Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

W poszukiwaniu tego, co utracone

Krew w lodzie zaklęta

Autor:Rinsey
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2012-03-18 20:10:50
Aktualizowany:2012-03-18 20:10:50


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.


Rozdział VIII

Krew w lodzie zaklęta

Z nieba spadał biały, krystalicznie czysty śnieg przy akompaniamencie głośnych, dziecięcych wrzasków. Mała blondyneczka patrzyła się z wyrzutem na swojego towarzysza zabaw, który z satysfakcją patrzył na jej wytarzaną w śniegu kurtkę, co było niewątpliwie jego zasługą. Niebieskie tęczówki zwęziły się ze złości.

- Jesteś niedobry! -oburzyła się.

- Nieprawda! -odkrzyknął chłopiec. Jego złote oczy wciąż miały w sobie błysk satysfakcji. -Jestem bardzo dobry w robieniu bałwanków. Niedługo będziesz taaaakim fajnym bałwankiem. -oznajmił schylając się i przygotowując kolejną kulkę śnieżną.

- To ty będziesz bałwankiem! -odpowiedziała również sięgając po porcję śniegu.

- Nie złapiesz mnie! Nie złapiesz! -Dziecko o włosach w morskim kolorze zaczęło uciekać. Nie musiało długo czekać na reakcję koleżanki, która zaczęła go gonić. W czasie biegu próbowali trafić śnieżnym pociskiem w przeciwnika, lecz ruch skutecznie uniemożliwił obojgu trafienie siebie nawzajem. Bitwa na śnieżki szybko przemieniła się w wyścig. Obydwoje mijali drzewa śmiejąc się radośnie. Gdyby czas mógłby się wtedy zatrzymać, obraz szczerego dziecięcego szczęścia rozgrywającego się na tle pięknej, białej scenerii stworzyłby przepiękną fotografię życia. Tak się, oczywiście, nie stało i dzieci wciąż biegły przed siebie ile miały sił w nogach. Nagle chłopiec się zatrzymał, co dziewczynka chciała wykorzystać jako szansę do wygrania wyścigu. Bez zastanowienia wyrwała się do przodu i minęła stojącego bez ruchu towarzysza zabaw. Dopiero w momencie skoku zorientowała się dlaczego jej przyjaciel się przestał się ścigać. Ogromna przepaść oddzielała dwa potężne klify, a blondyneczka na chwilę zawisła w powietrzu. Chłopiec najpierw patrzył w niemym przerażeniu, ujrzawszy nieprzemyślany skok przyjaciółki w przepaść. Był świadkiem jak dziecko zostało otoczone delikatną jasną poświatą, co zdawało pozwalać jej na nerwowe unoszenie się nad urwiskiem. Jej niebieskie oczy były mocno zaciśnięte i dopiero ten widok ocucił chłopca. Szok ustąpił miejsca przerażeniu, w rezultacie czego chłopiec wrzasnął bez namysłu.

- Filia! -Na to słowo dziewczynka uniosła powieki i krzyknęła z przerażenia. W jednej chwili otaczająca ją aura zniknęła, a blondyneczka zaczęła spadać.

- FILIA!!! -zawołał i bez chwili wahania rzucił się w przepaść za przyjaciółką. Nie zdążył pomyśleć, że to, co zrobił było bez sensu, że teraz mogą zginąć obydwoje. Jedyna rzecz, która przychodziła mu do głowy, to fakt, że za nic w świecie nie może pozwolić, aby jego przyjaciółka zginęła. Szybko zbliżył się w tym przerażającym locie do spadającej bezwładnie, małej sylwetki i mocno przytulił ją do siebie. Spadali teraz we dwójkę, wciąż bezlitośnie zbliżając się do ziemi. Chłopiec spojrzał na nieprzytomną twarz swojej przyjaciółki. Blond włosy powiewały bez ładu na wietrze.

