Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Ogród początku i końca

Rozdział 3

Autor:M.Bizzare
Gatunki:Akcja, Obyczajowy, Science-Fiction
Dodany:2010-06-28 08:07:15
Aktualizowany:2010-06-12 11:41:15


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Kopiowanie dozwolone, ale pod warunkiem, że zamieści się w takim przypadku nick i mail autora!


3.

Waldek otworzył lewe oko. Oślepiło go rozjaśnione niemal do maksimum światło. Niechętnie podniósł też prawą powiekę. Przekręcił się tak, by zamiast ściany widzieć pokój. Widok go zaskoczył, bo wszyscy byli już w ruchu. Zefir skakał na jednej nodze, wciągając długie skarpety. Jędrek był już w uniformie, a Sean robił serie pompek w miejscu, gdzie wczoraj stał stolik. Nikogo więcej nie było. Przeciągnął się, jednocześnie zafascynowany widowiskiem i zaspany jak cholera.

Dodatkowo suszyło go w gardle i tępo bolała go głowa. Świetnie. Pierwszy kac na pokładzie.

Zefir skończył swój balet ze skarpetkami i zauważył, że Waldek podnosi się do pozycji siedzącej. Podszedł do niego, krytycznie spojrzał na wory pod oczami.

- Weź antykaca i ubieraj się. Ogłosili stan gotowości.

- Co?

- Schodzimy na orbitę Ogrodu-2. Za dziesięć minut jest debriefing.

- Kurde! - wrzasnął jak oparzony. - Wszystkie moje rzeczy zostawiłem w kabinie - po czym założył buty, połknął szybko dwie małe tabletki z kupki leżącej na stole i wybiegł z pokoju. Korytarze były pełne truchtających w różne strony. Każdy spieszył się na swoje stanowisko. Waldek dołączył do tego wszechogarniającego, przytłaczającego pośpiechu. Ruszył ku windzie. W międzyczasie czuł już, że antykace zaczynają działać. Chemia w służbie żołnierzom w potrzebie, pomyślał. Mimo to, czegoś by się napił. Wparował do windy. Spojrzał się na panel, próbując sobie usilnie przypomnieć na którym pokładzie ma właściwie kabinę. Nagle ktoś uszczypnął go boleśnie w pośladek.

Odwrócił się i zobaczył Kate, tą pielęgniarkę z wczoraj. Teraz miała na sobie charakterystyczny, biały uniform. Uśmiechała się, pokazując przerwę w zębach:

- Hej, nowy Polaczek! Podwieziesz mnie na D-14?

Wklepał czternastkę na konsoli, choć bardzo nie chciał tego zrobić. Nie układało się to najlepiej. Dwa dni oficjalnej służby i dwa spóźnienia na koncie?

Kiepski początek.

Jednak się nie spóźnił. Albo inaczej: wszyscy inni się spóźnili. Stał jeszcze sam dwie minuty przed wyłączonym projektorem i dopiero wtedy sala zaczęła się zapełniać. Piloci wyglądali zaskakująco świeżo, biorąc pod uwagę skalę wczorajszej popijawy. Cóż, musieli mieć wprawę. Waldek, mimo antykaca, nie pozbył się podkrążonych oczu. Dlatego stanął na uboczu, gdy na miejscu debriefingu pojawił się srogo łypiący porucznik Olmos. Po chwili na środku sali wyświetliła się spora symulacja powierzchni Ogrodu-2.

Bardzo zróżnicowana planeta, nie ma co. Na równiku pustynia. Wyżej i niżej dwie strefy poorane wzgórzami. Potem znowu pustynie. Potem wysokie góry i na końcu niewielkie czapy lodu na biegunach. Najmniej na hologramie było niebieskiego. Prawie zero wody.

Typowe dla drugie fali kolonizacji. Znajdują byle skałę, z atmosferą tak rozrzedzoną, że i tak nie da się w niej oddychać. Potem budują tam dwie, trzy fabryki. Kilka miesięcy później lądują tam kosmoloty pełne biedoty, która stanowiła nadwyżkę mieszkańców innej kolonii. Na sam koniec dzieła nadaje się nowej zdobyczy planety Ziemia jakąś miłą dla ucha nazwę, typu Ogród, Eden czy Disneyland.

