Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Pandemonium

1. Ognista Lady

Autor:Pompon-nee
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Komedia, Mroczne, Przygodowe, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2011-05-02 08:00:35
Aktualizowany:2011-05-01 11:44:35


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Lightberry Coast, 5 września 2010r.

Louise. Mam na imię Louise i niedługo kończę całe siedemnaście lat. Mieszkam w południowej części Lightberry Coast, które mimo nazwy nie ma nic wspólnego z żadnym wybrzeżem czy jagodami. Ba, do morza stąd daleko, a jagód tu tyle, ile odpowiedzialnych nastolatków w tych czasach... Mieszkam z wujem, ciotką, ich córką oraz naszym psem o jakże ostrym imieniu, Tabasco. W skrócie Tabi. Aż się dziwię jak rodzina mogła się na nie zgodzić. Powiem przy tym, że nas pies to piękny Golden Retriever, a tym, kto go nazwał była moja kuzynka Alice. Ma dziwne pomysły, trzeba jej to przyznać. Aż boję się o jej przyszłe dzieci, bo z jej podejściem mogą skończyć jako Teofile lub jeszcze gorzej. Miejmy nadzieję, że kiedyś jej się zmieni, na razie ma dopiero siedem lat. Jest wrzodem na du... Jest dość wkurzająca. Ale to nie przez jej dziecięce wybryki, tu raczej chodzi o sposób bycia. Bo raczej nie zachowuje się jak siedmiolatka. Prędzej jak mroczna dziewczynka z filmu w gotyckich klimatach, która przybyła wymordować całą ludzkość. Szczerze powiedziawszy wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak było...

Kolejnymi domownikami są, jak już wspomniałam, mój wuj i ciotka, Christopher i Julia. Zachowują się bardzo... oryginalnie i nieco dziwnie, ale przynajmniej jest dzięki temu śmiesznie. Chris jest policjantem. To taki nasz „lider”, bo jak tata to on raczej się nie zachowuje. Widać, że chce nam przewodzić, normalnie jak samiec alfa. Często udaje poważnego, ale w gruncie rzeczy to bardzo uczuciowy koleś. Trochę za bardzo emocjami reaguje i jest mocno wymagający. No i widać, że ma obsesję na punkcie moim i Alice. Chyba cierpi na „kompleks nadopiekuńczego tatusia”. I mimo że nie jestem jego córką, on twardo pozostaje przy tym, że owszem - jestem i tyle. Julia z kolei to nasza nierozgarnięta pani domu. Nie pracuje, ale stara się to nadrobić wykonując domowe obowiązki. Nie za dobrze jej to wychodzi. Sprzątanie idzie jej jak krew z nosa, zresztą jak cała reszta. A gotowanie... Szczerze powiedziawszy, co dzień martwię się czy dożyję jutra. Z takim menu nigdy nic nie wiadomo... Poza swoją „pracą” Julia jest całkiem niezłym doradcą. Miło się z nią rozmawia, mimo naszych zupełnie różnych charakterów. Często udawało jej się pocieszyć mnie w trudnych chwilach, a było ich całkiem sporo, oj było...

Warto też powiedzieć, że oboje mają koło dwudziestu lat. No, może Chris niedługo trzydziestki dożyje. Wygląda to trochę dziwnie, ze mną, pseudocórką w wieku siedemnastu lat. Prawdę powiedziawszy nikt nie wie, że nie są moimi rodzicami. Tym akurat się nie przejmuję. I nie dziwię się ludziom - jesteśmy bardzo podobni. W końcu to też rodzina, dalsza, ale zawsze rodzina. W sumie może to i nawet lepiej. Mieszkam z nimi już spory czas i przyzwyczaiłam się do tego. Chociaż mimo tego, jakoś nie mogłam się przestawić na „mamo i tato”. Dlatego zostali Chris i Julia.