- Nie pozwolę ci zginąć. -powiedział cicho chłopiec czując, że kumuluje się w nim nieznana moc. Wiedział, że coś w nim tkwi, głęboko ukryte pod warstwą świadomości. Bał się tej niekiełznanej siły, której nigdy nie mógł zrozumieć. W tej chwili wszystko stało się dla niego jasne. Musiał ochronić to, co mu bliskie, a ta moc miała mu w tym pomóc. Po chwili z przeraźliwym okrzykiem pozwolił jej się wyzwolić. Poczuł jak coś boleśnie wydobywa się z jego pleców. Cel został osiągnięty, wciąż spadali, jednak działo się to w powolnym, kontrolowanym tempie. Gdy wylądował bezpiecznie na ziemi, niedaleko rwącej rzeki, odważył się spojrzeć za siebie. Widok wielkich czarnych skrzydeł w snach zawsze napawał go grozą. Jak jednak mógł się bać czegoś, co pomogło mu uratować osobę, dzięki której przestał być sam?

- Nigdy nie pozwolę ci umrzeć. -powtórzył cicho zanim sam stracił przytomność z wyczerpania.

***


Surkia z przyjemnością patrzyła na powolną śmierć Gourry’ego Gabrieva. Rzadko można było ujrzeć taki widok. Twarz wyrażająca tyle cierpienia, tyle pysznych emocji. Co prawda, pan Phibrizzo kazał jej mieć przez cały czas Valgaarva na oku. Pomimo pomocy byłego hiruzenkai wciąż nie mógł mu zaufać. Surkia podzielała ten pogląd, jednak co złego mogła spowodować jej tymczasowa nieobecność? Cephieleu i jej obrońca nie byli w stanie wydostać się z zastawionej na nich pułapki, a ona sama bardzo by żałowała, jakby ominął ją spektakl pożegnania się z życiem zabójcy Gissleyny. Żałowała jedynie, że nie pojawiła się ta syenleu, która współ odpowiadała za zagładę małej Mazoku. Pewnie została w ich bazie i opłakiwała swojego tatuśka. Surkia uśmiechnęła się i rozluźniła. To był błąd.


***

Zawsze wiedział, że jego świat był jak niedokończona układanka, w której brakuje jednego, najważniejszego puzla. Od dzieciństwa wydawało mu się, że słyszy cichy, wzywający go głos. Jego podświadomość wyłapywała te znaki, jednak racjonalna część jego umysłu powtarzała mu słowa dorosłych usłyszane jako mały chłopiec: Gourry, to tylko twoja wyobraźnia. Ale z ciebie głupiutki brzdąc. A jednak wciąż słyszał to wołanie. Różnica polegała jedynie na tym, że nauczył się ignorować ten sygnał. W końcu nigdy nie widział tej osoby, nikt go nie uczył odczytywania takich znaków. Miał całkowite prawo tak postąpić, prawda? Okazało się, że gdy wreszcie odpowiedział na wezwanie, było prawie za późno. Przez jego nieostrożność osoba, którą przysięgał chronić za cenę własnego życia, tyle wycierpiała. Nie mógł się odważyć, aby zadać jej to jedno pytanie, na które najbardziej chciał usłyszeć odpowiedź. Gdyby była twierdząca, cała reszta nie byłaby ważna, byłby szczęśliwy. Powstrzymywało go jednak prawdopodobieństwo usłyszenia tej negatywnej wersji. Tego nie mógłby znieść. Z tego powodu skazał się na życie w zawieszeniu, co spowodowało, że niewyjaśnione sprawy coraz bardziej go dręczyły. A teraz okazało się, że ona nie żyła. Już nigdy się nie dowie…

- Gourry… -Znowu to samo. Słyszał głos, który nie mógł być prawdziwy.

- Gourry! -I jeszcze raz. Jego umysł przypomniał sobie nienawistne złote oczy.

- GOURRY!!! -W jednej chwili jego umysł oprzytomniał. Pałac. Valgaarv. Iluzja.

- Syl… phiel? -zapytał słabym głosem otwierając oczy. Faktycznie zobaczył uśmiechającą się przez łzy syenleu.

- Gourry! Nic ci nie jest?! -krzyknęła szybko omiatając go swoją mocą leczniczą. Patrzyła przerażona na jego poranione i wyczerpane ciało. Jak atak niefizyczny mógł spowodować takie obrażenia?