A potem analitycy głowią się, dlaczego do jasnej cholery wybucha tyle powstań.

- Interstellar Space Ship „Rousseau”, briefing taktyczny numer 334-34 - odezwał się przyjemny głos kobiety. Piloci patrzyli się niemo w projekcję.

- Celem misji jest przejęcie transportu, który podąża na południe planety trasą o następujących współrzędnych - obraz planety przybliżył się i wyświetliła się pokręcona, zielona linia. Obok niej zaczęły latać z góry do dołu małe cyferki. - Zrzut maszyn prosto na trasę. Blokada drogi. Zneutralizować opór. Przejęcie ładunku i oczekiwanie na transport powrotny. Przewidywany czas misji: pół godziny uniczasu.

- Ładunkiem jest nieaktywny reaktor FTL - Olmos zastąpił komputer w objaśnianiu. - Nie musicie się więc obawiać eksplozji, aczkolwiek bardzo zależy nam na zachowaniu integralności obiektu.

- Spodziewane siły wroga, sir? - wtrącił się Sean, niepytany.

- Kilka czołgów, transporterów opancerzonych. Może ze dwa roboty, ale jeśli, to przestarzałe. Dla was to nic. Dokładniejszy skan uniemożliwiają nam warunki atmosferyczne.

- Widzisz, młody - wyszeptał Zefir i szturchnął Waldka łokciem w bok. - Tak tu się mówi „nie mam bladego pojęcia”.

- Nie szeptać mi tam! - wrzasnął porucznik. - Dobra, jakieś jeszcze pytanie?

- Cel konwoju?

- Góry Puste, o tutaj - dotknął hologramu. - Możliwe, że jest tam jakaś baza, ale jak mówiłem, niedokładne skany. Tym nie musicie się przejmować. Celem prymarnym jest ładunek i tego mi się trzymać. Coś jeszcze?

Wszyscy ucichli. Hologram cofnął się do ogólnego widoku planety.

- Dobra, to teraz jeszcze skład misji. Tylko nie podniecać się za bardzo, jak kogoś wyczytam. Bierzemy trzech Husarzy na pierwszą linię, dwa Royale i dwa Panzery do wspomagania. Aż za dużo, nie chłopaki?

Zaśmieli się zgodnie. Oprócz Waldka, bo ten zbladł. Serce podeszło mu do krtani. Trzech Husarzy z czterech na pokładzie? Czyżby odstawiali go na bok już przed pierwszą misją?

- Skład pilotów: dowodzi Zefir, dalej Andrzej, Waldek… - w tym momencie rzeczony chciał podskoczyć z radości. -… Sean, David, Yuksel i Otto. Jakieś sprzeciwy?

Cisza. Zefir parsknął przytłumionym śmiechem, gdy zobaczył wyraz twarzy Waldka.

- Okej. To brać tyłki w troki i do lądownika - Olmos omiótł zebranych wzrokiem. - I jeszcze jedno. Pilnować nowych - spojrzał bezpośrednio na Zefira. - Rozejść się!

Prędkości opuszczenia sali przez pilotów mogliby pozazdrościć biegacze krótkodystansowi.

Przedzierał się przez hangar szybkim krokiem ku majaczącemu w oddali, potężnemu transporterowi. Roboty już wchodziły po rampach, prowadzone pewną ręką mechaników pomocniczych. Ruszył szybszym krokiem, tempem chodziarskim, gdy nagle zatrzymała go czyjaś ręka, klepiąca w plecy. Odwrócił się rozeźlony. Był to, oczywiście, Artur.

- Cześć Waldek, mogę na chwilę?

- Masz kiepskie wyczucie. Właśnie lecimy na zrzut.

- Spokojnie, masz jeszcze piętnaście minut do startu. Grzeją silniki. Możemy pogadać?

