dziękuję... - odparła czarnowłosa i skierowała się do gospody. Była spokojna o matkę, bo wiedziała że Azureus jest honorowy i nie łamie danego słowa.

Mężczyzna odwrócił się. Zauważył że za gospodą chowa się jakiś człowiek. Podszedł bliżej i zorientował się że jest to ten sam gruby zboczeniec, który w nocy próbował zgwałcić dziewczynę. Pobiegł w jego kierunku. Spocony łysoń nie miał szans na ucieczkę. Azureus rzucił nim o ścianę. Nachylił się nad nim.

- Ona choruje... przez ciebie śmieciu! Zapłacisz mi za to!

- Ja nie wiedziałem! Przysięgam! Nie wiedziałem! Przysięgam! Nie wiedziałem że jesteście z Tarani, nigdy bym nie śmiał Panie!

Gruby był przerażony. Pot zalał jego okrągłą twarz. Patrzył ze strachem na orła widniejącego na piersi Azureusa.

- Odpokutuję mój grzech! Przysięgam! Już jutro wybiorę się na pielgrzymkę do Świątyni i złożę dary w ofierze, tylko okaż mi łaskę Panie!

Azureus słysząc słowa o świątyni wpadł w złość. Kopnął z całych sił między żebra grubasa. Chwycił jego głowę i uderzył nią o ścianę. Słychać było trzask łamanego nosa.

- Jeśli jej stan będzie się pogarszał, ja znajdę ciebie i wszystkich którzy mają dla ciebie jakiekolwiek znaczenie i zetnę im głowy, rozumiesz? Bez względu na to czy będą starcami czy nowo narodzonymi!

Grubas ukrył twarz za dłońmi, nie był w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Azureus odszedł od niego czując wyraźne zadowolenie.

Illyana szybko przebrała się w rzeczy które przygotował dla niej stary Korus - zieloną koszulę z krótkim rękawem z tkaniny oraz spodnie z takiego samego materiału i skórzane buty. Oglądała plecak, który także zostawił dla niej stary człowiek. Swoje ubranie zostawiła na łóżku, pomyślała że być może kiedyś po nie wróci.

Tymczasem Korus i Agnar siedzieli po drugiej stronie chaty w ulubionym lesie starego człowieka.

- Wreszcie pozbyliśmy się towarzystwa tej przynoszącej pecha czarownicy - chłopak był zadowolony z rozwoju sytuacji. Dziadek poprawił swoją brodę, spojrzał na przyjaciela jakby obawiając się kolejnego zdania które miał za chwilę wypowiedzieć.

- Rzeczywiście... ja wkrótce przestanę cieszyć się jej towarzystwem, ale ty mój drogi Agnarze, ty będziesz miał przyjemność przebywać z nią dużo dłużej. - Uśmiechnął się szeroko. Agnar zacisnął pięści.

- Co takiego?! Oznajmił podniesionym głosem.

- Wyruszysz razem z nią w podróż do Falari. Już przygotowałem dla ciebie konia i wszystkie inne potrzebne przedmioty.

- Czy ty postradałeś zmysły starcze! Ona musiała rzucić na Ciebie urok!

- Uspokój się. Moje zmysły są tak samo sprawne jak przed tygodniami. Nie musisz martwić się o stan mojego umysłu, zapewniam cię, że wszystko z nim w porządku. Usiądź a ja wytłumaczę ci sytuację.

Chłopak niechętnie spełnił prośbę Korusa. Wiedział że i tak mu odmówi.

- Po pierwsze: Jej niezwykłe zdolności oraz opowieść którą nam przedstawiła sugerują, że może być kimś wyjątkowym dla tego świata. Powiedziała że pojawiła się na szczycie góry a to oznacza że musiała znaleźć się w świątyni świetlistych dysków. Czy nie pomyślałeś że ona może być chodzącą przez dyski, świętą o jakich opowiadają nasze legendy?

- To tylko opowieści Korusie.

- Może i tak , ale musi być w tym dużo prawdy. Nie chcesz chyba ryzykować tego, że naprawdę była jedną ze świętych a ty odmówiłeś jej pomocy?

Agnar zastanowił się na słowami starego przyjaciela. Przypomniał sobie jak dziewczyna z łatwością rozwiała mroczne widmo Jeźdźca, jak szybko sama się wyleczyła.

- Pomyśl sobie, że ona jest zagubiona, sama, zupełnie nie zna miejsca w jakim się znalazła. Czy wiesz ilu ludzi będzie chciało ją skrzywdzić? Wykorzystać jej niezwykłe zdolności? Zaczynając od tych którzy ją porwali w nieznanym nam celu. Czy wiesz jakie zniszczenia może spowodować jej siła w nieodpowiednich rękach? Ona musi mieć przewodnika, który pokaże jej co jest dobre a co złe w naszej krainie. Po drugie to młoda kobieta. Pojawiła się na twojej drodze, więc powinieneś ją chronić i jej pomagać. Jako strażnik składałeś chyba taką przysięgę?

Agnar słuchał dalszej opowieści nie przerywając swojemu przyjacielowi.

- Ostatnia sprawa... dotyczy ciebie. Zostałeś naznaczony przez Nieśmiertelnego, spojrzałeś w krwistą czerwień jego oczu. Jak myślisz, ile dni minie zanim on przybędzie i będzie chciał dołączyć Cię do swojego orszaku? Nie masz szans w starciu z nim w pojedynkę. Widziałeś jednak jak Illyana zniszczyła jego widmo. W tej chwili najbezpieczniejsze miejsce w jakim możesz być jest przy jej boku. W ten sposób możecie sobie pomóc nawzajem a ty być może dowiesz się jakie jest jej zadanie w naszej krainie.

Agnar nie protestował. Patrzył przed siebie myśląc o wszystkim co wydarzyło się od chwili gdy znalazł ranną dziewczynę na dnie wąwozu i obronił ją przed grupką żabo-ludzi. Starzec z niepokojem oczekiwał jego odpowiedzi. W pewnym momencie na polanie pojawiła się Illyana.

- Jestem gotowa do drogi. Przyszłam się z wami pożegnać i jeszcze raz podziękować za to, że uratowaliście mi życie.

Agnar przeszedł obok niej bez słowa, zatrzymał się i odwrócił.

- Musimy ruszać jak najszybciej. Będzie dobrze jeśli uda nam się dotrzeć do wioski przed zmrokiem.

Dziewczyna zdziwiła się a brodacz bardzo ucieszył.

- Jadę z tobą. Ktoś musi chronić wszystkich tych, którzy spotkają Cię na swojej drodze. Idę przygotować dla nas konie.

