Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Ogród początku i końca

Rozdział 2

Autor:M.Bizzare
Gatunki:Akcja, Obyczajowy, Science-Fiction
Dodany:2010-06-25 08:07:44
Aktualizowany:2010-06-12 11:40:44


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Kopiowanie dozwolone, ale pod warunkiem, że zamieści się w takim przypadku nick i mail autora!


2.

Kucali w zdecydowanie za niskim, ciemnym i kiepsko oświetlonym korytarzu. W dodatku, było tu wyjątkowo zimno, z jakiegoś nieodgadnionego powodu. Waldek czuł, jak marzną mu palce i nie było to przyjemne. Zefir zdawał nic sobie nie robić z chłodu, po prostu patrzył na rozgrywającą się cenę. Przed nimi były bowiem małe drzwiczki, otwierające się do środka. Sean, osiłkowaty Szkot z korpusu brytyjskiego, wypełniał niemal całą szerokość korytarza, więc nie za bardzo było widać drugiego rozmówcę. Był nim Azjata, z twarzą o kształcie brzoskwini i szczebiocący w totalnie obcym dla Waldka języku. O dziwo, Sean odpowiadał w tym samym narzeczu, co trochę szokowało. Szkot miał posturę i zwyczaje robotnika fabrycznego i nikt by się nie spodziewał po nim zaawansowanej lingwistyki.

- Co to właściwie za miejsce? Czemu jest tak zimno? - spytał cicho Waldek.

- Wyjście awaryjne z kuchni kantyny oficerskiej. Prowadzi przez chłodnię.

- Aha.

Nagle Azjata przekazał ich towarzyszowi jakąś małą skrzyneczkę z uchwytem, po czym zamknął drzwiczki. Sean chwycił wynegocjowane dobra i odwrócił się ku nim z głupkowatym uśmiechem. Zefir dał znak i zaczęli się wycofywać z ciasnego przejścia.

Gdy znaleźli się z powrotem na głównym korytarzu pokładu, wymienili spojrzenia. Sean podszedł do Zefira i wyszeptał mu coś tak szybko i z takim akcentem, że Waldek nic nie wychwycił. Polak wziął skrzynkę i zaczął coś klikać w panelu dotykowym na jej górnej ściance. Zapadła niezręczna cisza.

- Sean, gdzie się nauczyłeś chińskiego? - zagadał Waldek.

- To nie chiński, koleś. Koreański.

- Co za różnica? - wtrącił się Zefir

- Miałem dziewczynę na Konfucjuszu. Koreankę. Bardzo się obrażała, kiedy nie odróżniało się jej od Chińczyków.

- Byłeś na Konfucjuszu? - zdziwił się Waldek - To nie jest tak, że bez legitymacji partyjnej nie da się tam wylądować?

- Cisza - szepnął nagle stanowczo Zefir. - Tutaj już mogą być kamery. Pełen luz i wio do windy. Mamy osiem litrów wódki w tym maleństwie. Chcecie dyscyplinarki?

Ruszyli powoli, próbując zachowywać się jak gdyby nigdy nic. Waldkowi nie za bardzo to wychodziło. Nie znał jeszcze zakamarków ISS „Rousseau” i dlatego zbyt widocznie rozglądał się w poszukiwaniu mikrokamer przy suficie. Zefir pokręcił głową.

- Świeżaki - mruknął.

Kabina Waldka była jeszcze zawalona różnego rodzaju skrzynkami z jego rzeczami osobistymi. Na ascetycznej pryczy o wyglądzie białego prostokąta leżał, jeszcze zafoliowany, standardowy uniform jednostki Husarzy.

- No. To zostawiamy bagaż u ciebie - stwierdził Zefir. - Masz tu tyle skrzyń, że jedna więcej nie zrobi różnicy.

- Ktoś to może sprawdzać? - starał się nie wyjść na głupka, ale trochę bał się podpaść w trakcie prawdziwej misji.

