Opowiadanie
Wammy's House
Czerwonwe Oczy
Autor: | Yumi Mizuno |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Death Note |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Kryminał, Mroczne, Obyczajowy |
Uwagi: | Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2010-09-21 16:36:32 |
Aktualizowany: | 2010-12-18 14:15:32 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Od śmierci M minął cały rok. Mam już nie cztery ale pięć lat. Choć wszyscy mówią, że się zmieniłam, ja w odbiciu lustrzanym nie widzę nic co dowodzić by mogło ich teorii. Faktycznie, żyjąc tutaj, na wysokim poziomie, zajęcia w przedszkolu wydają mi się bardzo nudne. Zawsze jako pierwsza kończę i panie myślą o posłaniu mnie rok wyżej. Dziadek jednak nie pozwala im na to, twierdząc że mam wychowywać się jak normalne dziecko, bym nic złego w papierach swoich nie miała.
L nie poddawał się, ciągle wysyłał mnie, B oraz S na szpiegowania. Jedyne co jednak uzyskaliśmy to, to, że przed śmiercią M został uwolniony na obiad. Korzystając z wolnej chwili zabił się. Amy obwinia się o jego śmierć, że go nie przypilnowała.
Wammy’s House mimo wszystko powraca powoli do normy.
Szłam właśnie z nową kolorowanką od dziadka do salonu, kiedy moją drogę zaszedł B. Był cały spocony i zdenerwowany. Głośno oddychał i nim otworzyłam usta, szybko, szybciej niż wcześniej, do swojego pokoju się skierował. Zdziwiło mnie jego zachowanie, ale na pewno wolał byś sam, wzruszyłam ramionami, gdyby chciał ze mną porozmawiać, to na pewno sam by to zrobił, a nie uciekał. Widocznie chce być sam. Uszanowałam to i poszłam dalej przed siebie, ale przeczucie dziwne szło za mną od tego momentu. Nie myliłam się, wszyscy szukali czegoś, może kogoś. Stałam jak wryta, oglądając to co się właśnie teraz wydarzało w naszym domu. Amy wraz z panem Zero chodzili po korytarzu, dziadek natomiast dzwonił gdzieś, pozostałe moje rodzeństwo wchodziło w każde możliwe miejsce. Zmarszczyłam brwi.
- Cześć - odezwała się za mną S i szybko z rąk wyrwała mi kolorowankę. Przejrzała ją i popatrzyła na mnie. - Księżniczki? Zaraz, mogę z tobą? - zaproponowała szybko, nie zwracając uwagi na nic co tak bardzo zdziwiło mnie.
- Jasne - odparłam spokojnie. - A oni co robią? - zapytałam, lekko zdziwiona.
- Szczeniak uciekł - wyjaśniła mi szybko przyjaciółka.
- Jaki szczeniak? - Podniosłam lewą brew do góry.
- Dzisiaj rano pod domem naszym ktoś podrzucił koszyk ze szczeniakami. Wszystkie były martwe poza jednym. No i teraz, nam jakoś uciekł. - Wzruszyła ramionami rudowłosa i zaśmiała się szczerze.
Zmarszczyłam jeszcze bardziej brwi. Nim cokolwiek powiedziałam, S pociągnęła mnie za sobą do salonu gościnnego, gdzie jak mówiła, z pewnością nikogo nie będzie. Miała racje, prawie. Na fotelu, w swojej typowej pozycji siedział L. Obstawiony dookoła różnymi zapiskami, notatkami, cukierkami nawet nie spojrzał na nas, gdy obie przekraczałyśmy próg. Dopiero gdy usiadłyśmy na kanapie robiąc sobie trochę miejsca na stole, popatrzył na nas jak zawsze, bez wyrazu
- Dobry. Wiecie coś nowego? - zapytał.
- Nie. Nadal to samo. Masz jakieś spekulacje? - rzuciła S.
- Najbardziej podejrzani są P, K i pan Zero - mówiąc to z półmiska począł ściągać trzy ciasteczka z różną polewą, tak co by nie były takie same. - Pan Zero jednak dnia tego, w którym M zachorował był z panią Amy w swoim gabinecie. Oboje mówili, że uczyli się biologii... - mówiąc to zjadł jedno ciastko.
- Tak, biologii, biorą nas za małe dzieci. - S wywróciła oczami, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Mruknęła pod nosem coś i podała mi piórnik kredek.
- P też ma alibi i to niepodważalne. Wraz z F i G siedział w salonie, oglądając film akcji. - Kolejne ciastko wylądowało w ustach L’a. - Zostaje więc tylko K, ona to ma alibi, ale chwiejne. Zaklina się, że siedziała w laboratorium, kamery to potwierdzają. Bawiła się skórką od cebuli z obiadu. - Na stole nie zostało już żadne ciastko. Patrzyłam się na okruszki lekko zakłopotana.
