Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Pandemonium

2. Nowy Świat

Autor:Pompon-nee
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Komedia, Mroczne, Przygodowe, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2011-05-31 15:31:17
Aktualizowany:2011-05-31 15:31:17


Poprzedni rozdział

Jasne promienie słońca delikatnie musnęły twarz śpiącej dziewczyny, przebijając się przez zasłonięte firanki. Głowa rudowłosej bolała niemiłosiernie. Jej twarz dotykała czegoś twardego. Powoli otworzyła swoje powieki, które kleiły się od snu. Dotknęła swojego czoła, wyprostowała się i głośno ziewnęła. Zamazany świat robił się coraz ostrzejszy i dokładniejszy. Siedziała. W fotelu tuż przy komputerze. Na monitorze widniało okienko z napisem „error”. Dziewczyna rozejrzała się po pokoju. Chłodny powiew wiatru z niedomkniętego okna przyprawił ją o nieprzyjemny dreszcz. Godzina 7:30 rano.

Louise zerwała się z siedzenia. Jej pierwszy dzień szkoły, a ona już spóźniona. To było oczywiście do przewidzenia. Co jak co, ale siedzenie do późnej nocy przy komputerze, podczas, gdy jest się przyzwyczajonym do późnego wakacyjnego wstawania nie było zbyt dobrym pomysłem.

Dziewczyna podbiegła do szafy, gdzie na szczęście wisiał jej już przygotowany mundurek szkolny. Chwyciła wieszak ze strojem, wygrzebała z szuflady pierwszą lepszą czystą bieliznę i pobiegła do łazienki. Tam zakluczyła drzwi i szybko zdjęła z siebie wczorajsze ubrania. W świeżej już bieliźnie odkręciła swój znielubiony kran. Musnęła niechlujnie twarz wodą, zamoczyła w niej ręce i zaczęła szorować zęby. O prysznicu nie było już mowy. Tak samo o polewaniu głowy wodą przy temperaturze 8ºC na dworze. Szczotkując tak zęby zaczęła czesać się niedokładnie drugą ręką. To na nic. Włosy nie raczyły chociażby w ten wyjątkowy dzień wysłuchać próśb ich właścicielki.

Skończyła swoją błyskawiczną metamorfozę z „syfiastej Lou” w „bezładną i rozczochraną Lou”. Następnie zaczęła rozglądać się za uniformem, który umknął jej z rąk. W pośpiechu jakimś sposobem znalazł się w kącie między prysznicem, a szafką z kosmetykami i innymi „babskimi” przyrządami, których nigdy nawet nie trzymała w rękach. Podbiegła do niego. Porwała go w ręce i dopiero teraz miała okazję dobrze mu się przyjrzeć. Rzuciła kiedyś na niego okiem, ale na tym się skończyło. Nigdy nie został włożony, chociażby dla przymierzenia. Nawet nie przypuszczała, że jest tak ładny. Wolno i delikatnie go założyła, żeby ze swoim szczęściem przypadkiem nie został pognieciony czy w najgorszym wypadku podarty. Pasował jak ulał.

Brązowo-kremowa spódnica w kratkę wystawała spod śnieżnobiałej damskiej koszuli. Była przeszywana cienkimi, prawie niewidocznymi białymi i jasnoróżowymi nićmi. Swoją długością nie grzeszyła. Krótka, a dla Louise nawet bardzo krótka, co już z początku jej się nie spodobało. Na koszulę narzucona była kasztanowa marynarka z wcięciem w pasie i z emblematem szkoły. Spod niej wystawały mankiety i całkiem spora część koszuli od kołnierzyka w dół, a to przez zapięcie tylko na jeden guzik. Do tego oczywiście obowiązywały jasne kolanówki czy rajstopy. Louise wybrała tę pierwszą opcję. Całość wykańczał czekoladowy krawat przewiązany wokół kołnierzyka.