- Sylphiel, co ty tu robisz? -spytał zdezorientowany Gourry.

- To co powinnam. -odparła krótko nie odwracając uwagi od leczenia. -Przepraszam, że przybyłam tak późno. -Na te słowa blondyn chwycił ją delikatnie za dłonie.

- Ty mnie przepraszasz? -Wyglądał niezwykle poważnie.

- Tak... -Widać było, że chce powiedzieć coś jeszcze, jednak blondyn wszedł jej w zdanie.

- Przeze mnie prawie zginęłaś w czasie swojego przebudzenia. Chociaż wołałaś mnie tak długo, ja nie odpowiadałem… Jak możesz mnie przepraszać za cokolwiek? -Patrzył jej prosto w oczy.

- Gourry..

- Daj mi skończyć. -poprosił. -Od początku chciałem się ciebie o to spytać, ale nie miałem odwagi. -Na chwilę spuścił wzrok, ale po paru sekundach znowu spojrzał jej w oczy. -Sylphiel, czy ty mnie nie nienawidzisz? -Uzdrowicielka nie wierzyła własnym uszom.

- O to się martwiłeś? -spytała z rozbawieniem. - Głupolu, jak mogłabym nienawidzić kogoś, kogo kocham? -Nastąpiła chwila ciszy, kiedy szermierz patrzył się na nią otępiałym wzrokiem.

- Eee… kochasz…

- Tak, Gourry, kocham cię. -powiedziała śmiejąc się. To było niewiarygodne. Przez tak długi czas nie mogła wypowiedzieć tych słów. A teraz, gdy jej się to udało, czuła się tak lekko. To wyznanie przeszło jej przez usta tak naturalnie. Nie spodziewała się jednak tak pełnej niedowierzania reakcji hiruzenkai. Zawsze wszyscy wiedzieli o jej uczuciu, wszyscy poza wiecznie nieświadomym blondynem. Po chwili poczuła jak mocne ramiona zamykają ją w delikatnym uścisku.

- Sylphiel… -Jego głos stał się jeszcze cieplejszy i głębszy. Były takie chwile, że się łudził, ale nigdy nie pozwolił sobie na takie marzenia... Nagle jednak ten tok myśli przerwała potężna fala energii. Zbliżało się coś bardzo ważnego. W jednej chwili otoczył ich wir mocy, zdający się im nakazywać teleportację. Byli na terytorium wroga, przemieszczanie się w taki sposób nie było bezpieczne. A jednak obydwoje wiedzieli, że nie wolno im zignorować tego wezwania i bez wahania poddali się temu nurtowi.


***

- Filia? -spytała nie wierząc własnym oczom cephieleu patrząc na wysoką kobietę o długich blond włosach. W tym samym czasie poczuła, że działanie klątwy zaczęło ustępować. Uśmiechnęła się do siebie jednocześnie podnosząc się z ziemi.

- Valgaarv, kłamał? -Myślał na głos zszokowany hiruzenkai spoglądając na niebieskooką nowoprzybyłą. Również odczuł słabnący paraliż, więc wstał, otrzepał się i spojrzał na morskowłosego. Przerażona mina byłego towarzysza broni mówiła sama za siebie.

- Jak się uwolniłaś z mojej pieczęci?

- Nie mam pojęcia, ale zapłacisz mi za to. -powiedziała butnie Filia. -Ale daliście się mu urządzić. -zagaiła do poobijanej dwójki.

- To wszystko przez ciebie! -wyskoczyła do niej Lina. -Jak mogłaś dać się złapać w jego pieczęć? Nigdy nie przypuszczałam, że jedna z moich podwładnych da się zrobić w konia w tak żałosny sposób. -zakończyła złośliwie.

- Jedna z twoich podwładnych… -powtórzyła szeptem Filia, a po chwili w jej oczach pojawiły się płomienie i rządza mordu. -Ja ci dam podwładną… DOWODZĄCA OD SIEDMIU BOLEŚCI!!! -Na moment przestała się wydzierać i wtrąciła wrednie. -A kto dał mu się tak urządzić? Jeden mały hiruzenkai trochę kręci i pani cephieleu nie może sobie poradzić bez swojej PODWŁADNEJ, hę?