- Dawaj.

- Przepraszam za wczoraj. Byłem może trochę upierdliwy. Nie powinienem wchodzić na te tematy. Wiedziałem, że to cię zirytuje.

- Może trochę - Waldek naprawdę nie miał ochoty na gadki właśnie teraz.

- Możemy od nowa być po prostu kumplami? Jak kiedyś? Nie ma chyba co przedłużać milczenia, nie?

- Nie widzę przeszkód, ale słuchaj. Pogadajmy po misji. Nie mam głowy, rozumiesz.

- Okej - powiedział i wyciągnął rękę. Waldek uścisnął mu dłoń. Potem odwrócił się i zamierzał trafić już do lądownika bez irytujących przeszkód. Głos Artura zatrzymał go jednak jeszcze:

- Chcesz fajki?

Waldek odruchowo sięgnął do spodni. Rzeczywiście, nie miał papierosów. Musiał zostawić je w pokoju, w którym bibowali w nocy. Pokazał, żeby rzucił. Chwycił lecący kartonik ze zwinnością sportowca. Artur uśmiechnął się:

- Po misji zawsze chce się zapalić.

Rozsiadł się w wygodnym fotelu pilota, położył ręce na podłokietnikach. Podwinął rękaw bojowego kombinezonu i wbił sobie dwa zakończone igłą kable w żyłę na lewym ramieniu, krzywiąc się. Obligatoryjny monitoring stanu zdrowia pilota. Włożył komunikator do prawego ucha. Nacisnął wielki przycisk przed sobą i wszystkie systemy zaczęły startować. Po lewej i prawej stronie głównej konsolety rozświetliły się dwa panele dotykowe. Na środku pojawiła się wiązka światła, w której natychmiast pojawiła się miniaturowa mapka terenu. Przekręcił trzy pokrętła i włączyła się klimatyzacja. Zauważył na skanerze medycznym, że serce bije mu nieco za szybko.

Co wy nie powiecie?

Wiedział, że wizjery można odsłonić dopiero w stratosferze planety. Czyli pierwsze, długie kilometry będzie praktycznie spadał na ślepo. Robił to już w VR, ale nie wiedział, na ile symulacja była realistyczna. Miał trochę pietra, trzeba było przyznać. Zakładał rękawice sterujące, sprzężone z głównym komputerem, aż poczuł, że leżą dobrze.

- Halo, halo, tu kapitan załogi - usłyszał nagle w komunikatorze rozbawiony głos Zefira. - Jak tam młodsi pasażerowie, ściska was w żołądku na myśl o upadku w dół?

- Bywało lepiej - burknął David, nowy nabytek brytyjskiej części łączonego oddziału.

- Da się przeżyć - skłamał natychmiast Waldek, by nie być gorszym.

- Spokojnie. Jak Jędrek skakał pierwszy raz przez atmosferę, to tak się przeraził, że, no wiecie, ubrudził gacie - głośny śmiech. - Potem widziano go na niższych pokładach, jak wymykał się szukać pralki z zabrązowionymi bokserkami w ręku.

- Zamknij się, idioto! - wrzasnął wyśmiewany pilot, ale też zaczął rechotać.

- Za pięć minut wchodzimy w termosferę - odezwał się głos komputera. - Przygotować się do skoku. Proszę pamiętać o odpowiednim ustawieniu stabilizatorów.

- Czujesz, że zaraz zobaczysz wczorajszą kolację, Waldi? - spytał Zefir.

- Coś w tym rodzaju - odpowiedział szczerze, bo i tak było to słychać w jego głosie.

- Nic się nie ma prawa stać. Mamy tu taką automatykę, że wylądujesz na stojąco zanim się obejrzysz. Tylko naciśnij guzik stabilizatora, jak cię panel o to ładnie poprosi. Pojęte?

- Tak, kapitanie - parsknął nieco zbyt sarkastycznie. - Będzie dobrze.