- Co ty. Parlament Europejski zakazał monitorowania prywatnych kabin żołnierzy, po nawale skarg do Trybunału. A podczas podejścia do akcji nikt nie będzie nawet myślał o kontrolach.

- Okej - nie poczuł się pewniej, ale cóż.

- Dobra, to my spadamy. Znajdziemy jakieś obszerniejsze lokum niż nasze klitki i przechrzcimy twój pierwszy dzień w Husarzach.

Waldek zbliżył się do Zefira i czując się już jak kompletny oszołom, wyszeptał:

- Powinniśmy pić, gdy podchodzimy o akcji?

- Jesteś zieleńszy niż listki na wiosnę, naprawdę - Zefir zaśmiał się głośno. - Na początku będzie bombardowanie orbitalne. Zrzucą kilka tych francuskich atomówek, zeskanują pozycje wroga i takie tam. Mamy co najmniej dobę, zanim w ogóle zaproszą nas do piaskownicy.

- Aha - miał w tej chwili niesamowitą ochotę zapaść się pod ziemię.

Zefir wyszedł, drzwi zasunęły się za nim bezgłośnie. Waldek został sam. Rzucił się na pryczę i ułożył wygodnie. Nie ogarniał jeszcze tego, co się dzieje. Odkąd przedwczoraj prom załadował go na prawdziwy gwiezdny krążownik EU-S, by został pilotem prawdziwego robota bojowego, jego umysł znalazł się w stanie ciągłej ekscytacji, połączonej z lekkim przerażeniem. Z mieszanki wychodziła głównie dziwna otępiałość.

- Przyciemnij światło do dwudziestu pięciu procent - wydał polecenie komputerowi.

Otoczył go przyjemny półmrok. Westchnął.

- Holofon. Wyszukaj numer: Artur Czaja… - zawahał się. Czuł potrzebę porozmawiania z dawnym przyjacielem, ale może jednak nie teraz. - Cofnij rozkaz. Wysuń panel.

Ściana przeciwległa do tej, przy której oparł głowę, rozsunęła się częściowo i ukazała ekran dotykowy. Usiadł na skraju pryczy i zaczął się bawić komendami. Przeglądał przez chwile specyfikacje swojej nowej maszyny. Potem wpadł jednak na lepszy sposób zabicia czasu. Ustawił hologram i położył się z powrotem. Panel schował się.

- Odtwórz plik „holo-2546”.

Nad jego głową pojawiło się, w odpowiednio zmniejszonym formacie, nagranie 3D. Widział już ten film tysiące razy, ale bawił go nadal. Bo przedstawiał naprawdę wielkie wydarzenie. Nagranie przedstawiało trzy roboty bojowe, stojące na równinie porośniętej rdzawą trawą. Niebo było pokryte ciemnymi, żółtawymi chmurami. Dwa mniejsze roboty typu Firestrom celowały w dużą maszynę. Husarza, starszego typu, nieco mniej eleganckiego. Polak miał widoczne uszkodzenia, oberwał też w kokpit, a jedna z nóg była bliska zapadnięcia się. Nagle z dział wrogich jednostek wyleciał deszcz pocisków, prosto w uszkodzonego Husarza.

Ale jego już tam nie było.

I wtem spadł, w chmurze dymu. Leciał głową w dół, prosto w jedną z wrogich maszyn. Ręka z lancą wyciągnięta, energetyczna broń świeciła jak spadająca gwiazda. Jeszcze w locie wyciągnął drugą rękę. Rakieta wyleciała z wizgiem i poleciała w tego stojącego z boku. Idealnie wymierzony strzał, mimo absurdalnie małych szans zważywszy na warunki. Prosto w kokpit, kabina pilota eksplodowała natychmiast. Zanim Husarz wbił się w drugi cel, w ostatniej bezpiecznej sekundzie, pilot katapultował się. Projekcję zalała fala ognia, finał spotkania potężnych machin wojny.

Można by to uznać za perfekcyjną robotę pokładowego komputera.

Gdyby nie to, że większość systemów Husarza już wtedy nie działała. Pilot zrobił to wszystko ręcznie, łącznie z wycelowaniem rakiety.