- Dowodząca od siedmiu boleści? -powtórzyła niebezpiecznie Lina. -Oj, chyba dawno nie posmakowałaś mojego Fire Balla, co nie? -W jednej chwili przywołała kulę ognia.

- Chcesz się bić? Z przyjemnością pokażę ci, gdzie twoje miejsce. -odpowiedziała zaczepnie blondynka przyzywając sferę światła. Zelgadis z niedowierzaniem patrzył na dwie… hm… przyjaciółki?

- Słuchajcie, to chyba nie jest na to czas. Mamy tu jednego zbuntowanego hiruzenkai… -Chimera próbowała przerwać narastający konflikt.

- NIE WTRĄCAJ SIĘ!!! -Napotkał podwójny sprzeciw. No tak, zapomniał, że ta kłótnia w ich języku oznaczała: „Jak dobrze widzieć, że jesteś cała i zdrowa!”.

- Filia, dlaczego tutaj przyszłaś? -spytał Valgaarv, któremu udało się dokonać to, na co Zelgadis nie miał szans. Dwie młode kobiety zamilkły. Złote tęczówki skupione były tylko na niebieskookiej. -To nie miało być tak. -wyszeptał z obłędem w oczach, a po chwili zerknął na cephieleu i jej obrońcę. -Jakim cudem możecie się ruszać? -W odpowiedzi na to pytanie tuż obok trójki wojowników pojawili się Gourry i Sylphiel.

- To proste, Gourry pokonał pustkę snów. Warunek twojego jukireishi został spełniony, a więc klątwa przestała działać. -wyjaśniła Lina.

- Przepraszam, że to tak długo trwało. -przeprosił Gourry skrobiąc się po głowie. - O Filia! Jednak żyjesz?

- Dlaczego przekręcasz tylko męskie imiona? -wtrącił Zelgadis patrząc z wyrzutem na właściciela Miecza Światła.

- Eee… No… są bardziej skomplikowane. -wyznał wyszczerzony blondyn. Mistrz szamanizmu tylko westchnął i dopiero po chwili spojrzał na trzy milczące syenleu. Valgaarv cały czas jak sparaliżowany stał w miejscu patrząc się z bólem na Filię.

- Słyszę… głos. -powiedziały jednocześnie syenleu, wyglądając jakby były w transie. W tej chwili atmosfera zrobiła się gęsta od potężnej mocy. Nagle na środku sali pojawiła się szczupła blondynka z brązowymi oczami.

- A gdy trzy kapłanki znów się spotkają, pieczęć zerwana zostanie. - powiedziała Rika beznamiętny głosem. Wokół niej zarysował się świetlisty trójkąt. Lina, Filia i Sylphiel automatycznie zajęły swoje miejsca na trzech złocistych wierzchołkach. Jak tylko ostatnia z nich musnęła stopą zaklęty punkt, całe pomieszczenie zostało skąpane w morzu oślepiającego światła.


***


Surkia ciężko dyszała. Każdy ruch sprawiał jej ból. Nigdy nie przypuszczała, że teoretycznie najsłabsza syenleu, której domeną było ponoć uzdrawianie, tak zręcznie wykorzysta jej chwilę nieuwagi. Mazoku z trudem wstała i natychmiast poczuła energię zwiastującą nadejście tej, której Demony obawiały się najbardziej. Zaklęła w duchu i ruszyła obolałe ciało. Za nic w świecie nie mogła do tego dopuścić. Księżniczka nie mogła się przebudzić.


***

Kiedy odzyskała świadomość, zorientowała się, że znajduje się w mauzoleum Celphieda, w miejscu gdzie został rzucony czar zwany później Saigen Mael. Lina po przebudzeniu odzyskała wszystkie wspomnienia poza szczegółami ostatecznego zaklęcia oraz twarzy wykonawczyni tej pieczęci. Nieraz się zastanawiała, gdzie została ukryta księżniczka. Wysnuwała przeróżne hipotezy, jednak nigdy nie przyszło jej do głowy, że młoda monarchini skryje się w dotychczas chronionych potężną barierą centralnych ruinach pałacu. Z drugiej strony to było takie proste. Któżby inny byłby w stanie stworzyć tak silną osłonę? Cephieleu podeszła bliżej i jej oczom ukazał się ostatni widok, jaki spodziewała się zobaczyć.

