Opowiadanie
Rewolucjonista
Rozdział 3
Autor: | Ayanami |
---|---|
Serie: | One Piece |
Gatunki: | Dramat, Przygodowe |
Dodany: | 2012-01-16 15:53:39 |
Aktualizowany: | 2012-01-16 15:53:39 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Zabrania się kopiowania treści tego opowiadania.
„W odmętach morskich głębin wciąż kryją się cuda tak piękne, jak i straszne.”
- Fisher Tiger
Morze to wolność. Morze to siła. Wiedzieli o tym wszyscy ci, którzy po jego wodach pływali, niezależnie od tego, w jaką flagę przyodziany był okręt, na którego pokładzie przyszło im przebywać. Piraci. Rewolucjoniści. Marynarze. Rybacy. Wszyscy ci ludzie, choć zupełnie różni, wyznawali jedną, tą samą wiarę: morze było siłą. Bezkresną.Tajemniczą. Nieujarzmioną.
I tylko nieliczni wiedzieli, że gdzieś tam, na krańcu świata, na brzegu lądu ostatecznego, żyje człowiek zdolny ujarzmić samo morze. Imię tego człowieka po dziś dzień niesie ze sobą chłodna morska bryza, szepcząc je tym, którzy zdolni są ją usłyszeć.
„Niekiedy lepiej nie wiedzieć, niż wiedzieć i żyć z tą straszną wiedzą po swe ostatnie tchnienie.”
-Iceburg
Na dziobie wojennego okrętu marynarki stał odziany w długi, brązowy płaszcz mężczyzna. Czarne włosy rozwiewał silny chłodny wiatr. Szafirowe oczy zdawały się widzieć więcej niż oczy przeciętnego śmiertelnika. Plecy miał wyprostowane, podbródek dumnie uniesiony, a w kącikach wąskich ust błąkał się ledwo zauważalny uśmiech.
Niebo nad nim przecięła błyskawica, a chwilę później do uszu doszedł ogłuszający huk wstrząsający morskim dnem.Wzburzający wysokie, rozszalałe fale. Budzący w ludziach na pokładzie owego okrętu, skrajne przerażenie.
- Dragon - usłyszał znajomy głos, a zaraz potem poczuł czyjąś kościstą dłoń na swym ramieniu.- Jak widzę, twoje metody wciąż są równie drastyczne co przed laty.
Nie odwrócił się i nie odezwał, wpatrzony w nieokreślony punkt w oddali. To,na czym się koncentrował, było już poza zasięgiem ludzkich oczu, lecz wciąż wyczuwalne dla jego szóstego zmysłu.
- Czy naprawdę sądzisz,że to właściwy sposób?
Dopiero po kilku dłużących się w nieskończoność minutach, Dragon zaszczycił swego rozmówcę przelotnym spojrzeniem, po czym przemówił szorstkim, chłodnym tonem, w którym pobrzmiewała nieodłączna rozkazująca nuta. Dragon zawsze mówił w sposób, który na myśl przywodził króla przemawiającego do swego ludu. Być może to, w połączeniu z jego tajemniczą przeszłością, sprawiało, że intrygował i budził respekt.
- Nie wiem. Wbrew temu,co myślisz, nie jestem wszechwiedzący.
Starzec zaśmiał się głośno, bez skrępowania.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek usłyszę pełne skromności słowa wychodzące z twoich ust, stary druhu.
Siwiejący mężczyzna był chudy i wysoki, a jego twarz poorana była zmarszczkami. Mimo to, wciąż był pełen wigoru i siły, której pozazdrościłby mu niejeden młodzieniec.
- Odkąd cię poznałem, a wydawać by się mogło, że było to wieki temu, jeszcze nigdy nie widziałem byś popełniał błąd. Nie dziw mi się zatem, mój przyjacielu, że mam o tobie tak wysokie mniemanie - ciągnął żartobliwym tonem.- Niemniej, rad byłbym, gdybyś zechciał rozważyć nieco inne, mniej kosztowne sposoby osiągania swoich celów. Musisz być bowiem świadom, że budowa nowych statków nie jest darmowa, a pieniądze nie rosną na drzewach.