Była to akcja, która z podrzędnej jednostki w siłach kosmicznych Unii Europejskiej zmieniła Husarzy w szanowaną i obsypywaną medalami formację. Gdy zobaczył ją pierwszy raz, postanowił startować w rekrutacji do akademii. Nie dziwne.

Perfekcja. Zwyczajna perfekcja.

Muzyka huczała z głośników. Waldek wypił przed chwilą dziesiąty już toast za swoje własne zdrowie. Otoczenie było ciepłe, ktoś ewidentnie podkręcił klimatyzację, więc miał już nieco w czubie. Sean i Turek z Nowego Istambułu, którego wołali Yuksel, siedzieli na jednej z dwóch prycz i flirtowali wespół z Kate, pielęgniarką z ambulatorium. W rogu pokoju dyskutowało zawzięcie dwóch pilotów, inżynier i pracownica kwater. Zefir, Jędrek i jeszcze jeden Husarz, nazywany przez kolegów Wolny, grali w Holoshootera przy okrągłym stoliku. Prosta gierka polegała na szybkim wskazywaniu celów automatycznemu działu za pomocą ruchów palca po trójwymiarowym obrazie holograficznym. By wzbogacić prymitywną rozrywkę, wprowadzili zakłady za pieniądze, bony pokładowe i różne drobiazgi.

- Grasz, Waldek? Na wejście bierzemy wszystko: yuany, euro, nawet dolary - spytał Zefir.

- Nie, dzięki. Chyba nie mam za dobrego refleksu.

Już miał usiąść na drugiej pryczy i trochę ochłonąć, gdy zawołał go Sean.

- Łoldek, chodź tu. Łoldek!

- Jestem.

- Kate chcę wiedzieć, czy jesteś z kolonii, czy z Ziemi. Mówi, że przypominasz jej jednego typa z Eden-3 - Szkot trochę bełkotał, widocznie zdrowo już się spił.

- Chyba się zawiedziecie. Całą młodość, przed akademią oczywiście, spędziłem w kompleksie warszawskim na naszej starej, nudnej planecie. Żadnej egzotyki.

Dziewczyna zachichotała się denerwująco. Sean tylko się uśmiechnął.

- Spoko, stary. My ziemianie musimy trzymać się razem. Ja jestem z Glasgow przecież. Choć, napijesz się z nami.

Chcąc nie chcąc, podstawił szkło. Gdy Sean przeprowadzał trudną operację nalewania w powietrzu, parę kropel wódki ulało się na podłogę. Natychmiast wychylili kielicha. Waldek skrzywił się i sięgnął po sok, który postawił na skrzynce obok.

- Kiepsko weszło - wytłumaczył się zebranym. Nagle ktoś uwiesił się jego ramienia. O dziwo, był to Zefir. Wykrzyczał mu do ucha:

- Właśnie przegrałem rok bonów na colę, młody! Ale kijowy wieczór - roześmiał się.

- Widać.

- Co ty taki smętny? Kitrasz się przed jutrzejszą akcją?

- Nie, na to akurat czekam. Mam taki mały zgryz…

- Nie ma czasu na smuty - wrzasnął tak, że niechybnie uszkodził bębenki uszne Waldka. - Jutro skopiemy tyłki tym kolonialnym frajerom tak, że nawet ich świętej pamięci przodkowie pożałują, że opuścili Ziemię, nie?

- Ej, ej. Moja rodzina jest z kolonii, Polaczku - oburzyła się Kate.

- Moja też! - ryknął i pokazał równy rząd zębów w szerokim uśmiechu. - Trzeba to opić!

- Zefir, skąd właściwie masz takie nazwisko? - w przypływie odwagi spytał się Waldek. - To znaczy wiesz, nie brzmi jak polskie nazwisko.

- To jest bardzo dobre pytanie, mój drogi kolego. Otóż jak moja rodzina musiała się wynieść w kosmos, w trochę niezręcznej sytuacji, musieliśmy też zmienić tożsamość. Mój dziadek wybrał nam takie. Mówi, że to nazwa statku czy czegoś tam, na którym służył.