Założył poręczną, kompaktową maskę tlenową. Będzie dobrze, pomyślał. Wyciągnął dłoń i położył sobie na prawym panelu małe i wymięte zdjęcie, wykonane antyczną już techniką. Zawsze pomagało mu, powinno zadziałać i teraz.

Zaczęli spadać. Od razu przemknął mu przez głowę fakt, że winda na „Rousseau” to przy tym zjazd w dół na ślimaku. Poczucie pędu, nawet w chronionym kokpicie, było powalające. Trzęsło. Czuł, że mózg obija mu się w czaszce, a cała krew spływa do głowy. Robiło się gorąco. To powłoka zewnętrzna nagrzewała się do nieprzyzwoitych temperatur. System ochładzający zaczął buczeć. Wiedział, że supernowoczesny pancerz wytrzyma. Ale nie mógł do tego jakoś przekonać instynktu samozachowawczego.

Spadanie wydawało się trwać wieki.

Zapalił się sygnalizator. Stratosfera. Uwolnił wizjery.

Spadali przez pomarańczowawy przestwór. Pod nimi były chmury, całe warstwy chmur. Widok zapierał dech w piersiach. Chrzanić VR. Na to nic nie mogło przygotować. Tyko niebo i pędząca ku powierzchni kupa metalu, w której siedział mały człowieczek.

Po bokach widział resztę robotów, spadającą jak kamień. W momencie, gdy w końcu wlecieli w chmury, w komunikatorach rozległa się mocna, gitarowa muzyka.

- Yeeeha! - wrzasnął Sean na cały głos.

Przebijali się przez kolejne, ciemne obłoki. Gdy tylko zapaliło się światełko, wcisnął pierwszy stabilizator. Nie miał już ani kropli śliny w ustach.

I wtedy, między pędzącymi w dół robotami, śmignęły niebieskie pociski laserowe.

- Co to? - krzyknął Waldek, przerażony nie na żarty. W tle któryś z nowicjuszy, chyba Otto, wrzasnął w niebogłosy. Rockowa muzyka nadal warczała. - Kto do nas nawala?

- Spokojnie - odpowiedział Zefir. - Jakaś automatyczna obrona przeciwpowietrzna. Nie martw się. Nie mają praktycznie systemu celowniczego. To zwykłe straszaki.

- Stary Olmos znowu zapomniał o tym napomknąć - dodał Jędrek.

- Nikt nie dostał? - spytał Zefir.

- Nie. Spoko. Skończyli nawalać.

Byli już bardzo blisko ziemi. Włączył ostatni stabilizator. Po chwili zaskoczyły silniczki, które miały bezpiecznie posadzić roboty na gruncie. Zaczęli zataczać półparabolę. Widział już skalisty teren, coraz większy i większy. Przeklął w myślach. A może na otwartym kanale. Nie wiedział już sam, co się dzieje.

- Zamknijcie oczy, jak wam źle. Teraz to już full automat.

Posłuchał. Nie czuł już nawet spadania, ruchów maszyny, nic. Nie wiedział, czy jest super, czy właśnie umiera. Jakimś cudem chyba zwalniał. I nagle poczuł, jak nogi robota uderzają całkiem mocno w twarde podłoże. Słowa Zefira sprawdziły się. Gdy otworzył oczy, wszystkie maszyny stały jak na baczność na kamienistej drodze, pośród niezliczonych wzgórków i wzniesień. Tumany pyłu wznosiły się wokół nich. Wariacka muzyka wyłączyła się. Było już po wszystkim. Pierwszy realny skok przez atmosferę.

- Jak to możliwe? - wydukał, cały spocony.

- Nie pytaj. Po prostu nie pytaj. To japońska technika, a ci wariaci są specjalistami od łamania wszelkich zasad fizyki. W końcu to oni zawsze wymyślali wielkie mechy, nie?

- Koniec gadek. Rozejrzeć się i pełny skan.

Wzgórza ciągnęły się w każdym kierunku, kilometrami. Droga, na której stali, meandrowała pośród tych wzgórz takimi zakolami, że trudno było gołym okiem połapać się, jak ona właściwie wygląda w całości. Na południu, na horyzoncie, widać było wysokie góry. Na północy też. Ogólnie mówiąc, nic ciekawego.