Chłopak zniknął w drzwiach do chaty. Po chwili znów się w nich pojawił.

- Ale pamiętaj, żebyś za bardzo się do mnie nie zbliżała. Ja potrafię naprawdę szybko wyjąć miecz z pochwy.

Grupa Azureusa przybyła do niewielkiego portu. Większość domów była w tej okolicy drewniana, jedynie kilka zabudowań wykonanych było z kamienia. Przypominały one okrągłe wieże i należały do bogatszych mieszkańców portowego miasteczka. Towarzysze Azureusa ubrani byli w takie same jasne stroje jak ich przywódca a Tazia miała na sobie białe ubranie z lekkiej tkaniny. Jej matka szła obok mężczyzn z opuszczoną głową mamrocząc coś pod nosem. Tazia czuła się znacznie lepiej niż nad ranem, ale wciąż była osłabiona i kręciło jej się w głowie. Była bardzo blada na twarzy. Azureus co chwilę spoglądał na nią sprawdzając jej stan zdrowia. Wciąż nie mógł pozbyć się uczucia strachu o stan zdrowia swojej towarzyszki. W miejskim porcie stał ogromny galeon, przy którym wszystkie pozostałe statki wyglądały jak małe zabawki. Potężne żagle na których widniał symbol złotego orła rozkładano w gotowość do podróży. Mężczyzna z białą kozią brodą wyszedł na spotkanie z Azureusem.

- Panie! Widzę że twoja podróż się udała panie! - powiedział kłaniając się nisko.

- Moi towarzysze są zmęczeni. Musimy jak najszybciej znaleźć się na pokładzie statku.

- Panie! Ależ oczywiście panie, jesteśmy gotowi do drogi.

- Ta kobieta stała się ofiarą uroku rzuconego przez złą czarownicę. Potrzebuje izolacji, znajdźcie odpowiednią dla niej kajutę.

- Panie! Wedle życzenia panie- brodacz skłonił się przed Azureusem.

Grupa znalazła się już bardzo blisko statku. Brodaty popatrzył na Tazię, potem na Azureusa.

- Panie! Mogę wiedzieć jaki był cel misji, panie?

- To sprawa tylko pomiędzy mną a królową. Nie pchaj nosa w nie swoje sprawy.

- Panie! Ależ oczywiście, panie! - brodacz kilka razy skłonił się przed długowłosym.

Illyana i Agnar przemierzali rozległe równiny wyspy Aranis porośnięte morzem zielonej trawy smaganej przez ciepły wiatr wiejący od strony wzgórz. Niebo było czyste, tkwiła na nim tylko jedna, biała jak puch chmura. Gdzieś w oddali słychać było skrzeczenie jakiegoś zwierzęcia. Pewnie smok mieszkający w górach wyruszał na swoje codzienne łowy. Podróż poprawiła dziewczynie humor, dzięki czemu przestała myśleć o swojej sytuacji a zamiast tego podziwiała przyrodę i cieszyła z jazdy na młodym, brązowym koniu. Nie odzywała się do Agnara przez całą drogę a on próbował zachować od niej odpowiednio duży dystans. Kolejne godziny wędrówki przebiegały w zupełnym milczeniu. Towarzysze podróży mijali łąki porośnięte różowo-białymi kwiatami, przecinali strumienie i rzeki górskie z krystalicznie czystą wodą, wędrowali przez ciemne, wilgotne lasy pełne okazałych drzew iglastych. Dziewczyna naliczyła tylko trzy oznaki cywilizacji w całej okolicy - opuszczony młyn wodny, który wtopił się w pobliski zagajnik, kamienne kopce będące zapewne punktami pomiarowymi dla twórców map oraz przydrożne kaplice z symbolem słońca. Illyana miała ochotę pytać o wszystko co ją interesowało, ale jedno spojrzenie na Agnara i jego niezadowoloną minę odbierało jej na to ochotę.

Galeon rycerstwa Tarani wyruszył w rejs jak tylko grupa Azureusa znalazła się na jego pokładzie. Dwóch towarzyszy długowłosego wmieszało się między innych członków załogi i zajęło własnymi sprawami. Azureus udał się do kajuty kapitańskiej i tam zamknął, gdyż nie miał już ochoty słuchać brodatego mężczyzny, który nie odstępował go ani na krok przez ostatnią godzinę. Tazia stała na pokładzie patrząc na fale morskie rytmicznie uderzające o kadłub statku. Nadal nie była w pełni sił, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Dwóch marynarzy przechodząc obok niej wyszczerzyło zęby, ale dziewczyna bardzo szybko przepędziła ich zimnym wzrokiem. Zauważyła kręcącego się nieopodal brodacza. Zawołała go ruchem ręki.

- Pani! Czego sobie życzysz pani? - zapytał mężczyzna.

- Chcę zejść pod pokład i zobaczyć gdzie jest trzymana pani Ariana.

- Pani... Pan Azureus zakazał wszelkich kontaktów z tą kobietą. Podobno klątwa może przejść na innych, pani.

- Byłam z nią całą drogę i nic mi nie jest a poza tym zakaz Azureusa chyba nie dotyczył mojej osoby, prawda? A może mam iść spytać się go osobiście?

- Pani, nie ma takiej potrzeby, pani. Zaprowadzę cię o pani moja, do kajuty tej nieszczęśnicy, pani...

Brodacz zaprowadził Tazię pod pokład, kilka poziomów niżej. Dziewczyna ostrożnie stąpała po drewnianych schodach słuchając skrzypienia drewna, szumu morza oraz dochodzących z innych pomieszczeń statku śmiechów załogi. Nie lubiła tego miejsca, kojarzyło jej się z klatką z której nie ma ucieczki. W myślach porównała swoją sytuację dołączenia do Klanu Nocy do sytuacji rozbitka na pełnym morzu bez możliwości ratunku. Brodaty podszedł do drewnianych, zagrzybionych drzwi i odsunął drewnianą zasuwkę. Tazia spojrzała przez nią do wnętrza kajuty. Zobaczyła matkę siedzącą na podłodze, rysującą coś paznokciami na ścianie.

- Otwórz drzwi. - rozkazała dziewczyna.

- Pani, Ale nie powinniśmy... pani.

- Otwórz drzwi, Azureus się o tym nie dowie, obiecuję.

- Pani, jak sobie pani życzy, pani...

Mężczyzna włożył klucz do starej kłódki i po chwili drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Czarnowłosa szybko znalazła się przy matce. Dotknęła jej dłoni poranionej od sękatej ściany.

