Opowiadanie
Sleepwalker
Odmieńcy II
Autor: | Kh2083 |
---|---|
Serie: | X-Men, New X-Men |
Gatunki: | Fikcja, Mistyka |
Uwagi: | Yuri/Shoujo-Ai |
Dodany: | 2010-04-06 08:00:39 |
Aktualizowany: | 2016-11-09 19:47:39 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)
Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.
Rozdział IV
Odmieńcy II
Hope leżała w swoim łóżku pogrążona w głębokim śnie, który przyszedł do niej kiedy uporała się z kotłowaniną myśli jakie męczyły ją od chwili zniknięcia współlokatorki. Dziewczyna śniła, że spacerowała wzdłuż ulicy w jakimś małym miasteczku. Dookoła niej nie było żywej duszy, zupełnie tak jakby miejsce to było opuszczone albo jego mieszkańcy z jakichś powodów unikali spotkania z młodą mutantką. Rzeczywistość otaczająca ją była szara i ponura jak na starej fotografii wyblakłej od upływu czasu. Hope zatrzymała się czując narastający w niej niepokój. Niepewnie rozglądnęła się dookoła. Zauważyła stojącą naprzeciwko niej dziewczynę w czarnej sukience bez rękawów. Postać niczym zjawa bezszelestnie do niej podpłynęła i dotknęła jej policzka bladą ręką. Trance spostrzegła rany na jej nadgarstkach. Przeraziła się uzmysławiając sobie, że tajemniczą postacią była Jessica Vale.
- Jessie? To ty? Co ty tutaj robisz? - Chciała dowiedzieć się czegoś więcej.
- Tutaj mieszkałam razem z Michelle. To Salvation, tu wszystko się zaczęło. - mroczna zjawa odpowiedziała nie patrząc na swą rozmówczynię. Zawiał nieprzyjemny, zimny wiatr i wszystko zaczęło pogrążać się w mroku.
Hope obudziła się. Bardzo szybko oddychała, jej skóra była spocona. Usiadła na łóżku, starając się uspokoić. Wiedziała, że nie będzie mogła zasnąć aż do świtu.
Wiadomość o tajemniczym zniknięciu albo ucieczce Jessiki Vale bardzo szybko rozprzestrzeniła się po całej szkole. Hope i jej przyjaciele starali się ze wszystkich sił, aby informacja ta nie dostała się w ręce ich opiekunów, ale w obecności tylu telepatów utrzymanie tajemnicy nie było możliwe. Około południa, w dzień po zniknięciu mutantki, Emma Frost wezwała Shan do swojego gabinetu. Dziewczyna była bardzo zdenerwowana, nie lubiła spotykać się z Emmą, a na dodatek sytuacja nie była dla żadnej z nich wesoła. Kobiety siedziały naprzeciwko siebie przy biurku Frost.
- Jesteś pewna, że zniknięcie Jessiki nie zostało zaplanowane przez jej kolegów z grupy? - zapytała Emma.
- Po co zwracasz się do mnie z takim pytaniem? Nie lepiej wezwać tu wszystkich Paragons i popatrzeć im do myśli ? - Wietnamka odpowiedziała jej ze złością.
- Shan, próbuję zebrać jak najwięcej szczegółów dotyczących zniknięcia dziewczyny. To może być bardzo ważne dla jej bezpieczeństwa. Nie utrudniaj mi tego.
- Niemożliwe. Hope dowiedziała się o twoim postanowieniu wobec Jessie. Podsłuchała nas wczoraj przypadkiem. Chciała ostrzec Jessikę i wymyśleć coś wspólnie ze swoją grupą, ale nie zdążyła. Nie zdołała z nią porozmawiać. Powiedziała mi tylko, że widziała jak Jessica odjeżdża sprzed bramy z chłopakiem, którego poznała w sklepie podczas tamtych wydarzeń.
- Skoro tak twierdzisz... teraz trzeba tylko ustalić kim był ten chłopak i co spowodowało że Jessica uciekła z...
Shan wstała. Była wyraźnie poruszona i bardzo niezadowolona ze słów, które usłyszała.
- Chyba sobie żartujesz! Doskonale wiesz, że to twoja decyzja o odizolowaniu jej od innych! Mówiłam przecież, że ona ma strasznie pokaleczoną psychikę i nie wiadomo jak zareaguje na taki pomysł! Doskonale o tym wiedziałaś!
- Shan... nie podoba mi się twój ton. Mówiłam, że dopóki nie dowiemy się co się stało z jej zdolnościami i kto lub co... - Emma również się zdenerwowała.
- Powinnaś być zadowolona. Jessica nie zagraża już twojej szkole. Tak czy inaczej osiągnęłaś to co chciałaś! - Karma skomentowała sytuację.
- Shan, wiem że jesteś zdenerwowana, ale dłużej nie będę tolerować sposobu w jaki ze mną rozmawiasz!
- Już nie musisz ! - Shan szybko skierowała się do wyjścia. Emma zadziałała na nią telepatycznie. Na krótko przejęła nad nią kontrolę i zmusiła do zatrzymania się. Mutantka szybko wyrwała się z jej uścisku. Odwróciła się do niej twarzą wyrażającą złość.
- Nie zapominaj, że ja też mam zdolności psychiczne i byłam szkolona przez najlepszego.
Wyszła z pokoju trzaskając drzwiami.
Wszyscy Paragons oraz siostra Jessiki, Sarah zebrali się w akademiku u Hope. Właścicielka pokoju siedziała skulona na łóżku swej zaginionej współlokatorki mocno ściskając jej Discmana. Megan przytuliła się do niej starając się ją pocieszyć. Na drugim łóżku usiadł Match, a obok niego WolfCub. DJ stał przy oknie patrząc gdzieś w dal przez nie do końca opuszczone żaluzje. Sarah oparła się o biurko i rozprostowała zdjęcie Jessie i Michelle. Wpatrywała się milcząco w podobiznę siostry.
- Nie martw się Hope. Jessie na pewno wróci. Wiele się ostatnio działo, może po prostu chciała odpocząć... - mówiła Pixie.
- Jessica potrafi być bardzo odpowiedzialna, na pewno nic jej się nie stanie.- oznajmił Match.
- Ale dlaczego... kiedyś powiedziała mi, że dobrze czuje się w naszym towarzystwie, nie mogła aż tak bardzo przejąć się decyzją Frost. - Hope powiedziała cichym głosem. Sarah odłożyła pomięte zdjęcie na biurko. Spojrzała na wszystkich zebranych.