- Miał pomysły…

- Na początku nienawidziłem jego, ale w akademii skapnąłem się, że to ekstra nazwisko dla pilota, co nie? Zdrówko! - podniósł kieliszek i wychylił bez popitki wódkę.

- Zejdź mi z pleców, Zefir. Muszę iść do kibla - Waldek postanowił na chwilę oddalić się od coraz bardziej wstawionego towarzystwa.

Światła na korytarzu były pogaszone i zapaliły się dopiero, gdy przechodził. Nic dziwnego, była już pierwsza w nocy uniczasu. Generatory lekko szumiały, podobnie klimatyzacja, a spod podłogi rozlegało się uporczywe buczenie systemu sztucznej grawitacji. Toaleta była na samym końcu korytarza, jak najdalej od windy. Był już w połowie, gdy nagle, tuż przed nim, otworzyły się drzwi. Przylgnął do ściany, próbując symulować posiadanie równowagi, która już nieco szwankowała.

Ale to był Artur, w prostym uniformie pilota i z półuśmieszkiem na twarzy na widok Waldka.

- Mamy jakieś szczęście do spotkań na tak wielkim statku.

- Aaa..rtur. To ty nie bombardujesz Ogrodu-2, teraz.

- Awaria nawigacji. Musieli zostawić moją maszynę w hangarze i mam teraz wolne. A ty co robisz? - spojrzał się uważnie na potargane włosy i czerwoną twarz znajomego.

- Takie tam, ehm, powitanie.

- Widać. Też idziesz do kibla? Choć, zapalimy sobie, pogadamy.

- Okej - wydukał, choć wcale nie chciał teraz gadać.

Po chwili kucali już w oślepiającym bielą pomieszczeniu. Po lewej mieli rząd pisuarów, a po prawej umywalki, a oprócz nich towarzyszył im tylko cichy dźwięk klimatyzacji. Warunki były więc niezłe do kameralnej rozmowy, tylko, że Waldek wcale nie miał na nią ochoty. Jeszcze nie teraz, kiedy nic nie poukładał. I nie prze pierwszą akcją, na Boga.

- Co tam słychać na Ziemi, w Warszawie? - spytał cicho Artur.

- Nic szczególnego. Zburzyli naszą starą szkołę, bo poszerzają kosmoport. Moja matka trochę choruję, a w wyborach wybrali, o dziwo, partię katolicką. Więcej ciekawostek nie ma. A co słuchać na Europie? - wyrecytował Waldek i zaciągnął się papierosem.

- Zimno, jak zwykle. Terraforming stoi w miejscu, ale fabryki i kopalnie działają coraz lepiej. Wychodzimy na prostą i z powrotem doganiamy Chińczyków, na szczęście.

- Dobrze - odpowiedział. Wstał i zgasił papierosa w pisuarze.

- Waldek - zaczął jakoś nieśmiało Artur.

- Co?

- Jesteś nadal, no wiesz, z Baśką.

Tego pytania właśnie się obawiał. Nie chciał rozdrapywać znów tej sprawy. Nie teraz, nie tutaj. Nie chciał patrzeć mu w oczy, gdy znów pojawi się jej imię. Nie wiedział, czy bardziej raniło to jego samego, czy Artura. Ale desperacko pragnął ominąć całą tą gmatwaninę.

- Nie. Zostawiła mnie, jak trafiłem do akademii.

- Aha - odpowiedział. Zapanowało bolesne milczenie, którego żaden z nich nie mógł przerwać. Artur wstał, podszedł do umywalki. Spojrzał w lustro wiszące nad nią. Waldkowi zrobiło się niedobrze. Miał nadzieję, że od wódki. Nie chciał kolejnego nawrotu nietolerancji na sztuczną grawitację. Wreszcie wstał, złapał pion.

- Arti, ja muszę iść. Czekają na mnie. Pogadamy po akcji, co?

- Idź, jak musisz - odpowiedział jakoś dziwnie.

