Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Rewolucjonista

Rozdział 4

Autor:Ayanami
Serie:One Piece
Gatunki:Dramat, Przygodowe
Dodany:2012-05-03 08:01:28
Aktualizowany:2012-04-26 22:36:28


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabrania się kopiowania treści tego opowiadania.


Na przechylony okręt, wbrew pozorom, wcale nie było wspiąć się łatwiej niż na prosty. Chociaż tak właściwie nie miała porównania, bo nigdy wcześniej tego nie robiła, no ale... Śliskie deski były porośnięte jakąś bliżej niezidentyfikowaną substancją, a małe czarne wypustki przytwierdzone tu i ówdzie odrywały się zaskakująco łatwo pod jej ciężarem. O dziwo,nieopisaną pomocą okazały się ostre skały, na których oparty był statek. Tak więc, po kilkunastu porażkach, obitym tyłku i poobdzieranych kolanach, jej determinacja wreszcie uświęciła swój triumf, gdy oblepiona piaskiem dziewczyna stanęła w miarę pewnie na deskach pokładu.

Gdy pierwszy raz zobaczyła statek była pewna, iż należy on do Marynarki. Jednak po bliższych oględzinach podziurawionego, smętnie zwisającego z boku żagla musiała przyznać się do pomyłki. Symbol, który tam widniał, choć bardzo podobny do tego marynarki okazał się inny. Właściwie, nigdy wcześniej go nie widziała. Ani na własne oczy, ani nawet na obrazkach w książkach. A swego czasu przeczytała ich wiele. Bardzo wiele.

Niemniej jednak, bardziej zdziwiła się po odkryciu załogi statku. A raczej nędznych jej resztek przygniecionych żaglem i zaplątanych w niesamowicie wręcz splątane liny. Cóż. Wcale niebyła rozczarowana. Przecież mogła się tego spodziewać, prawda?Część nieudaczników czasem trafia za burtę i szlag ich trafia w kwiecie wieku. Cóż za wspaniała pomoc dla jej zdesperowanej wyspy.Powiodła zrezygnowanym wzrokiem po śniętej garstce marynarzy. To raczej ona była w tej chwili jedyną pomocą dla nich. Z rezygnacją podeszła do leżącej nieopodal zszarganej kobiety i przykładając palce do jej szyi wyszukała puls. Gdy go odnalazła pozwoliła sobie na głośne westchnięcie ulgi. Cóż, przynajmniej żyli. Może będą chociaż jakimś źródłem informacji, albo przywieźli ze sobą leki. Kobieta żyła i nie wyglądała na ranną. Tylko jej ubrania były brudne, dziurawe i wskazywały na to, że ich właścicielka wiele musiała przejść. Wielki sztorm, zapewne. Zresztą garderoba pozostałych załogantów nie wyglądała lepiej.

W końcu odważyła się aby potrząsnąć ramieniem nieznajomej. Brunetka obudziła się dopiero po dłużej chwili, otwierając szeroko oczy i chciwie łapiąc powietrze, jakby dopiero co wynurzyła się z morskiej toni. W jej bursztynowych oczach Mira dostrzegła strach.

-Tak, żyjesz. Nie, twoi przyjaciele zapewne się utopili. Chociaż część została na statku - zapewniła ją i nie, nie mogła się powstrzymać od zgryźliwości. Miła osóbka z niej rosła, nie maco.

Ale obca kobieta nie zeszła na miejscu na zawał. Wręcz przeciwnie. Jej oddech uspokoił się, a jej spojrzenie stało się trzeźwe i twarde.

- Rozbiliśmy się - mruknęła, bardziej do siebie, niż do Miry. - Co to za miejsce?

- Ta wyspa nie ma nazwy- odparła zaciskając zęby. Uch, co za drażliwy temat.

- Nieważne - westchnęła kobieta, wstając z trudem. - Pomóż mi ocucić resztę.

Mira zmierzyła wzrokiem stado cuchnących stęchlizną starych marynarzy. W końcu jednak z niechęcią zabrała się do roboty.

