Opowiadanie
I będę pamiętać
Rozdział VI
Autor: | Ai-chan |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Pandora Hearts |
Gatunki: | Dramat, Fantasy, Romans |
Dodany: | 2010-12-22 21:09:13 |
Aktualizowany: | 2010-12-22 21:09:13 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
W sprawie kopiowania, cytowania itp. zgłaszać się na pw albo na maila.
Któregoś dnia zjawiłeś się u mnie cały mokry.
- Pada - stwierdziłeś z rozbrajającym uśmiechem.
- Ale musiałeś tak zmoknąć? Trzeba się było czymś okryć, albo gdzieś schować - pokręciłam krytycznie głową.
- Tak jakoś wyszło.
Strzepnąłeś wodę z długich rękawów.
- Przyszedłem się wysuszyć.
- Dobrze trafiłeś. U mnie gorące słońce dostępne całą dobę - zażartowałam.
Zdjąłeś nasiąknięty wodą płaszcz i rozłożyłeś na trawie. Miałeś wilgotną skórę, po kosmykach włosów spływały w dół krople wody.
- Tęsknię trochę za deszczem - powiedziałam.
- Tak? Nie ma sprawy.
Zacząłeś ochlapywać mnie wodą z jeziora. Krzyknęłam, zaskoczona i rozbawiona jednocześnie. Po chwili wilgotny materiał sukienki kleił mi się do ciała, a zmoczone włosy do twarzy.
Śmialiśmy się oboje. Słońce rozpalało złotem wzbijane w powietrze krople wody.
Popatrzyłeś na mnie radośnie.
- No cóż, teraz oboje będziemy się suszyć.
Rozłożyłeś się na ziemi, z wyciągniętymi w bok ramionami. Twarz oblało ci światło. Po chwili zrobiłam to samo. Milczeliśmy. Przymknęłam oczy. Czułam twój zapach. Słyszałam twój oddech. Nasze dłonie leżały tak blisko siebie.
- A ty lubisz deszcz? - spytałam.
- Niezbyt. Chociaż... Zawsze kiedy moknę tak jak dzisiaj, przypomina mi się takie zdarzenie sprzed paru lat. Gdyby nie tamten deszcz wtedy, pewnie nie trafiłbym nigdy do Sinclairów. Zabawne.
- Tak? Opowiedz.
- To nic ciekawego.
- Nie marudź, mów.
Przewróciłeś się na brzuch. Dłonie wsunąłeś pod brodę.
- Hmm. To było, kiedy służyłem poprzedniej rodzinie, Darnley. Małżeństwo z dorastającą córką, cholernie bogaci z wielkim domem i mnóstwem ziemi. Ale zajmowałem się tylko nim, żonę widziałem raz przez chwilę, a córka była gdzieś u krewnych, kiedy przyjechałem. Facet miał na imię Roger i był głupim, nadętym bufonem, ale mniejsza o to. Któregoś dnia wracałem do domu i nagle zaczęła się burza. Ulewa, błyskawice, grzmoty. Szukałem jakiegoś miejsca, żeby się schować i nagle zobaczyłem przed sobą młodziutką, śliczną dziewczynę. Stała sobie na środku drogi, w jakiejś cienkiej sukieneczce, cała mokra, przerażona i bezradna, więc...
- Więc postanowiłeś zaopiekować się bidulą?
- Myślisz, że mógłbym zrobić coś innego? No, więc zdjąłem płaszcz, nakryłem ją...
- Przytuliłem...
- No pewne, że przytuliłem, urocza była i tak słodko się uśmiechała. Znaleźliśmy jakąś gospodę, przeczekaliśmy tę burzę, a potem odprowadziłem ją do domu. Najlepsze było to, że to był dom w którym służyłem, a dziewczyna okazała się córką mojego pana, która wróciła kilka dni temu z podróży.
- Jak miała na imię?
- Caroline.
- Hm. No i co dalej?
- No, więc panna była mi bardzo wdzięczna i bardzo mną oczarowana...
- Daruj sobie.
- Mówię jak było. A ja wtedy naprawdę zmokłem, i nieźle się przeziębiłem, więc ona...
- Opiekowała się tobą w chorobie?
- Właśnie.
- Litości. Większego banału dawno nie słyszałam.
- Chcesz słuchać, czy nie? Spędziliśmy razem sporo przyjemnych chwil, była naprawdę...
- Daruj sobie szczegóły.
- Więc było nam razem bardzo przyjemnie. Niestety jej ojciec zobaczył co się dzieje i wywalił mnie ze swojego domu. Z czego się śmiejesz?
- Z niczego. I co było później?
- No i później trafiłem do Sinclairów. I tyle.
Podniosłam się z trawy i zaczęłam bezmyślnie kreślić palcem po piasku.
- Szalenie romantyczne - skwitowałam.
- A nie?
- Mam nadzieję, że nie zrobiłeś jej krzywdy.
- Krzywdy?
- Że nie zmarnowałeś jej życia, i nie musiała się później wstydzić, wychodząc za mąż. Że w ogóle wyszła za mąż.
Roześmiałeś się krótko.
- Tego akurat jestem pewien. A ty co, zazdrosna? Spokojnie. W tym świecie nie istnieje dla mnie nikt prócz ciebie.
- Oszalałeś? Oczywiście, że nie jestem zazdrosna.
Odwróciłam twarz, żebyś nie wyczytał z niej, że kłamię. Choć pewnie i tak o tym wiedziałeś.
Tamtego dnia przyniosłeś mi kiść winogron. Ciężką, dojrzałą. Granatowe kule owoców połyskiwały w moim słońcu przyćmionym fioletem. Miały gładką, cienką skórkę, przez którą prześwitywał soczysty miąższ.
- Z ogrodu Sinclairów. Właśnie dojrzały. Spróbuj.
Staliśmy na skraju lasu. Liście, których zieleń zblakła, przygotowując się na przejście w żółcie, szemrały cicho za naszymi plecami.
Usiadłam na trawie. Urwałam kilka miękkich ziaren i włożyłam do ust. Były słodkie, ale miały wyczuwalny posmak goryczy. Wyczułam w tym smaku pogodną senność jesiennego ogrodu. Uśmiechnęłam się z rozmarzeniem.
- A ty nie chcesz spróbować?
- A mogę?
- No jasne.
Wyciągnęłam w twoją stronę rękę z owocem, ale odsunąłeś ją delikatne. Ująłeś moją twarz w dłonie i pocałowałeś mnie. Czule, głęboko. Gdy się odsunąłeś, rozbawiło cię moje zmieszanie.
- Bardzo dobre - powiedziałeś cicho.
Ciepło twojego spojrzenia. Dotyk twojej skóry. O tym nigdy nie mogłabym zapomnieć.
- To nie fair - szepnęłam. - Ja też chcę spróbować.
Zaśmiałeś się lekko.
- Zgoda.
Winogrona z twoich ust były jeszcze smaczniejsze.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.