- Mamo, jestem tutaj. Poznajesz mnie?

Starsza kobieta wolno odwróciła głowę. Przestała wydrapywać dziwaczne wzory. Tazia uśmiechnęła się widząc jej twarz.

- Dziecko światła? dziecko nocy? dziecko światła? dziecko nocy? - bełkotała kobieta patrząc na swą córkę z przerażeniem.

- Co się dzieje? - spytała Tazia wiedząc, że jej matka całkowicie postradała zmysły.

- Dziecko światła? Dziecko nocy? Dziecko nocy? nocy, nocy, nocy?!!! - Ariana oddaliła się od dziewczyny. Wyciągnęła przed siebie obie ręce.

- Dziecko nocy! Szafir! Szafir! Szafir! - kobieta próbowała podrapać czarnowłosą, która instynktownie się cofnęła. Brodacz bardzo szybko wypchnął ją z kajuty, po czym zatrzasnął drzwi i zamknął Arianę na klucz.

- Szafir! Miecz z szafira! W nocy! - kobieta krzyczała jak opętana.

Tazia ze łzami w oczach pobiegła w stronę drabinki prowadzącej na wyższe pokłady. Mężczyzna chwycił się za brodę. Popatrzył na celę z której dochodziły wrzaski a potem na czarnowłosą dziewczynę.

- Pani, radziłem pani aby tu nie zaglądać pani...

Tymczasem Ariana uspokoiła się. Usiadła na środku kajuty i zaczęła coś recytować pod nosem.

- Zdławić ciemność, stłumić... sprowadzić dziecko do światła. - mówiła załamującym się głosem. W jej oczach ukazał się mrok rozlewający się niczym plama atramentu. Na czystym niebie rozciągającym się ponad morzem pojawiła się maleńka czarna chmura.

Illyana i Agnar zatrzymali się przy niewielkim strumyku. Ich konie były zmęczone i spragnione a i oni sami potrzebowali chwili odpoczynku. Dziewczyna znalazła duży, płaski kamień leżący blisko rzeki i na nim usiadła. Jej towarzysz wiązał konie kilka kroków dalej. Panowała między nimi cisza, która zaczynała już dziewczynę denerwować. Agnar usiadł na mokrej ziemi porośniętej mchem. Spojrzał na Illyanę i niepewnie zapytał.

- Posłuchaj, powiedz mi... - skończył w pół zdania.

Blondynka wstała, przeciągnęła się i zbliżyła do niego. Bardzo ją ucieszyło, że wreszcie postanowił przerwać milczenie.

- Tak, co chcesz wiedzieć?

- Czym były te rzeczy które widziałem w twoim śnie?

- Co konkretnie?

- No wiesz, te kamienne bloki ciągnące się aż po horyzont, te dziwne pojazdy przemierzające ulice...

- To są nasze domy... to znaczy nie wszystkie , te największe to najczęściej miejsca w których pracujemy. A pojazdy to samochody, niektórzy się nimi poruszają w miastach...

- One są magiczne?

- Nie, to maszyny. Mogą ci się wydawać niezwykłe i bardzo skomplikowane ale to tylko maszyny i nie ma w nich nic złowrogiego. - dziewczyna wyraźnie się rozluźniła.

Agnar wrzucił kamyk do wody.

- Magia musi być potężna w miejscu z którego pochodzisz...

- Nie... właściwie to prawie wcale jej tam nie ma. Tylko nieliczni potrafią się nią posługiwać a większość nawet nie wierzy w jej istnienie. - Illyana podniosła inny kamyk i rzuciła nim do rzeki.

- To może dlatego jesteś tutaj taka silna...

Illyana podeszła bliżej chłopaka. Poprawiła włosy.

- Tak myślisz?

- Jeśli w twojej krainie prawie w ogóle nie ma magii a ty pomimo tego jesteś nauczona ją wykorzystywać to pomyśl sobie co się dzieje gdy znajdujesz się w świecie, który jest nią przepełniony. Tak jakbyś nagle odkryła nieskończone źródło wody. Czerpiesz i czerpiesz a końca nie widać. Może tak samo jest z tobą. Próbujesz sięgać mocno i głęboko po magię, bo jesteś nauczona, że bardzo trudno ją zgromadzić i nie jesteś w stanie nad nią dobrze zapanować gdy wylewa się na ciebie strumieniami. Jesteś przyzwyczajona do kropel a w ręce przychodzi ci potok i toniesz w jego odmętach.

Chłopak wziął większy kamień i cisnął nim w rzeczkę. Głośny plusk przerwał ciszę w okolicy.

- To co mówisz ma sens... może tak właśnie jest.

- Musisz teraz nauczyć się zapanować nad nowym, ogromnym źródłem.

- Postaram się, ale mam nadzieję że nie będziesz mi groził mieczem?

- Jeśli nie będziesz rzucać kulami ognistymi w moją stronę. - Agnar po raz pierwszy uśmiechnął się do Illyany. Dziewczyna kopnęła kilka mniejszych kamyków.

- To miejsce wydaje mi się bardzo przyjemne. Co byś powiedział na to abyśmy zatrzymali się tutaj na chwilę? - zapytała.

- Jeśli Ci się nie śpieszy... mi pasuje.

- Muszę troszkę dłużej odpocząć a poza tym powinniśmy coś zjeść.

- Zaraz sprawdzę co przygotował dla nas Korus. - oznajmił chłopak.

- Pójdę poszukać jakichś gałęzi, rozpalimy sobie ognisko. - zaproponowała dziewczyna.

- Tylko nie odchodź za daleko, wprawdzie nie jesteśmy przy bagnach, ale żabo-ludzie mogą grasować i w tych okolicach.

- Żabo-ludzie? - blondynka się skrzywiła.

- Ach tak... przecież byłaś nieprzytomna gdy po raz pierwszy ich spotkałaś. Muszę opowiedzieć ci dużo więcej o tych okolicach. Chcesz?

- Dobra, ale przy ognisku. Idę do lasu i obiecuję że będę uważała na tych żabo-ludzi. - Illyana z uśmiechem odpowiedziała chłopakowi.