Na środku mauzoleum stał wielki pomnik smoczego władcy, Celphieda, a tuż obok niego stał wielki lodowy posąg, w którego wnętrzu znajdywała się drobna dziewczyna z krótkimi ciemnymi włosami ubrana jedynie w białą sukienkę. Jej twarz wyglądała jakby ją wykonano z marmuru. Sylphiel i Filia wciąż zajmujące swoje pozycje stojąc przy wierzchołkach trójkąta energii, ze smutkiem obserwowały objętą jasną poświatą Rikę. Lina zrobiła krok w jej kierunku.

- Rika? Co ty tutaj robisz? -spytała z niedowierzaniem. Czarodziejka zawsze była osobą, która szybko łapała zarys sytuacji, a teraz stała wpatrując się w otępieniu w przyjaciółkę.

- Jestem tu, gdzie moje przeznaczenie. -To była jednocześnie Rika, którą znała od dzieciństwa oraz Rika mówiąca w dziwnym transie, jakiej nigdy nie widziała. - Oraz jestem tutaj gdzie chcę być.

- Kim jesteś? -zadała pytanie, na które już od dawna powinna znać odpowiedź.

- Jestem Rika. -Uśmiechnęła się blondynka. -Kiedy Księżniczka uśpiła przy pomocy Saigen Mael Shabranigdo na tysiąc lat oraz dała wam moc odrodzenia, w celu zmylenia wroga oddzieliła od ciała swoją moc i duszę, które zyskały własną osobowość i stworzyły mnie.

- Nie… -szepnęła Lina.

- Jestem naczyniem, w którym są zaklęte jej wspomnienia, ale nie jestem Księżniczką. -ciągnęła Rika. -Jestem sobą, jestem Riką, która miała szczęście poznać Linę Inverse. Nigdy ci tego nie powiedziałam, ale byłaś dla mnie najlepszą przyjaciółką, jaką można sobie wymarzyć. Gdy to sobie uświadomiłam, uspokoiłam się. Na początku strasznie się bałam. Czułam, że dusza chce powrócić do swojego ciała. Przestraszyłam się, że kiedy stracę duszę Księżniczki to ja sama przestanę istnieć, chociaż jestem tylko naczyniem. Ale wtedy poznałam jedno uczucie Księżniczki, dla której również jesteś kimś bardzo bliskim. Wiem też, że to jej szukałaś przez ten cały czas. Dlatego ja jako Rika chcę ci zwrócić ważną dla ciebie osobę.

- Ale wtedy ty… -wyjąkała czarodziejka.

- Moja cząstka zawsze będzie w Księżniczce. -Uśmiechnęła się raz jeszcze, po czym ponownie spoważniała. -Lina, wiem, że zawsze cię wkurzałam, ale…

- Też byłaś dla mnie najlepszą przyjaciółką. - odpowiedziała Lina czując, że pieką ją oczy. -I nie powinnaś… Cholera, to wszystko powinno tak się kończyć!

- To nie koniec, to dopiero początek. -powiedziała ciepło.

- Rika…

- Dziękuję ci za wszystko. -szepnęła i w jednej chwili zmieniła się w strumień światła, który wniknął w lodowy posąg.

- RIKA! -krzyknęła Lina. Chciała pobiec w jej stronę, ale dwie syenleu chwyciły ją za ramiona i przytrzymały ją do czasu, aż wszystko się uspokoiło. Czarodziejka poddała się im i od razu skierowała do Sylphiel pytanie.

- Wyczułaś ją, prawda?

- Tak. -przyznała uzdrowicielka.

- Dlaczego ja jej nie wyczułam?