Co do mnie - jak już mówiłam w tym roku kończę siedemnastkę. To będzie mój pierwszy rok w szkole średniej i trochę się stresuję. Poprzednia szkoła nie była za ciekawa. Tak jak podstawówka... Jakoś nigdy nie mogłam sobie przyjaciółki znaleźć. A co dopiero przyjaciela. Tak, nigdy nie miałam chłopaka. I nie jestem pewna czy powinnam być z tego dumna czy wręcz przeciwnie... Bo gdybym powiedziała, że miałam wielu chłopaków, ktoś mógłby uznać, że jestem jakąś latawicą, która tylko czyha, żeby kolejnego poderwać. Z kolei to, że nie miałam żadnego może oznaczać, że coś ze mną nie tak i nie chcą się po prostu do mnie odzywać. Ciut to skomplikowane, Julia kiedyś mówiła, że nie mam wielu znajomych, bo się nie angażuję i wolę w domu siedzieć. Szczerze, to myślę, że przesadza... Choć i tak wolę tę opcję, niż to, że się nie podobam, bo jestem brzydka lub wyglądam na wredną babę, z którą nie warto się zadawać. Chciałabym wiedzieć, w czym problem... Przydałoby się umieć czytać w myślach innych... Tak na momencik oczywiście. Może jak trochę o tym poczytam, to uda mi się ogarnąć tę sztukę. Bo ponoć jest możliwa, ja nie żartuję. Skoro na tym świecie żyją ludzie, którzy przepowiadają przyszłość, to czytanie w myślach to pikuś.

No tak czy owak postanowiłam, że zacznę nowe życie. Z dala od gier, komiksów i filmów. I w tym roku MUSZĘ kogoś poznać! Dlatego kupiłam sobie zeszyt, który będzie czymś w rodzaju mojego dziennika. Czy tam pamiętnika... Nie wiem, zawsze mi się to myliło... Uznajmy, że to taki mix. Ponoć to pomaga w życiu, jest się komu wyżalić bez jakiś późniejszych konsekwencji i człowiekowi robi się dużo lepiej. A i pamiątka będzie... O ile ten zeszyt przetrwa taki kawał czasu... Najtrudniejszy będzie pierwszy tydzień, później chyba wytrwa. Bo szczerze powiedziawszy nie mam w zwyczaju szanować rzeczy swoich i innych.

Myślę, że to tyle na dziś mój dzienniczku (lub pamiętniczku). Przynieś mi szczęście jutro w szkole! Tymczasem coś porobię i postaram się nie spędzić reszty dnia przy Maple Story. O zgrozo... A chciałam lvl nabić. Będzie ciężko... :<

***

- No, tyle chyba starczy.

Rudowłosa panna zamknęła zeszyt i zeskoczyła z miękkiego łóżka na wełniany dywanik, leżący w jej pokoju. Normalnie powinna znaleźć miejsce na ukrycie jej pamiętnika z dala od rodziny, jednak uznała, że w jej przypadku i tak nikt nie będzie wchodził do jej od lat niesprzątanej komnaty. Od zawsze miała tendencję do bałaganienia i chyba to wszystkich odstraszało od drzwi jej królestwa brudu. Jak dla niej nie było aż tak źle. Faktycznie, ciut porozwalanych ubrań na podłodze, papierki na biurku i stole, kilka nieułożonych książek... Ale to chyba nie czyniło z jej pokoju jakiegoś okropnego burdelu? Najważniejsze, że dziewczynie to nigdy nie przeszkadzało. Chyba...

Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiejś wolnej przestrzeni. Nie było jej za wiele. Ledwo można było znaleźć wolny skrawek stołu, ażeby położyć na nim gumkę do mazania, co dopiero całkiem spory zeszyt o jakże dziwnym formacie B6. Ostatecznie jednak znalazła jakiś wolny kącik na biurku. Rzuciła w jego stronę swoimi spisanymi myślami, które nieszczęśliwie przewróciły papierowy kubek z na wpół wypitą kawą. Oczywiście nie obyło się bez zalania jakiś możliwie potrzebnych kartek, długopisu i kilku innych mniej lub bardziej ważnych przedmiotów. Dziennik jakoś szczęśliwie się uratował.

