Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Zamaskowany

Niech płonie

Autor:kimoki
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Fantasy, Mistyka, Mroczne, Przygodowe, Romans
Uwagi:Self Insertion, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2014-06-23 08:00:37
Aktualizowany:2014-09-20 21:40:37


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)

Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.


Kristina odzyskała przytomność, lecz nim otworzyła oczy rozmyślała nad minionymi wydarzeniami. Miała wrażenie jakoby to wszystko było tylko snem. Mimo, iż doskonale pamięta jak jej alter ego zapobiegło mającej nadciągnąć katastrofie, nie mogła uwierzyć, że tak potężna moc należy właśnie do niej, do zwykłej wieśniaczki ze wsi, która już dawno nie istnieje. Czując twardość ziemi pod sobą oraz czyjś wzrok, co chwila doglądający na pozór jej nieprzytomnego ciała zastanawiała się jak bardzo jej życie różniło by się od obecnego, gdyby owego dnia nie okazała współczucia nieprzytomnemu chłopcu w masce podczas ulewy. Jak bardzo inne byłoby jej życie gdyby z czasem nie poczuła tego co powoli zaczęło władać jej sercem, każąc pokładać całe swoje zaufanie w tym jednym tajemniczym nieznajomym. Nieznajomym pełnym mroku i nienawiści, któremu żaden człowiek o zdrowych zmysłach nigdy by nie dał votum zaufania. O oczach, których spojrzenie sprawiało, że nawet małe dzieci przestawały płakać sparaliżowane strachem. Jak to się stało, że to właśnie ona, wychowana w kochającej i przezornej rodzinie postanowiła podzielić swoje serce z tym osobnikiem, który zdawałby się nigdy nie odwzajemnić jej uczuć? Czemu ona? Czy to jej druga osobowość z ukrycia majstrowała nićmi przeznaczenia wiążąc ich losy? Czy to tak naprawdę ona była tą, która oswajała to dzikie zwierze w jego wnętrzu? Czy to ona sprawiła, że z czasem w jego krwawych, matowych oczach pojawił się blask? Że w tych matowych oczach pojawiała się troska z każdym spojrzeniem w jej stronę? Że w tych oczach pojawiał się człowiek..

A może to ta potężna Aep Darf, której wszyscy okazują tak wielki szacunek, potężna pierwsza, która posiada moc zdolną dominować nad samymi demonami? Jej myśli były pełne pytań, jednakże nie chciała sięgać po odpowiedzi do swojej silnej strony. Wiedziała, że ta odpowie to co pragnie usłyszeć. Nawet jeśli te słowa okazałyby się prawdą, nie będzie potrafiła w nie uwierzyć. Czy książę mógłby pokochać wieśniaczkę bez rodowodu? Czasami w myślach wspominała słowa swej babki, która zawsze jej powtarzała, iż kobieta posiada taką wyjątkową moc potrafiącą ujarzmić najniebezpieczniejszą bestie. Wtedy nie wiedziała co te słowa znaczą, lecz teraz zastanawiała się czy to jej miłość posiada taką moc, czy też może.. Otworzyła oczy, którymi skierowanymi w górę widziała koronę drzewa, pod którym wypoczywała od czasu rozbicia obozu. Okryta jakąś szatą powoli podnosiła się z ziemi. Prawie natychmiast została otoczona przez swych przyjaciół, niestety Naru nie było z nimi. Mimo, iż ten był nieobecny to czuła jego wzrok z głębi lasu. Wiedziała też, że nie potrafiłby teraz siedzieć ze wszystkimi i czekać.

- Jak się czujesz? - usłyszała głos Zena, który niczym medyk doglądał jej stanu po przebudzeniu.

- Czuję się dobrze. - odpowiedziała siadając. Oparła się plecami o drzewo i poczęła rozglądać dookoła. Wciąż byli w obozie, w którym się rozbili, nie zauważyła żadnych zmian. Jednakże oprócz jej księcia brakowało jeszcze jednej osoby. - Gdzie jest Morgan i co robi Naru?

- Wyjaśniliśmy sobie z Morgan kilka spraw i zdecydowała, że ruszy do kanionu odbudować klan. - odpowiedział jej Rafael, który zdawał się wciąż ucieszony ze spotkania. - Naru natomiast jak zazwyczaj poszedł w głąb lasu trenować, nie mówił nic prócz tego aby mu nie przeszkadzać. - W jego oczach pojawił się krótki zamysł. - Tylko oczy miał nieobecne a głos zimniejszy niż zwykle.

- Co jakiś czas jednak przychodzi w pobliże obozu aby zdaje się sprawdzić Twój stan, po czym wraca ćwiczyć. - dokończył Zentharis. Minęło parę chwil kiedy wstała i ruszyła do lasu aby poinformować chłopca, że są już gotowi by ruszać w dalszą drogę, jednakże to był tylko pretekst. Tak naprawdę chciała sprawdzić jak miewa się jej towarzysz. Kiedy tylko zaszła na miejsce ujrzała Naru trzymającego swe ostrza w dłoniach i tańczącego z wiatrem. Kiedy tylko podmuch zerwał z koron drzew liście, ten ruchami zwinnymi i nieprzewidywalnymi niczym małpa ciął dokładnie w pół każde z nich. Poruszając się z gracją, której mógłby pozazdrościć mu niejeden łabędź. Atakując jednocześnie niespodziewanie i jadowicie niczym wąż, który już upatrzył sobie ofiarę. Już wiele razy widziała jego treningi. Za każdym razem jego majestatyczny zgodny z naturą taniec zapierał jej dech w piersi, lecz tym razem wyczuła coś innego. Tego dnia poruszał się z nieoczekiwaną zaciekłością, z każdą chwilą jego eleganckie ruchy zmieniały się w coraz bardziej brutalne, każdy delikatny krok w tupnięcie. Taniec zamieniał się w walkę z siłami natury. W efekcie końcowym nie przeciął ani jednego listka a ugodził całe drzewo.

- Szlag! - syknął - Gdyby tylko Zen to ujrzał z pewnością by mnie zrugał.

- Myślę, że tym razem by Ci przebaczył. - stwierdziła powoli podchodząc.

- Oh, czujesz się już lepiej? - zapytał zaskoczony jej przybyciem. Jego głos był tak zimny, że aż poczuła jak mróz boleśnie tnie jej delikatne serce.