- Skoro znałyście się od dziecka, pewnie byłaś już do niej przyzwyczajona. I co więcej, zaprzyjaźniłaś się z nią jako Riką. -dodała Filia. Cephieleu westchnęła ciężko w odpowiedzi. Nie miała czasu na odczuwanie bólu, na to przyjdzie czas później. W tej chwili musiała się skupić na tym, co działo się przed jej oczami. Osoba, którą obiecała chronić budziła się z długiego snu, a jej obowiązkiem jako kapłanki i jako przyjaciółki było wspieranie Księżniczki w rzeczy, której tylko ona mogła dokonać. Po paru chwilach cała trójka poczuła, że rozpieczętowanie młodej monarchini dobiegało końca. Mauzoleum Celphieda powoli zaczęło się zamazywać, a w jego miejscu stopniowo pojawiła się z powrotem sala tronowa. Lina kątem oka dostrzegła Zelgadisa i Gourry’ego, którzy w oczekiwaniu na zakończenie przebudzenia, bacznie obserwowali wciąż stojącego w bezruchu Valgaarva. Czarodziejka jednak nie zwracała na nic uwagi i podeszła do drobnej dziewczyny o ciemnych włosach do ramion. Zaraz za nią podążyły obie syenleu.

- Wasza wysokość? -zawołała delikatnie Sylphiel. Żadnej reakcji.

- Coś poszło nie tak? -spytała zaniepokojona Filia patrząc się na wciąż nieprzytomną postać.

- Amelio? -Lina lekko chwyciła jej ramię. Dopiero wtedy ciemnoniebieskie, niemal granatowe, oczy otworzyły się. Dziewczyna błyskawicznie zachwiała się i Lina z Filią w ostatniej chwili złagodziły jej upadek.

- Panna Lina? -Rozległ się jej cichy, zmęczony głos. -A jednak się udało, prawda? -powiedziała uśmiechając się słabo do Liny.

- Tak. -Czarodziejka również się uśmiechnęła. - Witaj z powrotem.

- Panno Sylphiel, panno Filio, miło was ponownie widzieć. -rzekła młoda monarchini zwracając się do pozostałych młodych kobiet. Po czym dodała. -Nie wiem, czemu, ale jestem taka śpiąca. Prześpię się chwilkę, dobrze? -I natychmiast zamknęła oczy.

- Lina, ona robi się zimna. -powiedziała zaalarmowana Filia. Faktycznie, ciało dziewczyny, chociaż na początku odzyskało trochę zdrowego odcienia, z powrotem zbladło.

- Lina. -rozległ się ostrzegawczy głos Zelgadisa. Cephieleu w ułamku sekundy zrozumiała, co się dzieje.

- Sylphiel, zajmij się Amelią. -zwróciła się do długowłosej uzdrowicielki.

- Ale… -zaczęła Sylphiel, ale rudowłosa nie dała jej skończyć. Błyskawicznie otoczyła Amelię i syenleu bańką ochronną, po czym obie postacie zniknęły.

- Zdążyłam. -westchnęła z ulgą czerwonooka.

- Przed czym? -spytała Filia wciąż oszołomiona przebudzeniem Księżniczki. Natychmiast w sali tronowej pojawiła się odpowiedź.

- Przed nimi. -odpowiedziała Lina spoglądając na co najmniej tuzin Mazoku.

- Zdradziłeś nas, Valgaarv. -warknęła gniewnie Surkia. Jej jasnoniebieskie włosy falowały przy powiewie wytworzonym przez jej złowieszczą aurę. - Ghyteh, od początku mówiłam, że nie podoba mi się pomysł łączenia sił z hiruzenkai, i widzisz, co z tego wyszło?

- Hm… Patrząc na jego minę, to nie wydaje mi się, aby tak było. Chyba po prostu coś poszło wyraźnie nie po jego myśli. Zresztą, widzisz resztki tej bariery wytworzonej przez obrońcę cephieleu? Valgaarv nie był nią objęty, więc musisz przyznać, że trudno jest jednoznacznie ocenić, co się tu naprawdę stało, w momencie kiedy TY zeszłaś z warty. -odpowiedział jej towarzysz, niezwykle wysoki i chudy Mazoku o pociągłej twarzy i białych włosach. -A poza tym, spóźniliśmy się, nie widzę tu Księżniczki. -dodał mrużąc zielone oczy.