Tak, dzień zaczął się wyjątkowo zwyczajnie. Dziewczyna przywykła już do akcji typu „Lou stara się dobrze, a wychodzi zupełnie na odwrót”. To nic nowego w jej życiu. Nie, żeby miała robić z siebie życiową ofiarę, ale tak - miała pecha i to ogromnego. Zawsze musiała coś popsuć, nie było dnia, w którym nic przykrego jej nie spotkało. Od mało istotnego podarcia książki wypożyczonej z biblioteki, po sprawy bardziej poważne, jak złamanie nogi swojemu sąsiadowi. Starając się nie myśleć już o tym dłużej, wyszła z pokoju i poszła do łazienki naprzeciw. Otworzyła drzwi i zapaliła światło, mimo że był środek dnia. Taki zwyczaj, ot i co. Dla marnowania cennej energii i patrzenia na błyszczące się wokół śnieżnobiałe kafelki. Odbijały w sobie soczysty kolor malinowych ścian w jej drugim w kolejności ulubionym pomieszczeniu domu.

Podeszła do dużego lustra i zapaliła przy nim kolejne dwie lampki. Zaczęła się w nim intensywnie przeglądać, szukając najdrobniejszych wad, jakie mogłaby znaleźć na swojej twarzy, marszcząc przy tym swoje brwi. Z tym nie było problemu. Gorzej było z jej fryzurą. Długie, rude włosy układały się nazbyt tragicznie, żeby to opisać. Najgorzej było z jej postrzępioną grzywką, ściętą na skos. Tam cała masa krótkich kłaczków odstawała na wszystkie strony świata. Chwyciła grzebień. Na nic, bo czesane zaczęły elektryzować.

- Grzebieniem się nie da, szczotką się nie da, to może... wodą będzie ok.? - zaczęła mówić do siebie. To kolejny z jej zwyczajów - gadanie do niej samej.

Przekręciła kurek w umywalce i jak gdyby nigdy nic dała głową nura pod strumień wody. Zimna. Bardzo zimna, bo kto w końcu przejmuje się tym, którym kurkiem czy w którą stronę powinien kręcić? Louise cicho pisnęła i uniosła głowę, chcąc uciec od lodowatego prysznicu. Przy okazji uderzyła potylicą w kran, a jak inaczej. Nie było to przyjemne, jednak dziewczyna nie zraziła się tym. Przynajmniej grzywka była prosta.

- Louise, obiad na stole! - Usłyszała głos Julii.

- Już, chwila! - odpowiedziała i szybko wróciła do pokoju, trzaskając przy tym drzwiami.

Zaczęła niespokojnie rozglądać się po kątach i chaotycznie szukać czegoś do jedzenia. Podstarzałe pizze i inne całkiem niezdrowe potrawy często gościły w zakamarkach jej tak zwanego schowka na bardzo potrzebne rzeczy (lub, jak kto woli tajemniczego świata bakterii pod jej łóżkiem), jednak nie tym razem. Pustka, ot i co. Zawiedziona zielonooka wyszła z pokoju i zaczęła iść schodami w dół. Wolno, jakby na ścięcie. Widać jej wpis w zeszycie nie był przesadzony, bo w końcu, co za córka stara się z takim zapałem uniknąć zjedzenia obiadu.

Zimne krople wody kapały z jej włosów, znikając w otchłani bluzy. Ostatni krok na miękkim lawendowym dywanie, leżącym na schodach. Stąpnięcie na twardą podłogę i rzeczywistość w korytarzu na dole. Napięcie rosło z każdą sekundą, dziewczyna już trzymała za framugi drzwi, prowadzących do pandemonium jej domu - kuchni. Czuć już zapach. Bardzo słaby, potrawa raczej nieprzypalona. Iskierka nadziei w cierpiącym sercu dziewczyny? Tak! To zamówiona chińszczyzna z knajpki niedaleko domu! Kamień spadł jej z serca, które trysnęło wielką radością. Zbolała mina przerodziła się w istne szczęście, a to tylko za sprawą makaronu z sosem, grzybami, pędami bambusa i innymi dodatkami w papierowym pudełku.

- Julia dziś nie gotuje? - Upewniła się przed wejściem do środka.

-Nie - śpiewająco odpowiedział Chris, pałaszujący już potrawę. Siedział przy okrągłym stoliku w jasnej, drewnianej kuchni. Widać było, że on również był wniebowzięty obiadem. Tak samo Alice, a nawet Tabasco, który w zwyczaju miał zapewnione resztki jedzenia, nawet te, które nie powinny znaleźć się w paszczy zwierzaka, za co rodzinie należały się baty. - Chcesz pałeczki czy widelec? - dodał po chwili.

