Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Ogród początku i końca

Rozdział 4

Autor:M.Bizzare
Gatunki:Akcja, Obyczajowy, Science-Fiction
Dodany:2010-07-01 08:08:47
Aktualizowany:2010-06-12 11:41:47


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Kopiowanie dozwolone, ale pod warunkiem, że zamieści się w takim przypadku nick i mail autora!


4.

Wylądowali po kolejnym skoku. Przez chwilę w wizjerze widział tyko pył. Nie czuł się pewnie, gdy musiał walić raz po raz w tak nierówne podłoże. Z drugiej strony, stabilizatory pomogły przy skoku praktycznie z orbity. Takie coś to dla nich nic. Nacisnął niebieski przycisk na panelu i po prawej stronie wizjera ukazał się mniejszy ekran, który ukazywał mu szybkie i oznaczone wskazówkami widoki ze wszystkich stron.

- Coś jest blisko - ostrzegł Zefira.

- Też to mam. Chyba jakieś mniejsze roboty, ale strasznie pylimy. Przechodzę na dalszy skan.

Stali chwile w miejscu. Wskaźniki świadczyły o silnych podmuchach wiatru. Wyregulował czujniki, by nie znosiło go podczas skoku. Oddychał powoli i starał się skupić.

- „Czerwoniaki”. Dwa - stwierdził Zefir.

- Uważaj, młody - dodał Jędrek. - Są mniejsze i poruszają się na pylonie z kołami. Mogą cię przemanewrować, jak im dobrze wyjdzie.

- Czy wam też namierzanie nie chcę zakleszczyć się na celu? - spytał nagle Zefir. Waldek przewinął rządek informacji na ekranie. Machnął rękawicą i jego Husarz poruszył ręką uzbrojoną w karabiny. Zobaczył, że pusty czerwony kwadrat, będący symboliczną muszką, skakał chaotycznie, zamiast zatrzymać się na nadciągającym z oddali wrogu.

- Potwierdzam. Coś nie działa.

Maszyny chińskiej produkcji zjeżdżały już z pobliskiego wzgórza. Były stare, nawet bardzo stare. Kokpit nie był oddzielną częścią, ale wrastał w beczułkowaty korpus. Miały tylko jedno, prawe ramię. Zamiast lewego posiadały topornie wielką wyrzutnie rakiet. Prawdopodobnie z kiepskim targetingiem, więc mogli być spokojni. Pod prawą ręką wyrastał krótki karabinek, z zewnętrzną taśmą na naboje. Też nie lśnił nowością, ale mógł pewnie przenosić powlekane pociski. Roboty były czerwone, jak zobowiązywał do tego komunistyczny etos. Jednak flaga ChRL na każdym z nich była przekreślona czarnym „x”.

- Mam! Ciężarówka na drodze, o jeden dobry skok stąd! - Zefir prawie doprowadził ich do zawału. - Dacie sobie radę z tymi tu?

- Spoko - powiedział Jędrek. - One są starsze niż Twoja stara.

Husarz Zefira wystrzelił w górę z hukiem rakiety. Dwa pozostałe roboty ustawiły się w pozycji defensywnej. Waldek wyciągnął przed siebie lewą rękę. Rakieta była w gotowości. Wlepił oczy w wizjer. Kurz trochę zasłaniał, ale czerwone maszyny były już blisko. Nawet niebezpiecznie blisko. Wymierzył i z głośny wydechem posłał rakietę do lotu.

Trafił obok. Trzy metry obok. Czerwony robot wykonał tylko nagły skok w bok. Niemal zderzył się z partnerem, ale otarli się o centymetry. Nie zatrzymali się. Byli zdesperowani.

- Szyjemy na oślep na trzy! - wrzasnął Jędrek. Raz! Dwa!