- Trudno, zabijcie kogo się da. -powiedziała Surkia lodowatym tonem, co było jedyną zachętą, jakiej potrzebowała reszta Demonów. Nie musieli długo czekać na reakcję przeciwników. W powietrzu zabłysła świetlna klinga, kiedy Gourry dobył swojego miecza w odpowiedzi na atak trójki wrogów. Całe pomieszczenie zatrzęsło się pod wpływem zaklęcia ziemnego szamanizmu, kiedy Zelgadis został otoczony przez czwórkę wojowników. Z oddali dało się usłyszeć ryk, gdy na miejscu jasnowłosej syenleu pojawił się złoty smok. Czerwone tęczówki zabłysły morderczym blaskiem, gdy postać cephieleu otoczyły ogromne kule ognia. Sala tronowa błyskawicznie wypełniła się mroczną mocą, gdy Mazoku skumulowali własną energię. Nikt nie zauważył, że z pola bitwy zniknęły dwie postacie Demonów oraz jeden hiruzenkai z obłędem w oczach. Rozpoczęła się bowiem pierwsza od tysiąca lat walka pomiędzy siłami Shabranigdo i Celphieda.


***


Więź pomiędzy hiruzenkai a syenleu, zawsze była obiektem zainteresowania wielu badaczy magii. Na obie funkcje zawsze wybierano osoby o największej mocy i potencjale. Często bywało tak, że kapłanka początkowo nie znosiła swojego obrońcy albo to strażnik nie potrafił znieść swojej podopiecznej, jednak zawsze z czasem pomiędzy tą parą wytwarzała się niezwykle silna relacja. Nie zawsze chodziło w tym przypadku o miłość, czasem była to przyjaźń lub rywalizacja. Ale zawsze uczucie to było niezwykle intensywne. Hiruzenkai zawsze coś przyciągało do swojej syenleu. Bez względu na to, jak bardzo jej chwilami nienawidził.


***


Valgaarv zaklął w duchu. Cały jego plan zawiódł. Filia jakimś cudem przełamała jego pieczęć i rzuciła się w wir przeznaczenia, który ponownie doprowadzi ją do samozagłady. Dlaczego nie mogła go posłuchać? Ale to już koniec. Nie zamierzał mieć z tą kobietą już nigdy nic do czynienia. Jeżeli chciała zostać z tą beznadziejną gromadką, tak przygłupią, aby walczyć z siłami Shabranigdo, to niech se robi, co chce. Nie mógł zabić cephieleu, to chociaż pozbędzie tego Mazoku. To on był wszystkiemu winien. Gdyby nie on, Filia byłaby jego i wszystko wyglądałoby tak, jak powinno. Miał gdzieś, że Filia zginie. To był jej wybór. A jego to już zupełnie nie obchodziło.


***

Czuła się coraz bardziej wyczerpana. Owszem, udało jej się pokonać dwóch ze słabszych napastników, była potężną syenleu, ale w końcu do niedawna była uwięziona w pieczęci Valgaarva i zużyła sporo mocy na zaklęcie transformacji, a to musiało kiedyś dać się jej we znaki. Nie mogła liczyć na żadną pomoc, gdyż każdy z jej towarzyszów broni miał pełne ręce roboty. Gdyby tylko Valgaarv tu był… Nie rozumiała jego postępowania, ale nigdy nie uwierzyłaby, że jej hiruzenkai nie miał jakiegoś poważnego motywu. Zawsze był chłodny i nieprzyjemny, ale znała go od dziecka. Wiedziała, że wewnątrz Val był bardzo wrażliwy i że naprawdę ją kochał. Ona sama odwzajemniała to uczucie, lecz nie w taki sposób, w jaki życzyłby sobie jej hiruzenkai. Zawsze traktowała go jak brata i miała świadomość tego, że ich stosunki zaczęły się psuć, w momencie gdy Filia powiedziała mu wprost, że żywi do niego jedynie siostrzane uczucie. Oddalili się od siebie, ale syenleu w życiu by nie uwierzyła, że jej złotooki przyjaciel z dzieciństwa będzie próbował zabić cephieleu. A jednak widziała to na własne oczy. Nie mogła go znienawidzić. To był jej Val. Ale nie mogła mu już ufać po tym co zobaczyła. Do czego on dążył?

