Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Pojedynek

Autor:Koranona
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Obyczajowy
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość, Fusion
Dodany:2010-09-12 11:14:35
Aktualizowany:2010-09-17 22:26:35


Gdzieś na korytarzu Astralnego Konserwatorium Multiświata.

- Hej, słyszeliście? - zaczął podekscytowanym tonem chłopak, podchodząc do grupki znajomych. - Traszkowa wydaje bankiet!

- Traszkowa?! - krzyknął ktoś gwałtownie. - Ta od Stowarzyszenia Mistrzów?

- Tak, dokładnie ta.

- I co? I co? Mówże wreszcie - powiedział ktoś poirytowanym głosem.

- Mają na nim się zjawić same muzyczne szychy, multiświatowi mistrzowie i najlepsi uczniowie ze wszystkich akademii multiświata...

- Że ja nie dostałem zaproszenia... - oburzył się jeden z uczestników rozmowy.

- Siedź cicho! Stary, mów dalej.

- Oczywiście Edmund Cyk i Pani Kalinowa dostali zaproszenia jako mistrzowie, ale zgadnijcie kto z uczniów od nas dostał zaproszenie...

- A ktoś dostał? - spytał z sarkazmem głos, który wcześniej był oburzony brakiem zaproszenia dla swojej osoby.

- Czyżby nasz astralny geniusz? - zaryzykował ktoś.

- Nie inaczej. Zaproszenie dostał nasz geniusz, nasz kochany Tymoteusz Akord.

- Nieee... on wcale taki genialny nie jest.

- Głupoty gadasz. Trzeba Akordowi przyznać, że ma talent.

- Pupilek Cyka!

- Sza - uciszył ich informator. - Mam jeszcze jedną ciekawostkę. Otóż na tym bankiecie, ma się zjawić także Głogosz!

- Ale przecież...

- Oj będzie się działo...


Akademik AKM, pokój 208. Kilka godzin wcześniej.

Tymoteusz Akord, uczeń Astralnego Konserwatorium, został przywitany porannym blaskiem słońca. Wstał niespiesznie wiedząc, że dziś nie ma żadnych zajęć, że w najbliższym czasie nie ma żadnego koncertu i nie musi żywiołowo ćwiczyć po kilkanaście godzin. Był, jednym słowem, wolny. Miał chwilę wypoczynku. Oczywiście miał zamiar ćwiczyć, co do tego nie ma wątpliwości, ale postanowił się ograniczyć do pięciu godzin. Bo w sumie czemu nie zrobić odpoczynkowego dnia.

Ubrał się, uczesał, wypił małą kawę. Po wysępieniu od współlokatora gazety i przeczytaniu niezbyt interesującego artykułu o wpływie miedzygalaktycznych portali na żywotność tak zwanych światów granicznych, wyszedł z mieszkania. Na schodach spotkał jakiegoś mniej znajomego mieszkańca akademiku, zamienił z nim krótki dialog na temat nowych instrumentów i zszedł na sam parter. Tam zaczepiła go recepcjonistka.

- Przepraszam, list do ciebie przyszedł.

- Od kogo?

- Od Lady Traszkowej.

Tu Tymoteusza zamurowało, stał chwilę na przemian otwierając i zamykając usta. Wziął drżącymi rękoma ozdobną kopertę, rozłamał woskową pieczęć i wyjął pozłacaną na brzegach kartkę. Stojąc w tym samym miejscu (czyli jakby nie patrzeć na środku korytarza) zaczął czytać.

Szanowny Artysto, Tymoteuszu Akordzie!

Mam zaszczyt zaprosić Pana na organizowany przeze mnie bankiet, który odbędzie się 30. (piątek) w gmachu Klonowej Opery. Zaręczam dobre towarzystwo i warunki. Potwierdzenie uczestnictwa mile widziane.

Z poważaniem,

Lady Traszkowa

Akord jeszcze trzy razy przeczytał treść listu, upewniając się, że nie ma gdzieś podpisu „żart”, albo czy dobrze zrozumiał. Zaprosiła go sama Traszkowa, wspaniały i najznakomitszy muzyk multiświata. Więcej - zaprosiła go na sławny Bankiet Mistrzów, na którym, jak wiadomo, nie zjawiał się pierwszy lepszy muzyk. Zjawiali się głównie lepsi. A on, będąc dopiero uczniem, został na niego zaproszony!