- Wymarzone miejsce na piknik - zauważył Yuksel, który dotychczas rzadko się odzywał.

- Czemu niebo jest pomarańczowe? - spytał się David.

- Jakieś gazy w atmosferze, nie wiem dokładnie - stwierdził Zefir. - Podobno da się tym oddychać, ale założę się, że nikt jeszcze nie próbował.

Milczeli chwile, wykonując wszystkie dostępne procedury szybkiego rozeznania. Waldek czuł, że dłonie pod rękawicami sterującymi pocą mu się okropnie. Mimo to, wprowadzał szybkie poprawki do automatyzowanych procesów przed ruszeniem z miejsca. Nagle komunikator w jego uszach zapiszczał boleśnie i zaczął trzaskać.

- Odejdźcie - usłyszał w nim nagle głos jakiegoś mężczyzny, mówiącego po angielsku z ciężkim akcentem. - Odejdźcie z tej planety. Nie chcemy rozlewu krwi. Zostawcie nas samym sobie. Tylko tego chcemy. Jeśli jesteście z EU-Space, odejdźcie. Nie chcemy rozlewu krwi - głos ucichł i nagle zaczął znów mówić, tym razem chyba po chińsku.

- Co to jest? - krzyknął Waldek zaskoczony.

- Nic. Złapałeś pewnie miejscowe radio. Włącz sobie redukcje pasma komunikacyjnego - powiedział spokojnie Zefir. Waldek słuchał jeszcze przez chwilę rozpaczliwie brzmiącego komunikatu, a potem wdusił kilka przycisków na lewym panelu i zakłócenie zniknęło, jakby go nigdy nie było. Odetchnął głęboko.

- Cisza! - wrzasnął Sean. - Mam dane. Jadą prosto na nas!

Natychmiast uzbroili się. Z wielkich „nadgarstków” Husarzy powyrastały podwójne karabiny i rakietnice. Royale, roboty o nieco bardziej krępej budowie, miały karabiny tuż obok kokpitu. Mniejsza swoboda celowania, ale w ich rękach znajdowały się wyrzutnie energetycznych pocisków i inne niespodzianki. Niemieckie Panzery zamiast jednej dłoni miały duży, wielolufowy karabin. Głównie na pokaz, gdyż ich główną siłą były lasery przeciwrakietowe. Po wzgórzach zbliżała się już ku nim fala kurzu. Konwój. Ustawili się w pozycjach. Husarze ruszyli powoli do przodu, Zefir środkiem, Jędrek i Waldek na skrzydłach, poboczem drogi. Ziemia drżała od ich kroków.

- Ciężarówka, dwa czołgi i… o cholera, z tyłu mają wóz rakietowy!

Rzeczywiście, przez powietrze właśnie pomknęły ku nim cztery rakiety, zanim jeszcze konwój wyłonił się z obniżenia terenu. Panele dotykowe zaświeciły się na czerwono. Zaczęli iść szybciej, żeby rozproszyć się, jeżeli rakiety dolecą.

- Otto, Yuksel, moglibyście? - usłyszeli Zefira.

Gdy rakiety były w połowie drogi ku nim, z korpusu Panzerów wystrzeliły czerwone nitki lasera. Bezbłędny samonaprowadzanie wcelowało je prosto w pędzące pociski. Rakiety zostały dosłownie zdezintegrowane w powietrzu. Nie został po nich nawet dymek.

- Dzięki. Na nich!

Potężne roboty rzuciły się do biegu. Byli teraz na równym poziomie gruntu, co maleńkie w porównaniu do nich pojazdy wroga. Mechaniczne nogi zostawiały za sobą chmary kurzu. Czołgi przed nimi zatrzymały się, podobnie ciężarówka. Wóz rakietowy nie zdążył, bo z ręki Husarza Jędrusia wyleciała rakieta, która z niesamowitą prędkością pomknęła ku pojazdowi. Mała eksplozja malowniczo ozdobiła tyły konwoju. Wóz jednak został w tyle po poprzednim wystrzale. Wybuch nic nie zrobił reszcie.