- Jeśli ma dużo z naszego ojca, to nie dziwię się temu co zrobiła. Jeśli on mógł nas rozdzielić i odejść od naszej mamy jak tchórz, to ona... - Dziewczyna wyraziła swoją opinię o siostrze, którą do tej pory ukrywała.
- Nie mów tak o niej! Co ty możesz o niej wiedzieć? Nie było cię przy niej kiedy najbardziej potrzebowała przyjaciela! - Hope wybuchła złością i krzykiem. Rzuciła Discmana na poduszkę i stanęła naprzeciwko Sarah. Zaczęła emanować blaskiem astralnej formy zupełnie jakby szykowała się do ataku.
- Nie chciałam cię zdenerwować. Nie wiedziałam, że aż tak bardzo ci na niej zależy. - Przeprosiła Sarah.
- Dziewczyny, nie kłóćcie się! - Megan próbowała uspokoić koleżanki. Mark przestał spoglądać przez okno i włączył się do rozmowy.
- Wydaje mi się, że te nerwy nie są potrzebne. Myślę, że Jessie nie wytrzymywała psychicznie tego co działo się dookoła i postanowiła troszkę odetchnąć. Akurat nadarzyła się okazja w postaci tego chłopaka... Myślę, że on jeszcze dzisiaj przywiezie ją z powrotem.
- Nie. Ona by tego nie zrobiła. - Odezwał się Nicholas. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni faktem, że próbował bronić Jessikę.
- Nie uciekła by z nieznajomym... a poza tym... - WolfCub usiłował coś powiedzieć. Zmieszał się trochę spojrzeniem kolegów.
- Nie mówię tego z sympatii do niej, po prostu spotkałem się z tamtym chłopakiem. Wszystkie moje zmysły kazały mi przed nim uciekać, na samą jego obecność jeżył mi się każdy włos na ciele. Myślę że on w jakiś sposób na nią wpłynął, a jeśli ma wobec niej jakiś zamiar to na pewno nie jest to nic dobrego.
- To ma sens... - odparła Megan.
- Jessie straciła swe zdolności po spotkaniu z nim, miała jakiś dziwny sen... - dodała.
- Musimy jej pomóc. - oznajmił Mark.
- Tylko w jaki sposób?! Nie mamy pojęcia gdzie on ją wywiózł. - Hope powiedziała prawie płacząc.
- Możemy zgadywać... jeśli będzie chciał czegoś od Jessie to na początku może spróbować zdobyć jej zaufanie na przykład wioząc ją do jakiegoś miejsca, które jest dla niej ważne... - Match zaproponował.
- Jedyną wskazówką jest ten sen o którym wam opowiadałam. Spotkałam w nim Jessikę spacerując po tamtym mieście, Salvation. Ja sama nigdy wcześniej nie widziałam tego miasteczka. Jessica opowiadała mi, że mieszkała tam ze swoją mamą i tam również poznała Michelle... - dodała Hope.
- Wiem gdzie będzie chciała pojechać. - Sarah mówiąc to pokazała wszystkim zmięte zdjęcie z biurka Preview.
- Czy ona rozmawiała z tobą o przeszłości? - zwróciła się do Hope.
- Tak... mówiła mi o Michelle, o tym mieście, Salvation w Nowym Meksyku.
- Mamy więc ślad. Jessica ma zdolności mentalne, więc sen rzeczywiście mógł być jakimś przekazem który ci przesyłała. Złapiemy jakiś autobus na zachód, a WolfCub może znajdzie jej trop... - Sarah powiedziała.
- Oczywiście, że dam radę! - odparł chłopak. Hope otarła łzy z oczu. Serdecznie się uśmiechnęła.
- Dziękuję... wam wszystkim...
- Jeśli chodzi o transport, to ja mógłbym coś zaproponować. Mam kolegę w mieście, który może nam załatwić bilety na jakiś pociąg albo autobus. - Mark zaproponował rozwiązanie problemu.
- Zaraz do niego zadzwonię, dam wam znać jak tylko będę coś wiedział. - dodał.
- W takim razie zdecydowane. Weźcie ze swoich pokoi tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Jeden mały plecak na osobę. A ty Mark idź załatw wszystko z tym swoim kolegą. Spotykamy się w ogrodzie. Wyruszamy jak tylko wszyscy będą gotowi. - Sarah oznajmiła. Match podszedł do niej. Poklepał ją po ramieniu.
- Pamiętaj tylko, że ja jestem liderem tej grupy. - Puścił do niej oko.
Młodzi mutanci zebrali się w ogrodzie instytutu tak szybko jak tylko zdołali. Najpierw pojawiła się Megan z Markiem, później Ben z Nicholasem, a na końcu oddzielnie Sarah i Hope. Każdy z nich miał ze sobą plecak bądź torbę wypełnioną na szybko spakowanymi rzeczami, które mogły im się przydać w podróży. DJ jako pierwszy zaczął rozmowę.
- Dzwoniłem do swojego kolegi, powiedział że jeszcze dzisiaj spotka się ze mną i przekaże bilety dla nas wszystkich. Za dwie godziny mamy się z nim spotkać na mieście.
- Świetnie, dobrze się spisałeś Mark. - odparła Sarah.
- Z tego co słyszałem to każda z grup młodych mutantów jeździła na wyprawy ratunkowe dla swoich kolegów. - oznajmił Ben.
- W takim razie podtrzymamy tradycję. - dodał Mark. Mówiąc to przytulił się do Megan.
- Czeka nas wielka przygoda. - powiedział do niej.
- Wasza przygoda kończy się tutaj. - wszyscy usłyszeli znajomy głos. Zauważyli, że w pobliżu bramy stała Emma Frost, a wraz z nią Summers. Kilka kroków za nimi stała Shan.
- To nie fair!
- Nie możecie nam tego zrobić!
- Jessica to nasza przyjaciółka.
- Shan, zrób coś, proszę! - Grupa nie mogła pogodzić się z tak szybką porażką. Wszyscy jej członkowie nie kryli swojego niezadowolenia z nagłej i niespodziewanej decyzji ich opiekunów.
- X-Men zajmą się sprawą Jessiki. Wy pozostaniecie w szkole. - Frost poinformowała wszystkich surowym głosem.
- Shan... - Hope odezwała się błagalnie patrząc na swoją opiekunkę. Wietnamka wyszła naprzeciwko grupy, lekko odpychając Emmę.
- Chodźcie ze mną. Porozmawiacie ze mną na osobności. - Poinformowała swoją drużynę. Paragons posłuchali ją i podążyli za nią w kierunku szkoły. Sarah pozostała na uboczu nie bardzo wiedząc jak się miała w takiej chwili zachować.
- Ty też, Sarah - Shan zawołała ją. Dziewczyna szybko do niej podbiegła.