- Jeśli chcesz doświadczyć ewentualnych nieprzyjemnych przeżyć, poproszę pałeczki. - Zażartowała sobie.

- Rozumiem... - przeciągnął - skarbie, podaj widelec - odpowiedział do Julii, która siedziała na blacie pod oknem. Mruknęła coś pod nosem z ustami pełnymi makaronu i wyjęła widelec z szuflady, po czym w geście wyciągnęła rękę przed siebie. Dziewczyna widząc, że ani Julia nie ma zamiaru zejść z blatu, ani Chris nie raczy wstać z krzesła, sama podeszła i wzięła go od swojej ciotki. Chwilę rozglądała się po kuchni w celu znalezienia wolnego miejsca (zwykle trudnego do zlokalizowania w rodzinnym domu Cartów), po czym podparła się rękoma i wskoczyła na blat obok cioci.

- Jak tam? Nie stresujesz się? - zaczęła Julia.

-Ja? Stresuję? Niby czym mam się stresować? Stało się coś? - odpowiedziała zupełnie beznamiętnie. Nie patrzyła nawet na ciotkę. Jej wzrok skupił się raczej na pudełku pełnym makaronu, w którym jak zauważyła powinno być dużo więcej sosu i grzybów. Spojrzała na Alice znaczącym wzrokiem. Mała tylko cicho parsknęła i odwróciła energicznie głowę w geście focha.

- Jutro twój pierwszy dzień w nowej szkole. Dobrze się czujesz? - ciągnęła dalej Julia.

- No tak... tak, pewnie. Wszystko ok. - Ruda dalej grzebała widelcem w potrawie. Pędy bambusa również zostały skradzione przez jej przybraną siostrę - A ty jutro masz... - Nie dokończyła. Obie spojrzały się ukradkiem na Chrisa, który nie był jak widać do końca w temacie, bo zerknął na nie z głupim i nieoświeconym wyrazem twarzy. - No tak czy owak wszystko ok. - zapewniła Louise.

- Wiesz, o której masz być w szkole?

- Tak.

- A mundurek?

- Jest w pogotowiu. Tak jak torba i wszystkie inne potrzebne rzeczy. - Uśmiechnęła się. - chociaż czuję się trochę jakbym szła na wojnę...

- I dobrze. Pierwsze dni zawsze są najgorsze. Nie daj się córcia - wtrącił się Chris.

- Louise... Nie córcia. I dzięki, postaram się. - Uśmiechnęła się nieśmiało i wstała z krzesła. Zostawiła na blacie pudełko z niedojedzonym daniem. - I powodzenia jutro. - Spojrzała na Julię i kiwnęła ręką. Chwilę po tym zniknęła w korytarzu.

- Powodzenia, w czym? - Zaciekawił się Chris.

- To nic takiego. Nie musisz wiedzieć - odpowiedziała słodko, po czym pokazała swojemu mężowi język.

Tym oto miłym akcentem zakończyła się familijna rozmowa. Mimo że dziewczyna bardzo lubiła te wspólne obiadowe dyskusje, a z wpisu w jej dzienniku można by wnioskować, że jest osobą mocno rodzinną - nic bardziej mylnego. Obiad to jedyny moment w ciągu dnia, w którym państwo Cart mieli okazję spotkać się wszyscy razem. Powodem były oczywiście córki. Zadziorna Alice o charakterze ostrym jak brzytwa i nieco flegmatyczna, lubiąca pobujać w obłokach Louise. One nie miały wiele czasu na takie pogawędki z mamusią i tatusiem. Tak to zwykle bywa, jeśli mowa o takich oryginałach jak one.

Swoją drogą wiele zostało niedopowiedziane w dzienniku zielonookiej. W końcu, kto chętnie szuka u siebie wad, prawda? To nic, z czasem wszystko się wyjaśni. Lepiej pozostać przy tym, co nie zostało jeszcze do końca opisane, a co wypadałoby wiedzieć na pierwszym miejscu. Otóż wygląd bohaterki...