Stary Korus niespokojnie przeglądał zawartość swojej szafy kuchennej. Przesuwał palcami po słojach widząc zanurzone w nich dziwne preparaty. Żabie oczy, łapki kurczaków, penisy byków i dziwne kolczaste owoce przesunęły się przed jego oczami. W końcu znalazł dwa duże słoiki: w jednym z nich był krystalicznie lśniący piasek a w drugim drobno pokrojone rośliny. Wszedł do głównego pokoju swojej chaty. Na podłodze oraz meblach leżały pootwierane księgi które wcześniej używał aby pomóc dziewczynie obudzić się z gorączkowego snu. Dziadek otworzył słój z piaskiem i rozsypał go dookoła tworząc krąg wokół jednej z ksiąg. Następnie wysypał zawartość drugiego naczynia gdzie tylko się dało. Na podłogę, na meble i stół, na krzesła. Usiadł po turecku przed księgą i zaczął czytać z niej na głos w zupełnie niezrozumiałym języku. Chwycił na wpół opróżniony słoik po kryształowym piasku i z impetem rzucił nim o ścianę. Naczynie rozbiło się zasypując brodacza świetlistymi ziarenkami. Na wzgórzu ponad chatą pojawił się odziany w czerń jeździec wraz z towarzyszącymi mu pomocnikami. Jeździec wskazał palcem na dom Korusa. Nieśmiertelny odnalazł to czego poszukiwał.

Tazia wbiegła do kajuty kapitańskiej. Stanęła naprzeciwko Azureusa, który siedział w drewnianym, zdobionym fotelu obok szerokiej ławy na której leżały książki i pożółkłe mapy. Przy oknie stał łysy mężczyzna ubrany w niebieską koszulę ze złotym orłem na plecach. W dłoni trzymał fajkę, patrzył przez okno na morze. Był kapitanem statku, ale w obecności Azureusa musiał oddać mu pełnię władzy nad swoim okrętem. Dziewczyna rozglądnęła się dookoła. Pomieszczenie było wyjątkowo ładne, jego ściany ozdobione były proporcami przedstawiającymi symbol orła a także drewnianymi rzeźbami, które prawdopodobnie były pamiątkami z dalekich podróży kapitana. Oczy Tazii zatrzymały się na ich wykrzywionych w dziwnym grymasie twarzach. U sufitu wisiał kandelabr zdobiony wizerunkiem piersiastych syren morskich a na podłodze leżał drogi, miękki dywan sprowadzony z dalekich krain Gannatii. Azureus na widok dziewczyny poprawił się w fotelu. Blask świeczki palącej się na stole nadał mu złowrogi wygląd.

- Muszę z tobą porozmawiać! Natychmiast. - powiedziała Tazia.

- Na co więc czekasz?

- Muszę porozmawiać z tobą na osobności.

Słysząc te słowa łysy marynarz popatrzył na dziewczynę kaprawym wzrokiem po czym wyszedł z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi.

- Możesz mówić... czy chodzi o twoje zdrowie? - Odparł Azureus.

- Nie. Czuję się lepiej. Odpoczynek dobrze mi zrobił.

- To dobrze. - odparł cicho mężczyzna.

- Chodzi o Arianę! Moją matkę! Z nią jest naprawdę niedobrze! Całkowicie oszalała! - wykrzyczała dziewczyna.

- Zetknęła się z Mrokiem Jeźdźca. To naturalne że zmącił jej umysł. Doskonale wiesz o jego wpływie na ludzi, nawet adeptów sztuki magicznej. - oznajmił cicho mężczyzna.

- Wiem o tym, ale wiem też doskonale kogo za to winić!

Azureus poprawił włosy.

- Tak?

- Nie próbuj robić ze mnie idiotki! Ty wysłałeś za nią najemników! Ty chciałeś jej śmierci, ponieważ weszła ci w drogę i nie dała tego czego chciałeś! - dziewczyna była bardzo zdenerwowana. Mówiła przez łzy.

- Oszukałeś mnie Azureusie! Obiecałeś nowy, lepszy świat i koniec starych kłamstw... Czy tak ma on wyglądać?! Śmierć dla każdego kto stanie Ci na drodze?! Nawet starej, niewinnej kobiety?!

Mężczyzna milczał.

- Nie chcę takiego świata! - dziewczyna wyjęła spod ubrania sztylet z szafirem i wbiła go w stół przed Azureusem. Długowłosy wyrwał go z drewna. Wstał i popatrzył Tazii głęboko w oczy.

- Niewinna? Ta kobieta zamordowała z zimną krwią moich ludzi. Jednym z nich był mój prywatny czarownik, jeden z tych o których nie wiedział Wielki Kapłan...zniszczyła magiczne miejsce w którym istniało połączenie z innymi światami... i dlaczego? Ponieważ nie chciała zmian, nie chciała aby spełniła się przepowiednia! Przeraziło ją to, że ktoś może wreszcie urzeczywistnić jej marzenia! Odebrała mi osobę o której mówiły legendy... Ja też nie jestem zadowolony z tego co się stało z Arianą, to była kiedyś moja przyjaciółka. Nie chciałem tego dla niej, naprawdę. Ale sama przyznasz, że szaleństwo to zbyt delikatna kara dla kogoś winnego śmierci tylu ludzi!

Tazia milczała. Po policzkach spływały jej łzy. Trzęsła się.

- To mnie przerasta, jej widok, to jest takie trudne... nie wiem czy dam radę. Nie wiem czy dam radę podążać dalej tak trudną ścieżką. Jestem na to za słaba.

Azureus włożył jej sztylet do dłoni.

- Dasz radę. Musisz dać radę. Jesteś naprawdę silna, chociaż sama nie zdajesz sobie z tego sprawy. Jesteś silna bo inaczej nie zwróciłabyś się do mnie. Jesteś silna, bo inaczej ja nie wybrałbym Ciebie jako osoby której mogę zaufać. Jesteś silna bo wciąż żyjesz i masz siłę by iść dalej. A warto iść dalej, gdyż nagroda jaka czeka na końcu naszej drogi jest warta każdego poświęcenia.

Tazia płakała. Przytuliła się do mężczyzny szukając pocieszenia. On dotknął ją jedną ręką, delikatnie a jednocześnie chłodno i niepewnie. W pewnym momencie potężne szarpnięcie wstrząsnęło statkiem. Dziewczyna przewróciła się na podłogę a Azureus uderzył w ścianę. Słychać było wycie nagłej wichury a fale mocniej uderzały w pokład galeonu. Do kajuty wpadł łysy marynarz. Tazia szybko wstała. Długowłosy podszedł do kapitana.

- Co się stało?

- Nie wiem, kurwa! Nigdy czegoś takiego nie widziałem! - odparł ze strachem łysy. Wyszedł z pomieszczenia i wskazał palcem na niebo. Nad statkiem wirowały czarne, ciężkie chmury. Wiatr uderzał o żagle, plącząc je i zrzucając z pokładu lżejsze rzeczy. Wysokie fale uderzały o kadłub, woda wlewała się na pokład. Ludzie biegali dookoła ratując co się dało. Brodaty mężczyzna chwytał się za brodę i rwał włosy ze strachu.