Młodzi mutanci udali się razem ze swoją opiekunką do jej gabinetu. Dziewczyna poprosiła ich aby zostawili swoje rzeczy przy drzwiach i podeszli do jej biurka. Wszyscy zebrani niechętnie się na to zgodzili.
- Musicie mnie zrozumieć. Wiem, że Emma Frost bardzo źle postąpiła wobec Jessiki i pomyliła się uznając ją za zagrożenie dla szkoły, ale zgadzam się z nią w sprawie nakazu pozostania w szkole. W tej chwili znów nasiliła się nietolerancja wobec mutantów. Nie wiadomo jakie niebezpieczeństwa czyhały by na was w drodze. Poza tym, nie wiadomo kim był chłopak z którym pojechała Jessica. Jeśli rzeczywiście jest niebezpieczny... spotykając go możecie narazić i Jessikę i samych siebie...
- Shan, tyle razy opowiadałaś nam, że New Mutants dbali o siebie nawzajem i zawsze jeden dla drugiego był gotowy na poświęcenia. - powiedział Match.
- Podobno wy też wybieraliście się na ratunek waszym kolegom bez wiedzy nauczycieli. - dodał Mark.
- Macie rację chłopcy, ale to były inne czasy. A poza tym my też popełniliśmy wiele błędów, a nasze zachowanie czasem było po prostu głupie. Gdybyśmy słuchali naszych nauczycieli to może Doug Ramsey wciąż by żył. Żałuje bardzo niektórych decyzji moich i moich przyjaciół.
- Nie chcemy narażać się na niebezpieczeństwo, będziemy ostrożni. - oznajmiła Megan.
- Chcemy tylko znaleźć Jessie, porozmawiać z nią i sprowadzić ją do szkoły. - powiedziała Hope.
- Wiemy gdzie prawdopodobnie pojechała. - poinformowała Sarah.
- Mój kolegi załatwił już nam bilety, szkoda by się zmarnowały. - dodał Mark.
- Jak ten gość jest niebezpieczny, to obecność X-Men tylko go rozdrażni. A wtedy Preview na tym ucierpi. - odparł WolfCub. Ben podszedł bliżej Shan. Popatrzył jej głęboko w oczy.
- Wiem, że boicie się o nas bo straciliście już wielu przyjaciół, ale pomyślcie też ilu uratowaliście dzięki temu, że nie wahaliście się działać wbrew zakazom nauczycieli. Przecież ciebie też uratowali New Mutants, prawda? Gdyby wtedy posłuchali Xaviera to może wciąż byłabyś ofiarą Króla Cieni...
W oczach Shan dało się zauważyć zdenerwowanie. Kobieta lekko się zachwiała, usiadła na krześle, a po chwili poprawiła włosy. Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła przed sobą sześć par oczu proszących ją o pozwolenie opuszczenia Instytutu, sześć osób gotowych ruszyć na ratunek swojej przyjaciółce.
- Frost nigdy wam na to nie pozwoli. Na jej sumieniu jest już zbyt wielu młodych mutantów o których śmierć się obwinia. Z kolejnej straty nie wyszłaby ze zdrową psychiką. Nie mogę wstawić się za wami. - Shan spokojnie oznajmiła swoim podopiecznym.
- Sam z nią porozmawiam. - Ben powiedział uśmiechając się do swoich towarzyszy.
Kiedy Paragons opuścili gabinet swojej opiekunki, Match poprosił Marka, aby ten z nim przez chwilę porozmawiał. Chłopak domyślił się o co chodziło liderowi jego grupy.
- Pójdę przekonać Emmę Frost, aby pozwoliła nam szukać Jessiki, ale nie wierzę, że cokolwiek tym osiągnę. Dlatego ty musisz zacząć działać Mark, ten twój kolega ma samochód, tak?
- Tak, ma jeepa, a co to ma do rzeczy?
- Musisz zadzwonić do niego, aby przyjechał po nas pod szkołę. Jak najszybciej. Powiedz wszystkim z grupy, aby czekali na niego pod bramą do szkoły.
- Chcesz uciekać? Myślisz, że się uda? Optymista. - Mark odparł nie wierząc w powodzenie planu swojego kolegi.
- Jeśli udało się Jessice to może i my damy radę. Ja postaram się jak najdłużej rozmawiać z Frost. Powodzenia, Mark. - oznajmił Ben.
- Tobie również. - DJ odpowiedział i pobiegł gdzieś w głąb szkolnego korytarza.
Minęło dwadzieścia minut. Match stał przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu Emmy Frost. Był bardzo zdenerwowany, a płomień otaczający jego głowę co chwilę zmieniał swoją intensywność. Chłopak kilka razy wyciągał rękę, aby zapukać do gabinetu, ale coś go przed tym powstrzymywało. W końcu drzwi otwarła sama Emma Frost wyczuwając go telepatycznie. Natychmiast zaprosiła go do środka. Mutant wszedł do pokoju niepewnym krokiem, rozglądając się dookoła. Usiadł przy biurku kobiety.
- Domyślam się o czym chcesz ze mną porozmawiać Benjamin. Mogę cię tylko zapewnić, że dołożymy wszelkich starań, aby odnaleźć twoją koleżankę.
- Wiem o tym, ale bardzo nam zależy... to byłoby idealne i dla nas i dla Jessiki... abyśmy sami ją odnaleźli. - Ben próbował wyrazić swoją prośbę. Frost oparła się o krzesło.
- Dobrze wiesz, że to niemożliwe. Nie mogę pozwolić, aby moi uczniowie narażali się na niebezpieczeństwa. Rola tej szkoły się już dawno zmieniła. Nie uczymy tutaj nowych pokoleń X-Men, ale po prostu mutantów którzy mają w przyszłości żyć w społeczeństwie. - kobieta wytłumaczyła chłopakowi sytuację.
- Dokładnie, panno Frost. Dlatego nikt z nas nie próbuje zostać nowym X-Manem. Nikt z nas nie myśli o pakowaniu się w sam środek walki z super-przestępcami. Chcemy po prostu udać się na wycieczkę i sprowadzić do szkoły naszą przyjaciółkę. - Ben przedstawił swoje racje.
- Nie chcę się powtarzać, Benjamin. To jest wykluczone...
- Przecież nawet gdy będziemy w drodze, kontakt z nami będzie możliwy, każdy nasz ruch może być śledzony przez Cerebrę. Gdyby cokolwiek się działo, zawołamy pomoc ze Szkoły, niczego nie będziemy robić na własną rękę. Będzie z nami Sarah, ona domyśla się gdzie Jessica pojechała z tym...
Frost wstała. Popatrzyła na okno.
- Wykluczone! Nigdzie nie pojedziecie. Nie próbujcie więcej do mnie przychodzić bo nie zdołacie mnie przekonać. A teraz idź stąd, bo muszę zwołać zebranie w sprawie zniknięcia Jessiki.
Ben był bardzo niezadowolony z rozmowy ze swoją nauczycielką. Myślał tylko o tym, czy transport załatwiony przez Marka szybko przyjedzie pod szkołę i czy jego grupie uda się niezauważalnie opuścić mury instytutu. Chłopak podszedł do jednego z okien i stanął przy nim odpływając gdzieś myślami. Po pewnym czasie znalazła się przy nim Hope.
- Ben. Tutaj jesteś! Wszędzie cię szukałam! Ten kolega Marka... jest już przy bramie.
Słysząc słowa swojej brązowowłosej koleżanki Match bardzo się ucieszył.
- Już idę! - krzyknął i skierował się w stronę schodów prowadzących na niższe piętra. Wkrótce razem z Trance dotarł pod jedno z wejść do instytutu. Okazało się, że zielony jeep przyjaciela DJ-a był już tam zaparkowany, a wszyscy młodzi mutanci umieszczali w nim swoje szybko spakowane plecaki. Match przywitał się ze znajomym Marka, którym był długowłosy mężczyzna w ciemnych okularach, a następnie zajął miejsce w jego samochodzie razem z resztą kolegów. Kierowca był małomówny, nieobecny myślami, co chwilę spoglądał w stronę instytutu Xaviera.
- Na co czekasz? Musimy ruszać! - ponaglił go Mark.
- Tak, tak... odpowiedział mężczyzna cały czas patrząc na szkołę. W tym samym czasie Emma Frost stała przy oknie w swoim gabinecie oglądając całe zajście z udziałem grupy Paragons. Uśmiechnęła się. Okazało się, że przesyłała telepatyczną wiadomość koledze Marka siedzącemu za kierownicą jeepa.
- Zamówiłeś ten pociąg na który się umawialiśmy ?
- Dokładnie tak. Wszyscy powinni być zadowoleni. - odparł w myślach długowłosy chłopak.
" Mała dziewczynka o czarnych włosach biegnie wzdłuż brukowanej kamieniami ulicy. Wokół niej rosną dziwne, zniekształcone domy, pełne ludzi patrzących na nią z góry. Dziewczynka boi się ich, wie że nie jest tutaj mile widziana i każdy chce się jej pozbyć. Banda dzieci zrywa się spod budynków niczym sfora zdziczałych psów i zaczyna ją gonić. W kierunku dziewczynki lecą kamienie. Mała potyka się, przewraca się na bruk. Ludzie są blisko, a ona czuje się bezsilna. Nagle ktoś bierze ją za rękę. Okazuje się że jest to taka sama dziewczynka ubrana w piękną, czarną suknię. "Chodź ze mną, pokaże ci drogę do pięknego, lepszego miejsca. Nie bój się." Mała dziewczynka podąża za nieznajomą trzymając ją za rękę. Przestrzeń wokół niej zamienia się w łąkę pełną kolorowych kwiatów. Mała jest szczęśliwa."
Jessica Vale obudziła się ze swojego snu.
Dziewczyna odwróciła głowę w kierunku szyby. Zaspanymi wciąż oczami zauważyła przemieszczający się względem niej krajobraz, drogę oraz otaczające ją lasy. Po chwili spostrzegła, że znajdowała się w samochodzie a obok niej siedzi niedawno poznany chłopak. Wychodząc z objęć snu powoli przypominała sobie wczorajsze wydarzenia, które doprowadziły do opuszczenia przez nią instytutu. Przetarła oczy i lekko się przeciągnęła.
- Witam w Obudzonym Świecie. Jak udała się podróż przez Śnienie?- zapytał czarnowłosy nieznajomy.
- Dobrze... ale jestem cała obolała, nie przywykłam do spania w samochodzie. - Dziewczyna odpowiedziała dosyć niechętnie. Nie była przekonana co do zamiarów jej towarzysza oraz nie do końca rozumiała co skłoniło ją do wyjazdu z nim i zaufania mu. Patrząc przez szybę usiłowała poprawić włosy.
- Kurcze, co za odludzie... pola, w oddali las, ani żywej duszy...
- Powinnaś czuć się jak u siebie. Lubisz dziką przyrodę. - oznajmił towarzysz jej podróży.
- Pewnie... tylko skąd tyle o mnie wiesz...
- Przecież mówiłem ci że...
- Tak, tak... jesteś moim snem, słyszałam to już kilka razy.
Czarnowłosy uśmiechnął się. Mutantka oparła się o fotel, zamknęła oczy. Nadal nie wiedziała co z tego co się wokół niej działo było prawdziwe, a co iluzją i snem. Jej umysł cały czas znajdował się w dziwnym stanie jakby pomiędzy snem, a całkowitym przebudzeniem w jakim człowiek zwykle jest tylko dwa razy na dobę przez krótki czas. Dziewczyna była w nim już kilkanaście godzin.
- Dokąd jedziemy? - zapytała.
- Tam gdzie chciałaś. Do Nowego Meksyku. Do Salvation, tam gdzie mieszka twoja mama.
- A ja chciałam tam jechać? Kiedy ci to powiedziałam? Jakoś sobie nie przypominam. - dziewczyna była zaskoczona, ale nie zdenerwowała się.
- Wczoraj w nocy. Rozmawialiśmy o tym całą drogę dopóki nie zasnęłaś.
- Naprawdę? - Jessica była bardzo zdziwiona. Nie mogła sobie przypomnieć ani słowa z tamtej rozmowy. Cała sytuacja wydawała jej się coraz bardziej podejrzana. Jednocześnie ciekawość prawdziwej tożsamości i zamiarów jej towarzysza kazała jej nadal uczestniczyć w jego grze.
- Będziemy mogli gdzieś się zatrzymać w najbliższym czasie? - znów zapytała.
- Chcesz rozprostować nogi, Jessica?
-Tak... jestem cała obolała...
