Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Wammy's House

Powstanie przedszkolaków

Autor:Yumi Mizuno
Korekta:Dida
Serie:Death Note
Gatunki:Akcja, Dramat, Kryminał, Mroczne, Obyczajowy
Uwagi:Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2010-10-11 19:43:34
Aktualizowany:2010-12-24 22:33:34


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Przełknęłam głośno ślinę, widząc zmierzającego w moją stronę dziadka. Czekałam właśnie na szkolnym dziedzińcu, podczas gdy za mną drzwi do przedszkola zamykał B. L natomiast stał gdzieś z boku zamyślony jak zawsze.

- Wszystko będzie dobrze - powiedziałam do siebie i wziąwszy głęboki oddech stanęłam dziadkowi na przywitanie. - Dziadku! - Starałam się brzmieć naturalnie i nawet podbiegłam do niego, co by mu się na szyję rzucić, nie wzbraniał się. To dobry znak. - Dzisiaj był wspaniały dzień! - krzyknęłam mu do ucha.

- Tak? A co się wydarzyło? - zapytał, unosząc jedną brew i przeszywając mnie niemal swoimi błękitnymi oczyma.

- Bawiliśmy się - wyjaśnił szybko B, wyręczając mnie, wiedział, że nie umiałabym skłamać jeszcze przed dziadziusiem i to w takiej sytuacji. Starzec odstawił mnie na ziemię i rozejrzał się po pustym dziedzińcu. Nie dziwię mu się, sama też byłabym zaniepokojona.

Zazwyczaj odbierał mnie z sali lekcyjnej, a jak już to była przy mnie przynajmniej nauczycielka. Teraz to w szkole rozbrzmiewały jedynie krzyki uradowanych dzieci, a ja sama, no może nie do końca sama, bo z bliźniakami, stałam na dziedzińcu. Mimowolnie podeszłam do B i złapałam go za rękę, nie by jego upewnić w przekonaniu, że nic się nie stało lecz siebie, odwzajemnił uścisk dłoni. Fakt ten nie umknął bystremu wzrokowi L, zdawałam sobie z tego sprawę lecz ten nic nie mówiąc ruszył za Watarim.

Byliśmy już w czarnej limuzynie, którą to przyjeżdżał po mnie dziadek zawsze w końcowe dni tygodnia. Nie wiem dokładnie jak odróżnić dzień od dnia, ale kiedyś się nauczę.

- Zatem - zaczął powoli, kątem oka patrząc na nasze odbicia w tylnym lusterku wozu. - Co zmajstrowaliście? - Głos jego był neutralny, nie wiedziałam od czego zacząć, jak doszło do tego wszystkiego, to nie było w moim stylu, moje usta się otworzyły lecz zamiast słów wyszło tylko stęknięcie na rodzaj „yyy” albo czegoś w tym stylu.

- B? - Dziadek zrozumiał, że jak nie powiem mu prawdy, będę stękać i kwękać więc zmienił obiekt, który będzie nękać.

- Bawiliśmy się - upierał się przy swojej wersji chłopiec, nic a nic się nie bojąc, wręcz przeciwnie, na twarzy jego zobaczyłam coś w rodzaju łobuzerskiego uśmieszku jaki to czasem niegrzeczni chłopcy w telewizji mieli.

- L? - cisnął nas dziadek.

- Jak powiem, to oni się na mnie obrażą - powiedział, palcem pokazując na mnie, w buzi trzymając wyciągniętego ze schowka lizaka truskawkowego. - Jak nie powiem ty będziesz marudził o wierności i obowiązku - westchnął L i popatrzył na nas, wzruszywszy ramionami odparł tylko: - Zrobiliśmy to co mieliśmy zrobić, to co zrobiłby każdy na naszym miejscu, wszyscy żyli, fizycznie wszystkim nic nie jest, prawa nie złamaliśmy, pożaru nie wywołaliśmy, ale to nie sąd z wagą i piórem prawdy dlatego pojedź i sam zobacz - tutaj skończył i oparł czoło o szybę.

Nim zareagowałam dziadek już zwalniał i włączał migacz by skręcić. Nie powstrzymał go nikt, to też w kilka chwil ponownie znaleźliśmy się pod budynkiem szkoły. Z kamienną miną bez wyrazu Watari opuścił samochód pozostawiwszy nas w środku, akurat inne dzieci już wychodziły, a to w grupkach, a to odbierane przez rodziców. Przyglądaliśmy się temu obrazowi ze spokojem na twarzy lecz nie wiem jak bliźniacy, ale mi aż dłonie się ze zdenerwowania pociły.

Jak zazwyczaj o tej porze, marzyłam o śnie i o łóżku moim czy też podziwiałam promienie zachodzącego słońca na tapicerce limuzyny, teraz jedynie słowa przeprosin przychodziły mi do głowy.

- Jak przyjdzie zacznę od przepraszam - mamrotałam do siebie, wpatrując się w przemijające osoby.

Długo siedzieliśmy w ciszy, prawie wszyscy wychowankowie opuścili przedszkole, a słońce już chowało się za horyzontem. Nie wytrzymałam i wybuchłam płaczem. Dlaczego? Nie wiem. Nie żałowałam tego co zrobiliśmy, w końcu należało się im wszystkim, lecz w głębi jakaś cząstka mnie...

Kiedy tylko pierwsze słone łzy poleciały po moim policzku z obu stron ramionami otoczyli mnie bliźniacy, obydwoje z obu stron wpatrywali się w moją twarz, milczeli, to nie pomagało, nie niszczyło bólu i strachu, głównie strachu, bo boleć nie miało co, jedynie to, że prawda wyszła na jaw, a ja nie mogę pomarzyć o spokojnym śnie dzisiejszej nocy. W końcu ze szkoły wyszedł ostatni osobnik w asyście dyrektora. Stali daleko od nas, nie widziałam twarzy, ale to na bank był dziadek. Ukłonił się dyrektorowi szelmowsko i ruszył w naszą stronę.

Kilka chwil, bicie serca jedynie dudniło mi w uszach, i już znalazł się w aucie. Zapiąwszy pasy ruszył do Wammy's. Milczał, a z grobowej twarzy jego nic nie mogłam odczytać. Nawet na nas nie popatrzył, kiedy parkował w garażu. Zsuwające się za nami drzwi sprawiły, że w pomieszczeniu nastała ciemność. Jeszcze bardziej się przestraszyłam i oddech wstrzymałam. Potem tylko otwieranie i zamykanie drzwi kierowcy i otwieranie drzwi w miejscu gdzie znajdowaliśmy się my. Chwila, ponownie zamykane drzwi i pstryk. Dziadek zapalił małą lampkę, umieszczoną w suficie auta.

Łzy ciekły mi po policzkach podczas, gdy B powstrzymywał się od śmiechu, L mimo wszystko też lekko się uśmiechał. Jak to?! Wszyscy się cieszyli poza mną? Co było w tej całej sytuacji takiego zabawnego?! Zacisnęłam pięści i przeniosłam wzrok na dziadka. Powoli na jego buty aż do twarzy. Ta teraz wydawała mi się dziwna. Okulary miał ściągnięte, a po policzkach jego też płynęły łzy.

- Przepraszam dziadku - rzuciłam mu się do kolan, chowając w nie twarz.

- Kiki - powiedział, dławiąc się łzami dziadek. - Kiki nic się nie stało - powtarzał ciągle, aż w końcu zrozumiałam, to były łzy śmiechu, a on nie dławił się przez nie, tylko przez śmiech, jaki w jego duszy panował. Po chwili wyrwał się na zewnątrz. Płakał, płakał ze śmiechu, z tego co zrobiliśmy, choć nie wiem dlaczego i ja wtedy zaczęłam się śmiać, choćby tylko dlatego, że nie będzie tak źle jak myślałam, potem dołączyli się do nas bracia. Kiedy skończyliśmy, a trzeba przyznać każdego z nas policzki od śmiechu rozbolały, dziadek założył na nos swoje okulary i posadził sobie mnie na kolanach

- Opowiadaj jak do tego doszło. Mam was ukarać, a wy to nawet nie marzcie o chodzeniu z Kiki do szkoły - mówił spokojnie, cały czas patrząc na mnie, wolną dłonią sięgnął do kieszeni w spodniach i otarł mi policzki z łez.

- Przybyła jej pani - zaczął L opowiadać - wziąwszy nas wszystkich do Sali pełnej bachorów, posadziła nas przy oknie, a Kiki dała ćwiczeniówkę od matematyki, reszta dzieci robiła to samo więc ja i B się nudziliśmy.

- Zatem pani dała im to samo co nam. Całą ćwiczeniówkę oboje zrobili w chwilę! - zawtórowałam z dumą.

- Nie przesadzaj Kiki, bo się zarumienię - burknął L i mówił dalej. - Po tym jak przełknęła gorzką pigułkę niewiedzy, jej nauczycielka wyzwała B na słowny pojedynek.

- To się nazywa kłótnia - poprawił go B. - Zarzuciła mi to, że nie daję się skupić dzieciom, cały czas patrząc na nie, zatem zacząłem się z nią kłócić.

- Przy czym B okazał większą znajomość słownictwa od pani - ponownie zawtórowałam.

- Tak a potem? - zapytał się dziadek spokojnie.

- Potem to już wszystko poszło tak szybko. L i B porównali panią do... Do... Jak się nazywał ten pan co go ścieli? - Popatrzyłam na B.

- Nie porównaliśmy, tylko opowiedzieliśmy im o Ludwiku XVI, dzieci instynktownie porównały jego do swojej wychowawczyni, związawszy ją i zakneblowawszy, ruszyli do innych klas, zaczynając powstanie. W krótkim czasie całe przedszkole do nas się dołączyło. - Wzruszył ramionami chłopiec.

- A potem opowiedziałem im o legendzie żelaznej maski i nagle wszyscy nauczyciele okazali się właśnie bratem Ludwika XIV i trzeba było go wyzwolić, zatem odzyskawszy wolność, bastylia jak stała tak stała i jeszcze nie została zniszczona - dokończył za niego L i westchnął raz jeszcze. - Tak łatwo sterować ludem. Co powiedział dyrektor?

- Z jego perspektywy to wyglądało nieco inaczej. - Dziadek podrapał się po brodzie. - Oszalały tłum dzieciaków, biorąc za zakładników nauczycieli, domagał się lepszego jedzenia w stołówce, zniesienia praw nauczycieli i podniesienia praw ucznia oraz głowy króla - zachichotał i odstawiwszy mnie na ziemię, wyszedł z samochodu. - I co ja teraz mam z wami zrobić? - powiedział do nas, kiedy to my jeden po drugim wychodziliśmy.

Nie odpowiedzieliśmy, sprawa została zamknięta, Szkoła odzyskała prestiż i władzę nad dziećmi, które nałapały się sporej dawki historii, natomiast my zadowoleni poszliśmy do jadalni, gdzie czekała na nas zimna już porcja jajecznicy.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.