Mężczyzn było trudniej dobudzić, lecz gdy tylko otwierali oczy, od razu powstawali i oceniali szkody, jakie poniósł ich okręt. Uwijali się dość szybko i sprawnie, chociaż ruchy niektórych były wciąż chwiejne, a policzki zapadnięte z głodu.

Kiedy jeden z nich, wysoki i brodaty, położył jej rękę na ramieniu. Pisnęła i odskoczyła na bezpieczną odległość, po czym zmierzyła intruza podejrzliwym wzrokiem. Brr, ten cuchnął jeszcze gorzej od poprzednich.

- Ciszej. Wygląda na to, że mamy towarzystwo - ostrzegł, wskazując kierunek na północ od pomostu Saeiry. Gdy Mira spojrzała w tamtą stronę, ze strachem rozpoznała wyłaniające się z lasu postacie.

Każda z nich miała do prawych rękawów czarnych kurtek przyszyte czerwone przepaski. Jedni trzymali w rękach strzelby, inni mieli do pasa przywiązane szable.- Czy to twoi przyjaciele? - zapytał po chwili mężczyzna. Mira skrzywiła wymownie zaprzeczając. - Tak też myślałem - westchnął ciężko.

- Wskakuj pod pokład, mała i poszukaj tam naszych kamratów. Tylko na jednej nodze, bo jak widzisz szykują się małe kłopoty.

Mira wahała się tylko chwilę. Co za apodyktyczny,śmierdzący dziad. Śmie wydawać polecenia jej, jakby była jakąś służką. Ostatecznie jednak doszła do wniosku, że nie chce przebywać w towarzystwie dwudziestu obcych, cuchnących mężczyznami chwili dłużej niż to konieczne. Pobiegła do wskazanej klapy w pokładzie i zeszła na dół po krętych drewnianych stopniach.Zresztą zostanie na górnym pokładzie byłoby dla niej równoznaczne ze śmiercią. Tutaj zaś, miała szansę się ukryć. Modliła się w duchu, aby żaden z żołnierzy Króla Lauda jej tutaj nie znalazł.Poranione stopy wciąż nieco piekły, zwłaszcza mniejsze ranki, do których dostał się piasek, bolał ją tyłek, a kolana rwały jak skurczybyk. Czy to przeszkadza? Nie, skąd. Można w skowronkach wykonywać czyjeś polecenia szukając pod pokładem nieszczęsnych niedobitków.

Miała jako takie pojęcie o statkach, choć na pokładzie żadnego nigdy dotąd nie była. Zaglądała więc do każdego pomieszczenia, które mijała idąc ciemnym, pochylonym podostrym kątem, przedsionkiem, mijając mensę, kilka kajut i ładne drzwi zamknięte na klucz. W końcu dotarła do ładowni, o czym świadczyły porozwalane beczki. Zapewne ze starym zwietrzałym rumem, przeżartymi przez szczury sucharami i prochem, co można było wywnioskować po specyficznym zapachu unoszącym się w pomieszczeniu.

Gdy tylko weszła do środka, usłyszała dochodzące z góry krzyki, a później kilka, jakże dobrze jej znanych, wystrzałów. Jej serce rozpoczęło szaleńczy galop, a oczy w panice rozglądały się po pomieszczeniu szukając dogodnej kryjówki. Wtedy dostrzegła ludzką dłoń wystającą zza wpółotwartych drzwi na końcu ładowni. Ruszyła tam tak szybko,jak tylko się dało, po przechylonej brudnej podłodze i wślizgnęła się przez wąską szparę tuż przy futrynie, nadeptując przy tym na brudną dłoń nieprzytomnego towarzysza. Miał delikatnie kręcone potargane blond włosy i oliwkową cerę. I był młodszy od tych starych pryków na górnym pokładzie, zapewne zbliżony wiekiem do niej.

Złapała go za oba kostki i z trudem wciągnęła w głąb niewielkiego pomieszczenia. Wpychając go pod przewróconą, opartą o ścianę półkę i wciskając się za nim. Kąt nachylenia statku i półmrok, działały na szczęście na ich korzyść.