- Tak, możemy już ruszać dalej. - Dziewczyna próbowała spojrzeć mu w oczy, lecz ten zwinnie unikał kontaktu wzrokowego. Było to dla niej kolejnym ciosem. Mimo, iż stał obok, to wydawał się nieobecny. Jednakże w duchu od razu przebaczyła to zachowanie, czuła, że chłopak się dusi, lecz to nie był odpowiedni moment by to poruszać.

- W takim razie nie traćmy więcej czasu. - oznajmił po czym obydwoje ruszyli do obozu. Minęło kilka dni nim dotarli pod wielki stary dąb lasu Brenn. Podróż mimo iż pozbawiona niedogodności i niebezpieczeństwa okazała się jednak trudna dla podróżników. Atmosfera była napięta i ciężka, przez parę dni nie odzywali się do siebie dopóki nie stawało się to konieczne. Zen nieustannie przyglądał się Naru pełny zrozumienia, lecz jednocześnie nieufny czy aby na pewno po takim ciosie nie straci panowania nad ciałem? Rafael skrył się cieniu swej osobowości aby przypadkiem nie stać się iskrą wywołującą pożar w grupie. Kristina dzieliła swe myśli po równi pomiędzy swoje rozterki a każdego towarzysza z osobna. Pod dębem znajdowała się starannie usypana ziemią i kamieniami mogiła, za którym stał wbity w ziemię dokładnie wyciosany z drzewa krzyż. Bystre oczy elfa dostrzegły notkę pomiędzy kamieniami, bezzwłocznie podniósł ją i odczytał na głos zawartość: „Owa mogiła należy do kobiety, która oddała życie aby wskrzesić mój oryginał Wergiliusza De Vanderberga. Niech spoczywa w pokoju.”

- Tą wiadomość najpewniej napisał bliźniak Naru, ciekawi mnie tylko czemu to zrobił.. - zastanawiał się Zen. Jednakże nie otrzymał żadnej odpowiedzi na przedstawiony przez niego problem. Naru uklęknął uroczyście na jednym kolanie przed grobem w milczeniu, reszta podążyła jego śladem, chociaż było im trochę wstyd, że nie oddali hołdu zmarłej zaraz po odnalezieniu grobu. Minęła chwila milczenia kiedy chłopiec wstał i odczekawszy aż reszta skończy modły za duszę jego matki oznajmił beznamiętnie, iż teraz mogą ruszać dalej, bezzwłocznie kierując się w drogę. Grupa towarzyszy była zszokowana. Nikt nie mógł sobie wyobrazić jak można tak po prostu wstać po odnalezieniu mogiły własnej rodzicielki i bez absolutnie żadnych sentymentów ruszać w dalszą drogę.

- Naru! Co Ty.. - zaczął zakłopotany elf. Chłopiec zatrzymał się. - To przecież Twoja matka. Jak możesz tak po prostu.. - zająknął się nie wiedząc jak zareagować. Usilnie próbując przeniknąć w psychikę chłopca, ażeby tylko chociaż odrobinę zrozumieć jego uczucia, lecz na próżno.

- Rozumiem - odpowiedział głosem tak chłodnym, że wszystkim przeszły ciarki po plecach.

- I tylko tyle? „Rozumiem”? Nawet nam jest żal a przecież nie znaliśmy jej.

- Ja też nie. - Stał nieruchomo wciąż plecami do towarzyszy a jego głos nawet nie drgnął.

- To przecież Twoja matka. - powtórzył zakłopotany elf.

- A gdzie była przez te wszystkie lata, gdy siedziałem w zimnej klatce, gdy mordowałem towarzyszy, gdy był czas aby była moją matką? Gdzie była gdy mordowałem króla? Chodźmy w końcu! - odpowiedział a w jego szorstkim głosie narastała irytacja.

- Naru! Przestań wreszcie uciekać! Gdzie Ci tak śpieszno? - Poruszyła się tym razem dziewczyna.

- Zabić skurwysyna! - Mówiąc to odwrócił się a jego gniewny głos był w stanie przerazić nawet demona. Widząc matowe czarne już oczy chłopca i kruszejącą maskę Zen odruchowo chwycił za broń, lecz nim jeszcze zdążył ją wyciągnąć Kristina złapała go za rękę i samym wzrokiem dała mu do zrozumienia by nie robił nic. Komenda była ta dla niego nie do przyjęcia, jednakże gdy tylko przypomniał sobie słowa Aep Darf: „Proszę zostaw to w rękach Kristiny” odpuścił.

- Te uczucia, nie uciekaj przed nimi. Odpocznij w końcu. - zaczęła czułym głosem powoli i jednocześnie pewnie podchodząc do rozwścieczonego chłopca, którego maska pękała coraz to szybciej.

- Nie, ja nie mam uczuć. Od samego początku myliłaś się co do mnie. W tej skorupie nie ma miłości, troski, bólu.. Jest tylko cel.

- Naru..

- Na imię mi E27! - zaczął cicho a maska całkowicie się skruszyła. - Nie jestem nawet człowiekiem, tropię i morduję skurwysyństwo tego królestwa. Do tego zostałem stworzony. - Jego włosy zaczęły przebarwiać się na czerń w zastraszająco szybkim tempie a ciało rosnąć i transformować na wzór Samaela. Natomiast ton jego głosu stawał się coraz niższy i bardziej złowrogi. - Ta kobieta zrodziła mnie i zostawiła na pastwę losu. Ojciec król oddał w miejsce gdzie mógł doskonalić swoją broń. - Jego ciało całkowicie się przemieniło a głos stawał się coraz bardziej nieludzki. Istota półtorej raza wyższa od rozmówczyni, z ostrymi zębiskami, długim ostrym ogonem i okropnymi kościanymi skrzydłami, oraz oczami łaknącymi krwi przemawiała dalej. - W mojej egzystencji od samego poczęcia nie było nic, prócz mroku, zimna i słodkiego zapachu krwi, do którego przyzwyczajano mnie od najmłodszych lat. Pielęgnowano i uzbrajano, szkolono w sztukach zabijania. Jestem potworem bez skrupułów, jestem bronią, która potrafi tylko skracać życia i do tego właśnie dążę. Z wami czy bez ruszę wypełnić swój cel, zniszczę wszystko i wszystkich na swojej drodze, aż nie pozostanie nic! - ryknął. Stało się coś, czego wszyscy się obawiali. Zen był coraz bardziej spięty. Nie wiedział bowiem czy dalej ufać słowom Pierwszej, czy czekać na rozwój wydarzeń, który może kosztować ją życie. Rafael trzymał swe sztylety w pogotowiu gotowy by ruszyć do ataku. Kristina natomiast wciąż niewzruszona wpatrywała się w jego czarne ślepia. Nie czuła strachu, była smutna, gdyż nie potrafiła sobie nawet wyobrazić samotności chłopaka. Bez wahania podeszła bliżej, stając na palcach wyciągnęła ręce i owinęła je wokół karku już bestii w mocnym uścisku. Ów bestia stała nieruchomo czując jak powoli traci siły.