Dragon uśmiechnął się nieco szerzej, jawniej. Tylko ten jeden mężczyzna, spośród wszystkich rewolucjonistów, płynących na tym okręcie, miał dość odwagi i, jakby nie patrzeć, był dość bezczelny, by rozmawiać z nim w ten sposób.
- Wezmę twe słowa do serca, Setche - obiecał.
Wzniósł rękę wysoko ponad głowę i, jakby na niewypowiedziany rozkaz, niebo rozdarła kolejna błyskawica, a chwilę potem ogromna fala uniosła się nad ich statkiem, by zaraz pognać w zupełnie innym kierunku. Ku wyznaczonemu przez jej stwórcę celowi.
*
Wzburzone bałwany raz po raz z wściekłością uderzały o burtę. Przez ryk rozszalałego żywiołu dało się usłyszeć paniczne pokrzykiwania marynarzy i rozpaczliwe skrzypienie desek statku.Naderwany żagiel łopotał na wietrze szarpiąc ostatnią ocalałą liną.
Sabo usłyszał zachrypnięty krzyk tuż przy swoim uchu:
- Kurwa! Kiedy żagiel puści, jak nic spadnie na sztag! Ty, mały! Leć po zapasowe liny do kabelgatu, a potem biegusiem na reję!
Sabo przeskakując po dwa stopnie biegiem pokonał krótki zagracony przedsionek, aż w końcu dostał się do ładowni, w której, niespełna godzinę temu, odbywał spokojną popołudniową drzemkę.Niezwiązane beczki z rumem turlały się z jednej strony na drugą, wraz z kołyszącym się na falach okrętem. Trzeszczące deski potęgowały klaustrofobiczną atmosferę.Sabo miał wrażenie, że ich, do tej pory tak wytrzymały i majestatyczny statek,złoży się wpół jak scyzoryk. Potykając się, chłopak dotarł wreszcie do drzwi kabelgatu, które, pod naporem, ustąpiły z cichym jękiem.
Pomieszczenie z linami było małe, ciasne i ciemne. Tym bardziej teraz, gdy na zewnątrz niebo zostało zasnute gęstymi ołowianymi chmurami, w kabelgacie ciężko było dopatrzyć się czegokolwiek.
Sabo nie często pływał po morzu, więcej czasu spędzając na stałym lądzie. Po raz pierwszy był świadkiem tak wielkiego sztormu i nie do końca działał na trzeźwo. Wewnątrz niego szalała niemal równie wielka burza, co na dworze. Sprzeczne emocje ścierały się ze sobą tworząc iskry. Był przestraszony i podekscytowany. Zdezorientowany i podejrzliwy. Jego dusza intelektualisty walczyła z tą piracką, ukrywaną i niemal zapomnianą, lecz będącą jego nieodłączną częścią. Bo kimże chciał być Sabo, zanim postanowił zostać rewolucjonistą? Piratem, oczywiście.
Chęć zrozumienia tej absurdalnej i iście przerażającej sytuacji, w jakiej się znaleźli wraz z resztą załogi statku,walczyła w nim z chęcią wdrapania się na bocianie gniazdo i wpatrywania z fascynacją w pieniące się grzbiety fal.
Ostatecznie, chłopak postanowił odegnać wszystkie swoje myśli, zepchnąć je na tył świadomości. Teraz nie było ważne dlaczego na Calm Belt wieje wiatr. Nie było istotne dlaczego miał przeczucie,że to wszystko źle się skończy. Teraz musiał działać szybko. Instynktownie. Bo walka z morzem bynajmniej nie była walką łatwą i przyjemną. Być może była nawet straszniejsza i znacznie trudniejsza od tej, do jakiej chłopak przywykł, odkąd stawał się częstym świadkiem wybuchów rebelii. Morzem, jako rozgniewanym i potężnym żywiołem, nie można było manipulować, jak to zwykło się robić z rebeliantami.