Pociąg, który Emma Frost wynajęła dla swoich uczniów za pośrednictwem kolegi Marka pędził wzdłuż torów biegnących przez odludne, pustynne tereny. Młodzi mutanci dostali miejsca w bardzo ekskluzywnym wagonie na który mógł sobie pozwolić tylko ktoś taki jaki Biała Królowa. Siedzenia były czyste i wygodne, a podłoga wyłożona miękkim dywanem. Wewnątrz krzątali się pracownicy kolei obsługujący ważnych gości zapewniając im maksymalny możliwy komfort podróży. W grupie Paragons panowały różne opinie na temat owego środka transportu. Każdy z jej członków przygotował się do innego rodzaju podróży i niektórzy mieli kłopoty z przystosowaniem się do tak wysokich standardów. Nikt z nich nie był w stanie przewidzieć, że kolega Marka był tak bardzo wpływowym człowiekiem ani nikt nie odkrył co tak naprawdę kryło się za jego wspaniałomyślnością i kto naprawdę zapłacił za bilety. DJ przed wejściem do pociągu chciał wypytać o wszelkie szczegóły, ale jego długowłosy przyjaciel zniknął ze stacji pozostawiając za sobą jedynie zdziwienie grupy mutantów.
- Wszystko tutaj aż lśni od czystości, ale ci ludzie... patrzcie z jakimi minami na nas patrzą. Pewnie dla nich wyglądamy jak małpy na przyjęciu wyższych sfer. - oznajmił Mark.
- Nie narzekaj. Ciesz się że w ogóle udało nam się ruszyć w pogoń za Jessiką. Frost pewnie jest cholernie wściekła. Już widzę jej minę. - odparł WolfCub.
- To twoja zasługa i tego twojego znajomego! - Ben przerwał mu jego wypowiedź.
- Nadal nie rozumiem jakim cudem zdobył dla nas te bilety. - powiedział DJ.
- Nie narzekajcie. Dostaliśmy więcej niż nam było trzeba. Tym bardziej, że nie mamy żadnej pewności czy sprowadzimy Jessie z powrotem i czy w ogóle ją spotkamy... - oznajmiła Sarah.
- Jak możesz tak mówić! To ty mówiłaś wcześniej, że jesteś pewna, że ona pojechała do tego miasteczka Salvation! - Hope zdenerwowała się. Bardzo szybko wstała ze swojego fotela.
- Nie mówiłam że jestem pewna, mówiłam że przypuszczam gdzie ona będzie. A to jest różnica. A poza tym to tobie ona śniła się w tej mieścinie! - Sarah broniła się.
- To twoja siostra...
- Dziewczyny nie kłóćcie się! - Ben przerwał słowne starcie mutantek.
- Słuchajcie... ta kobieta... przechodzą mnie ciarki jak na nią patrzę - powiedziała cichutko Megan i dyskretnie wskazała na damę siedzącą na drugim końcu przedziału. Usadowiła się tam podstarzała paniusia o włosach ufarbowanych na blond i w mocnym makijażu. Na głowie miała kapelusz z pawimi piórami, a wokół szyi biały szal. Co chwilę zerkała na mutantów, a każde kolejne jej spojrzenie przepełnione było coraz większym obrzydzeniem. Kobieta zawołała do siebie jednego z pracowników pociągu, coś do niego szepnęła, najwyraźniej sprzeczając się z nim. Po chwili coś mu wręczyła. Mężczyzna pokiwał głową i od niej odszedł. Podszedł do młodych mutantów. Był spocony, wyraźnie czymś zdenerwowany.
- Przepraszam was, ale na następnej stacji będziecie musieli zmienić pociąg, naprawdę mi przykro...
- Dlaczego to? - zdziwiła się Sarah.
- Ponieważ pani Cribs bardzo nie odpowiada wasze towarzystwo, przepraszam... musicie zrozumieć, że ona jest bardzo ważną dla nas osobą i musimy...
- Przecież mamy wykupione bilety na całą trasę! - krzyknął Nicholas.
- Dlatego będziecie kontynuować podróż, ale postarajcie się zrozumieć...
- Dobrze. - Ben uspokoił WolfCuba dając mu znak, aby ten usiadł.
- Niech będzie tak jak ona chce. Nie chcę, by to nieporozumienie przerodziło się w coś więcej - oznajmił Match. Wokół jego dłoni zatańczył płomień.
- Dziękuję za wyrozumiałość... przygotujcie swoje bagaże...
Po tych słowach pracownik odszedł od grupy. Megan oparła głowę na ramieniu Marka.
- Znów moje przeczucia się sprawdziły. Czasem mam dość ludzi i ich uprzedzeń...
- Magneto miał rację, co? - DJ odpowiedział patrząc w dal przez okno pociągu.
Na następnej stacji grupa została przeniesiona do innego pociągu. Pracownik zapewnił wszystkich, że koszty podróży zostaną zwrócone ze względu na znaczne obniżenie jakości podróży. Pech chciał, że w nowym pojeździe wszystkie osobowe wagony były zajęte przez ludzi i jedyne wolne miejsce w całym pociągu jakie mężczyzna zdołał znaleźć było w wagonie towarowym, którym przewożono żywy inwentarz. Mutanci położyli swoje plecaki na podłodze, a sami usiedli jeden obok drugiego na sianie walającym się wszędzie, opierając się o drewniane barierki za którymi były zwierzęta.
- Teraz muszą się z nas tam śmiać, już widzę jak mówią: "wreszcie na właściwym miejscu!" - WolfCub mówiąc to zdawał się bardziej przybity niż zdenerwowany.
- Przynajmniej tutaj nikt nie spojrzy na nas z obrzydzeniem. Prawdę mówiąc cieszę się, że tak się stało. Wolę towarzystwo świń niż tamtych ludzi.- oznajmił Mark głaskając po ryju wieprza, który wyglądał zza zagrody. Hope siedziała skulona w kącie cały czas milcząc. Pixie przez chwilę jej się przyglądała. W końcu zdecydowała sie zrobić ruch.
- Rozchmurz się. - powiedziała do niej. Odeszła od swojego chłopaka i usiadła obok koleżanki.
- Martwisz się o nią, prawda? Wszyscy się o nią martwimy. - zapytała patrząc w oczy Trance.
- Nie o to chodzi. Zaczynam wątpić w sens naszej podróży. Mamy kłopoty już na jej samym początku, cały czas musimy robić tak jak każą nam inni. Jeśli dalej będziemy tak postępować nigdy nie odnajdziemy Jessiki. Posunęliśmy się chociaż o krok do przodu? Czy Nicholas może wyczuć jej zapach gdy siedzimy w pociągu? - Hope nie kryła niezadowolenia i rozczarowania z wyprawy. Chłopak patrząc na nią zaprzeczył wzruszając ramionami.
- Nawet ja nie mogę szukać jej astralną projekcją. Frost z łatwością by nas namierzyła, ona pewnie cały czas nas obserwuje Cerebrą...
W tej samej chwili, koza stojąca za Hope wystawiła pysk przed barierkę i chwyciła dziewczynę za włosy.
- Hej! Co ty sobie myślisz! - krzyknęła przestraszona mutantka.