Strój bardzo kobiecy, nie da się ukryć. Zupełnie jak nie dla niej. Pierwszą myślą rudowłosej było: „Dyrektor musi być jakimś zboczeńcem lub gorzej, skoro każe dziewczynom chodzić w czymś takim”. Nie podobało jej się to. I to bardzo, mimo że wyglądała w owym stroju bardzo urodziwie, jeśli nie powiedzieć pięknie. To był najpewniej pierwszy raz w jej życiu, kiedy miała na sobie takie ciuszki. I pewnie zawsze byłaby tak piękna, gdyby choć raz sama z siebie nie włożyła jeansów i gładkiego T-shirta w dowolnym kolorze, a coś... po prostu ładnego.

Nagle oprzytomniała. Godzina 7:40. Teraz już nie było żartów. Przestała oglądać się w lustrze i pędem rzuciła się na dół, przeskakując co kilka stopni. Przebiegła korytarz i zauważyła swoją młodszą siostrę - już naszykowaną i ubraną. Zignorowała ją. Nie weszła nawet do kuchni by cokolwiek zjeść. Włożyła buty i narzuciła na siebie skórzaną popielatą kurtkę. Nie zapięła jej. Nie miała czasu. Czapki też nie zdążyła włożyć, jedynie długi wełniany szalik w jej najmniej ulubionym kolorze, różowym. Fakt jednak, że w takich sytuacjach ludzie raczej nie przejmują się takimi sprawami jak kolor szalika.

- Nie odprowadzisz mnie? - bąknęła Alice, która patrzyła na Louise z niespełna dwóch metrów swoim znudzonym i beznamiętnym spojrzeniem. Nie ruszyła się nawet o centymetr od momentu zejścia starszej siostry na dół.

- Sama się odprowadź - odwarknęła Lou i już po chwili nie było jej w domu.

Biegła. Łykając zimne powietrze biegła przez ciasne uliczki osiedla. Z rozpiętą kurtką, powiewającymi włosami i rumieńcami na policzkach. Nawet nie przypuszczała, że może tak szybko biec. Nigdy nie była dobra w sportach, ale widać w takich sytuacjach wszystko się może zdarzyć. 7:45 - nie zdąży, to pewne. Uroczysty rok szkolny miał zacząć się punkt ósma. Zostało jej tylko piętnaście minut na złapanie autobusu, dotarcie do miasta i przejście piechotą jeszcze sporego kawałku drogi. Takich rzeczy niestety nie uczą w gimnazjach. Niestety, a powinni...

W pewnej chwili zielonooka stanęła. Rozejrzała się po okolicy, a smutna prawda powoli wdzierała się do jej myśli. Po raz kolejny, chciała dobrze, a wyszło zupełnie na odwrót...

- Czyżby...? Ale nie, przecież zgubić się na swoim osiedlu to jak zgubić się we własnej łazience... - Niepewnie zaczęła rozmowę ze sobą. Rozpoczęła poszukiwania tabliczki z nazwą ulicy, na której się znajdywała. Nie trwało to długo, bo jak nie zauważyła żadnego znaku, tak owego w ogóle nie było. - A jednak... wiedziałam, że to się tak skończy...

Słońce świeciło już dość wysoko, jak na tę porę roku i przyjemnie grzało. Oświetlało jej zirytowaną minę. Mimo że zielonooka była tak piękną osobą, kiedy się złościła lub obrażała, wyglądała bardzo nieprzyjemnie i odpychająco. To kolejny powód, przez który nie miała przyjaciół w szkole. Wszyscy starali trzymać się od niej z daleka, bo patrzyła na nich, jakby chciała powiedzieć „Masz jakiś problem? Lepiej żebyś nie miał, bo będą to twoje ostatnie chwile na tym świecie”. Na domiar złego, miała kiepski humor zadziwiająco często. Wtedy nieświadomie robiła z ust dzióbek, a brwi ściągała mocno do środka. Nie da się ukryć, że wyglądało to nadzwyczaj śmiesznie i nieco paskudnie.