Tymoteusz uszczypnął się w policzek (i się nie obudził, więc całe zdarzenie okazało się realne) i udał się do konserwatorium w celu omówienia sprawy ze swoim mentorem.


Konserwatorium, gabinet Edmunda Cyka.

- Jesteś mądry, jesteś utalentowany, nie wiem czemu miałbyś nie dostać tego zaproszenia - stwierdził nauczyciel z uwagą studiując treść zaproszenia. - Oboje tam się zjawimy.

- Oboiści też będą - zaryzykował żart Tymoteusz, chcąc rozładować własne zdenerwowanie, na co odpowiedziało mu srogie spojrzenie Cyka.

- Tymoteuszu, weź się w garść. To poważna impreza, nie możesz się ośmieszyć. Zostałeś doceniony, powinieneś być dumny nie zestresowany.

- Oczywiście...


Akademia Muzyczna Wrzos.

- Kosma! - krzyknął mężczyzna za idącym korytarzem chłopakiem.

- Tak, proszę pana? - spytał uczeń, odwracając się.

- Przyszedł list do ciebie.

Chłopak bezceremonialnie chwycił kopertę i natychmiast wyjął kartkę. Przeczytał szybko jej treść i kiwnął głową. Cóż za niesamowita wieść.

- Czy pan też dostał takie zaproszenie?

- Nie - odparł krótko nauczyciel, wyraźnie nie chcąc rozwijania tematu.

- Ach - skwitował rozmowę Kosma Głogosz i wrócił do swojego pokoju w akademiku.


Korytarz konserwatorium.

Kroki dwóch osób odbijały się echem po korytarzu. Wreszcie odezwała się dziewczyna, dla ścisłości, z pierwszego roku do kolegi z czwartego.

- Nie rozumiem tego całego zamieszania wokół bankietu Traszkowej. Przecież one się już wcześniej odbywały.

- Jasne - odpowiedział chłopak - z tym, że wcześniej nie było na nich jednocześnie Głogosza i Akorda.

- A co z nimi?

- Ano widzisz. Chodzi o to, że oboje mają miano młodocianych geniuszy. Oboje ani razu nie pomylili się podczas koncertu... Zresztą znasz możliwości Akorda, wszyscy je znają. Głogosz jest niczym jego bliźniak. Idą w karierze muzycznej łeb w łeb. Teraz wyobraź sobie, że się spotkają...

- Oj.


Kilka dni później - Klonowa Opera, bankiet u Lady Traszkowej.

- Wyglądasz dobrze - powiedział znudzonym tonem Edmund Cyk, widząc jak jego uczeń po raz kolejny poprawia muszkę. - Chodźmy już, bo zjedzą wszystkie koreczki.

Tymoteusz westchnął. Jeszcze raz spojrzał w lustro i razem z nauczycielem wyszli z pokoju. Na ludzi trafili bardzo szybko; na bankiecie zjawiła się cała masa muzyków. Minęło już trochę czasu, więc nieśmiałe i ciche rozmowy już zdążyły przekształcić się w istny gwar. Co chwila prowadzili z kimś krótką rozmowę, wymieniali poglądy, krytykowali debiutujących muzyków z innymi mistrzami i od czasu do czasu coś przekąsili z ustawionych wzdłuż ściany stołów. Innymi słowy bankiet jak każdy inny.

Całkiem przypadkiem wpadli na Traszkową, która właśnie już z kimś prowadziła rozmowę. Gdy zobaczyła Akorda i Cyka kiwnęła do nich, żeby podeszli. Po kolei ucałowali dłoń damy.

- Jestem doprawdy zaszczycona, że zechcieliście się zjawić - powiedziała z uśmiechem.

- Ależ całkowicie zaszczyt i wdzięczność leży po naszej stronie. Dziękujemy, że zostaliśmy docenienie i zaproszeni.

- Panowie, to jest Kosma Głogosz, uczeń Akademi Wrzoskiej. Kosma, to jest Edmund Cyk z Astralnego Konserwatorium i jego utalentowany uczeń, Tymoteusz Akord.

- Znam oczywiście pana - odezwał się Kosma kłaniając się Cykowi - i bardzo szanuję jako wspaniałego kompozytora i dyrygenta. Ciebie też znam. Miło mi osobiście cię poznać.

Akord wymieniając uścisk dłoni z Głogoszem zastanawiał się kiedy przeszli na „ty”. Znał Głogosza, pilnie śledził jego poczynania. Był on wszakże naturalnym rywalem w świecie młodych geniuszy. Byli sobie równi poziomem. I to najbardziej Tymoteusza denerwowało.

- Więc powiadasz - zwróciła się do Kosmy Lady kontynuując przerwaną rozmowę - powiadasz, że zabrałeś się za koncert Kartkowicza?

- Tak, właśnie nad tym teraz pracuję.

- No to wspaniały cel. To kawał wspaniałej muzyki figuracyjnej. Nie prosta rzecz.

- Tak, wymaga to dużo ćwiczenia i cierpliwości, ale już brzmi coraz lepiej.

- No, no...

- Oczywiście chcę dopracować ten koncert w każdym szczególe; nie ma co wyskakiwać zbyt szybko z niedopracowanym programem.

- Bardzo mądrze.

„Podlizuje się - pomyślał Akord - ale skoro zabiera się za Kartkowicza to musi być naprawdę dobry”.

- A ty, Tymoteuszu, co masz teraz w repertuarze?

- 23 miniatury Gora - powiedział nieco zaskoczony pytaniem Akord.

- Też nie proste.

- Tak...

- Wybaczcie panowie, ale muszę zająć się innymi gośćmi. Nie miej chciałabym jeszcze z wami dzisiejszego wieczoru pogadać. Obaj jesteście niesamowicie uzdolnieni i mądrzy. Gratuluję ucznia, Edmun... - przerwała, gdyż zobaczyła, że dyrygent już od jakiegoś czasu nie uczestniczy w rozmowie tylko gdzieś poszedł. Wzruszyła ramionami i sama wmieszała się w tłum muzyków.

Akord i Głogosz stali jeszcze chwilę mierząc się profesjonalnymi spojrzeniami młodych geniuszy. Żaden z nich nie krył specjalnie niechęci do drugiego i chęci pokazania, że jest lepszy. Rozeszli się jednak w końcu i unikali.

Tymoteusz znalazł wzrokiem swojego nauczyciela, który właśnie z ciekawością badał zawartość srebrnej salaterki.

- Ten cały Głogosz działa mi na nerwy - powiedział, podchodząc do Cyka.

- No cóż, jest utalentowany, nie da się ukryć. Jest niemal jak ty. Powinniście się dogadać.

- Ale on uważa się za lepszego!

- A powiedział tak?

- Tak. Oczami.

Edmund westchnął i spojrzał krytycznie na swojego ucznia.

- Wiesz co by w takiej chwili powiedział Beethoven? - spytał Akorda.

- Nie.

- Człowieku, radź sobie sam. - Dyrygent uśmiechnął się i odszedł w tłum.

Tymoteusz został sam, skazany na długie i nieprzyjemne rozmowy ze starszymi i bardziej doświadczonymi muzykami. Słuchał jaki to jest genialny, ale jeszcze musi poprawić płynność, bo ostatnie nagranie arii wyszło nie najlepiej.

Sala z biegiem czasu pustoszała. Późnym wieczorem została już tylko garstka muzyków. W tej garstce zostali Cyk, Akord i oczywiście Głogosz. Stali teraz w kupce przy Traszkowej i słuchali jej opowiadania, o fatalnym koncercie, podczas którego na scenę wpadł jej kot. Co chwila wybuchały śmiechy, dlatego gwar był niewiele mniejszy.

Gdy opowieść dobiegła końca, gospodyni bankietu zaprosiła pozostałych muzyków do jej salonu, gdzie zaproponowała, żeby umilić pozostały czas muzyką. Wszyscy się zgodzili, wręcz powiedzieli, że to fantastyczny pomysł.

Goście weszli do salonu i rozsiedli się. Miejsce przy stojącym na środku zdobnego dywanu fortepianie zostało puste. Traszkowa rozejrzała się po zebranych.

- Może by się dwaj młodzi geniusze zmierzyli? - rzucił ktoś z końca pomieszczenia.

- To nie jest głupi pomysł - zgodziła się gospodyni.

- Ja mógłbym zagrać... - wyrwał się Kosma.

- Ale mam inny pomysł. Może zagracie w szachy?

- Szachy?! - powiedzieli chórkiem Akord i Głogosz.

- Miała być muzyka - powiedział nieco zwiedziony muzyk Wrzos.

- Nie wątpię w wasz talent, i ty i Tymoteusz wspaniale gracie. Ale też obaj jesteście mądrzy.

- Ja przyjmuję propozycję - odezwał się wyzywająco Akord.

- Ja oczywiście też.

Traszkowa wyjęła z komody stare, drewniane szachy i dała muzykom. Ci niezwłocznie zabrali się za grę, wszyscy ze skupieniem obserwowali przebieg.

Partia zaczęła się szybko, od standardowych otwarć, jednak szybko przeistoczyła się w mistrzowsko trudną. Gracze szybko się przekonali, że nie grają z byle kim. Tu również byli oboje na tym samym poziomie. To znaczy, na równie wysokim.

Partia ciągnęła się już trzecią godzinę, muzycy wykruszali się.

- Robi się już późno - skomentował Cyk.

Tu stało się coś niesamowitego. Najpierw Tymoteusz i Kosma jednocześnie się pochylili nad szachownicą i jednocześnie się wyprostowali. Zrozumieli właśnie, że jest remis, żaden z nich nie wygra. Spojrzeli jeszcze raz na siebie zimno. Jednocześnie wstali i, ku zdziwieniu Traszkowej i Cyka, wyszli z salonu i z opery.

Mówi się, że odkąd się rozstali po historycznej partii szachów, już więcej się nie spotkali.


P.S .: Dla wyjaśnienia. Mój „Pojedynek” powstał na bazie opowieści z historii Japonii w zakresie sztuk walki. Tym, którzy nie bardzo się orientują w tej tematyce (a nie wiem jak popularna jest ta opowieść) mogę pokrótce opisać; dwóch szermierzy, których sława była bez skazy (żadnego przegranego pojedynku) spotkało się kiedyś w pewnej gospodzie. Właściciel, żeby nie doprowadzić do rozlewu krwi, zaproponował im nie pojedynek na miecze, lecz grę go. Dalszy przebieg znacie. Swoją drogą polecam o tym lepiej poczytać.

Drugą sprawą jest, że mało opisuję, ale to dlatego, że większość elementów już wykorzystywałam i opisywałam na forum Tanuki, a tutaj tylko do tego nawiązuję. Bardzo mi przykro, ale nie lubię się powtarzać.

Wszelkie zgodności i niezgodności z nazwiskami były niezamierzone. Za wszelki nietakt z góry przepraszam.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Sasayaki : 2010-09-17 10:53:06

    Ładnie Nona :] Sympatyczne opowiadanie.


    Tylko do jednego się przyczepię:

    Miejsce przy stojącym na środku zdobnego dywanu fortepianu zostało puste.


    Powinno być: fortepianie i nie jestem pewna czy nie brakuje przecinków.



    Fortepian poprawiony. Dzięki za zwrócenie uwagi - dop. Dida.

  • Nemuru. : 2010-09-14 21:02:20
    Komentarz.

    Nie lubię pierwsza pisać komentarzy, ani oceniać tekstu czy serii.

    Nie mam się o czyją opinie podeprzeć, by spojrzeć z innej perspektywy.

    Ale, jak to mówią, raz kozie śmierć.

    Podoba mi się. Tak jakoś, bez konkretnego powodu, bardzo mi się podoba!

    Nie czytałam Twoich wcześniejszych prac, więc nie wiem czy coś już wykorzystałaś czy nie.

    Ale wiesz, chciałabym poznać ciąg dalszy. Wiem że to mało realne, ale postacie wydają mi się ciekawe.

    Zainteresowało. ;]

    Pozdrawiam

    Nemuru

  • Skomentuj