Siedział sam na pryczy. Nie było już muzyki i większość gości wyszła. Sean, gdy Kate dała mu kosza, po prostu położył się na pryczy i usnął. Teraz chrapał głośno. Husarze siedzieli w rogu i dopijali ostatnią flaszkę, ale Waldek nie miał już siły do nich dołączyć. Ponure myśli i nadmiar spożycia sprawiały, że miał już tylko ochotę wrócić do kabiny.

Nagle prycza ugięła się pod ciężarem dodatkowej osoby. Był to Zefir.

- Co jest, młody? Chodzisz jak struty. Nie podobają ci się nowi kumple z oddziału?

- Nie, Zefir. Spoko impreza, naprawdę.

- To co za problem? Jutro wsiadasz do swojego własnego robota. Spełniasz marzenia, zapewnie. Czeka cię totalny odlot od nadmiaru adrenaliny. Jak się tu kurde nie cieszyć?

- Spotkałem znajomego i…

- No dajesz. Wysłów się. Wyrzuć to. Możesz ufać kumplowi z oddziału, człowiek.

- Koleś jest z Ziemi, wychowaliśmy się razem. Tacy najlepsi przyjaciele, wiesz jak to jest u dzieciaków. Dopóki…

- Nie zwiał w kosmos, prawda? - Zefir podniósł szklankę z sokiem.

- Dokładnie. Jego ojcu się poszczęściło, dostał kontrakt w kopalniach na Europie. Zastrzyk gotówki, luksusowe lokum w kosmoporcie, widok Jowisza za oknem. Te sprawy.

- A ty miałeś mu za złe, że cię zostawił w Warszawie, tak?

- Coś w tym stylu… można tu palić?

- Spoko, antypożar jest wyłączony - odpowiedział Zefir. Waldek drżącymi dłońmi wyjął Marlboro z paczki. Gdy próbował ją odłożyć, upadła na podłogę. Wypadła z niej ulotka przedstawiająca uśmiechniętego kosmonautę w masywnym skafandrze. Kiedyś symbolem Marlboro był kowboj, ale w pierwszej fazie kolonizacji korporacja nawiązała do trendów. Zefir podniósł paczkę, obejrzał ją i wręczył Waldkowi. Ten przypalił tymczasem papierosa.

- Miałem mu sporo za złe. Mieliśmy iść razem do akademii, razem służyć w wojsku. A on wypiął się na mnie. Nie pożegnał się nawet. Potem gadaliśmy może ze dwa, trzy razy przez satelitę. Tak to się kończy - brzmiał teraz wyjątkowo gorzko.

- Było coś jeszcze, nie? - spytał Zefir. - Masz poczucie winy w głosie.

- Dziewczyna. Strasznie ją kochał i w ogóle miało być na zawsze. I to w tym wieku! Obiecał, że do niej wróci, jak się ustawi na Europie. Po roku czekania przestała wierzyć. Ja byłem w pobliżu i sam wiesz, jak to jest.

- Znam to - Zefir wbił spojrzenie w ścianę. Bezceremonialnie sięgnął po papierosy Waldka i też zapalił jednego. Kłąb szarego dymu zaczął się zbierać wokół nich. - Nie myśl teraz o tym. Pomyśl o akcji, o Husarzach, o karierze, która cię czeka. To jest teraz. Na teraz najłatwiej się skupić. A sprawa twojego kumpla pewnie załatwi się po drodze, jak zawsze.

- Dzięki.

- Nie ma sprawy. Zobaczysz, jak poczujesz prawdziwą bitkę, to wszystko zda się głupotami. Tylko wejdź do kokpitu, poczuj stery i jesteś w nowym wymiarze.

Zamilkli na chwile. I nagle cały pokój wypełnił oszałamiający popis wokalny:

- Czarne oczy, jej piękne czarne oczy, ich nie przeoczysz…

Z przeciwległej pryczy dobiegł złowrogi pomruk i okrzyk:

- Shut up, Andrew, just shut up!!!