Cztery serie naboi wyleciały ze świstem z karabinów Husarzy. Wrogie roboty znalazły się w opałach. Wiele pocisków naruszyło ich pancerze i zostawiło dymiące dziury. Odpowiedziały natychmiast ogniem. Jędrek odskoczył w krótko bok i niemal wywalił się, lądując na nagłym spadzie terenu. Chińskie maszyny były już niemal na wyciągnięcie ręki. Waldek natychmiast aktywował lancę. Dał krok w bok i wyciągnął świetlisty szpikulec przed siebie.

Nieporęczny korpus jednego z „czerwoniaków” nadział się nań perfekcyjnie.

Drugi robot minął go i wtedy z kłopotami poradził sobie Jędrek. Nieznacznie podskoczył, wpół obróciwszy jednocześnie maszynę. Niewiele myśląc, posłał rakietę w tył odjeżdżającego i szykującego się do nawrotu robota. Eksplozja była mała, ale widowiskowa. „Czerwoniak” przewrócił się korpusem do przodu.

Tymczasem Waldek próbował strząsnąć nabitego na energetyczną lancę przeciwnika. Musiał przeszyć jednocześnie pilota, bo maszyna była totalnie bezwładna. Wreszcie wziął zamach ręką i jednocześnie odłączył dopływ energii. Nieruchomy robot poleciał parę metrów wprzód i gruchnął o ziemię. Wypadające z niego metalowe części przyozdobiły grunt wokół miejsca upadku. Waldek podniósł rękę robota wysoko do góry, na znak zwycięstwa.

Husarz Jędrka wysunął swoje pokazowe skrzydła w odpowiedzi.

- Tak to robią nasi, młody! - wrzasnął euforycznie jego pilot.

Waldek uśmiechnął się. Takiej walki właśnie oczekiwał, dwie maszyny naprzeciwko siebie zderzają swoje potencjały. Choć poszło łatwo. Sprawdził poziom energii. Lanca strasznie zżerała moc i w akademii nauczono go, że tego typu broni trzeba ciągle pilnować. Wskaźniki pokazywały jednak, że nadal mieści się w normie.

- Husarz-2, Husarz-3, tu Royal-2. Widzimy już was. Wszystko okej?

- Wyczyściliśmy pole, tylko Zefira gdzieś wyniosło.

Na chwilę głosy ucichły. Nagle jednak usłyszał znów Davida. Anglik przeklinał podniesionym głosem. Waldek przybrał poważną minę. Nie dostawał żadnych odczytów, ale coś musiało się dziać. Spróbował wywołać towarzysza:

- David, wszystko gra?

- Nie, moje czujniki wariują. Tu byli jacyś ludzie, ukryci w dołku. Rozwaliłem ich, ale chyba trafili mnie czymś w dolny korpus… - nagle przerwał i do uszu Waldka dotarł okropny, paniczny krzyk. Ciarki przeszły mu po kręgosłupie. To jeszcze nie koniec?

- Royal-2, Royal-2… David do cholery! - krzyknął. Brak odpowiedzi.

- Rozwaliło mu nogi i pół korpusu! - usłyszał nagle Seana - Ktoś trafił go lepką bombą!

Waldek włączył natychmiast ekran tylnej kamery, która miała częściowo niwelować efekt martwego pola, który wymuszała konstrukcja robota. Obraz był niewyraźny, ale widział rzeczywiście strużkę dymu ulatującą ku pomarańczowemu nieboskłonowi.

- Katapultował się? - spytał nieźle już przerażony.

- Nie, nie widziałem fotelu pilota. Szlag by to…

Cisza. Nie dochodził do nich żaden komunikat. Słyszeli tylko swoje głośnie oddechy. Niech to, pomyślał, niech to szlag. Miało przecież pójść gładko. Coś tu ewidentnie nie gra!

- Tu David - sygnał obfitował w zakłócenia, ale wszyscy odetchnęli z ulgą. - Skasowali mi robota. Wszystkie układy padają, ale reaktor jest stabilny.

- Sean, zostaniesz z nim? - spytał Waldek.

- Nie - przerwał im David. - Nie ma potrzeby. Idźcie dalej, tylko uważajcie. Może być tu więcej pułapek. Uważajcie na piechurów.

