Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

I będę pamiętać

Rozdział III

Autor:Ai-chan
Korekta:Dida
Serie:Pandora Hearts
Gatunki:Dramat, Fantasy, Romans
Dodany:2010-11-20 19:24:11
Aktualizowany:2010-11-20 19:24:11


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

W sprawie kopiowania, cytowania itp. zgłaszać się na pw albo na maila.


- Opowiedz mi coś o sobie. Czym zajmujesz się w swoim świecie?

Leżałeś z przymkniętymi oczami na ziemi. Siedziałam obok, z Emily na kolanach, plotąc warkoczyki z źdźbeł trawy.

Platynowe słońce prześwietlało lekkie powietrze. Wiatr niósł mokry zapach jeziora.

- Służę pewnej arystokratycznej rodzinie.

Stłumiłam chichot.

- Jesteś służącym?! Nie wierzę.

Podniosłeś powieki i rzuciłeś mi twarde spojrzenie.

- Nie wiem co cię tak bawi. Jestem rycerzem. Chronię swojego pana.

- A, rycerzem. To brzmi już lepiej. Fajna robota?

- Duży dom, szerokie wpływy, sporo pieniędzy, uznanie innych - nie narzekam. Poza tym Sinclairowie to porządni ludzie. Szanują mnie, i to co dla nich robię.

- Długo u nich jesteś?

- Piąty rok.

- A co robiłeś wcześniej?

- To samo, tylko gdzie indziej.

Związałam końce trawy i zawiesiłam Emily na szyi, jak naszyjnik.

- Dlaczego chciałeś być rycerzem?

- Nie wiem czy chciałem, czy nie. Nie miałem wyboru. Moja rodzina od pokoleń zajmowała się opieką nad możnymi rodami, więc było oczywiste, że będę robił to samo. Kiedy miałem siedem lat, odesłano mnie do szkoły, a kiedy skończyłem siedemnaście, do pierwszego z moich panów. Potem przez kilka lat włóczyłem się po kraju od jednego domu do drugiego, aż trafiłem na Sinclairów, gdzie znalazłem wreszcie to, czego szukałem. Mam nadzieję, że będę mógł już przy nich zostać.

- To duża rodzina?

- Nie. On, jego matka, żona i ich mała córeczka. Juliet. Słodki szkarb. Ma cztery latka. Traktuje mnie trochę jak starszego brata. To fajne widzieć jak takie maleństwo ci ufa.

- A jeszcze fajniejsze czuć jak cię podziwia - rzuciłam sarkastycznie.

Roześmiałeś się tym swoim jasnym śmiechem.

- Sugerujesz że jestem próżny?

Uśmiechnęłam się przekornie w odpowiedzi.

- Raczej zarozumiały.

- Chyba nie zaprzeczę. Ale Juliet lubię nie tylko dlatego. Przypomina mi moją młodszą siostrę.

- Masz siostrę?

- Miałem. To znaczy, myślę że mam, cały czas. Ale nie widziałem jej odkąd jako dziecko opuściłem dom. Miała wtedy cztery lata.

- Nie odwiedzałeś już później swojej rodziny?

- Nie.

- Nigdy?

- Nie było po co.

Podniosłeś się z ziemi.

- Hej, masz tu coś do jedzenia? Zgłodniałem.

- Nie mam.

- Słucham?

- Nie mam. Nie jem.

- Jak to nie jesz?!

Wybuchnęłam śmiechem na widok twojej miny.

- Tak po prosu nie jesz? Nic?!

- Odkąd tu jestem, nie. No nie patrz tak, po prostu nie potrzebuję jedzenia.

- Skoro nie potrzebujesz jedzenia, nie jesteś człowiekiem - stwierdziłeś.

Przygryzłam wargi.

- Tak myślisz? Nawet jeśli... Czuję się jak człowiek i chcę być człowiekiem. Mam nadzieję, że to wystarczająco dużo, bym mogła nim zostać.

Poklepałeś mnie uspokajająco po ramieniu.

- Najważniejsze, że jeszcze wyglądasz jak człowiek.

- Co ma znaczyć „jeszcze”?

Uśmiechnąłeś się serdecznie.

- Nieważne, póki tak wyglądasz. A następnym razem przyniosę ci coś do jedzenia. Chyba wciąż pamiętasz jak to jest coś gryźć, przeżuwać i połykać, co? Mniejsza o to, najwyżej sobie przypomnisz.

- Głupek. Oczywiście, że pamiętam.

- No i zegarek. Nie mam pojęcia ile czasu tu u ciebie spędzam. A tam, w tym moim świecie, w każdej chwili mogą mnie potrzebować.

Zrobiłeś tak, ale w moim świecie zegarek nie działał. Wskazówki stawały w miejscu i nie ruszyły się, dopóki nie wróciłeś do siebie.

- Bezczas - podsumowałam, wzruszając bezradnie ramionami.

- Ktoś powiedział, że szczęśliwi czasu nie liczą.

Stopiłam sobie serce w tamtym twoim uśmiechu.

Ach, no i coś do jedzenia... Tak, pamiętam. Pokazałeś mi płaską, twardą tabliczkę w papierowym opakowaniu.

- Co to jest?

- Nie widzisz? Czekolada.

- Czekolada? Prawdziwa?

- Nie, sztuczna. Myślisz, że żartuję?

Ty byłeś rozbawiony, ja - zdumiona.

- Nie, nie. Po prostu...

- Tylko nie mów, że nie lubisz czekolady. Wiem, że masz dziwny gust, ale chyba...

- Lubię. Daj. - Wyszarpnęłam ci ją z dłoni.

Odłamałam jedną ciemnobrązową kostkę i włożyłam sobie do ust. Była cudownie smaczna i wspaniale pachniała. Trzymałam ją na języku, czując jak powoli się roztapia i wypełnia mi usta ciepłą słodyczą. Potem zjadłam drugą, trzecią i kilka kolejnych.

Wiem, że nie byłeś w stanie sobie wyobrazić jakie to uczucie: jeść coś tak dobrego po tak długim czasie. Ale musiałeś widzieć, że byłam wniebowzięta.

- Przepyszna. Dziękuję.

- Tylko nie zjedz całej. Też chcę trochę.

Uśmiechnęłam się słodko.

- Trzeba było sobie przynieść.

- Ej!

Zachichotałam.

- Żartuję. Masz.

- To moja ulubiona - wymamrotałeś z pełnymi ustami.

Nigdy nic innego, ani wcześniej, ani później, nie smakowało mi tak jak tamta czekolada.

Potem zabrałam cię na spacer po lesie, otaczającym granice mojego świata.

- Widzę pewien plus życia tutaj - stwierdziłeś.

- Oprócz letniego słońca?

- A, faktycznie. Słońce jest pierwszą zaletą. A drugą to, że nie można się tutaj zgubić. W środku jezioro, wkoło jeziora łąka, a wkoło łąki las. Przejrzysta zabudowa.

- Tych zalet jest więcej.

- Serio? Jakich?

- Szukaj - roześmiałam się.

- Chwilowo nic nie widzę... ale jeśli faktycznie istnieją, to kiedyś je znajdę. A co jest za lasem?

- Nic nie ma.

- Ale jeśli pójdziesz przed siebie i cały czas będziesz szła prosto, to...

- To po jakimś czasie znajdę się na skraju lasu, z którejś strony jeziora. Próbowałam już setki razy.

Zamyśliłeś się.

- Naprawdę nic się tu nigdy nie zmienia?

Pokręciłam głową.

- Od momentu kiedy zginęła Susan, nic. Ale wcześniej, owszem. Wschodziło i zachodziło słońce, zbierały się chmury, kwitły kwiaty, rozwijały się liście, więdła trawa. I nagle wszystko stanęło w miejscu. Zamarło w tym niezmiennym wczesnowrześniowym słońcu.

- Więc to wieczny schyłek lata.

- Albo wieczny początek jesieni. Widziałeś, w lesie zaczęły kwitnąć wrzosy.

Westchnęłam i oparłam się plecami o pień brzozy.

- Uwielbiam jesień. Kiedy żyłam na Ziemi, zawsze nie mogłam się doczekać kiedy nareszcie przyjdzie, kiedy spadną liście i kasztany, zaczerwieni się jarzębina. Jesienią niebo jest niżej, bliżej. Nabiera takiego fioletowego odcienia. Chmury są gęstsze, pełniejsze. Słońce też świeci inaczej, ma takie złote, skośne promienie i daje wszystkiemu wokół rdzawoszare cienie. Liście stają się krystaliczne, widać przez nie światło. No i wiatr, jednocześnie miękki i przenikliwy, pachnący. A tutaj... Wszystko zatrzymało się na tę chwilę przed. Na tą chwilę, kiedy się wyczekuje, kiedy się niecierpliwi i kiedy się wie, że niedługo przyjdzie wszystko czego się pragnie. Ale tutaj już nie przyjdzie. Nigdy. To trochę bolesne.

Milczałeś.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.