- Nigdy nie znałam bardziej mężnego ani silniejszego człowieka od Ciebie. Zdolnego do tak wielkiego poświęcenia, do takiej troski. - szeptała mu cicho czując już jak jej pięty dotykają ziemi a postać Naru przybiera ludzki kształt.

- Przestań.. Nie.. - urywał chłopak powoli osuwając się na kolana.

- Nie jesteś bronią. Jesteś mężczyzną, któremu ufam i którego przede wszystkim kocham. - oznajmiła cicho powoli siadając i przytulając do łona leżącego już niemalże chłopaka. Czuła bezsilność, którą i on czuł, jego zagubienie i samotność tym mocniej uścisnęła go na znak akceptacji i umiłowania jego odmienności. Młody książę czuł dezorientacje oraz nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Oczy miał zamknięte mimo to, jego głowę wypełniał jej obraz, jej zapach i ciepło, którego mu nie żałowała. Czuł na karku jej dłonie oraz łzy spływające po policzkach, lecz nie wiedział czyje to łzy. Słyszał w głowie jej głos, niosący ze sobą uczucia, których nie dopuszczał do siebie, poczuł jak te oraz wszystkie inne emocje zaczęły go wypełniać a tłumione latami znalazłszy ujście w jego oczach zaczęły wypływać. Przestał bać się bestii w sobie, zdał sobie sprawę, że nie ma już na niego żadnego wpływu. Natomiast wcześniejsze wątpliwości Kristiny zostały całkowicie rozwiane. Teraz była całkowicie pewna kto ujarzmił potwora.


***


Łagodny chłodny wiatr niósł ze sobą rozbawione okrzyki dzieci, które to jak nie bawiły się w chowanego, to goniły się od wielkiego głazu, którego cień mógł ochronić je przed żarem słońca aż pod korony drzew gęsto porośniętego lasu zasłaniającego nieboskłon kilkadziesiąt kroków dalej. Słońce prażyło w nagie policzki, ręce czy też nogi. Nagrzane ciało wołało o wodę, lecz one się tym nie przejmowały. Byli tylko dziećmi, robiącymi zawody we wspinaczkach po drzewach, ryły w korze okręgi gdzie jeden był większy od zawieranego w sobie poprzednika. Zadaniem było trafić kamieniem w to najmniejsze, wtedy rozlegały się chórem rozradowane okrzyki na cześć zwycięzcy, który tym sposobem zyskiwał coraz większą ilość punktów. Niektóre z nich buczały z niezadowolenia po niefortunnym żucie, który swego celu nie sięgnął. Jeszcze inne z nich bawiły się w wojowników trzymając w dłoniach krótkie patyki i walcząc ze sobą robiąc zwinne uniki. Dorośli wykonywali typowe dla nich prace. Kobiety siedziały w cieniach groty i smażyły upolowanego przez swych mężczyzn dzika, wieprza czy też inną większą bądź mniejszą zdobycz. Prały brudne ubrania trąc na tarce w balii oraz zajmowały się nowo narodzonymi dzieciątkami. Mężczyźni najczęściej polowali, zabierając często swoich chłopców, którzy mieli to w późniejszym czasie przejąć ich obowiązki na polowaniach i bronić osady. Założyć rodziny i szkolić swych synów tak jak to czynili ich ojcowie. Ci co byli już pojedzeni zazwyczaj trenowali: rzucanie sztyletami, uniki w czym miały pomóc umocowane na sznurach do gałęzi drzew rozbujane kłody, czy też swoją zwinność i szybkość w często odgrywanych zawodach. Gdy przychodził wieczór dzieci wciąż nieustannie się bawiły, kobiety schodziły się i plotkowały a mężczyźni biesiadowali i pili sprowadzane z miasta piwo wraz z towarzyszami i tak każdego dnia. Kanion tętnił życiem. Jednakże niektóre z dzieci omijał okres szalonego dzieciństwa, kiedy to najsilniejszy, najsprytniejszy i najzwinniejszy mąż w klanie dostawał za zadanie wzbogacenie majątku społeczności o nowe ziemie. Wówczas taki miał zostać wysłany do najróżniejszych zakątków królestwa aby w najodpowiedniejszym założyć nową osadę a jego najstarszy potomek niezależnie od płci miał być szkolony, aby ową osadą rządzić i bronić jej. Tak było w przypadku Rafaela, który był trenowany ciężko przez ojca od najmłodszych lat. Po roku, kiedy zaczął chodzić ojciec zwykł zakładać mu na stópki specjalne dla przeciętnego mężczyzny żadnej wagi ciężarki, lecz dziecko musiało ćwiczyć już swoje nóżki, od których sprawności w przyszłości miało zależeć życie jego i całej osady. W wieku sześciu lat dostał już do rąk prawdziwe sztylety, którymi uczony był się posługiwać. Chłopiec przez lata nie bawił się z innymi dziećmi, całe dnia spędzał na szkoleniu swych umiejętności bojowych wraz z dorosłymi mężami kanionu. Wtedy pierwszy raz spotkał Morgan dziewczynkę, która za nic miała zabawy z innymi. Trenowała równie zajadle co on aby stać się potęgą klanu. Nie znała swego ojca, nim jeszcze się urodziła ten został zabity w jednej z wypraw, kiedy to podstępem został zaatakowany przez bandę zbirów. Matka natomiast pełniła obowiązki kobiece jak i te męskie. Gdy tylko ta zaczęła rozumować wiedziała, że musi ulżyć matce, po ojcu natomiast odziedziczyła pęd do walki. Od momentu, w którym się spotkali razem już a nie samotnie krzyżowali ostrza, razem polowali na każdą zwierzynę, wspólnie unikali rozpędzonych kłód, odpoczywali i jedli. Cztery lata minęły im niczym mrugnięcie powieką. Przyszedł czas pożegnania Rafael musiał ruszać z rodzicami i kilkoma osadnikami założyć nową osadę. Jednakże nie pozostawił towarzyszki z niczym. Obiecał, że wróci a ich rodzice zaplanowali ożenek swych pociech gdy tylko osiągną odpowiedni wiek. Rafael nie czuł żalu wynikającego z opuszczenia domu. Mimo, iż tu dorastał nie miał okazji przywiązać się do niczego, zacieśnić żadnych więzi oprócz tej jednej, której to złożona obietnica pchała go na przód przez późniejsze lata. Miesiącami zajęło im szukanie odpowiedniego miejsca, aż w końcu dotarli do swej ziemi obiecanej. Mimo podróży wciąż nie zapomniano o treningach, które to z chłopca powoli czyniły mężczyznę. W końcu dotarli, daleko na wchód od królestwa Vanderbergu, prawie przy granicy, którą wyznaczała ogromna szczelina w ziemi ciągnąca się jak okiem sięgnąć. Zaledwie dwa dni drogi od niej znajdował się lasek, w którym osiedli i tam minęło mu w pocie czoła kolejne sześć lat życia. Pewnego dnia, kiedy ruszył samotnie na polowanie zatrzymało go przeczucie, które nakazało mu natychmiast zawrócić. Kiedy znalazł się w pobliżu wioski dostrzegł, że jest zbyt cicho, złowrogo. Przygotował swe ostrza i powoli z kocią zwinnością przemierzał osadę, wszedł do domu gdzie ujrzał widok, który boleśnie wyrył swe piętno w jego pamięci. Na podłodze leżały niedbale truchła jego rodziców.