- Okej, przyjęte. Trzymaj się.

Znów nikt nie odzywał się, a w umyśle Waldka zaczęło tłuc się pytanie: co dalej?

Olmos chodził w tę i z powrotem po całym pomieszczeniu. Zastanawiał się. Nie mogli otworzyć pasma komunikacji orbitalnej z robotami. Zaczynał się domyślać, że być może nie tylko brawura Zefira uniemożliwiała im połączenie się z grupą. Złe przeczucia. Coś tu mocno nie grało, i to od dłuższego czasu, a on chyba zignorował pierwsze sygnały.

- Choć tu! - krzyknął do podkomendnej, którą przed paroma minutami potraktował tak srogo. Dziewczyna, z miną zdradzającą postępujący brak kontroli nad emocjami, podeszła nerwowo do porucznika. - Co się dzieje z tymi anomaliami? Melduj!

- Odczyty energii wariują, sir. Z tego co pokazuje następna aktualizacja, na dole musi być coś, co wytwarza pole mocy o znacznej sile.

- Może zakłócać komunikację?

- Komunikację, skanery, czujniki. Ciężko powiedzieć, dane ciągle się zmieniają.

W głębi mózgu Olmosa, w tym właśnie momencie, odezwał się cichutki alarm. Domyślał się, że coś mu umknęło. Ale nie do końca jeszcze dotarło do niego, co to może być.

- Szykujcie lądownik do startu - wrzasnął do oficerów łączności.

Generał przechodził tymczasem od ekranu do ekranu. Starszy wojskowy wyraźnie zagubił się już w sytuacji. Nigdy nie był zresztą przyzwyczajony do obserwowania działań wojennych z orbity. Zderzał się co i rusz z pędzącymi pomiędzy stanowiskami załogantami. Olmos spojrzał się na niego. Nie, pomyślał, z niego nie będzie teraz użytku.

Wtedy rozległy się trzaski. Głośniki obudziły się do życia i usłyszeli podenerwowany głos dowódcy oddziału robotów.

- „Rousseau”, „Rousseau”, zgłoś się? Słyszycie mnie?

- Stabilizować sygnał - krzyknął Olmos.

- Mamy czyste połączenie, sir - zameldował w mgnieniu oka jeden z pochylonych nad panelami. Olmos przestąpił z nogi na nogę i zaczął mówić:

- Husarz-1, tu „Rousseau”. Co tam się dzieje?

- Dorwałem transport, sir. Ale coś jest nie tak - przerwa w transmisji. -…z naczepy ciężarówki wydobywa się znaczny nadmiar energii… odczyty rosną…

- Co to jest? Husarz-1, co tam jest?

-…musi być ładunek …nie tak… wygląda jak destabilizujący się….

Olmos zamarł. Tymczasem sygnał znowu zanikł. Próbowali go jeszcze stabilizować, ale porucznik dobrze wiedział, że im się nie uda. Wiedział, co spowodowało problemy.

Reaktor FTL, który ukradli rebelianci, został aktywowany. Nie wiedział jak to możliwe. Przecież to były gołe części! Nie mógł działać bez instalacji, bez silników. Chyba, że...

- Idę na mostek! - krzyknął do generała i natychmiast opuścił pomieszczenie.

Husarze ruszyli dalej. Pomni losu Davida, zachowywali się ostrożnie. Zdecydowali się już nie skakać. Mogło tu być więcej piechurów i mogli mieć rakietnice. Waldek miał ochotę walnąć w panele na konsolecie. Odczyty, które dostarczały mu czujniki i skanery, były coraz bardziej absurdalne. Zaczynał tracić opanowanie. Powinni walczyć z wrogiem, a nie ze sprzętem! Robot szedł powoli w górę spadku terenu, po którym wcześniej zjeżdżały „czerwoniaki”. Co chwila musiał wspomagać wizjery automatyką, bo unoszącego się wkoło pyłu było coraz więcej. Co za syf.