Padły określenia jak „zielonooka” czy też „rudowłosa”. Faktycznie, dziewczyna aż raziła tymi rzadkimi kolorami, co czyniło ją jeszcze oryginalniejszą i dziwniejszą zarazem. Urodą grzeszyła, oj tak. To jedna z największych zalet, jakie posiadała. Porcelanowa uroda bez skazy jak u lalki, jasna cera, duże, błyszczące się szmaragdem oczy i to, co w niej najpiękniejsze - włosy. Ogniste, długie włosy, sięgające niemalże pasa. Niestety - jak to w życiu bywa, nic nie może być tak idealne. I tu jest haczyk, włosy niby piękne, ale... No właśnie, ale... To „ale” wkrótce zostanie wyjaśnione. Mimo wszystko Louise zasłużyła na miano Królowej Ognistego Kwartetu. A czymże jest ten Kwartet?

Rodzina Cart od pokoleń miała swój znak rozpoznawczy. A byli nimi oni sami - rudzi członkowie, nigdy się nie zdarzyło, żeby jakiekolwiek dziecko z ich rodu urodziło się blondynem, szatynem czy brunetem. Aż dziw, że chciało im się szukać drugiej połówki o takim samym kolorze czuprynki, prawda? Rudy. W świecie niby coś tak rzadkiego - w ich domu to nic niezwykłego. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to nudne. Bo jak, wszyscy tacy sami? Z tym już można się sprzeczać. Mimo że wszyscy domownicy mieli rudą szopę na głowie, każda fryzura różniła się od siebie praktycznie wszystkim. Odcieniem, grubością, długością czy gęstością.

Pan Christopher Cart miał dość krótko ściętą czuprynę w kolorze brązu łamanego z pomarańczą, późnym wieczorem wyglądającą na rdzawą. Sztywną i niezbyt przyjemną w dotyku. Już wcześniej wspomniana i nieco opisana fryzura Louise - zasłaniająca pół jej twarzy i odstająca na wszystkie strony, miała bursztynowy kolor z czasem przebłyskującymi miodowymi refleksami. Jej włosy były proste, a swoim bytem przeczyły prawom fizyki. To zapewne spowodowane było zbyt sporadycznym czesaniem się, przez co po całonocnym wycieraniu się o poduszkę, ze względu na ich elektryzujące możliwości, mogły dostarczyć państwu Cart energii na cały rok („ale” właśnie zostało wyjaśnione). Mimo to były najpiękniejsze z ich wszystkich. Z kolei lekko falowane włosy jej siostry były typowo marchewkowe z licznymi złocistymi pasemkami. A grube i niesforne loki pani Julii były... po prostu rude. Jej, myślicie, że to tak łatwo opisywać ten sam kolor tylko w innych odcieniach? To tyle, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny rodziny. Stąd właśnie się wziął Ognisty Kwartet...

Wracając do wydarzeń - „Królowa” znów tkwiła w swoim pokoju. Była dopiero 15:00, a ona już nie mogła się powstrzymać przed uruchomieniem komputera, który jakimś cudem nie był włączony. Wskoczyła na łóżko i spojrzała na niego z utęsknieniem.

- Nie Luizko, powiedziałaś, że już nie będziesz... W końcu ile ty masz lat? - powiedziała do siebie, a chwilę po tym dodała: - Chociaż wydaje się taki smutny beze mnie... Może tylko na pocztę wejdę...

Po tych słowach w kilka sekund znalazła się przy pececie, który już witał się z dziewczyną słynnymi napisami „Trwa uruchamianie systemu Windows...”. Niebieski ekran zniknął, a na jego miejsce pojawił się pulpit zapełniony najróżniejszymi ikonkami. Zasłaniały cały obrazek na tapecie, aż trudno było stwierdzić, co przedstawia. W gruncie rzeczy był to piękny ołówkowy anioł, narysowany przez jej przyjaciółkę. Przyjaciółkę online oczywiście...

Ta miała wielki talent, nie da się ukryć. Była rok młodsza od zielonookiej. Często przesyłała jej najróżniejsze prace, od zeszytowych szkiców po piękne, dopracowane rysunki, kolorowane jej ulubionymi promarkerami. Znana jej była tylko pod nickiem „Porcelanessa”. Ciut dziwny, ale kto by się tam przyczepiał...

Nagle dziewczynie wyskoczyło okienko z napisem „Pompon-nee1”. Niżej pisało tajemnicze zdanie: „yo, jestes?”