- Czyli, nie szukamy tego kto udusił M lecz tego kto go zaraził? - zapytałam się, w dłonie biorąc czerwoną kredkę.
- Dokładnie, tak - L przyznał mi rację i westchnął. - Przyczyny jego zejścia są nam wiadome, przypadek, nieudolność pokojówki, i jego myśli samobójcze, oraz rozmowa z P. Jednak sam nie zaraziłby się taką chorobą, bo widać, ze ona nie była naturalna. Nie takie objawy. I brak śladów - westchnął.
- Nie powinniśmy szukać wśród rodziny. M był jednym z nas, rodzina się wspiera, a nie podejrzewa. Wstydź się L - powiedziałam spokojnie, kolorując księżniczkę Aurorę.
- Jak chcesz rozwiązać sprawę, musisz podejrzewać każdego, nawet siebie - mruknął.
- W takim razie ja nie chcę nigdy być detektywem - westchnęłam. S w końcu zabrała głos. Dyskutowali oni o jakimś twierdzeniu matematycznym.
Przypomniało mi się jak dziadek kiedyś mówił, że jak L tak dalej będzie się rozwijał, stanie się tym kogo szukał. Osobą idealną. Nie wiem co to znaczyło, ale jak bliżej mu się przyglądałam, to stwierdzić mogłam bez trudu, że on zawsze na wszystko zna odpowiedź, podczas kiedy inni mają tylko wysepki wiedzy, on powie ci większość na dany temat.
Nagle olśniło mnie, uniosłam głowę wysoko, patrząc na okno z witrażem przede mną.
- Skoro nikt z rodziny nie zabił M..., musiał to zrobić ktoś spoza naszej wspólnoty - mówiłam do siebie. S i L przestali dyskutować rzewnie i popatrzyli na mnie pytającym wzrokiem. To co mówiłam było oczywiste, lecz o oczywistych rzeczach takie szaraczki jak ja muszą sobie co dnia przypominać, co by nie zapomnieć o nich po dobre. - W takim razie... Mamy podejrzanego jednego. - Popatrzyłam zadowolona na L.
Wyraźnie się uśmiechnął. Jednak nic nie powiedział. Dał mi skończyć.
- Ktoś kto o nas wie, a nie jesteśmy mu na rękę, albo się nas... znaczy się was... boi - poprawiłam się szybko.
- Nas, jesteś jedną z nas - zbulwersowała się S.
- Tak... nas... tak czy inaczej. O tym co naprawdę dzieje się w Wammy’s wiedzą dwie osoby, a raczej instytucja i jedna osoba. - Zmarszczyłam brwi.
- Powiedziałaś, że mamy jednego podejrzanego. Którego z nich wykluczasz? - zapytał się L, unosząc lekko lewą brew.
- Tak. Roger wypada z gry. Jest przyjacielem dziadka. Nie zrobiłby czegoś takiego nam albo jemu - wyjaśniłam. - Zostaje więc królowa. I to ze kazała spalić zwłoki, może świadczyć przeciw niej. - Zmarszczyłam teraz ja brwi.
- Brawo. - Klasnął w dłonie L, a S zaczęła się śmiać. - Mówiłem że wpadnie? - L popatrzył na S, która przytaknęła mu głową i podała mu jednego cukierka. Słodycz natychmiast została skonsumowana przez detektywa i radość z jego twarzy zniknęła.
- Ale mamy jeden problem. Dowodów brak, jak i z królową walczyć nie będziemy. - Wyraźnie posmutniał. - Cciekawi mnie jednak, co to miało znaczyć. Chcą nas zabić czy testują na nas jakieś specyfiki? - mówił teraz do siebie, to było widoczne.
Kilka następnych godzin spędziliśmy w ciszy. Ja i S kolorowałyśmy księżniczki z bajek, natomiast L przeglądał akta spraw. Dopiero na kolację zawołała nas Amy.
Uniosłam się z poduszki, spać tej nocy nie mogłam. Nienawiść jak i smutek przepełniały moje serce. Zczołgałam się z wielkiego łóżka i w kapcie stopy wsadziłam. Kiedy podeszłam do okna, popatrzyłam na księżyc, był w pełni. Nic po za tym nadzwyczajnego. Mruknęłam do siebie niezadowolona, że jutro dzień szkolny, a moje ciało wcale nie chce spać. Postanowiłam pójść po szklankę zimnej wody. Tak, to na pewno mi dobrze zrobi. Wyślizgnęłam się z pokoju drzwiami, ponieważ tak wysportowana jak rudowłosa nie byłam, co by po parapecie przechodzić do pokoju cudzego. Wziąwszy krzesełko z jadalni weszłam na nie, by po szklankę sięgnąć. Jednak byłam za niska, moje starania mierne wyniki przynosiły, aż w końcu poślizgnęłam się, jak? Nie wiem. Widziałam jak kant stołu przybliża się do mnie. Jednak nagle się zatrzymał, a ja poczułam ramię mocne i męskie. Kiedy głowę uniosłam, zobaczyłam, ze to dziadek. Uśmiecha się do mnie zadowolony spod okularów.
- Co ty tutaj robisz Purpurowa? - Zmarszczył brwi i wolną dłonią szklankę, pożądaną tak przeze mnie, zdjął. Nie odpowiedziałam mu, najpierw zeskoczyłam z krzesełka i podsunęłam je do kranu, zabierając mu jednocześnie szklankę z dłoni. Wlałam do środka krystalicznie czystego płynu i wypiłam go.
- Pić przyszłam - powiedziałam spokojnie, puste naczynie na bok odkładając. - A ty co tutaj robisz?
- Wracałem z ubikacji, kiedy zobaczyłem, że drzwi do kuchni są otwarte - wyjaśnił spokojnie i podparł się pod boki.
- Dziadku - zaczęłam powoli - spać nie mogę.
- Hm, B ma ten sam problem teraz, chcesz u niego spędzić tę noc? Może razem uśniecie? - zaproponował starzec. Przystałam na taki obrót sprawy.
Zaprowadził mnie za rękę do pokoju B. Chłopak w ciemnościach siedział na swoim łóżku. Skulony był i sapał tak samo jak wcześniej. Kiedy weszłam do środka, dziadek zamknął za mną drzwi. Nie czekając długo, wczołgałam się na łóżko jego i usiadłam przed nim. Nie patrzył się na mnie nawet przez chwilę. Zmarszczyłam brwi i położyłam dłonie na jego kolanach. Jak oparzony uniósł czarną głowę, przerażone spojrzenie wbił w moją osobę. Zrobiło mi się go strasznie szkoda, żal. Choć nie wiem co się stało.
- Miałeś koszmary? - zapytałam zdziwiona z troską w głosie.
- Kiki Yatenshi... 9...7....8...5...4...6...3...8...7...6.... i... - mówił dziwnie. Szeptał, a na dnie jego czarnych oczu zobaczyć można było łzy.
- Skąd znasz moje imię? I nazwisko? - zdziwiłam się niemało, nie odpowiedział jednak i tylko mnie mocno do siebie przytulił. Drżał. Bardzo drżał. Bał się, tylko czego? Mimowolnie objęłam go. Strach sam nie odejdzie, dlatego trzeba mu w tym trochę pomóc. Westchnęłam, o nic więcej nie pytałam.
Długie to były chwile, kiedy oddychał szybko, nagle jednak, jakoby przestał, oddech jego się ustabilizował, a i przestał drżeć jak na wietrze. Mimo wszystko z objęć swoich mnie nie wypuszczał. Nie rozumiałam nic z tego co się dzieje, z tego co mówił, skąd wiedział jak się nazywam, dziadek mu powiedział, czy podkradł się do papierów moich? Nieważne, nieistotne to było. Przecież on nie skrzywdziłby muchy, nie uwierzyłabym w to. Owszem, zawsze był inny niż my wszyscy, można nawet powiedzieć, że zazdrosny o L, że w odróżnieniu od swojego brata, ten był tylko dobrym psychologiem. W końcu usnęłam. Dziadek miał racje, we dwójkę i bezsenność jest mniej straszna.
Rankiem, kiedy to przybył do sypialni B po mnie, oboje spaliśmy wtuleni w siebie, mówił, że bał się nam przeszkadzać, w końcu jednak zmusił się i jego dłoń obudziła mnie szybko i nagle. Wbrew jednak temu co normalnie mogłoby się stać, B zamiast mnie puścić, mocniej mnie do siebie przytulił.
- Ona zostaje - powiedział surowo do Watariego.
- Nie, ona jedzie do szkoły. - Dziadek zmarszczył brwi.
- W takim razie ja chce iść razem z nią - niemalże krzyknął.
Dziadek nie odpowiedział wyrwał mnie wręcz z jego objęć i kazał iść się ubrać. Kiedy szłam do sypialni, oboje szli za mną. Nawet L się do nich przypałętał, nie wiem kiedy. Watari popatrzył na bliźnięta i zaczął gdzieś dzwonić. Chyba do mojego przedszkola. Pani nie widziała nic przeciwko, by przyjęła dzisiaj jeszcze dwójkę innych uczniów. Radość przez to się nie zmniejszyła moja, szybko w mundurek się przebrałam i do auta wsiadłam jako pierwsza.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.