- Husarze, zgłoście się - nagle ciszę w eterze przerwał głos Zefira. Nie brzmiał specjalnie pewnie. - Nie idźcie za mną, powtarzam, wycofać się.

- Opór? - spytał zaraz Jędrek.

- Nie. Coś jest nie tak z ładunkiem. Zniszczyłem kabinę i mam tu samą naczepę, ale coś… coś w środku wytwarza mocne pole energetyczne. Daje mi po wszystkich systemach.

- Reaktor jest aktywny - odgadł od razu Sean.

- Niemożliwe - stwierdził Waldek. - Te zabawki potrzebują tyle elektroniki do działania, że musieli by to wieźć w co najmniej dwunastu takich ciężarówkach.

- Nieważne, co to jest - przerwał stanowczo Zefir. - Moc wzrasta. Nie chcę was straszyć, ale to chyba destabilizuje się. Mamy poważny problem.

Zamilkli. Każdy próbował przetrawić informację.

- Idziemy do niego - zadecydował Waldek.

- Zostańcie - krzyknął Zefir. - To rozkaz, do jasnej cholery.

- Wal się. Nie zostawimy cię z tym samego.

Kapitan Farway obserwował jarzącą się w dole planetę przez rozległe iluminatory. Jej jasna powierzchnia wydawała się tak spokojna, choć właśnie zdławili tam atomowym ogniem kolejną rebelię kolonistów. Po lewej zaś była już tylko pustka pełna małych, świecących bielą punkcików. Gdzieś na granicy wzroku widniał kawałek Ogrodu-1, najbliższej słońcu układu planety. Załoga była spokojna, wszyscy siedzieli na swoich stanowiskach. Główny pilot popijał herbatę. Nawigatorzy rozmawiali zrelaksowani o zapowiadanej na za tydzień aktualizacji map nowo odkrytych systemów gwiezdnych.

W tą relatywną sielankę wparował nagle ile sił porucznik Olmos.

Kapitan odwrócił się natychmiast ku przybyłemu oficerowi. Ten nie czekał, aż się do niego odezwą, tylko sam zaczął mówić, głosem pełnym emocji:

- Sir, musimy natychmiast wywołać „Zheng He”! To sprawa życia i śmierci moich żołnierzy!

- Chiński statek jest na orbicie Ogrodu-1. Mamy czystą łączność - jeden z oficerów komunikacji natychmiast odpowiedział, zanim kapitan zdążył jakkolwiek zareagować.

- Co tu się dzieje, poruczniku? - kapitan szykował się już do ostrej reprymendy.

- Chińczycy nas wykiwali! Coś jest nie tak z ładunkiem, który mieliśmy przejąć. Sir, ten reaktor się destabilizuje.

Wieść naprawdę rozsierdziła kapitana. Nie spodziewał się komplikacji, a Olmos brzmiał bardzo poważnie. Podszedł do członków załogi i wydał rozkazy:

- Łączyć z „Zheng He”. Najwyższy priorytet. Dajcie na środkowy iluminator.

Przez chwilę nie działo się nic. Wszyscy członkowie załogi mostka przerwali swoje zajęcia i wpatrywali się w ekran, który nadal ukazywał jedynie planetę na dole. Nagle pojawiła się wizja. Pani doradca wojskowy we własnej osobie. Jej twarz nie ukazywała żadnych emocji. Ciemne oczy wpatrywały się w kapitana i porucznika tak intensywnie, jakby miały ich zabić na odległość przez samo patrzenie na nich.

- Kapitanie, czym sobie zawdzięczamy tą nieoczekiwaną transmisję?

- Wasz reaktor! - Olmos ubiegł kapitana w odpowiedzi. - Skłamaliście, to nie jest zwyczajny element napędu nadświetlnego. Co kazaliście nam odbić, mówcie?

- Panie kapitanie, proszę uspokoić pańskiego podkomendnego. Jeśli chodzi o obiekt, nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Przekazaliśmy wam wszystkie dane.