- Te czkaj no! Dałbym se łeb uciąć, że widziałem co tu w pobliżu! - usłyszał donośny głos za oknem, drewnianego domku, w którym był. Chłopiec tłumiąc łzy i próbując ze wszystkich sił zapanować nad sobą, ukrył się w kącie pomieszczenia gdzie znajdowały się frontowe drzwi. Nie wiele czasu minęło kiedy to do mieszkania weszło dwóch tęgich mężczyzn, z dużymi mieczami przygotowanymi w dłoniach. Rafael ukradkiem podkradł się z tyłu ich.

- Mam nadzieję, że tyle Ci wystarczy. - wyszeptał złowrogo szybkim ruchem wbijając jednemu z nich nóż w plecy a drugim podrzynając gardło. Pragnął ich cierpienia, by doświadczyli bólu, jaki i on czuł w tym momencie. Prawie natychmiast drugi z mężczyzn zamachnął się na niego ostrzem, lecz ten zrobił unik dźgając go głęboko niewiele wyżej ponad kolanem. Napastnik krzyknął, lecz nim jeszcze się przewrócił Rafael zdążył zrobić piruet i kierując się za plecy przeciwnika tnąc go boleśnie w ucho, potem stojąc już z tyłu objąć go jednym ramieniem a drugą dłonią trzymając broń podobnie jak jego poprzednika powoli ciąć przez gardło. Odgłosy walki sprowadziły do nich jego towarzyszy. Kiedy tylko chłopiec dostrzegł obcą sylwetkę za otwartymi drzwiami bezzwłocznie cisnął w tamtą stronę jeden ze swych noży trafiając nieproszonego gościa prosto w czoło, po czym szybko wybiegł z domu robiąc przewrót by uniknąć uderzenia miecza wyjąć nóż z ofiary obrócić się i ciąć kolejne gardło, ponownie odskok z silnym wybiciem się z ziemi wraz z towarzyszącym temu saltem w tył mającym pozwolić na dostanie się za plecy przeciwnika za nim. Aby natychmiastowo kopnąć go i pchnąć w stronę jego towarzysza na wprost niego. Szybko podbiegł, potężnym kopniakiem w tył kolan zwalił obydwoje z nóg i skończył wbijając swe noże prosto w ich gardła.

- Masz w sobie ikrę chłopcze. - Słowom, które dotarły do jego uszu towarzyszyło rytmiczne klaskanie. - Ja jestem hersztem tej bandy a Ty masz dwa wyjścia: Dołączyć do nas jako moja prawa ręka albo umrzeć tutaj.

Refael już miał ruszać do ataku, lecz ten sam instynkt co wówczas kazał mu się zatrzymać i wrócić nie pozwolił na dalsze działanie. Potężny mężczyzna, o budowie muskularnej niby potwór obładowany ze wszystkich stron wszelkiej maści bronią, z licznymi starymi już bliznami na nagiej klatce piersiowej zbryzganej krwią wyglądał jak bestia, z otaczającą go bardzo liczną grupą towarzyszy. Chłopiec wiedział, że tego dnia nie dokona swej zemsty, uklęknął więc z trudem wycedzając przysięgę lojalności przez zęby. Wiedział, że czekając cierpliwie pewnego dnia i ten mężczyzna stanie przed sądem ostatecznym.


***


- Zmieniłeś się chłopcze. Twoje oczy mają teraz łagodniejszy wyraz, czy to aby nie magia odmieniła Twoje spojrzenie? - Stary, lecz jednak wciąż silny król elfów, ojciec Zentharisa de Arr przemawiał łagodnym głosem w stronę swego syna, Naru, który kompletnie nie rozumiał o czym ten mówi oraz do Kristiny. - Jednakże pamiętam, że towarzyszył wam jeszcze jeden młody człowiek. Gdzie się teraz podziewa? - mówił powoli i starannie dobierając słowa. Mimo, iż wiekowy i znał wiele języków, był nieprzyzwyczajony do używania ludzkiego, który sprawiał mu drobne problemy. W jego wieku nie mógł pozwolić sobie na kompromitacje.

