Opowiadanie
I będę pamiętać
Rozdział VII
Autor: | Ai-chan |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Pandora Hearts |
Gatunki: | Dramat, Fantasy, Romans |
Dodany: | 2011-01-04 22:17:55 |
Aktualizowany: | 2011-01-04 22:17:55 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
W sprawie kopiowania, cytowania itp. zgłaszać się na pw albo na maila.
Nie musiałam niczego sobie uświadamiać. Dochodzić do żadnych wniosków.
Wszystko co czułam, tkwiło we mnie pewne, jednoznaczne i przeraźliwie prawdziwe.
Tamtego dnia zrozumiałam, że przyszłość istnieje: namacalna i boleśnie nieznana.
Zrozumiałam, że jest za późno by się jej bać.
Potem zamierał wiatr. Wchłonęliśmy jego oddech. Źdźbła trawy zatrzymywały drżenie palców. Miażdżyłam chmury pod stopami. Paliła się moja skóra. Wszystko pachniało tobą.
Było już za późno. O wiele za późno. Było za późno już od chwili gdy zjawiłeś się w moim świecie po raz pierwszy.
Wiedziałam o tym.
Czułam bicie twojego serca przy mojej nagiej skórze. Strumień twojej krwi płynący przez nadgarstki. Wilgoć twoich warg na łuku mojej szyi. Palce wtapiające się we włosy. Dźwięki roztopionej w pragnieniu ciszy.
Moje imię zamierało szeptem na twoich ustach.
Kąsał nas chłód ziemi i topiła jasność słońca.
Przez wiele twoich nocy i moich wiecznych dni.
Nie uświadomiłam sobie najważniejszego: że tylko mój świat jest niezmienny.
Przyniosłeś mi na powitanie bukiet jesiennych liści.
Obracałam je w dłoniach: rude, brunatne, miedziane, złote. Przez cienką, pergaminową powierzchnię przeświecały wąskie żyłki nerwów.
- Wiesz z jakiej to okazji? - spytałeś.
- O Boże, to aż z jakiejś okazji?
Westchnąłeś, udając rezygnację.
- Zasadniczo to kobiety powinny myśleć o takich rzeczach... Ale że ty żyjesz w tym swoim bezczasie... Znamy się już trzy miesiące.
Uśmiechnęłam się z zamyśleniem.
- Naprawdę? Mam wrażenie że o wiele dłużej.
- O ile dłużej?
- Nieskończenie.
To było jak trucizna. Nie mogłam już sama istnieć. Sama iść, spać, mówić, oddychać. Wszystko wkoło krzyczało twoją nieobecnością. Było puste, blade, niewystarczające. Wszystko bolało. Od mojego śmiechu nie drżało powietrze.
Nagle zobaczyłam, że cały mój świat pełen jest myśli o tobie. Siedziały przyczajone na każdym kamieniu, drzewie, na każdej chmurze i źdźble trawy, czekając aż przejdę obok nich i je zauważę. Nie dało się ich nie widzieć.
Wszystkie mówiły tylko o jednym. Zatykałam uszy, a i tak wciąż słyszałam: jak długo jeszcze?
Nie potrafiłam żyć już jak dawniej, w wyczekiwaniu pełnym spokoju i pewności.
A przecież byłam przy tym całkowicie szczęśliwa.
- Długo nie przychodziłeś.
- Tylko kilka dni. Byłem ostatnio bardzo zajęty.
Zacisnęłam usta.
- Tak zajęty, żeby nie zajrzeć do mnie chociaż na chwilę? Wiesz, że jestem tu sama, że zupełnie nie mam czym się zająć, że jedyne co robię, to ciągle na ciebie czekam!
- A ty wiesz, że mam swoje życie, swój świat i swoje obowiązki.
Starałeś się mówić spokojnie, ale w twoim głosie brzmiało napięcie.
- I te obowiązki są ważniejsze ode mnie? - Nie potrafiłam powstrzymać irytacji.
- Nie zachowuj się jak dziecko.
- Co takiego?
- Zanim mnie spotkałaś, świetnie radziłaś sobie ze swoją samotnością. - W twoim głosie słychać było rozdrażnienie.
- No właśnie, zanim cię spotkałam.
- Nie mogę rzucić nagle wszystkiego i...
- Nie musisz - przerwałam ci zimno - Możesz wrócić, jak znowu zachce cię się urozmaicić mną swoje pasjonujące życie.
Sama wcisnęłam ci w dłoń Emily. Rozbłysło białe światło.
Stałam skulona, gubiąc łzy pod stopami.
Na jeziorze tańczyły zwinnie srebrne łuski fal.
Blask słońca wlewał mi się w oczy. Pod powiekami przesuwały plamy czerwieni.
Siedziałam oparta plecami o chropowaty pień brzozy. Wiatr kołysał drobnymi listkami, zwisającymi z wiotkich gałązek. Ich jasna zieleń gryzła się z błękitem nieba.
- Przepraszam.
- Za co? Przecież to ja zachowałam się jak dziecko.
- Ale miałaś powód.
Stałeś przede mną na tle jasnego światła. Wyciągnęłam do ciebie rękę. Chwyciłeś ją i usiadłeś, kładąc głowę na moich kolanach.
- Nie przejmuj się mną - powiedziałam cicho.
Promienie padały przez gałęzie drzew i zatapiały się w twoich włosach.
- Będę czekać.
- A ja będę przychodzić.
Chciałam zapytać jak długo, ale nie zrobiłam tego. Skłamałbyś, mówiąc że nieskończenie.
- Żałujesz że mnie poznałaś?
Przesuwałeś źdźbłem trawy po mojej twarzy i ramionach.
- Nie.
- A jeśli...
- Nie.
- Mimo wszystko?
- Nie.
Miałeś takie miękkie wargi.
- Niedługo znowu będę musiał wyjechać na dłużej. Z Juliet, odwiedzić rodzinę jej matki.
- Kiedy wrócisz?
- Za dwa tygodnie.
- Już nie pamiętam jak to długo.
Uśmiechnąłeś się delikatnie.
- Niedługo.
- Jedziesz sam z Juliet?
- Tak. Jej rodzice muszą zostać w domu.
- Mam nadzieję, że sobie z nią poradzisz - stwierdziłam ze śmiechem.
- Byle nie płakała za często. Nienawidzę jak dzieci płaczą, zupełnie nie wiem...
- Co wtedy robić.
- Właśnie.
- Najlepiej spytać co się stało, przytulić, pocieszyć i otrzeć łzy.
- I to pomoże?
- Jeśli ty to zrobisz, to na pewno.
- Żartujesz sobie?
- Skąd.
Przesunęłam dłonią po twojej twarzy. Pocałowałeś opuszki moich palców.
- Powiedz, że będziesz tęsknił.
- Muszę?
Trzepnęłam cię w ramię. Roześmiałeś się i splotłeś swoje palce z moimi.
- Będę.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.