Wolny i Yuksel usadzili natychmiast pijanego jak bela Jędrka. Sean jednak już rozbudził się. Usiadł i od razu zaczął szukać desperacko czegoś do picia. Gdy jego ręka zatrzymała się w końcu na szklance soku, wypił wszystko jednym haustem.

- Co on do wszystkich diabłów śpiewał? To było straszne - spytał Zefira.

- Stara polska melodia ludowa - odpowiedział za kolegę Waldek. - Nie ma się czym przejmować - stwierdził i wrzucił peta do swojej szklanki.

Kapitan Farway i generał sił naziemnych Jean-Marie Grosvenor popijali kawę nad hologramem strategicznym. W migotliwej wiązce światła wisiał szczegółowy wizerunek celu ich ataku - drugiej planety systemu Ogród. Srebrne oznaczenia, symbolizujące strefy miejskie i bazy wroga, zmieniły już w większości kolor na krwistoczerwony. Bombardowanie przebiegało bez opóźnień, co bardzo cieszyło obu wojskowych. Zawsze lepiej, jak większość sprawy da się załatwić praktycznie z orbity. Ładnie to wygląda w raportach.

- Panie kapitanie, panie generale, Nadchodzi wiadomość z „Zheng He”. Przełączyć? - spytał nagle głos dziewczyny obsługującej komunikację na mostku.

- Przełącz - odpowiedział kapitan i odstawił filiżankę na jedną z konsol komputerowych. Obraz planety zniknął, a na jego miejscu pojawiła się twarz drobnej budowy Chinki. Zdawała się tak zimna i posągowa, jak tylko uroda azjatyckich kobiet może być.

- Yu Jie Chiu, doradca ds. wojskowych ambasadora Chińskiej Republiki Ludowej na system Ogród - przedstawiła się szybko beznamiętnym tonem. - Kapitanie Farway, generale - skinęła głową. - Czy mogę prosić o meldunek na temat sytuacji na Ogród-2?

- Gardentown i Hillsberg zostały wyczyszczone, zanim rebelianci zrobili użytek z kosmodromów. Trzy przejęte bazy wydobywcze na południowej półkuli zniszczone. Namierzamy jeszcze pozostałości ich sił zbrojnych, ale mogę zapewnić, że nie opuszczą planety. Wasza stacja badawcza jest bezpieczna. Możecie odwołać ewakuację.

- Bardzo dobrze. Pan ambasador jest zadowolony. Została nam jednak jedna sprawa.

- Wasze silniki - stwierdził sucho generał.

- Tak. Dokładnie jeden reaktor FTL, który wywieziono z naszej fabryki w Gardentown. Drugi… przejęli już nasi ludzie - chyba nieznacznie się uśmiechnęła. Chyba.

- Przeprowadzamy już wszelkie skany potrzebne do lokalizacji zbiegów. Rano wchodzimy bezpośrednio na orbitę i rozpoczynamy akcję odzyskania waszych dóbr. Powiadomimy was, jak tylko znajdziemy się w posiadaniu reaktora - odpowiedział rzeczowo kapitan.

- Ufam panom. Mam nadzieję, że nasza współpraca nie nabierze niepotrzebnego rozgłosu?

- Oczywiście.

- Żegnam - zanim zdążyli nawet odpowiedzieć, twarz Chinki już zniknęła. Transmisja zakończyła się, zostawiając dowódców z niezbyt wesołymi minami.

- Zdradliwa komunistyczna larwa! - przerwał nagle ciszę generał. - Mają agentów na powierzchni planety, przecież słyszałeś. Kolonii należącej do Unii Europejskiej! I ona się do tego przyznaje, śmiejąc się nam w twarze!

- Uspokój się - kapitan starał się zachować zimną krew. - Nic nie możemy zrobić. Ogród jest na odległość krótkozasięgowej nadświetlnej od Nowego Pekinu, a w Nowym Pekinie stacjonuje dość pokaźna flota. Jeśli teraz wywołamy incydent, to tak… - szukał chwilę jakiegoś wyszukanego porównania - … to tak, jakbyśmy skupczyli im się na wycieraczkę.