- Wrócił na ten czas do swego domu, do kobiety, której chce pomóc w jego odbudowie. - odpowiedział mu Zentharis klęcząc przy tym uroczyście. Mówił w swoim ojczystym, niezrozumiałym dla zwykłego człowieka języku, aby nie sprawiać trudności staruszkowi w sędziwym już nawet jak na elfa wieku. Obydwoje czuli, że jego droga powoli zbliża się ku końcowi a ten jako jego syn i następca musi się jeszcze wiele nauczyć. Sytuacja była ku temu idealna.

- Co was sprowadza do mojego domu? - zapytał ich rozmówca już żywiej widząc zmartwienie w oczach Zena.

- Panie - zaczął tym razem Naru uroczyście klękając na jedno kolano opuściwszy lekko głowę. - Człowiek na którego poluję, który mnie stworzył - mówiąc to drgnęła mu ręka. Chłopiec zrobił wszystko co w jego mocy, aby drgnięcie to nie było zauważone, lecz każdy je widział. - Stanowi ogromne niebezpieczeństwo dla gatunku ludzkiego jak i dla was, gdyż odporny jest na waszą magię, przed którą nawet najsilniejsze z piekielnych mieszkańców uciekają w popłochu. Mimo, iż to zabrzmi absurdalnie ze znanych nam wszystkim powodów, proszę abyście sprawili, abym i ja był na nią niewrażliwy. Mogąc dorównać mocy naszemu wspólnemu wrogowi i pokonać go. - oznajmił chłopiec w starannie wymawianym języku swoich adwersarzy.

- Toż to jakaś kpina! Va'res darh! - syknął zbulwersowany elf stojący przy wejściu do sali. Ten sam, z którym ostatnim razem walcząc Naru utracił wzrok.

- Rozumiem. To rzeczywiście sytuacja kryzysowa. - odrzekł starzec, pokazując gestem ręki krzyczącemu wcześniej paladynowi aby zachował spokój. Ten posłuchał skinąwszy wcześniej głową na znak przeprosin. - Jednakże nie mogę spełnić Twojej prośby, sam rozumiesz jakie ryzyko niesie za sobą Twoja potrzeba. Kiedy przyjdzie dzień, w którym utracisz całkowicie kontrolę nad mieszkańcem swego ciała my nie będziemy mogli nic na to poradzić. Wówczas cały świat czeka zagłada. Drugą także istotną sprawą jest to, że sam proces przyzwyczajania do naszej magii może kosztować się życie, a już na pewno niewyobrażalne cierpienia, gdyż uodparnianie Cię na nasze błogosławione światło, wodę i magię jest po prostu delikatną nazwą zwykłych tortur, którym przez wzgląd na Samaela będziesz poddawany. Trwałoby to miesiącami w najgorszym przypadku postradasz zmysły. Nawet teraz to czujesz prawda? Ten żar na Twojej skórze, to osłabienie a nawet częściowe otępienie.

- Ojcze, nie musimy obawiać się niewrażliwości Naru na naszą magię. Wybacz mi Naru, że w ten sposób mówię o Kristinie. - skierował na chwilę swój wzrok w kierunku chłopca, po czym zwrócił go ponownie do ojca. - Ta dziewczyna przebudziła swoją moc. Dwa razy byłem świadkiem jej niewyobrażalnej potęgi. Dwa razy uspokoiła demony a nawet zdominowała je. Ojcze to o co prosimy jest nie tylko nasza prośbą, lecz apelem skierowanym do nas bezpośrednio przez samą przebudzoną Aep Darf. Nie godzi się by odmówić pomocy Pierwotnej. - Kristina nie rozumiała nic z ich rozmowy, język którym posługiwała się ich trójka był dla niej niezrozumiały, reagowała tylko nieznacznie na swoje imię i wzmiankach o swoim drugim wcieleniu.

- Ess'es arh dae'ph. - mruknął starzec z dostrzegalnym zmartwieniem na swej pomarszczonej twarzy. - To co mówicie niepokoi mnie wielce, lecz jednocześnie uspokaja. Chłopcze co się wówczas wydarzyło? - zapytał, lecz Naru nie odpowiadał. Zamyślił się:


***


- Witajcie, bracie cóż to za zmiana w Twoim obliczu? - zapytał Lucjan gdy tylko weszli do jego gabinetu.

- Nie rozumiem o czym mówisz. - odparł zaskoczony Naru wpatrując się w swego brata, który przyglądał mu się z zaciekawieniem.

- Twoje oczy. Ich wyraz nieco złagodniał. - odrzekł, lecz ten wciąż nie rozumiejąc nic nie odpowiedział. Młody książę uważnie przyglądał się swoim gościom. Ich miny były niepokojące, badając ich lica doszedł do wniosku, że może spodziewać się tylko smutnych wieści i nie mylił się.

- Lucjanie - zaczął chłodno Naru powoli podchodząc w kierunku swego brata. - Znaleźliśmy mogiłę naszej rodzicielki. - w jego głosie nie było żalu, gniewu ani żadnej ukrytej emocji, był bezbarwny. Lucjan przysiadł na brzegu biurka z ponurym wyrazem twarzy. Długo przetwarzał informacje na zmianę patrząc to na brata, to na jego towarzyszy po czym ponownie opuszczał głowę. Szukał słów, którymi mógłby się wyrazić, lecz do głowy nie przychodziło mu nic prócz głuchej pustki. W końcu jednak zatrzymał swój wzrok na Naru, który zdawał się nie rozumieć ciężaru słów, które właśnie wypowiedział. Nie mógł go za to winić, w końcu zdawał sobie sprawę, że głównym celem jego treningów było wyprucie z niego emocji. Lecz ta nieznaczna zmiana w jego spojrzeniu dawała nadzieję.

- Vergiliuszu. - Wstał kładąc swą dłoń na ramieniu chłopca. - Co teraz zamierzasz? - Spoglądał głęboko w oczy Naru, z których bez trudu wyczytał kto jest sprawcą.

- Za miesiąc wyruszam do elfów poznać tajniki ich magii i uodpornić się na nią. Potem wymierzę sprawiedliwość tej osobie. - Książę słuchał uważnie, notując coś w pamięci. Rozumiał, że chłopiec nie chce wyruszać wcześniej przez wzgląd na niego. Jego twarz wyrażała bezradność i bezsilność.