Zazwyczaj, przy dobrym lub obojętnym nastroju unosiła brwi wysoko w górę. Sprawiało to wrażenie, jakby była damą z bogatego rodu, której plebs jest obojętny. Tym bardziej, że nie były cieniutkimi, ledwo widocznymi kreseczkami w prawie prostej linii, a całkiem grubymi kreskami o mocnych łukach i kolorze dużo ciemniejszym od koloru włosów. Niewtajemniczeni mogliby rzec, że dziewczyna je modeluje, żeby wyglądać na jeszcze lepszą. Wtajemniczeni zaś już od dawna wiedzieli, że z natury były tak idealne.

Pannica wciąż miała nadzieję, że zaraz odnajdzie drogę powrotną i jakimś cudem zdąży do szkoły. To natomiast kolejna z jej zalet, zawsze starała się myśleć pozytywnie. No, przynajmniej na początku... Bo później często wpadała w panikę.

Skręciła w lewo. Tu słońce świeciło jeszcze mocniej. Wydawało jej się, że nikogo wokół nie było. Nie zdziwiła się tym. W końcu mieszkała w całkiem cichym miejscu z dala od zgiełku miasta, które tętniło życiem na południe od jej osiedla. Na tym odcinku było znacznie mniej zabudowań. W przeciwieństwie do tych nowoczesnych willi lub brzydkich szarych klocków na jej ulicy (nie licząc domu Louise i kilku jej sąsiadów, którzy po kupnie działki postanowili wyremontować stary dom, zamiast go burzyć), te tutaj wyglądały o wiele ładniej i przyjemniej. Wszystkie były ceglane. Niektóre porośnięte dzikim bluszczem lub mchem. Sprawiało to miły, chociaż trochę mroczny klimat. Teraz ulica wyglądała całkiem przyjemnie, ale gdy dziewczyna próbowała wyobrazić sobie ten krajobraz nocą, przechodziły ją ciarki.

Musiała zajść spory kawałek. Rzadko wychodziła z domu, to dlatego nie poznała nigdy nawet okolic swojego domu, a co dopiero miasta. Teraz pytanie, zaryzykować i rozejrzeć się po miejscu, do którego być może już nigdy nie trafi czy może śpieszyć się na rozpoczęcie roku i już od samego początku nie psuć sobie opinii?

Ciekawość nad nią wygrała. Weszła w „ceglaną” uliczkę. Do szkoły i tak by nie zdążyła. Tutaj chodnik nie raził oczu swoimi brzydkimi żelbetonowymi płytami. Był brukowany pociemniałymi już kamieniami. Wzdłuż niego, co kilka metrów rosło małe drzewko z ciemnozielonymi liśćmi. Im dalej szła, tym drzewa wyglądały na większe i starsze. Budynki również wydawały się bardziej okazałe, przez co promienie słońca zostały całkiem zasłonięte. Już nie oświetlały tak pięknie całej okolicy. Czar spokoju prysł, a cały przytulny klimat zaczął zniknąć. Wokół panowała głucha cisza. Atmosfera zrobiła się nieprzyjemnie ciężka. Zielonooka uznała, że nie ma zamiaru dłużej przebywać w tym miejscu. Odwróciła się szybko w nadziei zobaczenia wcześniej mijanego przyjemnego zakątka, ale... Zniknął. Tak jak ceglane domki. Przed i za nią rozpościerały się wysokie poszarzałe kamienice.