- Chyba cię polubiła - zażartowała Megan. Grupa roześmiała się. Sarah włączyła się do rozmowy.
- Dokładnie, Hope... Gdybym mogła teraz użyć swych zdolności, pociąg byłby nasz. - oznajmiła cicho przerywając wybuch radości w grupie.
- Nie uważacie, że musimy zmienić naszą taktykę, zacząć być bardziej aktywni, jeśli chcemy cokolwiek osiągnąć ? - dodała. Dziewczyna skierowała te słowa do wszystkich, ale wypowiedziała je patrząc na Matcha, lidera grupy. Chłopak zamyślił się, odwrócił głowę w inną stronę nie chcąc swoją odpowiedzą prowokować reakcji znajomej. Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza. Network przeszła na drugi koniec wagonu, bo spostrzegła coś w ciemności. Uśmiechając się podeszła do drewnianej barierki zza której wyłonił się brązowy łeb konia. Dziewczyna pogłaskała go i delikatnie się do niego przytuliła. Hope wstała z podłogi otrzepawszy się z siana szybkim ruchem ręki podeszła do koleżanki. Pogłaskała konia po głowie.
- Lubisz konie, Sarah? - zapytała Hope.
- Tak, bardzo... trochę dziwne jak na dziewczynę mającą więź z maszynami?
- No co ty...ja też bardzo lubię konie. Kiedyś byłam bardzo przywiązana do jednego.
Ben podszedł do mutantek zajętych rozmową. Dotknął ramienia Sarah zmuszając ją do odwrócenia się w jego stronę.
- Weźmiemy sprawę we własne ręce. Zrobimy to co uznamy za konieczne! - powiedział stanowczo, patrząc w brązowe oczy czarnowłosej dziewczyny. Sarah lekko się uśmiechnęła.
- Teraz podoba mi się twoje podejście. Chodźmy do grupy.
Lekko popchnęła Matcha i Hope. Wkrótce cała trójka znalazła się przy pozostałych Paragons.
- Posłuchajcie! Na najbliższej stacji wyjdziemy z tego pociągu i zaczniemy działać bez względu na to co zrobi Frost. Jeśli będzie trzeba sprzeciwimy się jej. Czy ktoś ma coś przeciwko temu?
- Chyba mówię w imieniu każdego: Oczywiście że nie! - odparł Mark przytulając do siebie Megan. Pomiędzy głowy jego i dziewczyny wepchała swój pysk koza głośno becząc. Wszyscy zaśmiali się.
Dużo wcześniej zanim nieprzyjemna kobieta używając swoich wpływów kazała usunąć grupę mutantów z luksusowego wagonu, gdzieś na pustynnym odludziu Sleepwalker oparty o swój samochód pogrążył się w rozmyślaniach. Znalazł się na wysokiej i stromej skale obmywanej przez fale wzburzonego morza. Jego włosami potrząsał silny, zimny wiatr przesuwający po niebie ciemne jak atrament chmury. Podeszła do niego dziewczyna w czarnej sukni, jeszcze ciemniejszej niż twory przesuwające się po niebie. Jej twarz zakryta była przez cień i panujący dookoła mrok. Mężczyzna położył dłonie na jej ramionach.
- Ile jeszcze mam czekać? - ona zapytała go.
- Już niedługo, wszystko układa się po naszej myśli. Niedługo będziesz wolna.
Uśmiechnął się złowieszczo uspokajając swoją rozmówczynię.
- A ja rozszerzę swoje wpływy. - dodał z wyczuwalną w głosie satysfakcją.
W tym samym momencie Jessica spacerowała po bezdrożach wznosząc obok siebie tumany suchej pustynnej ziemi. Oddaliła się od tajemniczego chłopaka i jego samochodu z nadzieją, że odzyska czystość myśli i zdolność do nieskrępowanego niczym racjonalnego myślenia. Niestety pomimo kilkunastu minut patrzenia na ciągnące się aż po horyzont pustkowia, dziwne uczucie przebywania na granicy jawy i snu nie opuściło jej. Nie przypomniała sobie również rozmowy, którą przeprowadziła z nieznajomym w nocy, ale wiedziała już, a być może uwierzyła, że naprawdę chciała się znaleźć w mieszkaniu swojej matki. Postanowiła wrócić do samochodu.
- Sleepwalker! Sleepwalker! - Czarnowłosy mężczyzna pogrążony w iluzji usłyszał głos wołający go spoza czarnych chmur. Otworzył oczy. Znów był w rzeczywistym świecie. Naprzeciwko niego stała Jessica. Miała wyraźnie lepszy humor.
- Gotowa do dalszej drogi? - zapytał.
- Tak, ruszajmy! - oznajmiła czarnowłosa. Chłopak wpuścił ją do samochodu, a ona usiadła na fotelu.
- Kiedy wreszcie powiesz mi coś więcej o sobie? Zdajesz się wiedzieć o mnie wszystko, a ja nie wiem o tobie nic... - zapytała.
- Wszystko w swoim czasie. - odparł i kazał jej zapiąć pasy bezpieczeństwa.
Młodzi mutanci stali przy drodze prowadzącej w głąb kraju na spaloną przez letni żar pustynię. Słońce było już wysoko i upał dawał się im we znaki. Po krótkim odpoczynku i rozmowie na stacji kolejowej grupa zdecydowała, że dalszą drogę w kierunku miasteczka Salvation pokonają autostopem. Mieli nadzieję, że spośród wielu ludzi podróżujących w tamtych stronach znajdzie się ktoś, kto zechce pomóc grupie młodych mutantów zagubionych w sercu wielkiego kraju. Paragonj próbowali ustalić pomiędzy sobą kolejność dalszych działań.
- Trzeba teraz ustalić kto z nas będzie łapał okazję. - oznajmił Mark.
- Oczywiście musi to być dziewczyna! - dodał.
- Ciekawe czemu? - zapytała złośliwie Megan.
- Proponuję ciebie na ochotnika Sarah. - DJ zwrócił się do dziewczyny. Podszedł do niej. Wziął w dłoń jej włosy, przepuścił je przez palce. Pixie patrzyła na niego napełniając się zazdrością.
- Jesteś idealna. Nikt nie oprze się urokowi pięknej kobiety o kruczoczarnych włosach. - Mark lekko ją przytulił.
- Dobrze, zrobię to. Potrzymaj mój plecak. - Network dała chłopakowi swoje rzeczy. Podeszła na skraj drogi. Zauważyła, że zbliżał się jakiś zielony mini-autobus. Poprawiła swoje włosy. W samochodzie siedziała para turystów: gruby mężczyzna w okularach i jego żona w słonecznym kapeluszu. Obaj ubrani byli w kwieciste koszule.
- Popatrz duszko! Jakaś dziewczyna potrzebuje pomocy! Zatrzymam się, weźmiemy ją! - mówił uradowany gruby kierowca.
- Ani mi się waż! Przyśpiesz! Udawaj, że jej nie widziałeś! - jego małżonka bardzo szybko ostudziła jego zamiary. Samochód z dużą prędkością przejechał obok Network. Podmuch wiatru podrzucił jej włosy.
- Czemu nie pozwoliłaś mi się zatrzymać duszko? - pytał rozgoryczony mężczyzna.
- Już ja cię oduczę oglądania się za młodymi dziewczynami zboczeńcu! Poczekaj aż wrócimy do domu! - żona go okrzyczała. Tymczasem Sarah wróciła zrezygnowana na pobocze.
- Zaraz będzie jechał następny... - Mark próbował nakłonić ją do powrotu. Dziewczyna poklepała Hope po ramieniu.
- Teraz twoja kolej. Powodzenia.
Trance za namową koleżanki wyszła na szosę. Zbliżał się kolejny pojazd. Jego kierowca, brodaty mężczyzna zwolnił, a po chwili się zatrzymał. Obok niego siedziała blondynka w ciąży.
- Hej! Wybierasz się w podróż? Podrzucić cię? - zapytał brodacz.
- Tak! Dziękuję! - dziewczyna ucieszyła się.
- Wskakuj do tyłu! - nieznajomy rozkazał z uśmiechem.
- Tylko... jest ze mną kilku przyjaciół...
Zza zarośli wyłonili się pozostali Paragons. Kobieta, widząc WolfCuba, krzyknęła przerażona.
- Mutanci?! - zdziwił się brodacz.
- Tak... wszyscy jesteśmy mutantami. - odpowiedziała Hope. Słysząc to brodacz dodał gazu, aby jak najszybciej oddalić się od grupy młodych ludzi. Hope dotknęła ręki jego żony. Ona odepchnęła ją mocno.
- Nie dotykaj mnie! Przez ciebie urodzę potwora!
- Zostaw moją żonę! - brodacz wrzasnął i splunął na dziewczynę. Samochód szybko znikł za zakrętem drogi. Mark podszedł do Hope. Podał jej chusteczkę higieniczną.
- Zetrzyj to świństwo z koszuli.
- Co za skurwysyn. - Sarah oznajmiła patrząc w stronę zakrętu.
- Nasz chleb powszedni. - Ben skomentował zdarzenie.
- Do trzech razy sztuka. - powiedziała Megan wyraźnie zmęczona i zniechęcona całą sytuacją.
- Teraz moja kolej. - Dodała.
Dziewczyna stojąc przy drodze delikatnie poruszała swoimi skrzydłami. Zbliżył się jakiś strasznie rozklekotany van. Siedziało w nim kilku długowłosych mężczyzn, wyglądających jak garstka podstarzałych hipisów. Zdawali się być wyraźnie pod wpływem narkotyków. Jeden z nich zauważył Megan.
- Popatrz, tam stoi Fairy. Patrz jak mienią się jej skrzydła na słońcu. - oznajmił jeden z nich.
- Fairy? Co ty pieprzysz? - spytał drugi.
- Tam, zobacz!
- O kurwa! Co ty nam dałeś do wąchania! Mówiłem ci że...
- Nie wiedziałem że to było takie, kurwa, mocne!
Pojazd szybko przejechał obok dziewczyny. Megan zupełnie załamana opuściła głowę.
- Następna runda dla Sarah? - Zapytał Mark.
- Może teraz my coś popróbujemy? - zaproponował Ben.
- Ty pójdziesz pierwszy Mark, nie masz zmienionego wyglądu. Może ci się uda. - dodał.
- Nie! Ja pójdę! - przerwał im Nicholas.
- Ty, ale przecież ty jesteś...
- Cały porośnięty sierścią. Wiem o tym. Ale lepiej jak się pokażemy tacy jakimi naprawdę jesteśmy. Żeby nie było powtórki tego co spotkało Hope.
- W sumie masz rację. Do boju! - Match oznajmił zadowolony z pomysłu swojego kolegi. WolfCub czekał na następny nadjeżdżający samochód. Okazał się nim być dość duży, zdezelowany jeep. Ku zdziwieniu wszystkich obecnych pojazd zatrzymał się. Z jego wnętrza wychylił się młody mężczyzna z kapeluszem na głowie. Zmierzył wzrokiem mutanta.
- Hej! Czy ty jesteś jednym z nich...mutantów?
- Tak. - odparł niechętnie Nicholas. Jego serce zaczęło bić szybciej. Organizm przygotowywał dla niego dwa scenariusze: walkę lub ucieczkę.
- Super! Jestem Joe - mężczyzna podał chłopakowi rękę.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał.
- Tak, właściwie to ja... razem z przyjaciółmi...
Reszta Paragons podeszła do samochodu. Joe przypatrywał się im przez dłuższą chwilę. Szczegółowo zbadał wzrokiem ciało i skrzydła Megan.
- Na co czekacie! Wskakujcie! Wszyscy się zmieścicie! - rozkazał entuzjastycznie. Grupa ucieszyła się z pierwszego w tym dniu sukcesu.
- Kurde! Sześciu mutantów! I wśród nich takie laski! Mamuśka nie uwierzy jak jej opowiem.
Grupa szybko zajęła miejsce w samochodzie Joe'a. Match i Mark usiedli obok niego, a pozostali zajęli miejsca na tylnym siedzeniu.
- Skąd jedziecie? - zapytał Joe.
- Z instytutu Xaviera. - odpowiedział Mark.
- Xaviera?! To znaczy tam gdzie są X-Men? Kurde, ale ja mam szczęście! Co powiecie na to, aby odwiedzić moją rodzinę po drodze? Oszaleją gdy was zobaczą.
- Oczywiście, chociaż nie na długo. Szukamy przyjaciółki. - odparł Ben.
- Jeśli wszyscy się zgodzą. - Mark oznajmił patrząc za siebie.
- Zgadzamy się, zgadzamy... przyda nam się odpoczynek i prysznic - poinformowała Hope.
- W takim razie załatwione!
Joe pogłośnił dźwięk z radia i "far far away with my head up in the clouds..." rozległo się wewnątrz samochodu.
Joe bardzo szybko się zaprzyjaźnił z nowymi znajomymi. Paragons przybliżyli mu ze szczegółami jakiego rodzaju posiadali zdolności i fizyczne zmiany. On postanowił opowiedzieć im o swej rodzinie.