- Jesteś od teraz moją jedyną rodziną. Nie mogę utracić i Ciebie. - zaczął

- Co to za postawa? Jesteś władcą tego królestwa a ten nie może okazywać słabości. - przerwał mu szorstko brat kładąc mu dłoń na głowie niczym opiekun. - Nie ma możliwości, żeby coś mi się stało. Ponieważ jednym z moich celów jest ochrona Twojej wciąż jeszcze smarkatej koronowanej głowy. - rzekł nieco łagodniej. Lucjan zrozumiał gest, ulżyło mu. W tej chwili wyglądali jak najprawdziwsze rodzeństwo gdzie starszy brat opiekuje się tym młodszym. Chłopiec odepchnął dłoń brata po czym dumnie podniósł wzrok. Poczuł się o wiele lepiej wiedząc, że ktoś przy nim trwa.


***


- Chłopcze, rozumiem, iż owe wydarzenie nie jest czymś do czego chcesz wracać. Po dłuższym namyśle dochodzę do wniosku, ażeby spełnić prośbę Twoją jak i szanowanej przez nas Aep Darf. Jednakże ostrzegam, że to będą wyjątkowo ciężkie miesiące dla Ciebie jak i dla Twoich towarzyszy. - Stary elf zmartwił się znacznie zdając sobie sprawę z tego co musi zgotować jeszcze tak młodemu chłopcu, lecz determinacja w jego oczach dodawała mu otuchy. - Synu, każ przygotować miejsca wypoczynku dla was. - nakazał pewnym głosem.

- Nie - przerwał Naru tym razem w ludzkim języku. - Zostaję tylko ja.

- Jak to? - zdziwiła się niemiło Kristina.

- Lucjan nie może pozostać teraz sam. Chcę aby ktoś miał na niego oko, ktoś komu ufa i komu i ja ufam. Ktoś w kim będzie mieć oparcie.

- A co z Tobą?

- Ja sobie poradzę. - odrzekł chłopiec. Dziewczyna skinęła głową na znak zgody, lecz zrobiła to bardzo niechętnie. Wiedziała jednak, że książę z przeciwieństwie do Naru, może mieć wiele trudności z odnalezieniem się w tym wszystkim. Jednakże Vergiliusz też miał problemy, wciąż powtarzał w głowie sytuacje z lasu Brenn usiłując poprawnie zinterpretować jej słowa, lecz bez wyraźnego skutku. Był w kropce gdyż nie wiedział czemu jej obraz wciąż wypełnia jego myśli. A przy najmniej o wiele intensywniej niż niegdyś. Mimo to potrafił oddzielać myśli. Skupiać się na jednym celu odpychając na ten moment gdzieś na bok wszystko inne. Było pewnym, że doskonale sobie poradzi. Mimo to był jeszcze jeden istotny powód, dla którego odesłał ją z powrotem do królestwa. Nie chciał by widziała go w stanie, w jakim przyjdzie mu się wkrótce znaleźć.

- A co z Tobą mój synu? - Przerwał ciszę głos starca.

- Naru jak i reszta moich towarzyszy od dziś dzień licząc, rosną w siłę. Nawet Kristina zdobywa coraz to większa moc. Ja również nie mogę zostać w tyle. Wyruszam w góry, aby ćwiczyć nowe i usprawniać swoje podstawowe umiejętności. Od wieków wiadomym jest, iż miejsce, do którego chcę się wybrać zamieszkują najsilniejsze z bestii, które opuściły piekło, a z którymi zwykli paladyni mają ogromne problemy. - Oczy jego ojca wyrażały przez chwilę wielkie zmartwienie, lecz chwilę później zmieniły wyraz na dumę, którą wypełniał go Zen.

- Macie moje błogosławieństwo i pełne wsparcie. - zakończył krótko mędrzec. Tak zaczęły się jedne z najcięższych i najbardziej intensywnych miesięcy, kiedy to Rafael wraz z Morgan zajęli się odbudową swojego domu. Ci co zdołali wówczas uciec wrócili i wspólnymi siłami odtwarzali to co zdawało się stracone. Zentharis wyruszył zgodnie z planem w góry Jabba na zachód od stolicy gdzie ryzykując życie szlifował swoje umiejętności i przygotowując się powoli do przejęcia tronu królestwa elfów, które z biegiem lat nieuchronnie się zbliżało. Kristina zgodnie z prośbą Naru wróciła do stolicy, gdzie doglądała i pomagała Lucjanowi w jego codziennych obowiązkach. Po upływie czterech miesięcy całkowicie doszedł do siebie, przeniósł mogiłę matki do wioski, w której za życia jeszcze mieszkała. Wśród kwiatów, które wtenczas sadziła i regularnie chodził na jej grób. Kiedy tylko rok się dopełnił wyprawiono huczną uroczystość, na którą przybyli Zen i Rafael wraz z Morgan. Wszyscy świetnie się bawili, lecz brakowało im Naru, który to wciąż poddawał się morderczym treningom. Za każdym razem, kiedy pytano elfa czy ma jakieś wieści co do ich towarzysza ten nieznacznie bladł, wiedziano wówczas aby nie drążyć szczegółów. Wiele razy nawet słyszeli plotki wśród mieszkańców o udręczonych krzykach, które czasami dobiegają z lasu, będącego dla Zentharisa domem. Naru dawał z siebie wszystko i nawet więcej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Brał regularne kąpiele w błogosławionym źródle, które to paliło jego wnętrze niczym kwas, jak i również pozwalał na opalanie się świętym światłem, które niegdyś przyczyniło się do jego utraty wzroku, walczył w tych warunkach z elfem przewodnikiem, którego tym razem przydzielono mu do roli nauczyciela oraz próbował rzucać zaklęcia paladynów, które również kończyły się uczuciem wewnętrznej fali żaru palącej jego ciało. Jego rany leczono elfią magią przy czym zmuszone były krępować go swymi złocistymi elfimi łańcuchami, aby rozwścieczony Samael nie rozerwał ich na strzępy. Pewnego dnia Naru zdecydował się podjąć treningu, który mógł kosztować go nawet spalenie żywcem. Jednakże nie miał więcej czasu do stracenia, wiedział, że w sytuacjach kryzysowych człowiek uczy się najefektywniej. Postanowił więc postawić wszystko na jedną kartę. Na głównym placu elfiego królestwa stała skała, która znad ziemi wyglądała jakoby miała jakieś cztery sążnie wysokości oraz ze trzy szerokości, lecz pod ziemią zakopane było jeszcze kolejne dziesięć sążni. Do niej chłopiec został przykuty licznymi świętymi łańcuchami paladynów a zza liści ogromnych drzew zakrywających niebo spływała na niego woda ze świętego źródła jednocześnie paliło go też święte światło. Czuł jak jego ciało zaczyna płonąć. Takie stężenie wrogiej mu mocy było nie do wytrzymania nawet dla najpotężniejszego z demonów, ten za zadanie miał przyswoić sobie tę moc i wykorzystać ją.