- Nie sądzę - kapitan stanął murem za porucznikiem. - Dostaje właśnie odczyty z kontroli misji i wszystko wskazuje na to, że urządzenie jest aktywnie i to bez żadnych zabezpieczeń.

Chwila milczenia. Chinka odwróciła na chwilę głowę w bok, jakby był tam ktoś, kto mógł udzielić jej instrukcji. Po chwili skupiła się z powrotem na rozmówcach.

- Zawiedliście. Pan ambasador nie jest zadowolony z współpracy. Nasze skany wykazały, że w Górach Pustych jest ukryty kosmoport. Nie mogliśmy ryzykować wycieku naszej technologii na czarny rynek. Musieliśmy aktywować urządzenie z orbity. Mam nadzieję, że pańscy ludzie zdążą się ewakuować. Żegnam.

Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Zostawiając wszystkich z minami wyrażającymi przerażenie, zawód lub, jak w przypadku Olmosa, bezbrzeżną złość.

- Nie wierzę - zaczął mówić sam do siebie. - Nie wierzę. Cały czas mogli śledzić swój sprzęt z orbity, a nawet go uruchomić. Robią z nas idiotów.

Kapitan spojrzał się na porucznika, zatroskany.

- Moi ludzie są tam! Jeśli to jest działający reaktor FTL, nic nie zostanie z okolicy. Po prostu nic - w powietrzu zapachniało grozą. Wszyscy znający się na podróżach w prędkościach nadświetlnych wiedzieli, że eksplozja reaktora w atmosferze planety mogła oznaczać katastrofalne zniszczenia. Nigdy nie zdarzył się taki wypadek, co jeszcze bardziej podjudzało wyobraźnie do tworzenia straszliwych wizji.

Olmos podszedł do najbliższej konsolety i trzasnął w nią z całej siły pięścią.

Nikt nie zwrócił mu nawet uwagi. Wszyscy rozumieli.

Naczepa ciężarówki leżała na boku, kabina obok, całkowicie zmiażdżona rękoma robota Zefira. Pojazd był jednym z tych potężnych transporterów, którymi przewożono materiały konstrukcyjne do odizolowanych fabryk. Wystarczająco wielkim, by zmieścić mały reaktor. Wzmocniona powłoka naczepy topiła się na ich oczach. Mogła przewozić nawet materiały radioaktywne, nawet nagrzaną rudę, a w tej chwili rozpuszczała się jak masło w gorący dzień. Roboty, trzech Husarzy i Royal Seana, otaczały ją ze znacznej odległości. Każdy już zrozumiał, jaka jest skala problemu. Każdy już rozumiał, że rozwiązania może nie być. Waldek miał ochotę wrzeszczeć.

Wyobrażenie pierwszej misji jako szeregu ekscytujących starć, zakończonych wspaniałym zwycięstwem, rozpadła się już całkowicie w gruzy. Na jej miejscu pojawił się obraz śmierci. Zimnej, bezsensownej i niespodziewanej. Niesprawiedliwej.

- Destabilizacja postępuje - beznamiętnie stwierdził Zefir. - Nic nie zrobimy. To prawdziwy koniec. Sorry, młody. Nie tak miało być.

- Nie zwiejemy ze strefy rażenia? - w głosie wyluzowanego zawsze Jędrka słychać było prawdziwe przerażenie.

- Nie wiemy nawet jaka jest strefa rażenia. Może być to pół planety, jak źle pójdzie.

- Przynajmniej zapiszemy się w historii. Pierwsze ofiary wybuchu reaktora nadświetlnego w warunkach planetarnych. Już widzę swój pomnik - Sean wydawał się niewzruszony, a może to była jego metoda radzenia sobie ze strachem.

- Może przynajmniej Otto i Yuksel… - zaczął Waldek.

- Daremne. Komunikacja już całkowicie wariuje. Nawet was prawie gubię - powiedział Zefir.