- Zagapiłaś się! -krzyknął triumfalnie jeden z napastników. Filia szybko się zorientowała, że jej prawe skrzydło zostało poważnie ranne w wyniku ataku czarną magią. Cholera -pomyślała zanim poczuła, że zaklęcie transformacji traci moc. Kątem oka dojrzała błękitne kosmyki. Surkia, dotąd nie mieszająca się w walkę, patrzyła na nią z nienawiścią z ogromną prędkością kumulując mroczną energię w dłoniach. Syenleu patrzyła na to ze zdziwieniem, przecież jeden Demon, nie mógł zebrać takiej mocy. Szybko rzuciła jej się w oczy odpowiedź na tą nieścisłość. Brązowooka trzymała jedną rękę na ramieniu Mazoku, który zranił jej skrzydło. Filia usłyszała przeraźliwy krzyk Demona i ujrzała jak jej wróg znika na skutek całkowitego pozbawienia mocy. Surkia miała teraz do dyspozycji energię życiową swojego towarzysza oraz własną. Syenleu miała świadomość, że takiego ataku nie będzie w stanie przetrwać. Skupiła własną moc i szybko zaatakowała Mazoku. Nie mogła jej dać szansy na atak. W innym wypadku byłby to jej koniec. Sfera światła błyskawicznie poleciała w stronę kobiety. Blondynka była pewna, że pocisk trafi do celu. Tak też się stało. Zaklęcie ugodziło Mazoku, ale nie tego, co trzeba. Drugi z pozostałych napastników w ostatniej chwili rzucił pomiędzy Surkię a śmiercionośny urok. Pokonała kolejnego wroga, lecz chwilę potem ujrzała, jak ogromna kula ciemnej energii zmierza w jej stronę. Nie była w stanie tego uniknąć. To był koniec. Zamknęła oczy. Czekała na cios… który nigdy nie nadszedł. Gdy otworzyła oczy, ujrzała kosmyki o morskim kolorze.

- Valgaarv? -Zobaczyła jak jego ciało opada w zwolnionym tempie. Nie rozumiała, co się stało. Nie chciała tego rozumieć. To nie mogło się dziać naprawdę!

- Filia? -spytał z ogromnym trudem. Mroczna energia w ułamku sekundy zrobiła swoje. Wyssała z niego całą moc. Nie zostało już prawie nic, co można by uratować.

- Val… Co to ma być? W co ty pogrywasz?! -krzyknęła przez łzy klękając tuż przy nim.

- Obiecałem, że nie pozwolę ci umrzeć. Tysiąc lat temu zginęłaś na moich oczach. Gdybym zabił cephieleu, nie musiałabyś być dłużej kapłanką. To by się nie powtórzyło. -Przestał mówić, gdy zaczął się krztusić krwią.

- Chciałeś to zrobić dla mnie? -Wyjąkała Filia.

- Jesteś…. dla… mnie… wszystkim. -powiedział zanim jego oddech nieodwracalnie zamarł.

- Val? Val! VAL! -krzyknęła blondynka. Szturchnęła go. Żadnej reakcji. Położyła głowę na jego klace piersiowej. Bicie serca ustało.

Valgaarv, najbardziej nieprzewidywalny hiruzenkai legendarnego królestwa Seyrun, odszedł.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • erravi : 2013-11-30 00:14:08
    Smutne.

    Myślałam, że dasz Valgavowi szansę na przeżycie. Spodziewałam się nawet, że wróci do postaci dziecka tak jak stało się z nim w oryginale. Ale z drugiej strony, świadczy to tylko o tym, że może nie był wiernym hiruzenkaiem, ale był za to oddanym przyjacielem Filii. Smutne. ;p Aaa, i oczywiście Sylphiel zdziwiła mnie bardzo pozytywnie. Wreszcie się zachowała odważnie! ;)

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu