Opowiadanie
Kevin sam w domu
Rozdział 3, czyli generalnie szkodzi wszystko
Autor: | Yukihime |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Pandora Hearts |
Gatunki: | Komedia |
Dodany: | 2011-01-29 23:21:39 |
Aktualizowany: | 2011-01-29 23:21:39 |
Poprzedni rozdział
Subtelny komentarz odautorski:
Będzie chaos. Będzie wariactwo. Będzie gejaszkowanie. Albo i nie. Ale przede wszystkim... Tak, to już koniec. Ciągu dalszego nie będzie. Fajnie było.
Wtorek, 29 VI
W domu szaleństwo! Reim uparł się, że zrobi nam normalny posiłek, bo od jedzenia słodyczy dostaniemy wszyscy rozstroju żołądka. Tak, akurat. Rufus za to znalazł gitarę, znalazł smyczek od skrzypiec i już od godziny odgrywa partie solowe na kontrabas. Ba! Jeszcze nazywa to muzyką. Lekarza!
Środa, 30 VI
Znalazłem kolekcję figurek w kształcie płaskich jamników, które odpowiednio mi się skojarzyły i oto efekt - od rana aż do obiadu grałem z Rufusem w pchełki. On wściekły, bo ciągle przegrywa, mnie bolą palce, zgubiliśmy dwie figurki - fajno. I pomyśleć, że obaj jesteśmy po pięćdziesiątce... Teoretycznie.
Obiad zjedliśmy tylko i wyłącznie dzięki Reimowi, który niemalże siłą wywlókł nas z salonu do kuchni. W kuchni doszło do niewielkiej sprzeczki, bo faktycznie, to, co mieliśmy na talerzach, nie wyglądało apetycznie. Ale Reim chwycił nas obu za pyski, metaforycznie znaczy, i głosem ciepłym jak płyta nagrobna rzekł, żebyśmy nie dociekali.
Okazało się, że tajemnicza substancja była gulaszem. Zdarza się.
Czwartek, 1 VII
Jennifer miała szesnaście lat i zeszła na śniadanie.
Albo na zawał.
A zresztą, co to za różnica.
W każdym razie miło mi, Jennifer jestem. Od dzisiaj, bo po czymś takim postanowiłem wyhodować sobie swoje drugie ja i udawać, że ich nie znam.
Oni są źli. Żli!
Ale od początku. Zszedłem na śniadanie, wiedziony durnowatą nadzieją, że je zastanę. Gdzie tam. W jadalni nie było nikogo - muchy, mrówki, karalucha, myszy, Czegokolwiek.
A potem Reim otworzył drzwi kopniakiem, wrzasnął „Hiszpańska inkwizycjaaa, kryć się!”, po czym z nieznaną mi chichrającą się smarkatą jednostką ludzką, płci nieokreślonej na plecach poleciał na górę. Ja za nim, po cichutku, no bo czemu nie. Po drodze natknąłem się na zaspanego Rufusa, który łypnął na mnie, na korytarz, a potem wymruczał, że zabije. A jeszcze potem niewinnie zapytał, co na śniadanie.
Pasztet z pana Reima.
Po jakichś pięciu minutach dowlekliśmy się do pokoju wyżej wymienionego (znaczy Reima, nie pasztetu). Po pokoju miotała się owa jednostka ludzka, która nie dość, że wyglądała na dziewczynkę, to jeszcze widocznie bawiła się w berka. Wrzeszcząc radośnie coś w stylu „A wujek mnie nie złapie, tralalalalala”.
- Wujek...? - jęknęło coś, co po krótkim namyśle zidentyfikowałem jako Rufusa, bezwstydnie filując przez szparę pomiędzy uchylonymi drzwiami a framugą.
- Ciesz się, że nie tatuś - rzekłem.