W oczach Azureusa pojawił się strach. Tazia dotknęła jego ramienia, starła z policzka łzy.

- Nie wyjdziemy z tego cali. - oznajmiła.

Tymczasem orszak Nieśmiertelnego wkroczył do chaty Korusa. Kilku jego ludzi rozglądało sie dookoła demolując napotkane po drodze meble. Jeden z nich trafił do centralnej komnaty w której Korus przygotowywał się na spotkanie z Jeźdźcem. Starzec siedział nago na środku kręgu usypanego z piasku. Jego spocone ciało pokrywały kawałki ususzonych liści a na kolanach trzymał otwartą księgę magiczną.

- Tutaj kryje się jeden z tych co powinni należeć do naszego orszaku. Wydaj go nam starcze a nie spotka cię kara. - stanowczo powiedział mężczyzna którego twarz zakryta była czarnymi szmatami.

- Nigdy nie widziałem waszego orszaku. Nie mam pojęcia o czym mówisz. - oznajmił dziadek i odwrócił się do niego plecami. Zaświeciła goła dupa.

- Nie będę powtarzał dwa razy. Przyszliśmy po to co nasze.

- Niech przyjdzie tutaj twój szef. Nie będę rozmawiał z jego sługusem. - powiedział Korus i wypiął się na swojego rozmówcę.

Nieśmiertelny wkroczył do pomieszczenia niosąc ze sobą chłód i dziwne wrażenie pustki. Wkrótce zjawili się przy nim jego pozostali podwładni.

Jeździec spojrzał na starca czerwonymi oczami. Przez dłuższą chwilą milcząco się mu przypatrywał. Korus nerwowo przełknął ślinę widząc górującą nad nim postać w czarnej zbroi. Nabrał odwagi.

- Kim ty w ogóle jesteś, co? - zapytał drwiąco.

- Jeden wielki chodzący, rozkładający się żywy trup... to ma niby mnie przestraszyć? Wiesz co, kolego? Nie boję się Ciebie, w ogóle się ciebie nie boję. Słyszysz! Mam Cię w dupie! - krzyknął pokazując na swój biały tyłek. Mroczny Rycerz uniósł rękę. Skierował ją na starca. Jego oczy płonęły krwistym blaskiem.

Słońce zaczęło powolną wędrówkę za horyzont napełniając okolicę pomarańczowo-czerwoną poświatą. Illyana i Agnar siedzieli przy stosie patyków, które dziewczyna zebrała w pobliskim lesie a ich konie beztrosko pasły się na łące. Woda w górskim potoku wydawała cichy, uspakajający szmer który pomieszał się z dźwiękiem owadów mieszkających w trawie.

- Spróbuj jeszcze raz, Illyana. Rozluźnij się. Pomyśl o cieple... - mówił Agnar.

- Ok. Jeszcze raz...

Dziewczyna zamknęła oczy. Wyciągnęła przed siebie dłonie. Wyobraziła sobie płomienie tańczące między gałęziami ogniska. Żar stawał się coraz większy i większy. Ogień w jej umyśle nabrał ogromnych rozmiarów, zbliżał się do niej. Otworzyła oczy. Zacisnęła pięści.

- Nie dam rady. Siła jest zbyt duża, jeśli użyję tego czaru mogę narobić szkody... nie zaryzykuję.

- Spokojnie. Już robisz postępy. Powstrzymujesz się. Mówiłaś że za pierwszym razem nie mogłaś się powstrzymać.

- Tak, ale zaczynało się tak jak w tej chwili. Musimy rozpalić ognisko w inny sposób.

- Mam pomysł. - chłopak wstał i podniósł kilka gałęzi. Rzucił nimi na kamienie bardzo blisko rzeki.

- Spróbuj na tamtych. Jak się zapalą to będzie je można ugasić wodą.

Illyana wstała i odwróciła się w kierunku kupki drewienek. Zamknęła oczy i zaczęła wyobrażać sobie migoczący płomień pochodni. Stawał się on coraz większy i jaśniejszy. Dziewczyna otworzyła oczy. Wyciągnęła ręce w kierunku patyków. Ognisty strumień wystrzelił z jej rąk i w ułamku sekundy spopielił wszystkie gałązki. Illyana westchnęła i zrezygnowana usiadła na trawie. Agnar podszedł do górki popiołów. Wyciągnął z niej jeden patyk który jeszcze się tlił.

- Widzisz? Udało się. Możemy od niej rozpalić nasze ognisko. - oznajmił pokazując gałąź dziewczynie.

Burza rozszalała się nad galeonem którym podróżował Azureus. Potężne podmuchy wiatru targały jego żagle i plątały liny a fale mocno uderzały w kadłub. Nieprzyjemny zimny deszcz ciął wszystkich członków załogi próbujących walczyć z żywiołem. Azureus patrzył na rozwój sytuacji z przerażeniem w oczach, strumienie wody spływały po jego włosach i pelerynie. Spojrzał w kierunku Tazii.

- Schowaj się do kajuty! Tutaj jest zbyt niebezpiecznie! - próbował przekrzyczeć ryk wiatru.

- Nie, nie jestem tchórzem! - odparła dziewczyna i pobiegła pomóc dwóm marynarzom przywiązującym do statku masywne drewniane skrzynie. Azureus oparł się o barierkę. Deszcz i strugi wody morskiej uderzały w jego ciało. Popatrzył wysoko w niebo zauważając że czarne chmury zgromadziły się tylko wokół statku, reszta nieba aż po horyzont była całkowicie pogodna. Morze również było targane sztormem tylko w bliskiej okolicy galeonu.

- Wiedziałem. - powiedział chłodno mężczyzna i ruszył w kierunku schodów prowadzących pod pokład. W tym samym momencie z chmury zaczęły uderzać pioruny. Jeden z nich trafił w maszt na którym siedział jakiś załogant. Chłopak spadł rozwalając swoim ciałem beczki i zabijając się na miejscu. Maszt zajął się ogniem. Tazia wraz z kapitanem pomagała przenieść w bezpieczne miejsce jakiegoś grubasa, który leżał nieprzytomny po uderzeniu w głowę kawałkiem drewnianej belki. Ogromna fala po raz kolejny zalała pokład.

- Panie ! Ukryj się panie! - wrzeszczał histerycznie brodacz.

- Zamknij się! - krzyknął długowłosy. Chwycił się jednego z masztów i z trudem uratował życie. Brodaty mężczyzna nie miał tyle szczęścia. Woda zabrała go wraz z trzema innymi osobami.