Z luf czołgów wystrzeliły z dymem wielkie pociski.

Husarze podskoczyli, usuwając się w ogóle z ich toru lotu. Reszta robotów odbiegła na boki. Otto stał wcześniej na środku drogi. Nie zdążył się usunąć i pocisk w uderzył w nogę jego maszyny. Robot natychmiast przykucnął na niej, co wyglądało dość surrealistycznie. Niemal mogli usłyszeć chrzęst metalu.

- Przeciwpancerne, uwaga. Żyjesz, Otto?

- Niedobrze! - krzyknął Niemiec.

Czołgi przeładowywały działa, gdy Husarze wylądowali tuż obok nich. Wladek natychmiast uwolnił rakietę i pojazd wroga wybuchł niemal pod nogami jego maszyny. Zefir zwyczajnie kopnął z całej siły czołg, a ten przeleciał nad kabiną ciężarówki i jej naczepą. Wylądował gdzieś hukiem na poboczu i wtedy Jędrek posłał mu rakietę na dowidzenia. Eksplozja niemal zmiotła falą uderzeniową przyczepę pojazdu, wyraźnie odrzucając ją do boku. Waldek odsunął nogę od płonącego wraku, cofnął swojego Husarza na parę ogromnych przecież kroków. W tym samym momencie z kabiny ciężarówki wyskoczyło na boki dwóch ludzi. Hologram na środku konsolety przybliżył ich usłużnie. Waldek położył rękę nad kontrolką-spustem karabinu. Zawahał się. Chyba nie byli uzbrojeni.

Wtem uciekających rozdarła kawalkada pocisków uwolniona przez Zefira. Najpierw jednego, potem drugiego. Nie musiał nawet celować, zdał się na auto-targeting.

- Nie rozmyślaj nad nimi, młody. Każdy z nich może mieć granatnik, albo coś innego. Z tej odległości mogliby coś zdziałać. I, na Boga, uważaj jak wysadzasz sobie coś pod nogami.

- Okej, Zefir.

- Coś krótka ta walka - zauważył Jędruś. - To wszystko? Cała akcja?

- Przyznaj, że kopniak był wyborny - roześmiał się Zefir. - A nikt nie chciał brać mnie do gry w nogę. Otto, wszystko gra?

- Coś zacięło mi się w nodze. Nie wiem, czy pójdzie.

- To chyba nieważne - zauważył Yuksel. - Już po zabawie.

- Lipa - Jędruś brzmiał jak naprawdę zawiedziony.

- „Rousseau”, „Rousseau”, słyszysz mnie? - Zefir włączył komunikację orbitalną.

- Czekaj! - krzyknął nagle Sean. - Tu nie ma reaktora!

- Co?

- Prześwietliłem wiązką skanującą. W naczepie jest tylko materia organiczna.

- Jak to… - wyszeptał David.

- Żywność. Albo coś głupszego. To była podpucha.

Przez chwile panowała cisza w eterze. Robot stały w kółeczku wokół ciężarówki, bez ruchu. W kanale orbitalnym odezwało się przez chwile dowództwo, ale nikt nie odpowiedział.

- Skan! - wrzasnął Zefir. - Jak najdalszego zasięgu, ile możecie. Oni muszą gdzieś tu być. Nasi nie mogli się aż tak pomylić.

Znów panowała cisza. Waldek dotknął panelu, zaczął wklepywać koordynaty. Wiedział jednak, że zasięg skanerów Husarza jest za mały. Większość mocy pakuje się w systemy celownicze i zabawkę do skoków wspomaganych. Poza tym, zamknięta konstrukcja pancerza nieco przeszkadzała instrumentom. Cała nadzieja w Royalach Seana i Davida.

- Czuje się głupiej, niż na moich ostatnich urodzinach - westchnął Jędrek.