Stanęła jak wryta i przez chwilę nie wiedziała jak zareagować. Serce zaczęło bić jej mocniej... „Niemożliwe” - pomyślała i zaczęła pędzić z powrotem do domu. - „Przecież cały czas szłam prosto”. Biegła, tracąc dech w piersiach, jednak nigdzie nie mogła rozpoznać znajomego widoku. Co więcej, widziała budowle, których na pewno nie mijała. Zaczęła się bać. W dodatku nie mogła zrozumieć, dlaczego nikogo tam nie było. Miejsce wydawało się opuszczone od dawna. Tylko jak taka ogromna przestrzeń, niedaleko miasta, może być opuszczona? I skąd ta przestrzeń? Przecież szła wąską uliczką... Skręciła w prawo, potem w lewo. Na nic. Krajobraz wydawał się taki sam. Jedyną zmianą był wciąż narastający niepokój dziewczyny.

Zimny pot zagościł na jej plecach. Coś było nie tak i to na pewno. Nagle poczuła, jakby miała tu zostać i nigdy nie wracać. Już na zawsze. Tak, jakby nikt nie mógł jej pomóc. Po jej policzkach zaczęły spływać gorące łzy. Nie ze strachu, że się zgubiła, a dlatego, że już kiedyś to przeżyła. Pamięta to. To, kiedy jest sama. Wtedy czuje się mała, a ogromne budowle wokół wydają się przygniatać jej cały świat. Robią się wściekłe i gdyby miały oczy, była pewna, że znalazłaby w nich żądzę mordu. Tak, jak gdyby coś im zrobiła. Jak gdyby pragnęły jej śmierci. Tylko obserwowały ją z góry i czekały na jakiekolwiek potknięcie, by mogły zaatakować. Jakby żyły. W ich oknach widać wtedy zjawy. Pamiętała to idealnie, jak mogłaby zapomnieć? Z tą różnicą, że te tutaj były jeszcze gorsze od tych z przeszłości. Z nich wyglądało prawdziwe zło, demony... Nie wytrzymała:

- Halo? Jest tu ktoś?! - krzyknęła histerycznie, jednak nie uzyskała odpowiedzi. - Przepraszam! Czy ktoś może mi powiedzieć, która to część osiedla?! - dodała rozpaczliwie. - Ktokolwiek, proszę!

Głucha cisza... Ciemność...

- Rudowłosa panno? Czy ty mnie czasem nie ignorujesz?

- Co? - cicho szepnęła.

Wolno otworzyła oczy i spojrzała do góry. Podskoczyła razem z krzesłem, na którym siedziała. Nie wiedziała właściwie, co się stało. Przed nią stała kobieta koło pięćdziesiątki. Ubrana elegancko z włosami spiętymi schludnie z tyłu głowy. Patrzyła na rudowłosą swoimi brązowymi oczyma, bardziej z irytacją niż współczuciem, którą i tak dało się dostrzec.

- Ja... Ja przepraszam, ja tylko... - zaczęła zawstydzona.

- Nic nie mów - przerwała jej kobieta. - Wiedz tylko, że wakacje się już skończyły dla wielu osób.

- Um, tak. Ja... - Próbowała się wytłumaczyć.

- To i dla ciebie powinny się zakończyć! - dokończyła. - A takie przerywanie nauczycielom nie jest zbyt uprzejme.

- Przepraszam - powiedziała prawie niedosłyszalnie. Póki co, wolała już nic więcej nie mówić. Kobieta odeszła od niej kilka kroków, po czym szybkim ruchem odwróciła się na pięcie. Czy raczej na obcasie...

- Nazwisko? - spytała i uniosła białą kartkę, którą trzymała w ręce.

- Louise...

- Nazwisko! - powtórzyła już mniej przyjemnie.

- Yyy... Ca...

- Cart jak mniemam? W takim razie powinniśmy powitać pannę Cart w krainie ludzi żywych, bo widzę, że w twoim świecie takie spanie na lekcji jest na porządku dziennym. Co jeszcze? Może zaraz położysz się u mnie na biurku? Chcesz podusię czy kocyk? A może królisia? - ciągnęła dalej. „Paskudne babsko” - pomyślała Lou. Od razu jej nie polubiła, jednak nie śmiała tego okazać. Spaliła tylko buraka i spojrzała gdzieś w kąt klasy. W sali słychać było ciche chichoty dziewczyn. - Nie masz już nic do powiedzenia? No, jak widzę cały zapał do spania zgasł. Bardzo dobrze - powiedziała śpiewnie i odhaczyła jej nazwisko na liście.