- Pomponka? - powiedziała po cichu. - H E J. - Wystukała na klawiaturze.

***

[15:11] Pompon-nee: no hej, co tam?

[15:12] Fiery_Lady: jakos leci, a u cb?

[15:12] Pompon-nee: super, jutro znow szkola...

[15:13] Fairy_Lady: No ;<

[15:13] Pompon-nee: Not Gut T^T a widzialas dzis Cele-Cele?

[15:13] Fiery_Lady: Nie, dopiero wbilam

[15:14] Pompon-nee: A, spoko... gramy? ^^

[15:15] Fiery_Lady: wiesz...

[15:16] Fiery_Lady: nieeee, postanowilam, ze od dzis nie gram. To pożeracz czasu itd.

[15:16] Pompon-nee: Aaa.... Czyli dasz mi swojego chara? xD

[15:16] Fiery_Lady: już pedze =3=

[15:17] Pompon-nee: a tak serio to cho. Tylko lvl dobije, fajnie będzie, dzis ponoc event bedzie. ^^ to jak?

[15:18] Fiery_Lady: no... dobra, ale tylko godzinke.

[15:18] Pompon-nee: Super, to ja już wbijam >D

<Pompon-nee wylogował się>

***

- Ech... Co ja z nią mam. - Westchnęła dziewczyna. - Ta to by tylko grała i nic poza tym. No nic, przynajmniej się trochę rozluźnię przed szkołą.

Pompon-nee, zwana też Pomponką, była kolejną z jej „przyjaciółek”. Rok starsza, a mimo to dużo bardziej dziecinna. Poza graniem nie robiła chyba nic. Louise w przeciwieństwie do niej interesowała się wieloma, wprawdzie i tak mało pożytecznymi, jednak różnorodnymi rzeczami.

Zielonooka kliknęła na jedną z wielu ikonek gier i już po chwili wesoły „świat klonu” witał ją spokojną muzyczką. Ona wpisała login, hasło, pin, wybrała świat i channel. Później przyszedł czas na wybranie jednej ze swoich pięciu (tylko na tym świecie) postaci. Nie było to takie łatwe, na jakie się wydawało. Ostatecznie jednak wybrała swoją najstarszą postać, do której miała wielki sentyment - kusznika z czerwoną czuprynką o strojnym złoto-pąsowym stroju.

Mijały sekundy, minuty, godziny... Zegarek kolejno wybijał 16:00, 17:00, 18:00, jednak mimo piekących oczu i częstego ziewania, rudowłosa wmawiała sobie, że „pociągnie jeszcze trochę”. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła, był mały czerwony napis na pasku rozmów.

„You have played Maple Story for 9 hours. We suggest you take a break from Mapling”...

5 września 2010r. - koniec
1 tak, mój nick, ale to pod żadnym pozorem nie jestem ja. Po prostu mam kiepską głowę do wymyślania nicków....

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Lyneel : 2011-08-16 22:05:23
    najpierw do pierwszej części tekstu

    o ile prolog, jak mówiłam, był niczym wstęp do "opowieści", tu wyraźnie zaznaczył się styl pamiętnikowy, bardzo potoczny, trochę roztrzepany, spontaniczny i opisowy, mało konkretny. nie wiem, czy to źle czy dobrze, ale rozumiem, że styl pamiętnikowy do pamiętnika(dziennika?) pasuje. (Swoją drogą rozwiązanie "Uznajmy, że to taki mix" bardzo mi się podobało, nawet jeśli mogłabym wątpić, że jest poprawne ;) )

    A teraz o całości. Radziłabym przyspieszyć akcję - lub chociaż zarysować punkt, na który czytelnik może czekać. czasem, jeśli nie widzi się na horyzoncie intrygującej fabuły, można kontynuować czytanie dla fascynujących opisów, zręcznych dialogów lub trafnych pomysłów. Ten tekst, owszem, jest przyjemny, ale wciąż pełen usterek i mniej wytrwali mogą go porzucić. a pewnie byłoby szkoda.

    a co do usterek, jest sporo potknięć z ortografii, wpadki stylistyczne itd Mimo wszystko zmienia się to z doświadczeniem. Z biegiem czasu nauczysz się też naprawdę dobrze pisać, bo sądzę, że masz na to szansę :) więc powodzenia!

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu