Opowiadanie
Dziwadło
To moja wina cz.1
Autor: | dark whisper |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Fikcja, Horror, Mistyka, Mroczne |
Dodany: | 2012-02-16 14:58:48 |
Aktualizowany: | 2012-02-16 14:58:48 |
Poprzedni rozdział
Kopiowanie tylko za zgodą, można się skontaktować przez maila.
Społeczeństwo uformowało zasady, według których należy żyć. W dzisiejszym świecie nie ma miejsce na jednostkę, najważniejsza jest masa, ogół. System posortował ludzi według wcześniej ustalonych kryteriów na takie grupy jak: rasa, narodowość, a nawet rodzina. Od dnia narodzin współczesny człowiek jest przygotowywany do życia w społeczeństwie, przyjmuje narzuconą mu pozycję, rolę, której wybór wydaje mu się dobrowolny. Masa stwarza iluzję świata prawidłowego i jedynie słusznego. Ustaliła pojęcie szczęścia, dobra, zła, które jest niepodważalne i prawdziwe. Niekiedy jednak ludzka dusza, myśl nie chce współpracować z ciałem i próbuje przeciwstawić się narzuconym zasadom i porządkowi. Być może szuka wolności, własnej drogi. Przez zakłamanie, które instynktownie i nieświadomie wyczuwa czuje rozterkę i strach. Na takich ludzi system znalazł sposób unormowania, usunięcia z życia masy, a tym samym zagrożenia dla ogólnego porządku. Wystarczy, że pozbawi ich dotychczasowych praw i pozycji i nada mu imię szaleńca.
Nie wiedzieć czemu ludzie nazywani psychicznie chorymi wydają mi się szczególnie bliscy. Może to przez ich wykluczenie i odrzucenie. Wśród ludzi „normalnych” panują same pejoratywne skojarzenia z szaleńcami, wywołują u nich pogardę, a nawet strach. Dla mnie z kolei są całkiem ciekawymi osobowościami, niezwykle cierpiącymi i zagubionymi, którzy stracili wszystko i wszystkich tylko przez ignorancję i brak zrozumienia innych. Ci ludzie niejednokrotnie są genialni w swoich niezwykłych poglądach i odważni przeciwstawiając się myśli ogólnej masy. Idą pod prąd chcąc tego, lub nie, zmierzając w sobie tylko znanym kierunku. Co mnie niezwykle interesuje, zastanawiam się w jaki sposób ustalono granicę pomiędzy szaleństwem, a byciem geniuszem, ekscentrykiem, czy po prostu wyjątkowym. Nie przypominam sobie nigdy żebym spotkała osobę całkowicie „normalną”, zgodną z ogólnie panującą wśród społeczeństwa dzisiejszego świata definicją.
Las znajdował się niedaleko wsi. Od ostatniego domu dzieliła go odległość nie większa, niż pół kilometra. Być może dlatego, gdy mijała ów dom, widziała przy nim cztery kapliczki, nad którymi królował znacznych rozmiarów dębowy krzyż. Zatrzymała się. Rzeczywiście coś musiało być na rzeczy. Słońce mimo częściowego zachmurzenia raziło ją boleśnie w oczy, natomiast w lesie panował nienaturalny, znajomy jej mrok. Gdy tylko weszła pomiędzy gęste krzewy poczuła chłód, przebijający się do samych kości. Oczy rozszerzyły się, gdy tylko miały okazję pobyć w ulubionej barwie czerni. Można było dostrzec zarysy większych drzew i krzewów, jednak nie były zbyt wyraźne. Szła powoli, ale stanowczo, pchana przez coś do samego serca lasu. Nie wiedziała, czy to jej oczy domagają się jeszcze większej dawki mroku, czy też działała jej intuicja. Brała też pod uwagę coraz bardziej prawdopodobne z każdym następnym krokiem, że to zupełnie coś innego skłaniało ją do marszu. Zatrzymała się na niewielkiej, całkowicie osłoniętej przez wierzby polance. Gęste i wiekowe korony splotły zgrabnie szczelny dach, przez który nawet w naturalnych warunkach nie przepuszczałyby za dużej dawki promieni słonecznych. Pustka, jaką poczuła była nieprzyjemna, ale również intrygująca. Wokół cisza, żadnego odgłosu jakiegokolwiek zwierzęcia, czy nawet trzasku gałęzi. Wszystko zastygłe w bezruchu, jakby oczekujące na coś lub na kogoś. Podeszła do drzew. Dotknęła jednaj z wierzb, gdzie zobaczyła to, czego widzieć nigdy nie chciała, a co jednak nigdy jej nie omijało. Brunatne plamy pokrywały niemalże całą dolną część pnia. Spojrzała na gęste i obfite smugi, które ciągnęły się wzdłuż polany. Taka ilość krwi musiała należeć do co najmniej trójki ludzi. Zaczęła iść za śladami, które doprowadziło ją do miejsca, gdzie odnaleziono trzy martwe ciała. Policja zajęła się ich usunięciem. Minęły już ponad trzy miesiące, mimo to nie odnaleziono zbrodniarzy, nawet nie wskazano podejrzanych. Podejrzewa się, że nie zrobił tego nikt miejscowy. Oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej mimo woli. Wydawało się jej, że pokrywają jej całą twarz. Spojrzała na poranionych i pociętych leżących na wznak kolejno młodego chłopaka, kobietę w średnim wieku i mężczyznę, którzy zapewne byli rodziną. Wszyscy powykrzywiani, rzucali się w konwulsjach, jak ryby bez wody. Patrzyli się w górę nic nie widzącymi, całkowicie białymi oczyma, próbowali coś mówić, ale z ust jedynie leciała piana. Byli w stanie jedynie pojękiwać z bólu. Zadrżała. Chłód dawał się jej coraz bardziej we znaki. Dmuchnęła sobie w dłonie i nie odrywając oczu od nich sięgnęła do torby. Podeszła do nich. Usypała wokół nich krąg z suszonej i pokruszonej kory dębu i łodyżek lycorisów. W powietrzu zaczął unosić się słodkawo-gorzki zapach. Przestali pojękiwać, przyniosło im to częściową ulgę. Z trudem zmusiła oczy do posłuszeństwa i rozejrzała się wokół. Zastygłe emocje i uczucia nie dawały żadnych wskazówek. Wydawały się zwykłymi odczuciami, które zawsze towarzyszyły zabijanym. Znalazła ogromny strach, szaleńczą chęć walki, zagubienie. Ciągnęły się po sporym obszarze. Każdy z nich próbował się bronić, uciekać przed oprawcami, na próżno. Przegrali najważniejszą walkę w życiu. Drgnęła.
Zauważyłam coś silniejszego nawet od strachu. Spojrzałam na nich. Wciąż drgali w bolesnych konwulsjach. Uczucie te było już mi zupełnie obce. Niezwykle rzadko miałam z nim do czynienia, tak rzadko, że niemalże zapomniałam o jego istnieniu. Przez wszystkie kłębiące się i wciąż żywe uczucia i emocje przebijało się znacząco jedno. Z trudnością rozpoznałam je, ale kiedy już to zrobiłam, nie miałam wątpliwości. Miłości nie można było pomylić z niczym innym. Nie była to ta jakże dzisiaj powszechna egoistyczna i fałszywa, ale ta prawdziwa, pełna poświęcenia i czysta. Spotkałam prawdziwą rodzinę jakże różniącą się od formy, jaką zwykło określać tą samą nazwą, zresztą bardzo niesłusznie.
Przez chwilę siłując się zmrużyła wreszcie oczy. Z kimś takim nie miała często do czynienia. Chronili siebie nawzajem, odciągali uwagę mordercy jeden od drugiego z pełnym poświęceniem, mimo to zamordowano ich mimo płaczu i błagań. Najpierw syna, potem ojca, na końcu matkę, która musiała na to wszystko patrzeć. To od niej bił największy ból, nie ten pochodzący z ran, ale znacznie gorszy raniący samą duszę. Nie było tutaj jednak czegoś, co nie pozwoliło by im odejść. Nie oczekiwali na nic, wprost przeciwnie chcieli zakończyć męki. Gdzieniegdzie wychwyciła cienie żalu, nienawiści, były jednak nie na tyle silne, by przeważyć nad całą resztą i trzymać ich ciągle w tym miejscu. Oni nie mogli jej udzielić żadnej wskazówki, wyraźnie wołali o pomoc, tęsknili za spokojem i tylko tyle byli w stanie jej przekazać. Nie wiedziała jak im może pomóc. Musiała poszukać prawdziwej przyczyny, być może wśród żywych.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.