Waldek spojrzał na zdjęcie na konsolecie. Potem w wizjer. Metal spływał jak woda z ciężarówki. Skakały liczniki promieniowania, czujniki łapały coraz więcej dzikich wyładowań. Przestał już się pocić. Żołądek zacisnął mu się, nie wiedział nawet co powiedzieć. Przestał w ogóle zwracać na cokolwiek uwagę.

Umrze. Nie ma siły. Naprawdę i definitywnie przestanie istnieć.

Nie tak miało być.

W pokoju kontroli misji trwała burza mózgów. Nie wiedzieli za ile nastąpi eksplozja. Ale nastąpi. Kapitan patrzył się poważnie na wszystkich. Generał przygryzł wargę, co nadawałoby mu w innej sytuacji przezabawnego wyglądu. Olmos przestał się motać po pomieszczeniu i patrzył się niemo w hologram.

- Lądownik zabrałby to? - spytał generał.

- Nie ma siły - odpowiedział Farway. - Trzeba by było załadować to manualnie. Poza tym, musiałby wylądować, a potem wykonać pionowy start. Za dużo zmarnowanego czasu.

- A bombowce? Elite’y? Mają elektromagnesy na podwoziu. Jeśli przerzucić część mocy z osłon i silników, uniosły by ze sobą tą naczepę - próbował dalej generał.

- Co z mocą samego reaktora? - spytał kapitan. - Nie jesteśmy w stanie przewidzieć reakcji pomiędzy siłami i energią, nie wiemy przecież czym dokładnie jest to urządzenie.

- Te wszystkie teorie zakładają, że mamy bombowiec - wtrącił się wreszcie Olmos. - A nie mamy. Wszystkie latały dwanaście godzin w atmosferze. Przy takich manewrach może im nie wystarczyć paliwa nawet na osiągnięcie prędkości wyjścia.

Zapadła cisza. Popatrzyli się po sobie. Nawalili, każdy z wysokich oficerów to wiedział. Polityczna kurtuazja będzie ich teraz kosztowała życie siedmiu młodzieńców. Pewnie więcej.

- Sir - nagle zwróciła się do kapitana ta sama niska załogantka, która wykryła anomalię. - Nie wszystkie bombowce są niezatankowane. Elite-7 miał drobne usterki i nie wyleciał wczoraj do akcji. Komputer podaje mi, że w tej chwili jest w pełni sprawny.

Kapitan podrapał się po jednodniowym zaroście. Olmos patrzył z wyczekiwaniem, ale decyzja w tej sprawie należała do marynarki kosmicznej. Farway spojrzał na dane wysłane przez komputer, na rachunki prawdopodobieństwa.

- Wywołajcie mi pilota tego statku, ale migiem!

Rozciągnął się w fotelu. Zdjął rękawice kontrolne, przyciemnił panele dotykowe. Bezwiednie sięgnął po papierosy, ale gdy już sięgał po jednego, cofnął dłoń. Nie chciał chyba umrzeć ze szlugiem w ustach. Komunikacja już niemal padła, więc wyłączył instrument w swoim uchu. Starał się zignorować zimną falę, która podróżowała od dołu kręgosłupa w kierunku zbolałego mózgu. Nie udawało się.

Zawsze myślał o przyszłości. O wielkich bitwach, o lśniących maszynach i może o medalach, zaszczytach, awansach. Nigdy nie zwrócił uwagi na ten aspekt służby.

Na śmierć.

Zawsze wydawała się tylko elementem statystyk, które podłączone były do każdego wspaniałego filmu z pola bitwy. Teraz pukała mu w czoło i prosiła o dopuszczenie swojego czarnego cienia do świadomości. Czuł się bezradny.

Nagle, ogłuszająco głośno, rozszedł się po kabinie alarm.

Czujniki odbierały sygnał z orbity! Natychmiast klepnął urządzenie w uchu.

- … Elite-7… Husarz-1, czy mnie… - transmisja gubiła się w polu energetycznym.

- Chłopaki - usłyszał nagle niewyraźny głos Zefira. - Spróbujmy wyłączyć skanery i czujniki i przekierować moc do komunikacji.

