Opowiadanie
Uczeń czarnoksiężnika - recenzja
Autor: | moshi_moshi |
---|---|
Korekta: | IKa |
Kategorie: | Film, Recenzja |
Dodany: | 2010-09-01 21:53:11 |
Aktualizowany: | 2010-09-01 21:53:11 |
Tytuł: Uczeń Czarnoksiężnika
Inne tytuły: The Sorcerer's Apprentice
Czas trwania: 111 min.
Rok: 2010
Producent: USA
Reżyser: Jon Turteltaub
Scenariusz: Matt Lopez, Doug Miro, Carlo Bernard
Muzyka: Trevor Rabin
Zdjęcia: Bojan Bazelli
Montaż: William Goldenberg
Efekty specjalne: Jeppe N. Christensen, Phil Brennan
Na seans Ucznia Czarnoksiężnika szłam z przekonaniem, że czeka mnie kolejna amerykańska sieczka, która zamiast filmem o magii, będzie popisem specjalistów od efektów specjalnych. Zawiodłam się, o jak miło! No dobrze, niezbyt skomplikowana historia Dave’a, który nie do końca z własnej woli zostaje adeptem sztuki magicznej, nie należy do szczególnie ambitnych i skomplikowanych. Co nie zmienia faktu, że ogląda się ją z przyjemnością. Pomijając niezbyt interesujący prolog, który każdy miłośnik fantasy widział już przynajmniej kilkadziesiąt razy w innych produkcjach, praktycznie od pierwszych minut dzieje się dużo, szybko i efektownie. Fabuła jest prosta niczym konstrukcja cepa - dawno, dawno temu, znany wszystkim czarodziej Merlin miał trójkę uczniów. Jeden z nich podstępnie zmienił front i przyłączył się do największego wroga leciwego maga, złej i okrutnej Morgany. Lecz dzięki poświęceniu byłej koleżanki ich niecne plany zostały pokrzyżowane, a ostatni z uczniów Merlina, Balthazar (Nicolas Cage) zapieczętował całą trójkę w… matrioszce. Niestety, nie był on w stanie pokonać Morgany, gdyż jak głosi przepowiednia, może tego dokonać tylko osoba zwana Pierwszym Merlińczykiem. Właśnie jej odnalezieniu poświęca swój czas Balthazar. Wybrańcem okazuje się Dave (Jay Baruchel), przeciętny chłopiec z Nowego Jorku…
W Uczniu Czarnoksiężnika znajdziemy praktycznie wszystkie obowiązkowe elementy fantasy: wspaniałe pojedynki czarodziejów, smoki, ożywianie przedmiotów codziennego użytku i wiele innych. Aby nieco uwspółcześnić całość, dorzucono pościgi samochodowe, wybuchy i pierwiastek naukowy (główny bohater jest fizycznym geniuszem). Wyszedł film lekki i przyjemny, nie atakujący widza zbędnym dramatyzmem czy patosem, za to wypełniony świetnym humorem, który nie pozwala traktować niczego serio. Tej wybuchowo-fantastycznej mieszance towarzyszy znakomite aktorstwo. Chociaż nie jestem fanką Nicolasa Cage’a, to tym razem chylę czoła - zagrał rewelacyjnie. Jego Balthazar to znakomity mag, ale też pełen uroku facet z dystansem do siebie i otoczenia, daleko mu do poważnego mędrca, który większość czasu spędza w księgach. Ze swoim niedbałym wyglądem ładnie kontrastuje z pełnym elegancji i nieco przesadnie zmanierowanym Horvathem. Grający go Alfred Molina stworzył z kolei postać intrygującą, połączenie czarnego charakteru z dżentelmenem, zimnym i opanowanym, ale niepozbawionym poczucia humoru (czarnego oczywiście). Na osobną uwagę zasługuje Dave, grany przez Jay’a Baruchela, który wsławił się przede wszystkim podkładaniem głosu głównemu bohaterowi hitu kinowego Jak wytresować smoka. Cóż, daleko mu do wymuskanych hollywoodzkich pięknisiów, dlatego musi nadrabiać talentem, a ten niewątpliwie posiada. Dave to zwyczajny student, zafascynowany tym robi, mający problemy z nawiązywaniem kontaktów, ale przy tym zaskakująco normalny i wyluzowany. Właściwie tylko jedna rzecz w obsadzie mnie zadziwiła - Monica Bellucci. Jedna z wersji plakatu na której zajmuje czołowe miejsce, oraz jej imię i nazwisko wypisane wielkimi literami wydają się przesadą, zwłaszcza, że piękna Włoszka pojawiła się na ekranie może na dziesięć minut i wypowiedziała tylko kilka niezapadających w pamięć kwestii. Oczywiście, reklama jak każda inna, zwłaszcza, że Monica to wielka gwiazda, ale jakoś tak oszukana się poczułam… Nieco bardziej irytującą wadą okazało się tłumaczenie, a konkretnie dwa pojęcia: „Pobudka” i „Pierwszy Merlińczyk”. To pierwsze odnosi się do planu Morgany, która pragnie wskrzesić największych magów jacy kiedykolwiek żyli i razem z nimi zniszczyć świat. Kurczę, jakoś magiczna apokalipsa nijak mi się ze słowem „pobudka” nie kojarzy… Natomiast Pierwszy Merlińczyk brzmi po prostu dziwnie i egzotycznie, a do tego niezbyt melodyjnie. Język polski to bogate narzędzie i jestem pewna, że znalazłyby się lepsze określenia.
O oprawie audiowizualnej nie ma co się zbytnio rozpisywać. Przez ostatnie kilka lat amerykańskie wytwórnie filmowe udowodniły, że nawet ostatni gniot może być technicznie doskonały. Tyle, że w przypadku Ucznia… oprócz świetnych efektów, wspaniałej muzyki Trevora Rabina i znakomitego montażu, mamy też pomysłowy scenariusz z dobrymi dialogami. Dzieje się tu dużo i sytuacji do zaprezentowania pokazu fajerwerków nie brakuje, ale w żadnym momencie nie są one ważniejsze niż aktorzy. Na uwagę zasługują też nawiązania do innych produkcji czy dzieł kultury, tutaj zdecydowanie wyróżnia się scena sprzątania pracowni, która jest niczym innym jak współczesną wariacją na temat poematu Goethego. Gdzieś czytałam, że ten film jest porównywany do Skarbu Narodów, ale według mnie bije go na głowę. Jakoś elementy fantastyczne przekonują mnie bardziej niż loża masońska i Templariusze, odpowiedzialni za wszystko co tajemnicze i niewyjaśnione. Poza tym, Nicolas Cage dużo lepiej wypadł jako trochę zdziwaczały czarodziej niż nawiedzony poszukiwacz skarbów. Widać, że wszyscy aktorzy mieli sporo dystansu do powierzonych im ról i świetnie się bawili, grając w tym filmie. Uczeń Czarnoksiężnika to produkcja naiwna i nastawiona na czystą rozrywkę, jeżeli ktoś ma ochotę się zrelaksować i na chwilę wyłączyć myślenie, to jak najbardziej zachęcam go do wizyty w kinie. I właściwie tylko jednej rzeczy mi szkoda - niedługo na ekrany wejdzie pierwsza połowa ostatniej części Harrego Pottera i wszyscy będą mówić tylko o niej, chociaż jest na podstawie tak naprawdę najsłabszej książki z cyklu. Tymczasem bardzo udana, jak na warunki amerykańskie, produkcja pójdzie zapewne w kompletne zapomnienie…
hmmm.. xD
Jestem fanem fantastyki... spodziewałam się czegoś ciekawesZego. Ale fabuła łatwa do przewidzenia, wręcz banalna! ale dla osob ktore nie ogladaja zbyt duzo filmow tego garunku < a lubia go> moze im sie spodobać
Szału nie ma
W końcu obejrzałam sobie to "cudo". :) Film poniżej średniej, niestety. Przy najlepszych chęciach - tam się nie ma z czego śmiać. Fabuła jest tylko wymówką by pokazać efekty specjalne. A tyle się nasłuchałam, że będzie to historia zblazowanego i cynicznego czarnoksiążnika - obiecanki! Bardzo mierny tytuł, nie ma komedii, nie ma dramatu, mało odkrywcza fabuła, więc nawet nie wiadomo komu by taki film polecić.
Hmmm...
Żadnej rewelacji. Oklepany sposób poprowadzenia wątku romantycznego. Jak dla mnie nudyyyYYYYyyyyYYYYYyyy.... Dla dzieci max do 10 lat. Ale ta piosenka z początku "The middle" (Jimmy Eat World) była piękna. UWIELBIAM JĄ! Polecam film jeśli:
1. Masz mniej niż 10 lat
2. Nie nudzi cię na okrągło to samo.
3. Nie masz dość (w produkcja Disneya jakże popularnych) nic nie wnoszących, ani nie zabawnych dialogów.
4. Odstawienia wątku czarów i magii na drugi plan za wątek głupoty głównego bohatera.
UWAGA KONIECZNE SPEŁNIENIE WSZYSTKICH WARUNKÓW To film dla ciebie!
Hm...
Jeżeli chodzi o film to szału nie ma. Ot prosta historyjka którą można było nakręcić o niebo lepiej ;)
Dawno się w kinie tak dobrze nie bawiłem, film był jedwabisty. Tak się składa, że żywcem nienawidzę motywu "nerd odkrywa, że jest Tym Jedynym i zarywa ekstra laskę", a oglądając "Ucznia Czarnoksiężnika" w ogóle nie myślałem o bohaterze i jego ukochanej w tych kategoriach. Ba, Dave był strasznie sympatyczny i prawdziwy, podobnie jak chyba zresztą wszyscy pozostali bohaterowie.
Ogólnie kino Disneya w najlepszej formie. Może poza kliknij: ukryte wskrzeszaniem Baltazara, które było durne jak pół lewego buta. Ale też nie powiem, by było wielką niespodzianką.
Fabuła... Niewątpliwie nie jest szczególnie wybitna, ale zupełnie mnie to nie obchodzi. Istotne jest dla mnie, że opowiedziana została w bardzo zręczny i wciągający sposób.