- Ludzki dzieciaku, nie opieraj się tej mocy bo cię spali! - krzyczał do niego poddenerwowany nauczyciel. - Tą mocą kierują emocje. Myśl o powodzie, dla którego chcesz jej użyć. Niech wypełni Twoje myśli a przede wszystkim zachowaj spokój.

Naru skupił się aby po chwili jego ciało zaczął trawić żywy ogień, syk bólu który wycedził zza zębów zmieniał się powoli w demoniczny ryk.

- Wesse ra'th! Nie myśl o zemście bo to tylko napędza Samaela a w efekcie płoniesz! - Powaga sytuacji sprawiała, że nawet jemu drżał głos, mimo iż próbował wspomóc chłopca ze wszystkich sił radą. - My elfy żyjemy w zgodzie i miłości z naturą. Ona dała nam życie, ona nas uspokaja, koi nerwy, opiekuje się nami jak i my nią. Wypełnia nasze myśli i sprawia, że chcemy ją chronić. Skup się na celu, który wykształca się w was przez lata, na czymś bez czego nie wyobrażasz sobie życia na tym co dla Ciebie ważne, ale na mes'a wa! Nie myśl o zemście!

Chłopiec skupił się, przestał myśleć o płomieniach. Wyraz jego twarzy zmienił się, wyglądał na rozluźnionego. W piersiach poczuł delikatne bicie serca. Szeptał sobie coś pod nosem a płomienie zaczęły znikać. Na twarzy pojawił się delikatny ledwo dostrzegalny uśmiech a spod nóg zaczęły wyrastać korzenie, które po pewnym czasie rozsadziły skałę do której był przywiązany od wewnątrz. Szkarłat w jego oczach chwilowo zabłysnął. Chwilę po tym Naru stracił przytomność a elf nauczyciel odetchnął z ulgą. Zrobił to, przyswoił sobie magię paladynów, lecz za każdym razem kiedy padło pytanie o czym myślał ten tylko uśmiechał się kącikiem ust. Elfi władca wysłał posłańca do stolicy z informacją o rezultatach i ewentualnej dacie powrotu chłopaka do domu. Minęły jeszcze trzy miesiące nim ten powrócił.


***


Kiedy Naru wszedł do zamku dostrzegł pewne panujące zamieszanie. Widział i słyszał również ruch w sali, która zazwyczaj używana jest podczas uroczystości. Zastanawiał się przez chwilę cóż za okazja mogła skłonić Lucjana do wydania przyjęcia. Nie minęła chwila kiedy spotkał pędzącego gdzieś kamerdynera, który kłaniając się nisko oznajmił mu o obowiązku założenia uroczystych szat i zejścia z powrotem do sali. Chłopiec zmęczony podróżą był trochę poirytowany, tak długo nie widział swojego domu wszystko zdawało się wyglądać inaczej niż zazwyczaj. Długie schody na wyższe piętro i błyszczące, drewniane, walcowate poręcze z wyżłobionymi w nich różnymi dziwnymi symbolami, podtrzymywane na przymocowanych do ziemi stalowych umocnieniach powyginanych w równie wymyślne i cieszące oko wzorki. Co parę metrów zwisające z sufitu skupiska rzadkich i drogich kamieni umocowanych do cienkiego stalowego szkieletu w kształcie okręgu. Błyszcząca wypolerowana i miejscami śliska podłoga gdzieniegdzie przykryta miękkim puchatym dywanikiem. Przyglądając się temu wszystkiemu w drodze do swego pokoju marzył już tylko o wygodnym łóżku ze świeżą pachnącą pościelą i symetrycznie porozstawianych przedmiotach na swoich meblach. Tym większa była jego irytacja na wieść, że zagości w swym Elizejskim ogrodzie tylko przez moment. Jednakże przystosował się do musu, który na niego nałożono głównie z powodu ciekawości. Zszedł więc z powrotem na dół ubrany w szykowną białą koszulę i do tego standardowo czarne garniturowe spodnie i buty w szpic oraz marynarkę narzuconą na ramiona. Wszedł powoli do uroczyście wystrojonej sali czując liczne ukradkowe spojrzenia kobiecych oczu na sobie. Było południe, przez wielkie okna zdobionymi żakardowymi firanami wkradały się ciepłe promienie słońca zalewające swoją falą długie stoły przykryte białymi obrusami ze smakowitą zastawą. Sala była duża mieściła wewnątrz dwa długie stoły z dwóch stron pomieszczenia. Po drugiej stronie w oczy rzucały się kwieciście dekorowane schody, które prowadziły w górę. Kwiatów również nie brakowało porozstawianych w całej izbie. Pokój, który się tam znajdował był jednak tylko dodatkowym wyjściem dla służby i mieszkańców, jeśli Ci wykazali by ochotę z niego skorzystać. Chłopiec stanął przy jednym ze stołów trzymając specyficzny dla tego trunku puchar wina wzięty po drodze z tacy od rozdającego je służącego. Począł szukać wzrokiem towarzyszy bądź brata popijając przy tym małymi łyczkami. W powietrzu można było wyczuć smakowity zapach pieczonego mięsa, a widok licznych surówek, ryb, czy też miejscami pomysłowo udekorowanych owoców morza sprawiał, że człowiek zapomniał o umiarze w jedzeniu. Z zadumy wyrwał go dźwięk dzwonienia dobywający się z uderzanego delikatnie srebrnym sztućcem szklanego naczynia trzymanego przez Lucjana.