- Husarz-1, zgłoś się! Husarz-1, zgłoś się! - głos Olmosa wbijał się w ich uszy, pełen drobnych zakłóceń. Zefir jednak zignorował dowódcę.

- Mam! - prawie podskoczyli na okrzyk Seana. - Szybki ruch, jakieś dwanaście, dwadzieścia kilometrów od nas. To muszą być oni!

- Trochę daleko…

- Yuksel, zostajesz z Otto. Wasze maszyny są najwolniejsze. Sean, David, biegnijcie. Nie żałujcie pary, tylko uważajcie na teren.

- A my? - spytał Waldek, czując, że odpowiedź może mu się nie spodobać.

- Po co mamy silniki w nogach? Normalnie, poskaczemy - Zefir brzmiał równie zawadiacko, co poważnie. Jędrek przeklął.

Pierwsza misja Waldka widać musiała zawierać nieoczekiwany zwrot akcji.

Centrum kontroli misji, położone tuż za mostkiem krążownika, dosłownie wrzało. Pracownicy komunikacji biegali od panelu do panelu, od konsolety do konsolety, próbując wycyzelować dźwięk. Olmos zaprzestał krzyczenia. Albo stracili łączność, albo nikt nie chciał łaskawie odebrać sygnału. Ponury grymas pojawił się na twarzy porucznika. Ten niesubordynowany skurczybyk znowu naginał regulamin! Powinien się spodziewać, że Polacy będą mu zachodzili za skórę. Ich jednostka przeżywała teraz pięć minut sławy i Husarze niesamowicie rozpychają się podczas łączonych misji.

Generał Grosvenor śledził aktualizację skanów taktycznych. Był podenerwowany, głośno tupał nogą o metalową podłogę.

- Co on robią? Co oni najlepszego robią, poruczniku?

Olmos spojrzał na odczyty. Wskazywały na użycie silników umieszczonych w nogach robotów. Wyglądało na to, że używali skoku wspomaganego, by jak najszybciej dotrzeć do nowego, niezidentyfikowanego jeszcze celu.

- Cholerna aparatura - wrzasnął głośno. - Ile trzeba wam zapłacić za jeden dobry skan!?

Personel milczał i wszyscy jak najszybciej wlepili wzrok w najbliższe im ekrany i hologramy. Porucznik przeklinał w duszy zakłócenia atmosferyczne, całą tą bezsensowną planetę i to, że w jego oddziale byli sami młodzi ludzie. Z taką dyscypliną nikt nie przeżyłby na CRZ-224 czy w czasie wojny zetańskiej. Prawie kopnął w leżący obok, gruby kabel chłodzenia.

- Panie poruczniku, czy pańscy ludzie znów popisują się, zamiast pracować?

- Spokojnie, sir. Muszą już coś wiedzieć.

- Sir! - zawołała nagle niziutka dziewczyna, wpatrzona w napływające stosy danych. - Mamy nowe informacje na temat aktualnego celu. Są… dziwne?

Porucznik i generał stanęli po obu stronach podkomendnej. Wpatrzyli się uważnie w nadciągający odczyt. Wskazywał obecność podejrzanego wzrostu energii, poruszającego się równolegle z obranym celem. Porucznik zmarszczył brwi.

- Zignorować!

- Ale sir, nie możemy pominąć aż tak wysokiej anomalii. To nie mogą być zakłócenia, ani zjawisko naturalne. Coś tam jest!

- Czy płacimy ci za wykonywanie komend, czy za ich kwestionowanie? - spojrzał się na nią tak, jakby miał zaraz ją udusić.

- Przepraszam, sir! - wykrztusiła i natychmiast odbiegła ze stanowiska.

- Dobra decyzja - pochwalił generał. - Nie możemy tam wysłać lądownika, dopóki może być tam więcej wozów rakietowych. Ustrzeliliby nawet tak duży pojazd, jakby dobrze walnęli.

- Wiem - powiedział Olmos przez niemal zaciśniętą szczękę. - Wiem.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.