Tymczasem w podziemiach Ariana wystrzeliła w kierunku drzwi strumień energii magicznej. Drzwi rozsypały się na drobne kawałki. Kobieta wyszła ze swej celi z wyrazem zadowolenia na twarzy.

Azureus zszedł wolnym krokiem pod pokład. Usłyszał że woda po raz kolejny uderzyła w statek, a ludzie porywani przez nią krzyczeli jak opętani. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Wiedział co musi zrobić aby uratować siebie i cały okręt. Zauważył Arianę ukrywającą się w cieniu na korytarzu. Wyjął miecz i ruszył w jej kierunku. W tym samym momencie kolejny piorun uderzył w pokład bezpośrednio nad długowłosym. Mężczyzna ogłuszony od jego huku przewrócił się na podłogę a za nim spadły płonące fragmenty statku. Stara kobieta minęła go nie wypowiadając ani jednego słowa. Wyszła na pokład, znalazła sobie jakieś spokojniejsze miejsce z dala od płomieni i wody morskiej, schowała się tam i po raz kolejny zaczęła recytować zaklęcia w sobie tylko znanym języku. Nikt nie zauważył jej pojawienia się. Burza nasilała się coraz bardziej a statek jak i jego załoga był u kresu wytrzymałości.

Stary Korus dumnie wypinał pierś stojąc przed Mrocznym Jeźdźcem. Posępny demon zbliżał rękawicę po jego twarzy. Dziadek otworzył oczy.

- Od niewiadomo ilu lat jesteś postrachem tych krain i wszystkich podróżujących. Jesteś gotowy zabić każdego byle tylko otrzymać zapłatę. Co ty musiałeś zrobić w życiu, że nie możesz teraz zaznać spokoju? Naznaczyłeś swoim znakiem mojego przyjaciela a ja nie mam zamiaru pozwolić ci go dotknąć. Wiem że nie mam na tyle siły aby cię zniszczyć i na zawsze uwolnić te ziemie od twojego widma, ale wiem jedno... na pewno utrudnię ci zdobycie Agnara! Jeśli cię nie zabiję to przynajmniej spowolnię! - Rycerz dotknął czoła starca. W ułamku sekundy wszystkie ściany, książki magiczne, podłoga jak i ciało Korusa zajęły się płomieniami. Ogień był tak intensywny że natychmiast strawił wątłe ciało dziadka, ciała wszystkich pomocników Nieśmiertelnego oraz zajął zbroję jego samego. Chata przeistoczyła się w ogromną pochodnię. Konie przywiązane nieopodal także spłonęły w straszliwych męczarniach.

Fale były już tak wysokie że zaczęły przewracać statek. W kilku miejscach pokładu palił się ogień na próżno gaszony przez pozostałych przy życiu członków załogi. Tazia wraz z kapitanem schowali się za jedną ze skrzyń aby przeczekać uderzenie kolejnej fali.

- Jeszcze nigdy nie byłem w takiej sytuacji! Żadna burza nie wyrządziła tyle szkody żadnemu ze statków na których służyłem. Biorę to za zły omen...

- Najważniejsze to przeżyć... - odparła dziewczyna. Podeszła do kolejnej osoby wymagającej pomocy. W tym samym momencie chłodny podmuch powietrza uderzył w jej ciało przewracając ją na brzuch. Dziewczyna powoli wstała czując że ma złamany nadgarstek. Zauważyła swoją matkę. Ariana znajdowała się w centrum żywiołu i pomimo wiatrów, deszczu i błyskawic pozostawała niewzruszona. Uśmiechała się.

- Mamo! Co ty tutaj robisz! Schowaj się, tu jest niebezpiecznie! - Ariana podniosła do góry obie ręce. Pioruny uderzyły w tył statku. Tazia otworzyła oczy ze zdumienia.

- To ty sprowadziłaś na nas burzę! Dlaczego?! - próbowała czegoś dowiedzieć sie od matki.

- Szafir! Szafir! Szafir! - stara kobieta krzyczała jak najgłośniej potrafiła.

- Mamo! Uspokój się, nie chcesz chyba zabić tych wszystkich ludzi?!

Ariana uformowała pociski z magicznej energii. Cisnęła nimi w dziewczynę, którą aż zamurowało. Kapitan w ostatniej chwili przewrócił ją na pokład ratując jej życie. Sam dostał w nogę jednym z pocisków. Zawył głośniej od piorunów.

- O kurwa!!!! - Widząc krew na swej nodze wydał rozkaz wszystkim swoim ludziom.

- Zabić ją! Zabić tą kurwę! Zabić czarownicę!

Ariana ponownie wystrzeliła magiczne pociski, tym razem w marynarzy. Jeden z nich padł martwy, dwóch pozostałych uciekło w popłochu.

- Wy chuje! Nie potraficie niczego zrobić samemu! - krzyczał sięgając po swój miecz. Stara widząc co kapitan zamierza zrobić cisnęła kolejną porcją magicznych strzał. Tazia stanęła przed łysym, uformowała tarczę magiczną. Czar Ariany odbił się od niej.

- To musi się skończyć mamo! - oznajmiła dziewczyna. Jej matka odpowiedziała salwą magicznych strzał. Czarnowłosa ochroniła się przed nimi, ale bardzo osłabła. Osunęła się na kolana.

- Dlaczego to robisz? Chciałaś na nas zemsty? Nie mieszaj w to załogi tego statku... walcz ze mną, z Azureusem... - mówiąc te słowa dziewczyna zdała sobie sprawę że mężczyzny nigdzie w pobliżu nie było. Pomyślała, że pewnie zginął z ręki Ariany. Kapitan nie zważając na ranną nogę zbliżał się do czarownicy z mieczem. Wiedział, że tylko w ten sposób może uratować swój statek. W pewnej chwili kobieta zauważyła, że znalazła się w niebezpieczeństwie. Odwróciła się do łysego, coś wymamrotała. Marynarz przewrócił się na podłogę. Wstrząsnęły nim drgawki. Z jego ust, nosa i oczu sączyła się krew a po chwili wyrosły gałęzie jakiejś rośliny. Mężczyzna umarł w straszliwych męczarniach a jego ciało stało się glebą dla dziwnego drzewa, które wydostawało się przez jego wszystkie otwory. Tazia zbladła, zacisnęła pięści. Przypomniała sobie w jaki sposób matka tworzyła magiczne drzewa, kiedy ona odwiedzała ją w świątyni jako mała dziewczynka. Pamiętała jak rośliny podobały jej się, jak się nimi zajmowała. Pamiętała jak wraz z matką podziwiała ich różowe kwiaty. Porównała ich piękno z widokiem zakrwawionych gałęzi wystających z ust martwego człowieka. Uzmysłowiła sobie w jakim straszliwym celu został użyty tak piękny czar.

- Nie jesteś moją matką - odparła chłodno. Zamknęła oczy. Przypomniała sobie naukę magii u boku Windan. Chwilę kiedy kobieta nachyliła się nad nią i spojrzała jej prosto w oczy mówiąc: "Jesteś gorsza od wszystkich moich dziewczynek. Bo boisz się użyć tego co leży w twojej prawdziwej naturze." Przed oczami stanęła jej pomarszczona twarz kobiety i jej czarne jak pióra kruka włosy.

- I zrobię to ponieważ życie tych wszystkich ludzi ode mnie zależy.

- Strzała śmierci... - wyszeptała dziewczyna i uformowała migoczący, podłużny kształt - czarną strzałę. Posłała ją w kierunku Ariany. Kobieta zaskoczona tego typu zaklęciem nie zdążyła się obronić. Strzała przeszyła ją na wylot. Stara odsunęła się na kilka kroków i została zabrana przez kolejną falę uderzającą w pokład statku. Tazia upadła na kolana, płakała. Deszcz przestał padać nad statkiem, morze zaczęło się uspakajać a czarne chmury znikać z wieczornego nieba.

Agnar zerwał się na równe nogi. Zaczął krzątać się dookoła obozowiska szukając swojego miecza. Illyana leżała obok ogniska, czekała na sen. Niestety zachowanie chłopaka bardzo ją denerwowało. Usiadła na kamieniu.

- Co się dzieje? Przestań chodzić tam i z powrotem! Prawie zasypiałam.

- Czuję że stało się coś niedobrego, coś bardzo niedobrego. - znalazł swój miecz i szybko przypiął go do pasa.

- Nie siedź tak dziewczyno, tylko pomóż mi odwiązać konia! - powiedział podniesionym głosem.

- Nie ruszę się dopóki nie powiesz mi o co ci chodzi.

- Coś się stało z Korusem! Wyczułem to! - odparł chłopak. Zdenerwowany opieszałością swojej towarzyszki sam pobiegł na pobliskie wzgórze. Wytężył wzrok przeszukując czegoś w ściemniającej się okolicy. Spostrzegł punkt czerwieniejący się w oddali i opuszczające go kłęby czarnego dymu.

- Korus! - wykrzyczał z przerażeniem Agnar.

- To dom Korusa! Pali się! Musimy wracać! - zbiegł ze zbocza w kierunku ogniska.

- Zaczekaj! Spokojnie!

- Na co mam czekać, stary Korus potrzebuje pomocy! Musimy wracać jak najszybciej!

- Uspokój się Agnarze, pomyśl... - dziewczyna próbowała go uspokoić.

- Nie mogę! To pewnie Nieśmiertelny zaatakował go szukając nas!

- Właśnie! Pamiętasz co Korus powiedział ci o Nieśmiertelnym? Nie masz szans w starciu z nim! Korus kazał ci wyjechać i nie patrzeć za siebie! Dla własnego dobra!- blondynka dotknęła jego ramienia.

- Korus jest moim przyjacielem... jeśli nie przyjdę mu z pomocą nigdy sobie tego nie wybaczę.

- Pomyśl na spokojnie. Jesteśmy kilka godzin drogi stąd od domu Korusa. Nawet gdy teraz wyruszysz, kiedy przybędziemy na miejsce będzie już po wszystkim. Jeśli to tylko zwykły pożar, twój przyjaciel jest pewnie bezpieczny i zdrowy. A jeśli to Nieśmiertelny... to pewnie już jest za późno.

Agnar spojrzał na Illyanę z nienawiścią w oczach.

- Jeśli tam wrócisz nie pomożesz Korusowi tylko sam narazisz się na niebezpieczeństwo. Przecież twój przyjaciel tego by nie chciał. Przecież wysłał cię w podróż aby Cię ochronić.

Chłopak zacisnął pięści. Z całych sił uderzył Illyanę w twarz. Dziewczyna przewróciła się.

- Pokazałaś swoje prawdziwe oblicze!? - Agnar zaniósł się gniewem.

Blondynka przetarła bolącą wargę ręką. Krople krwi opadły na rzeczne kamienie.

- Nie... ale zaraz Ci je pokażę. - cicho wyszeptała trzymając się za obolałą szczękę.

- Uśpiłaś moją czujność, a być może jesteś w zmowie z Czarnym Jeźdźcem! - tym razem załatwię Cię raz i na zawsze! - Chłopak mówił będąc w szoku.

- Spróbuj! - powiedziała Illyana uśmiechając się. Z nosa lała się jej krew.

Agnar zaatakował ją mieczem. Udało jej się z łatwością uniknąć wszystkich jego ataków. Tak szybko jak tylko potrafiła wydobyła znikąd Miecz Dusz. Sparowała ciosy przeciwnika po czym sama go zaatakowała.

- Jestem w zmowie z Nieśmiertelnym tak? - Illyana coraz bardziej nacierała na chłopaka. Szczęk ocierającej się o siebie stali przeszył okolicę.

- Wbiłam sobie strzałę do nogi, połamałam się sama i skoczyłam z urwiska, tak? Zatrułam się jakimś magicznym świństwem sama, tak? - dziewczyna była wściekła. Jej oczy zrobiły się czerwone. Na ciele pojawiły się fragmenty magicznej zbroi.

- Sama się tak sponiewierałam, żeby mój wierny przyjaciel Mroczny Jeździec mógł zaatakować was: Ciebie i Korusa! Tak?! - Illyana atakowała mocniej. Agnar coraz trudniej powstrzymywał jej natarcia.

- Nędznego dzieciaka ze wsi i świrniętego starca o których nigdy wcześniej nie słyszałam! - Illyana uderzyła najmocniej jak potrafiła. Miecz wypadł z ręki chłopaka. Refleks Agnara był jednak szybszy od dziewczyny. Chłopak zrobił unik, kopnął Illyanę w łydki, przewrócił na ziemię. Chwycił ją w obie ręce, podniósł do góry, bardzo mocno szarpnął i rzucił w zarośla.

- Ty gnojku... poparzyłam się pokrzywami - oznajmiła dziewczyna wstając z krzaków. Miecz na zawołanie znów pojawił się w jej dłoni. Agnar także dobył swego oręża.

- Co z Ciebie za poczwara? - próbował ją zdenerwować. Dziewczyna dyszała ze zmęczenia.

- Wiesz co, ja się tutaj nie prosiłam. Jedyne czego chcę to wrócić do domu! Gówno mnie obchodzi co się stanie z Korusem, Jeźdźcem, tobą i z całą tą pieprzoną krainą! Rozumiesz! - Illyana uderzyła po raz kolejny. Pierwszym ciosem pozbawiła chłopaka miecza, drugim rzuciła go w błoto. Skierowała na niego swój miecz.

- Po raz ostatni mówię ci że gówno mnie obchodzisz i nie mam zamiaru ci robić niczego złego! - jej głos załamywał się, nierówno oddychała. Oczy wciąż miała zabarwione na czerwono.

- Gdybym chciała cię zabić... - pokazała na stos spalonych patyków - ...sam widzisz jeden strzał i byłbyś popiołem! Podniosła miecz ponad głowę.

- Ja nie tylko tego nie chcę, ale nawet nie mogę! - opuściła miecz bardzo gwałtownie z zamiarem przebicia chłopaka. Uderzyła w jego pierś. Agnar był przerażony, nie był w stanie nawet wydobyć z siebie głosu. Miecz przeszedł przez niego jak przez ducha nie wyrządzając mu szkody. Illyana sprawiła że oręż jak i jej zbroja znikły a oczy przybrały normalny niebieski kolor. Wytarła krew z nosa. Chłopak leżał na trawie jak sparaliżowany. Nie mógł zrobić żadnego ruchu ani nawet odezwać się słowem. Jego oczy wpatrywały się w jakiś punkt wysoko na ciemnym niebie.

- Mój miecz może wyrządzić szkodę tylko temu, kto jest moim wrogiem, kogo uważam za zło. To jego największe błogosławieństwo i największe przekleństwo. Jak widzisz, nie jesteś dla mnie wrogiem. Ani ty, ani twój stary przyjaciel, ani nikt z tego świata bo po prostu nikogo tu nie znam. - po tym krótkim monologu dziewczyna usiadła na trawie, położyła się na plecach.

- A teraz daj mi spokój, bo mi strasznie szumi w głowie po twojej pięści.

Agnar bardzo powoli wstał, spojrzał na leżący nieopodal miecz oraz bezbronną na wpół przytomną blondynkę. Schował głowę w dłoniach.

- Cholera jasna, mam już wszystkiego dosyć, ciebie w szczególności...

- Nawzajem - odparła dziewczyna nie patrząc na niego.

Obaj leżeli na plecha patrząc na przesuwające się po niebie ciemne obłoki. Milczeli przez dobre piętnaście minut. W końcu cisza została przerwana przez Agnara.

- On dopadł Korusa, prawda?

- Może...

- Nic na to nie poradzimy?

- To już się stało, przykro mi...

- Wiesz, Korus był dla mnie jak ojciec... dzisiaj zostałem sierotą...

- Nie wiesz tego na pewno, ja wiem na pewno, że straciłam cały świat...

- Jeździec pewnie już jedzie, powinniśmy ruszać.

- Też tak myślę. - dziewczyna wstała. - ale mnie piecze ręka po tych zielskach - oznajmiła.

- Sprawdzę... - Agnar zbliżył się do niej. Chciał oglądnąć jej rany.

- Obejdzie się! Idę nad strumień doprowadzić się do porządku, ty też powinieneś.

- Tak - odparł chłopak opuszczając głowę. - Ale na razie nie chce mi się ruszać z miejsca - oznajmił i znów położył się na trawie.

Galeon Tarani unosił się bez ruchu na spokojnych wodach Morza Niepokoju. Tylko jeden z jego trzech wielkich żagli nie był całkowicie w strzępach, pozostałe na wpół spalone nie nadawały się do użytku. Zgaszono już większość pożarów i usunięto całość niepotrzebnych już nikomu zniszczonych fragmentów okrętu. Wszyscy członkowie załogi w milczeniu pomagali sobie nawzajem, przykrywając swoich martwych towarzyszy białymi płótnami. Tazia przestała już płakać, ale wciąż nie mogła otrząsnąć się z tego co zrobiła. Przez umysł przebiegały jej wspomnienia o matce oraz to co stało się z nią przed kilkoma godzinami. Brzydziła się sobą i pałała do siebie nienawiścią. Nie pomagały nawet słowa pocieszenia marynarzy dla których dziewczyna w jednej chwili stała się bohaterką. Widok zakrwawionego drzewa wystającego spod białego materiału, przykrywającego zwłoki kapitana napawał ją obrzydzeniem i nienawiścią do bliżej nieokreślonej osoby: siebie, swojej matki, Azureusa, całego Klanu Nocy. W pewnej chwili zauważyła, że dwóch marynarzy prowadzi rannego długowłosego mężczyznę. Uderzyło w nią dziwne uczucie, z jednej strony ulga a z drugiej dziwna złość że jej towarzysz przeżył. Szybko się przy nim znalazła. Azureus był ranny, miał poparzoną rękę i część tułowia. Wyglądał na bardzo smutnego. Dziewczyna usiadła obok niego, chciała porozmawiać. Mężczyzna nie odwrócił się do niej.

- Opowiedzieli mi co zrobiłaś. - odparł cicho, zupełnie nie swoim głosem. - Bez względu na to co o sobie teraz myślisz, dobrze postąpiłaś. Jestem z Ciebie dumny.

Tazia nie odpowiedziała mu, nie wiedziała już nawet co ma myśleć o wszystkim w co się do tej pory wpakowała. Azureus kontynuował.

- Jestem teraz pewien że poradzisz sobie w każdej sytuacji. Mogę Ci zaufać. - dotknął dłonią jej palców. - Będziesz kontynuowała wędrówkę do Pylfiders, aby zapytać wyrocznię gdzie jest złotowłosa dziewczyna z innego świata. - dotknął jej policzków.

- Ale przecież to ty miałeś się tam udać...

- Moje rany na to nie pozwalają... - pokazał na poparzony bok i ramię.

- Zaraz coś na to zaradzę, spróbuję cie wyleczyć... - Tazia chciała ulżyć mu w cierpieniach. Azureus odepchnął jej rękę.

- Nie! Pozostawię blizny, aby codziennie przypominały mi o wszystkich moich pomyłkach. - oznajmił i z trudem wstał. Jakiś chłopak pomógł mu oddalić się w kierunku kajuty. Czarnowłosa zrozumiała w tej chwili jak straszliwie nieszczęśliwym człowiekiem jest Azureus i ile poświęcił aby iść drogą którą sam sobie wyznaczył.

Koniec rozdziału 3

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.