Nagle usłyszała skrzypienie desek. Wiedziała już, że jej przypuszczenia były słuszne. Najprawdopodobniej któryś z żołnierzy dostał rozkaz sprawdzenia dolnego pokładu. Mogła mieć tylko nadzieję, że ich kryjówka zda egzamin. Inaczej ją i jej nieznajomego towarzysza czekała śmierć. Wspaniale. Po trzech latach ukrywania się przed psami Miłościwie Panującego Lauder'a zostać zabitym z powody głupiej ciekawości. Świetnie.

Właśnie wtedy, w tym najmniej dogodnym momencie, chłopak odzyskał przytomność.

W jego oczach najpierw jawiła się dezorientacja,później zastąpiło ją zdumienie, gdy do blondyna dotarła świadomość ostatnich wydarzeń, oraz fakt, iż właśnie leży oparty o nieznajomą dziewczynę wpatrującą się w niego z przerażającym wyrazem twarzy.

- Co tu się dzieje, do cholery?!- krzyknął cudownie głośnym, zachrypniętym głosem.

Mira bez namysłu zatkała usta chłopca swoimi poobdzieranymi dłońmi.

-Zamknij się! - syknęła.

Jednak jej reakcja najwidoczniej była zbyt powolna a krzyk musiał dojść do uszu żołnierza sprawdzającego dolny pokład, bo po chwili drzwi ładowni otworzyły-się na oścież, z głośny jękiem zawiasów.

Miała wrażenie,że jeszcze jeden taki skok adrenaliny a jej ciśnienie spadnie na stałe. Do zera. Serce jednak waliło jak oszalałe i nie zatrzymało się nawet wtedy, gdy ciężkie buciory jednego z piesków króla zatrzymały się na wprost ich kryjówki. Pięknie, po prostu pięknie. Nawet nie była w stanie cieszyć się, że do makówki jej towarzysza dotarło sedno sprawy, gdyż przestał wgryzać się we wnętrze jej dłoni i szarpać. Kiedy już myślała, że jest po niej, pożegnała się z tym smutnym padołem i nędznymi towarzyszami broni, wydarzyło się coś niespodziewanego,przywracając jej wiarę w ludzkość.

- Czego się grzebiesz?Musimy wracać do miasta.

Niech żyją leniwe i niestaranne kundle!

- Wydawało mi się, że coś słyszę.

Piesek pokręcił się jeszcze przez chwilę po ciasnym pomieszczeniu, oddalając jednak w stronę ładowni i rozmawiając przez chwilę ze swym towarzyszem. Wkrótce ich słowa zupełnie ucichły, a stukot wypastowanych obcasów oddalił.

Mira jednak nie mogła się ruszyć. Znowu. Nie otrzeźwiło jej nawet brutalne szarpanie się jej towarzysza i głośne sapanie. Chyba się dusi, pomyślała ze spokojem. Jej mięśnie zdawały się skamienieć, a na, jeszcze niedawno wyostrzony adrenaliną umysł spadło przyjemne otępienie.W końcu jednak chłopak się jej wyrwał, odtrącając ją i mierząc przestraszonym wzrokiem.

*

Sabo odczuwał wciąż lekkie zawroty głowy, ale poza tym, czuł się dobrze. Wstał więc dla pewności wspierając się ściany, a kiedy ustał w pionie i miał pewność, że nie straci równowagi, otrzepał swoje ubranie. Było lekko sztywne i pachniało morską solą, ale nie było nigdzie dziurawe, ani brudne. Ta wariatka o mało co go nie udusiła!

W końcu spojrzał na dziewczynę, która teraz kuląc się w kącie kabelgatu, wyglądała na niezwykle drobną i delikatną. Nie sprawiała wrażenia niebezpiecznej, ale Sabo nie spuszczał gardy.

-Kim ty jesteś, do cholery!? - zapytał nieco zbyt ostrym tonem.

-Mira - burknęła po dłuższym milczeniu wyzywająco mierząc go wzrokiem i także wstając.

- Ja jestem Sabo. Na morzu spotkał nas sztorm. Wygląda na to, że się rozbiliśmy. Co to za wyspa? Jak się nazywa?

- Ta wyspa nie ma nazwy - odparła sucho, zaciskając usta.

Nie wierzył w to. Normalnie w to nie wierzył.

- Co tu się w ogóle dzieje?

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.