Chwilę potem zdecydowaliśmy się wkroczyć do akcji. Wkroczenie do akcji w naszym wykonaniu polegało na tym, że otworzyliśmy wrota na całą szerokość, po czym łypnęliśmy groźnie. Skutek był taki, że Reim w końcu capnął chwilowo oniemiałą pannicę i również na nas łypnął - nieśmiało. W końcu zdołaliśmy od niego wydusić, że jego starszy brat parę lat temu się ożenił, czego efektem była ta oto niewiasta o cudnym liczku (niewiasta uśmiechnęła się do nas szelmowsko), imieniem Lena. Niestety wesołe małżeństwo postanowiło czmychnąć za granicę z powodów służbowych, subtelnie olewając fakt, ze wymówka była do kitu, tak więc biedny Reim był skazany na kilkudniową opiekę nad młodym i energicznym demonem zniszczenia.
Rufus zgrzytnął zębami tak, że nie zdziwiłbym się, gdyby poszło mu szkliwo.
Do południa towarzyszyliśmy Lence w wybieraniu sukienki, a kiedy dowiedziała się, że Rufus jednak nie jest kobietą, miała tak cudownie zawiedzioną minę, że aż chciałem zrobić jej zdjęcie. Koło drugiej mała raczyła nam przypomnieć, ze nie jadła śniadania, a co za tym idzie jest piekielnie głodna. Rany boskie, co mogą jeść małe dziewczynki?! Rufus bezceremonialnie stwierdził, że wszystko. Na pytanie, czy wie, bo sam był kiedyś małą dziewczynką (copyright by Lenka Lunettes, proszę pamiętać), z godnością (i milczeniem) odwrócił głowę. Ale i tak jego godność dostała w łeb pogrzebaczem, bo dziewczynka, po zjedzeniu śniadania w postaci resztek ciasta, które znaleźliśmy w drugiej łazience na piętrze i wcale się nie zdziwiliśmy, stwierdziła, że jej się nudzi. Daliśmy dziecku papier - rysowało przez piętnaście minut. Nudzi jej się. Posadziliśmy przy fortepianie - szyby drżały w oknach. Nudzi jej się. Wpuściliśmy ją do pokoiku, w którym były fajne papużki - Rufus był bliski wymordowania nas wszystkich.
A tak w ogóle to jej się nudzi.
W końcu doszliśmy do wniosku, że dzieciom najlepiej jest na powietrzu. Lenka łaskawie pozwoliła zmienić sobie sukienkę na tę z mniejszą ilością bieli i falbanek, po czym wyszliśmy. Problem - brak huśtawki. Próbowaliśmy wyperswadować dziewczynie pomysł zbudowania tejże, aż w końcu wpadłem na genialny pomysł i z uśmiechem Kuby Rozpruwacza nad ofiarą zaproponowałem łażenie po drzewach. Zgoda, owszem, ale my mamy łazić razem z nią. Rufus musiał usiąść i trzęsły mu się ręce. Albo załamanie nerwowe, albo coś gorszego...
W każdym razie, tak wesoło upłynął nam cały dzień. O dziesiątej Reim orzekł, że trzeba ułożyć dziewczynkę do spania, bo go brat zastrzeli. Rozważaliśmy nawet zaśpiewanie kołysanki, ale pojawił się kolejny problem. Większy. Nie. Gigantyczny.
Lenka postanowiła zniknąć.
Szukaliśmy jej po całym domu - tak nam się przynajmniej wydawało. Reim się niemalże popłakał, chociaż wypił dwa dzbanki zimnej wody.
Jednak szlag nas trafił dopiero wtedy, kiedy małolata z uroczym uśmiechem wynurzyła się z biblioteki, dzierżąc w łapkach opasłe, zakurzone tomisko. Rufusa za to trafił szlag podwójny, bo to on został zaszczycony uśmiechem jeszcze bardziej uroczym i pytaniem: „A poczytasz miii?”. Zanim zdążył odpowiedzieć, złapaliśmy go za obie łapki i wywlekliśmy do jadalni, gdzie napełniony został kolejny dzbanek. Na pytanie Reima „Pójdziesz ty wreszcie spać?”, Lenka beztrosko odpowiedziała, że „Nie!”.
Skończyło się na tym, że usiedliśmy wszyscy na kanapie w salonie (Reim popijał wodę, Rufus - kawę) i czytałem tej uroczej istocie o mumifikacji. Urocza istotka zadowolona jak nigdy, my trochę mniej. A to dopiero pierwszy dzień, ha.
Piątek, 2 VII, gdzieś około drugiej nad ranem
Zasnęła!
Postanowiliśmy to uczcić - przenieśliśmy małą do pokoju, zamknęliśmy pokój na klucz, a sami poszliśmy sprzątać.
Później
Wypuściliśmy demonka koło ósmej, kiedy zaczął walić w drzwi tak głośno, że nie dało się wytrzymać. Ten skorzystał z okazji pod tytułem Rufus śpiący przy stole i rzucił się do zaplatania mu warkoczyków.
Wątpię, czy śpiący, jak już się obudzi, będzie miał siłę, żeby niedoszłą fryzjerkę ukarać.
Jeszcze później
Istotnie siły nie miał, za to porozplatał wszystkie warkoczyki i próbował wyprostować włosy, co mu niezbyt wyszło, więc przez resztę dnia snuł się po domu jak ponury duch rudego spaniela. Łał.
Sobota, 3 VII, po południu
Przed chwilą wyszli - i rodzice, i córeczka. Pan brat Reima zauważył, że „Coś dziwnie wyglądasz, znowu zarywasz noce?”. Nie, no co ty...
Rufus wyszperał gdzieś czerwone wino i ostentacyjnie postawił na widoku, to jest: na stole.
Później
Dobrze mi.
Znaczy to nie tak.
Nie upiłem się.
Ani nikogo nie zgwałciłem.
Przynajmniej nie świadomie.
Chyba.
Tylko jestem lżejszy o jakieś dziesięć kilo wulgaryzmów. Oni też.
Dobrze nam.
Omnomnom.
Niedziela, 4 VII
Sprzątamy dom po wizycie Lenki, a po drodze jakoś tak zahaczyliśmy o strych. Wrażenia opiszę później, ale pajęczyny to w tym domu mierzy się na kilogramy, nie metry.
Później
No więc zahaczyliśmy o strych i już na wstępie Reim zrobił z siebie podręcznikowego idiotę, bo kiedy wlazł prosto w pajęczynę, odskoczył do tyłu, potknął się o otwartą klapę po czym tak dźwięcznie plasnął dupskiem o podłogę, że miejscowa rodzinka myszy się obraziła i tupiąc wściekle łapkami przedefilowała przez całe pomieszczenie i znikła na schodach.
Umarliśmy.
Reim, poza tym, że zrobił się czerwony jak burak, to jeszcze zażądał natychmiastowego odwrotu, na co Rufus sięgnął łapą gdzieś w tył, wyłowił z eteru miotełkę do czyszczenia butelek i jął myziać reimową buźkę, po czym, mówiąc kolokwialnie, wyjechał z tekstem „Przeżyjesz”. Umarłem ja.
Podczas gdy oni przedzierali się przez góry pajęczyn, ja dyskretnie łypałem po szafach, czy aby nikt nie składuje tam jakichś uroczych trupów. Jednak nie. Szkoda, zawsze mnie interesowały. No, nie to, żeby coś.
A potem przed oczami zmaterializował mi się gigantyczny pająk. I wesoło kiwnął odnóżem. Taką łapeczką malutką.
Zapowietrzyłem się, bo nie wiedziałem, czy udawać śmiertelnie przerażonego ku uciesze innych, czy roześmiać się w głos i tym samym wykurzyć ze strychu kolejną rodzinę zwierząt kilkułapnych... Tak więc pełzliśmy dalej, oni w ciszy kompletnej, ja co chwila dźwięcznie czkałem. Cholllerny świat.
Po półgodzinie daliśmy sobie spokój, bo Rufus zaczął kaszleć jak czterdziestoletni palacz. On, co prawda, czterdziestkę dawno już przekroczył, ale nie cieleśnie, a palić nie palił nigdy, przenigdy, więc doszliśmy do wniosku, że to źle, więc sobie poszliśmy.
Później
Byliśmy głodni, więc zrobiliśmy sobie kanapki z dżemem malinowym.
Jeszcze później, tak gdzieś dziesiąta wieczorem
Okazało się, że oprócz chleba i dżemu nie ma w domu absolutnie nic do jedzenia, więc przez cały czas jechaliśmy na kanapkach. Jezu, trauma do końca życia. A już zwłaszcza wtedy, gdy Rufusowi zaczęło się nudzić i znalazł jedyne źródło rozrywki w tyrpaniu Reima dżemem po policzku. Aniele Boży, stróżu mój...
Poniedziełek, 5 VII, żecoproszę
Spaliśmy do południa, ale proszę mi się tu nie dziwić, bo kiedy mieliśmy dość kanapek, zrobiliśmy sobie imprezę. Taką fajną, z alkoholem. Wspólnymi siłami opędzlowaliśmy dwie butelki wina i jedną likieru. Kiedy Reim sugestywnie łypnął na swoją pustą szklankę, dałem mu po łbie. Gdzie on się uczył tak pić?! No gdzie, pytam się? Rufus zalał się w trupa, ja niemalże też, a on tylko ziewa i narzeka, że mu czarne kropki latają przed oczami i że on nie zaśnie. Kazałem mu przynieść z biblioteki Królewnę Śnieżkę i dopisać, co było dalej, ale powiedział, że biblioteka jest na pięterku, a on po schodach nie będzie wchodził, bo się jeszcze zabije. Co za troska o zdrowie, ja nie mogę!
W każdym razie, kaca miałem strasznego. Orzeźwiającego prysznica wziąć, oczywiście, nie mogłem, bo akurat wredna żmija, którą ktoś w błogiej niewiedzy będący, nazwał Rufusem, zajęła jedyną, w miarę użyteczną łazienkę. Na dwie godziny. Po owych dwóch godzinach się z niej wyturlał. To znaczy wyszedł, bo był już mniej więcej trzeźwy, a że przy okazji woniał jaśminem i błyskał włosami, to inna para kaloszy...
Po umyciu się i doprowadzeniu do mniej więcej porządku napisałem list do panienki, że nam dobrze i że nie musi się martwić. Mam nadzieję, że zareaguje jakoś ludzko, bo ta uwaga, że niby „Oz i Gilbert są naprawdę bliskimi przyjaciółmi, nie uważasz?” dała mi do myślenia. Uwaga do samego siebie: nie udawać wesołego gejaszka przy jakimkolwiek spotkaniu z Reimem. A już na pewno nie w obecności panienki.
Bo, jak wiadomo, to grozi śmiercią lub kalectwem trwałym.
Później
Po raz pierwszy podczas mojej wizyty w tym domu zjadłem normalny obiad! Co ciekawe, powstał on w wyniku współpracy Reima i Rufusa. A na deser było jabłko. Żyć nie umierać, no.
A potem, kiedy zaczęło nam się nudzić, wygrzebaliśmy pustą butelkę i zagraliśmy sobie w „pytanie czy zadanie”. Nie wiedziałem, że Rufus ma dosłownie obsesję na punkcie śliwek w czekoladzie. Ani że Reim nie cierpi imbiru. No, jakby na to nie patrzeć, ja też nie.
A wieczorem znaleźliśmy w komórce pod schodami całą resztę słodyczy. No serio, jak wyjmowałem z pudła trzecie pudełko ciasteczek, poczułem, że Bóg mnie opuścił i że siedzenie tu ponad miesiąc, jadąc niemalże na samych słodyczach, było czystym wariactwem.
Ale tak właściwie to wcale nie chce mi się wracać.
O!
;)
Świetne! Bardzo ciekawy pomysł i genialne wykonanie :)
Na początku troszkę bałam się o zdrowie psychiczne Breakusia, ale gdy zobaczyłam, czym się żywi moje obawy się rozpłynęły ;)
A tak na serio...
Napiszesz coś jeszcze o PH, Prawda ^__^??
Pozdrawiam i wena życzę :)
Przekomicznie napisane ^^
Tylko ósemka, bo nie przepadam za tym anime x.X
Ale doceniam pomysł i styl ;)