- To koniec. Naprawdę jesteśmy pokonani, jeśli musimy tak się korzyć przed żółtymi.

- Polityka - kapitan próbował uspokoić starszego kolegę. Potem spojrzał na nieaktywną projekcję. - Przywróć widok mapy strategicznej. Nanieś najnowsze dane.

Hologram planety zaświecił się ponownie. Przybyły jeszcze dwa czerwone znaczniki, a dodatkowo, na północnej półkuli, mała zielona linia, która serpentynowała powoli w kierunku równika. Była to prawdopodobna trasa ucieczki konwoju ze skradzionym reaktorem.

- Przewidź dalszą trasę uciekinierów przez następną dobę.

Linia wydłużyła się trzykrotnie, jednak jej dalszy przebieg miał już kolor jasnoniebieski. Generał złapał się za podbródek i coś mruczał. Kapitan spojrzał się na przesuwające się obok rzędy cyferek i koordynatów. Dotknął palcem hologramu, jakby miało mu to pomóc w myśleniu. Świetlisty obraz rozpierzchł się w tym miejscu, jakby go spłoszono.

- Muszą mieć dodatkową bazę w Górach Pustych. To jedyne miejsce ukrycia na tej trasie.

- Tajny kosmodrom? - z obawą spytał generał.

- Nie sądzę. Nie ma tam warunków do startu. Myślę, że panikują i chcą już tylko zejść nam z oczu. Gdybym miał lepsze odczyty. Przeklęta atmosfera tej zakichanej planety.

- Spokojnie. I tak, odkąd usunęliśmy ich zagłuszanie, jest dużo lepiej.

Kapitan podniósł swoją filiżankę i dopił kawę, krzywiąc się na ohydny smak zimnego już płynu. Generał odwrócił się od hologramu i wklepywał coś na pobliskim panelu dotykowym.

- Wyślemy tam roboty. Zablokujemy im drogę w newralgicznym punkcie - zasugerował niby mimochodem kapitan. Generał odwrócił się, z miną taką, jakby nagle nadepnięto mu na stopę.

- Musimy w to mieszać tych cholernych dzikusów? To poważna akcja.

- Daj spokój. Wiesz dobrze, że umowy zobowiązują nas do wystawiania ich tam, gdzie tylko nadarza się okazja - utrzymywał spokojny ton głosu.

- Roboty nie nadają się do takich operacji - Francuz brzmiał teraz jak rozwścieczony fanatyk. - To tylko zabawki, które mają przyciągnąć jak najwięcej bezmózgich dzieciaków do wojska. Frajda dla gnojków, którzy przeglądali się kreskówek.

Kapitan spojrzał się na towarzysza. Coś było nie tak. Wiedział, że generał nienawidzi pracy z maszynami bojowymi nowej generacji, ale dziś stało się coś wyjątkowego.

- Nie narzekaj - starał się załagodzić sprawę. - Mają coraz lepsze wyniki i kupę zapału.

- Dean, nie mówiłbyś tak, jakby twój syn właśnie oznajmił ci, że chce wstąpić do jednostki zmechanizowanej - generał chyba się posypał, jego głos załamał się. Kapitan położył dłoń na ramieniu starszego dowódcy. Francuz był blady i wyglądał teraz naprawdę niezdrowo.

- Nie wiedziałem - stwierdził przepraszająco.

- Nie chcę po prostu, żeby rozwalili go jacyś zwariowani separatyści gdzieś w Zewnętrznych Koloniach. Czy proszę o wiele?

Kapitan nie wiedział za bardzo, co ma robić. Chciał oszczędzić sobie widoku płaczącego weterana, bo było to zdecydowanie żałosne. Wybrał sobie zły dzień na dyskusję.

- Choć, Jean. Idziemy stąd. Zostawmy resztę oficerom i rozluźnijmy się w kantynie, co? - spróbował. Starszy Francuz przytaknął niechętnie. Po chwili opuścili pokój.

Hologram planety zgasł.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.