Natychmiast rzucił się do przycisków. Wyświetlił schemat systemów i kilkoma ruchami ręki wyłączył wszystko, na czego wyłączenie mógł sobie pozwolić. Zielone elementy obrazka stawały się ciemne, jeden po drugim. Przez chwilę wydawało się, że wysiłek był daremny. Lecz nagle ciszę rozerwał głos. Znajomy głos.

- Tu Elite-7, potwierdźcie odbiór!

- Słyszymy cię, Elite-7 - odpowiedział Zefir. W jego mowie słyszało się teraz jakąś rozpaczliwą, gorącą nadzieję. - Mów!

- Lecę właśnie do was. Przechwycę naczepę magnesami na dolnej powierzchni kadłuba. Niestety, ktoś musi mi pomóc. Nie ma czasu na lądowanie.

- Artur, co ty tu robisz? - Waldek niemal z wyrzutem wdarł się w rozmowę.

- Służba wezwała - powiedział i chyba cicho się zaśmiał.

- Wiem, o co ci chodzi, Elite-7 - odezwał się Sean. - Husarze mogą skoczyć. Chcesz, żeby ktoś dosłownie podrzucił ci to do podwozia podczas przelotu, tak?

- Lepiej bym tego nie ujął. Musicie ustawić automatykę. Sugeruję offline całego uzbrojenia i systemów odpowiedzialnych za przemieszczanie się. Tylko wybicie się i pełna moc w silniki skokowe. Powinno się udać, ale będzie ciężko.

- Damy radę - stwierdził Jędrek.

- Uważajcie na ciepło. Szybko, już schodzę!

Łączność urwała się. Nikt nie odezwał się, ale w powietrzu czuć było napięcie.

- Ja to zrobię - powiedział nagle Waldek.

- Nie ma mowy, młody. Ja jestem dowódcą i ja skaczę - Zefir brzmiał niezwykle poważnie. - Jeden błąd i zabijesz nas, siebie i jego.

- Ja to zrobię. Ty masz najbardziej zużyte silniki, a Jędrek stracił zimną krew.

Znowu milczenie. Waldek założył powoli rękawice, spojrzał się w wizjer. Roboty otaczające zmieniającą się w płyn naczepę były jak nieruchome, złowrogie posągi.

- Skacz - usłyszał w końcu. - Tylko błagam, nie nawal.

Srebrzysty bombowiec spadał niemal pionowo. Husarz Waldka stanął nad naczepą, nachylił się. Wszystkie wskaźniki skoczyły, gdy potężne dłonie maszyny chwyciły topiącą się kupę metalu. Oddychał spokojnie. Pomarańczowe niebo kłuło zaczerwienione oczy.

Statek Artura opadał z niesamowitą szybkością.

- Pamiętaj - usłyszał niewyraźne słowa Zefira. - Musisz odrzucić górną część ramion w momencie, gdy magnesy załapią. Wiesz jak obejść zabezpieczenia?

- Tak. Rozkładaliśmy ćwiczebniaki na części…

Zbliżał się. Dłoń Waldka przesunęła się nad zapłon silników. Krwiście czerwony napis OVERHEATING pojawił się na wizjerze. Zamknął oczy.

Teraz.

Uruchomił skok wspomagany dokładnie w tym samym momencie, gdy Elite-7 przeszedł w poziom i zbliżał się do miejsca kontaktu.

Ułamki sekund.

Wyskoczył, czuł jak rakiety u nóg uwalniają całą swoją siłę. Patrzył nerwowo na wysokościomierz. Bombowiec był już prawie nad nim.

Cholera. Brakuje wysokości. Nie doskoczy.

LETHAL DANGER, świeciło teraz szkarłatem.

Jeszcze trochę, błagam. Jeszcze odrobinę.

Silniki pracowały na całej swej mocy, Husarz leciał w górę jak pocisk z procy. Już tuż, tuż.

Nie doskoczy.

Lewa dłoń błyskawicznie wystrzeliła w stronę zamkniętej puszki pod konsoletą. Otworzył ją z całą siłą muskuł i wyrwał mieszczące się tam kable. Aż zabolało ramię.

Automatyczny limit mocy silników wspomagających skok, który narzucały protokoły bezpieczeństwa, zniknęły. Podobnie jak chłodzenie, zasilanie paneli i parę innych drobnostek.

Uśmiechnął się. Zaraz pancerz zacznie mu płonąć.

Kontakt.

Poczuł jak magnetyczna siła chwyta rozlewającą się naczepę. Czas zwolnił. Widział metaliczne podwozie bombowca, rozgrzane do czerwoności dłonie własnej maszyny, napis „Elite-7” przy statecznikach pojazdu.

Odrzucił ręce Husarza.

Srebrny statek ominął go, z ładunkiem przyklejonym do podłoża. Dłonie robota też tam zostały, zlane w jedno z naczepą. Sama maszyna runęła w plecami w dół, gdy tylko silniki odmówiły posłuszeństwa. Okaleczony Husarz spadał na spotkanie z gruntem, a bombowiec wzniósł się do góry i majestatycznie wystrzelił ku wysokim partiom atmosfery.

Gdy leciał w dół, nie myślał już nawet o skutkach upadku.

Usłyszał w komunikatorze krótkie „Dzięki”. Chociaż prawdę mówiąc, nie było siły, żeby doszła do niego jakakolwiek transmisja. Pewnie to sobie dopowiedział.

Kapitan był znowu na mostku i z niepokojem śledził lot powrotny bombowca. Elite-7 wychodził właśnie z atmosfery, prosto w otwarty kosmos.

I niebezpiecznie blisko nich.

- Destabilizacja postępuje, sir! - krzyknął ktoś. - Teraz to już kwestia sekund!

Zawył alarm. Komputer zaczął nienaturalnie spokojnym tonem oznajmiać:

- Przygotować się do nadejścia fali uderzeniowej. Przygotować się…

Nagle na głównym iluminatorze pojawiła się twarz młodego pilota. Artur Czaja, tak się chyba nazywał. Spoglądał się beznamiętnie w ekran komunikatora.

- Panie kapitanie - odezwał się. - Muszę powiedzieć, że eksplozja może zagrozić „Rousseau”. Bardzo mi zależy na naszym statku, więc muszę poprosić o pozwolenie na wypróbowanie mojego napędu FTL, sir.

Farway zrozumiał natychmiast, co młodziak chce zrobić.

- Z Bogiem, synu. Dobrej podróży.

Transmisja urwała się, gdy Elite-7 z coraz większą prędkością opuszczał orbitę Ogrodu.

Artur ustawił najbezpieczniejszy kurs. Parę sekund do skoku. Przekazał moc ze wszystkich niepotrzebnych już systemów do potężnych magnesów. Wszystkie systemy siadały, płonący reaktor, czy co to tam właściwie było, dosłownie wgryzał się w poszycie bombowca. Za chwilę zacznie się wyciek powietrza.

Lecz wtedy będzie już gnał szybciej od światła. Najszybciej jak się da.

Konsolety rozbłysnęły czerwienią. Nieźle. Wszystkie możliwe alarmy.

Spojrzał w iluminator. Za chwilę gwiazdy znikną, wraz z niewyobrażalnym, anormalnym w skali kosmosu przyspieszeniem. Nie bał się. Trochę żałował, ale nie bał się. Zrobił dobrze i za jego odejście przy życiu pozostanie sześciu pilotów. Może mieszkańcy planety.

I Waldek. Także on.

Gdy rozpędził się do nadświetlnej, gdy nadszedł moment eksplozji, jego umysł odnalazł jedną chwilę. Skarpa nad leniwie płynącą Wisłą, gdzieś na wsi. Kępy trawy, drzewa i zapadająca noc. Gwiazdy. Ona, ognisko i wędki. Ostatnie momenty, gdy jeszcze myślał, że wszystko zostanie takim samym, mimo, że on odejdzie tak daleko.

To była dobra chwila.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.