Dostrzegłszy poszukiwaną linę, leżącą zwiniętą niedbale w kącie pomieszczenia, bez namysłu ruszył w jej kierunku z wyciągniętą przed siebie ręką. Upragniony i poszukiwany fał znajdował się w zasięgu jego wzroku i dotyku, lecz, gdy tylko chłopak miał zacisnąć palce na pożądanym przedmiocie, statkiem szarpnęło gwałtownie, a on stracił równowagę.
-Hej, patrzcie na to! - wrzasnął któryś z mężczyzn, z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
Wprost na nich sunęła olbrzymia fala.Dużo większa od tych, które dotychczas uderzały ich statek. Nie było szans, by przed nią uciekli. Nie było szans, by z nią walczyli. Ta fala miała być gwoździem do ich wspólnej trumny. Ostatecznym i nieuniknionym dotykiem przeznaczenia.
- Złapcie się czegoś! -rozkazał kapitan okrętu, samemu chwytając ster obiema rękami. - Czy nie ma dla nas ratunku? - pomyślał z rozpaczą. - Czy nie ma dla nas nadziei?
Nim jednak fala do nich dotarła, nim się choćby zbliżyła, uderzył w nich podmuch wiatru. Tak silny, że sztag pękł, a masz zwalił się z głośnym trzaskiem, przy akompaniamencie zduszonych krzyków marynarzy i świstu przecinanego powietrza.
Gdy tylko udało mu się podnieść, poczuł kolejny wstrząs. Jeszcze silniejszy niż przedtem. Każda deska zdawała się jęczeć głośniej i przeraźliwiej. Ogłuszający huk uświadomił Sabo, że się spóźnił. Maszt nie wytrzymał.
Nagle statek przechylił się niebezpiecznie w bok i Sabo ponownie się przewrócił, potylicą uderzając o próg kabelgatu. Poczuł tępy, pulsujący ból i stracił ostrość widzenia. Nim zamknął oczy, tracąc przytomność, jego uszu doszły ostatnie zrozpaczone krzyki dochodzące z górnego pokładu.
*
Karmelowe włosy targane przez poranny wietrzyk unosiły się i opadały na jej ramiona. Mira odgarnęła niesforny kosmyk, który opadł jej na oczy utrudniając widzenie. Było bardzo wcześnie. Słońce dopiero wychylało się nieśmiało zza horyzontu,rozpraszając mroki nocy, wciąż ostałe i czające się pomiędzy drzewami w gęstym lesie otaczającym wyspę. Dotarła wreszcie na plaże. Chłodny piasek był niczym balsam dla jej poranionych bosych stóp, na których pokonała całą drogę od swego domu do tego odległego miejsca. Przychodziła tutaj codziennie, chociaż każdy taki spacer wiązał się z dużym ryzykiem. Gdyby ktoś ją zobaczył... Gdyby na kogoś przypadkiem wpadła... Jak nic skończyłaby marnie. A jednak nie zważała na możliwe niebezpieczeństwa i trudności. Czuła palącą potrzebę odwiedzenia tego miejsca, gdzie las się kończy, a od niebieskiej, przejrzystej morskiej toni dzieli go tylko pasmo złotego piasku.
Każdego ranka wyglądała jakiegoś statku,jakieś pomocy. Ale zawsze później wracała do domu z nowymi ranami, tymi na ciele i duszy. Rozczarowanie było bolesne i siało spustoszenie w jej wnętrzu.Nadzieja nikła z dnia na dzień. Niegdyś szalejący płomień teraz był zaledwie tlącą się iskrą.
- Dziś także nic - szepnęła zgaszona.
Już miała się odwrócić i odejść, gdy nagle go dostrzegła.Statek marynarki leżący bokiem na piaszczystej plaży, tuż za skupiskiem stromych skał, zaraz przed spróchniałym, dawno nieużywanym pomostem Saeiry.
Jej duże, czekoladowe oczy rozbłysły.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.