- My od lat lubimy wszystko co niezwykłe i dziwne, a mutanci, odmieńcy czy jak ich tam jeszcze nazywają interesowali nas od pokoleń. Babka prowadziła mamę po jakich się dało karnawałach pokazując jej dziwy natury. Później pojawili się pierwsi X-Men, mama oszalała na ich punkcie. Gdy się ożeniła wykupiła napromieniowaną ziemię w miejscu gdzie kiedyś przeprowadzali próby nuklearne, aby urodzić tu dzieci - mutanty. Niestety nie powiodło się jej. I ja, i moi bracia i siostra, a także ich dzieci... wszyscy jesteśmy zwykli homo sapiens, nie ma w nas nic z superior.
- Może jesteś bardziej szczęśliwy niż ci się wydaje - odparła Sarah.
- Nikt cię nie opluł za to kim jesteś... - dodała Hope.
- Parę dni temu pobiłem się z jednym gnojkiem. Rządził się u nas w knajpie cały czas obrażając dziewczynę tam pracującą - mutantkę. Ona nie ma jakichś tam mocy... po prostu jej źrenice wyglądają jak u węża... ale co tam... o mało jej nie pobił, gdy podała mu piwo. Krzyczał, że przez to że się na niego patrzy będzie miał potwory zamiast dzieci i takie tam inne pierdoły.
- A nie miał on czasem brody? - Ben zapytał z uśmiechem.
- Miał...
- To ten sam dupek co opluł dzisiaj Hope...
Joe odwrócił głowę. Popatrzył na dziewczynę.
- W takim razie jak go zobaczę następnym razem to dostanie za ciebie.
Po godzinie drogi samochód Joe'a skręcił z głównej autostrady na ziemną drogę ciągnącą się w głąb opuszczonej przez wszelką cywilizację pustyni.
- Zbliżamy się do mamuśki, kochani! Przygotujcie się! - poinformował wszystkich kierowca.
- Tu jest twój dom? Przecież nie widać żadnego miasta? - zdziwił się Ben.
- Dookoła pustynia, ani żywej duszy... - dodała Sarah.
-A co?! Przecież mówiłem że na tych terenach przeprowadzano kiedyś próby jądrowe. Chcielibyście tu tłumu turystów? - Joe odparł śmiejąc się sam z siebie. Drużyna zauważyła w oddali miejsce o którym przed chwilą wspominał ich znajomy. Na samym środku pustyni stały dwie duże przyczepy kampingowe, pełniące rolę mieszkań dla rodziny Joe'a. Wokół nich było dużo różnych krzeseł, stołów i innych mebli nadgryzionych przez ząb czasu. Całą posiadłość odgrodzono od reszty pustkowia drewnianym płotem. Niedaleko domu trójka małych dzieci bawiła się z psem. Joe zaparkował auto przy ogrodzeniu. Wysiadł i poprosił aby mutanci zaczekali w środku samochodu.
- Zrobię mamuśce niespodziankę.
Wszedł na teren domu. Dzieci przybiegły się z nim przywitać i zrobił się dość duży hałas. Z jednej z przyczep wyszła kołyszącym się krokiem bardzo gruba kobieta. Podparła się pod boki.
- Kogo ja widzę, Joe wrócił z wyprawy! - wrzasnęła skrzeczącym głosem.
- Tak jest mamuśka! I nie uwierzysz jaki prezent ci przywiozłem!
- Ciekawe co może mnie jeszcze zdziwić?! - zapytała gruba.
- Hej! Chodźcie tutaj wszyscy. - zawołał na swoich nowo poznanych przyjaciół. Po chwili zza ogrodzenia wyszła szóstka młodych mutantów niosących swoje bagaże.
- Ojejku! To mutanci! - zawyła kobieta.
- Prosto od Xaviera, Mamuśka.
- Dzieci! Chodźcie tutaj! Prędko! - zaczęła nawoływać wszystkich mieszkańców swojego prowizorycznego domostwa. Wkrótce do matki przybiegła trójka dzieci razem ze swoim psem, a z drugiej przyczepy kampingowej wyszła młoda dziewczyna o krótkich, czarnych włosach ubrana w dżinsowe spodenki i koszulę. Joe zaczął przedstawiać swoją rodzinę.
- To jest mamuśka o której wam tyle opowiadałem. To jest Mike, mój młodszy brat - pokazał na chłopaka wyglądającego na 12 lat.
- Moja młodsza siostra Molly - wskazał na dziewczynę.
- A to dzieci mojego starszego brata - Scotty i Jean - wskazał na dwójkę maluchów.
- Mamusiu: poznaj Bena, Marka, Hope, Sarah, Megan i Nicholasa.
Joe przedstawił rodzinie swoich nowych znajomych.
Sleepwalker zatrzymał samochód w małej miejscowości na parkingu jakiegoś motelu. Spojrzał na Jessikę. Zauważył, że dziewczyna była bardzo wyczerpana podróżą i z trudem zwalczała sen. Pogłaskał ją po głowie.
- Jesteś bardzo zmęczona? - zapytał.
- Raczej wymięta... marzę o długim gorącym prysznicu.
- Nie radziłbym w takiej dziurze... pewnie jest zepsuty i ocieka z rdzy i grzybów. - oznajmił wskazując na neon motelu w którym wypaliły się litery "T" i "L". Dziewczyna zaśmiała się. Oboje wyszli z samochodu i skierowali się w stronę budowli. Chłopak znów ją objął. Przytulił swoją twarz do jej twarzy. Czarnowłosa odsunęła się od niego na kilka kroków.
- Nie rób tego. Chociaż wydaje mi się, że znam cię wieki, to tak naprawdę dopiero co się poznaliśmy. Nie chcę tego... nie wiem dlaczego chciałam jechać do Salvation, czemu opuściłam szkołę. Nie sprawiaj, aby to było dla mnie jeszcze trudniejsze.
- Jestem twoim snem, pamiętaj o tym... pragnęłaś mnie już kiedyś. Pragnęłaś, kiedy straciłaś Michelle, nie pamiętasz tego?
- Nie wiem o czym...
Sleepwalker wziął jej lewą dłoń. Dotknął ustami jej nadgarstka. Później zrobił to samo z drugą ręką.
Dziewczyna spojrzała na swe ręce. Blizny całkowicie zniknęły.
- Co ty zrobiłeś? - zapytała zdziwiona.
- To proste, pokazałem ci że zaakceptowałaś świat do którego cię prowadzę.
Wzrok Jessie zrobił się mętny. Czarnowłosy objął ją i pocałował. Dziewczyna znów nie miała wystarczająco silnej woli aby się przed nim obronić.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.