- Witajcie drodzy goście. - zaczął powoli dobierając każde słowo, gdyż na przyjęciu bawiła się sama szlachta. - Zapewne wciąż zastanawiacie się, z jakich powodów wyprawiłem tę uroczystość i zaprosiłem szlachetne Państwo. Otóż pierwszym ważnym powodem do radości dla mnie i mych towarzyszy jest powrót mojego brata i w niektórych wsiach bohatera do domu. Natomiast drugim i równie ważnym powodem uczty jest dwudziesta rocznica jego narodzin, których od tak wielu długich lat nie miałem przyjemności wyprawić. Wszystkiego najlepszego Vergiliuszu! - zakończył podniosłym tonem a w jego oku zakręciła się prawie niedostrzegalna łza. - Nawet nie masz pojęcia jak nam Ciebie brakowało. - dodał szybko. Zmęczenie solenizanta szybko zmieniło się w zdumienie, gdyż dopiero teraz dostrzegł trupę grającą uroczyste pieśni po prawej stronie schodów. Lecz to nie był koniec atrakcji, ściskając dłonie mężczyzn oraz z najwyższą elegancją całując te kobiece dostrzegł jak Zen wraz z Rafaelem przedzierają się przez coś w rodzaju bariery, którą wytworzyły eleganckie kobiety nagle tłoczące się wokół niego. Każda gorliwie walcząc o jego spojrzenie i pożerając wzrokiem. W końcu dotarli po czym wyraziwszy swoją radość i złożywszy uroczyste życzenia zginęli w tłumie. Po pewnym czasie po schodach powoli zaczęła schodzić Kristina. Piękne długie włosy, powiewająca z każdym krokiem długa błękitna suknia z licznymi falbankami i koronkami ze skromnym dekoltem oraz niosący się po sali piękny zapach jej perfum sprawił, że pod schodami zaczęła się tłoczyć tym razem męska część gości. Dziewczyna czując na sobie te wszystkie spojrzenia oblała się słodkim rumieńcem co wraz z towarzyszącym jej pogodnym uśmiechem wprawiło mężczyzn w osłupienie.

- Ahh, gdybym ja tak umiała czarować swym pięknem jak Ty to robisz. - Usłyszała nagle od kobiety o średniej długości blond włosach opierającej się nieznacznie o poręcz. - Mężczyźni długo nie zapomną atrakcji, jaką stanowisz dla nich tutaj. Lecz kim jest ów szczęśliwiec, dla którego aż tak się wypiękniłaś?

- Chyba jako jedyny w sali mnie nie dostrzegł. - odparła nieco zawiedziona. Kobieta rozejrzała się nieco po sali swym iście uwodzicielskim spojrzeniem.

- Mówisz o tym dostojniku przy stole, który mało nie upuścił pucharu na Twój widok? Nie martw się. Dostrzegł Cię jako pierwszy. - Słysząc to Kristina podniosła wyżej głowę i dumnie z radością w oczach machnęła frędzlem swej sukni schodząc niżej. Naru faktycznie gdy tylko dostrzegł dziewczynę poczuł jak na sekundę miękną mu kolana. Ciało przeszła fala gorąca a zdumienie sprawiło, że zakrztusił się pitym w tym momencie trunkiem. Odkasłując zasłaniając usta jedną dłonią uderzył przypadkiem naczyniem w drugiej o stół, w wyniku czego naczynie zachwiało się i gdyby nie pewniejszy chwyt chłopca wypadło by i się stłukło. Zamaskowany dostojnik za sprawą kobiecego głosu szepczącego mu coś do ucha wziął się w garść i powolnym krokiem ruszył w kierunku dziewczyny po drodze starając się ukryć zakłopotanie swą chwilową niezdarnością. Gdy dotarł do podnóża zatłoczonych przez mężczyzn schodów ukłonił się z elegancją właściwą szlachetnie urodzonego mężczyzny. Ujął i ucałował delikatną dłoń dziewczyny po czym trzymając za nią wyprowadził na środek sali, gdzie w tym momencie nie było ludzi, unikając po drodze ich zawistnych, zazdrosnych spojrzeń. Gdy tylko znaleźli odpowiednie miejsce chłopiec bezzwłocznie umieścił jedną dłoń na talii dziewczyny a ta na jego ramieniu w pozycji odpowiedniej do tańca aby po pewnej chwili zmienić ją. Tym razem Naru trzymał obie dłonie na jej talii, natomiast Kristina oplotła ramiona wokół jego szyi.

- Wszystkiego najlepszego dla najprzystojniejszego księcia na dzisiejszym balu. - zaczęła przyglądając się jegu odmienionemu obliczu. Po niemalże roku czasu nieobecności jeszcze bardziej zmężniał, wyraz jego twarzy spoważniał, lecz spojrzenie miał łagodne i zdawał się rozumieć już słowa, którymi obdarzyła go dawno minionego już feralnego dnia. W tańcu dominował, lecz był jednocześnie delikatny. Podczas wcześniejszych zmian pozycji zdążyła dostrzec gdzieniegdzie drobne blizny po cięciach na dłoniach.

- Co prawda spóźnione o prawie dwa miesiące, lecz również wszystkiego najlepszego dla najpiękniejszej damy w całym Vanderbergu. - Na twarzy dziewczyny pojawiło się miłe zaskoczenie.

- Skąd wiedziałeś kiedy?

- Mam swoje sposoby. - odrzekł z przekąsem. - Nawet mam dla Ciebie prezent, który jednak zaprezentuje Ci jutro. - Uśmiechnął się lekko.

- Dziękuję. - odpowiedziała rumieniąc się.

- Kristina.. - zaczął powoli chłopiec po kolejnych kilkunastu minutach tańca. - Czemu.. Ty.. - jąkał się nie mogąc dobrać odpowiednich słów. - Nie posiadam nawet serca, które mógłbym Ci ofiarować. - oznajmił wreszcie.

- Owszem posiadasz. - odpowiedziała dziewczyna po chwili zastanowienia kładąc jego dłoń na swej piersi, gdzie mógł dokładnie wyczuć płochliwe bicie serca. Zamyślił się na chwilę przypominając sobie ten rytm.

- W takim razie jest w odpowiednim miejscu. - stwierdził ponownie ciepło się uśmiechając.

- Ponieważ je chronisz.

- I zawsze będę. - odparł już prawie szeptem obejmując ją.

- Brakowało mi Ciebie. - wyszeptała oddając się jego silnemu a jednocześnie ciepłemu, troskliwemu oraz pełnego opieki uścisku gdzie wiedziała, że jest bezpieczna. Naru milczał.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.