Kobieta dalej sprawdzała obecność. Szybko i beznamiętnie wyczytywała kolejne osoby. Lou starała się słuchać jak najwięcej, jednak zupełnie nie mogła się skupić. Wyłapywała jedynie co dziwniejsze lub łatwe do zapamiętania nazwiska czy imiona, których i tak po kilku sekundach nie potrafiła powtórzyć. Raz po raz rozglądała się po klasie z zainteresowaniem, by za chwilę wlepić wzrok w tablicę naprzeciw, udając, że słucha nauczycielki. Starała się nie patrzeć jej w oczy. Można powiedzieć nawet, że się bała.

Nagle rozległo się głośne tupnięcie.

- Pan Haffender! - prawie krzyknęła. - Jest obecny czy nie? Ileż można pytać? Nie mówcie mi, że kryje się tu kolejny śpioch. - Spojrzała ukradkiem na rudowłosą. Louise poczuła to na sobie aż nazbyt dobrze i miała wrażenie, że znów jest czerwona.

- Przepraszam... - odezwał się głos ze środka sali. Wszyscy uczniowie zwrócili się w jego kierunek. Widać było, że tylko czekali, aż coś się stanie.

- Słucham, co znowu? - westchnęła i spojrzała na ucznia.

Z ławki, podpierając się rękoma, wstał jeden z chłopaków. Był całkiem wysoki. Miał ciemne, brązowo-bordowe i lekko rozmierzwione, choć nie tak dosadnie jak inny chłopcy, włosy. Wpatrywał się w kobietę swoimi jasnymi oczyma ze spokojem godnym podziwu, co w pewnym sensie wyglądało... upiornie czy nawet groźnie. Wręcz jakby ją atakował. Prawie tak, jak gdyby z największą dokładnością studiował każdy ruch, oddech czy mrugnięcie kobiety. Przykuło to ogromną uwagę wszystkich osób znajdujących się w pomieszczeniu. Przede wszystkim dziewczęta wydawały się być tym poruszone, zaczęły się kolejne szepty.

- Dziś nie będzie go w szkole, niestety nie wiem, dlaczego. Zadzwonił dziś rano i kazał to pani przekazać. - Poinformował nauczycielkę.

- Och, doprawdy? Jaka szkoda... Cóż, mówi się trudno, dziękuję. - Kiwnęła głową w geście, pozwalając mu usiąść. - A, i miło mi pana poznać, panie Rosemount - dodała szybko i co dziwne, uśmiechnęła się, co przykuło największą uwagę zielonookiej. - No już, proszę o ciszę. - Uspokoiła klasę, której szepty cały czas narastały. Jeszcze chwilę buszowała wzrokiem po kartce i „wyłapywała” kolejne „ofiary”. Skończyła. Odłożyła listę na biurku, dumnie wkroczyła na środek sali i stanęła niczym żołnierz, chowając ręce za plecami. - Witam wszystkich pierwszorocznych. Nazywam się Gracia Miller, jestem waszą nową wychowawczynią i na wasze nieszczęście wicedyrektorką tej szkoły - bąknęła. Louise z każdą sekundą czuła, że jest coraz gorzej. - Wiem, że to wasz pierwszy dzień w nowej szkole, dlatego jestem pobłażliwa, jednak od jutra zaczyna się ciężka praca. Mam nadzieję, że wszyscy zdają sobie sprawę z tego, po co tu są i nie będą jedynie przeszkadzać w wykonywaniu naszej wspólnej pracy. Mówię oczywiście zarówno o nauczycielach, ja i o was uczniach. Sumując, mam nadzieję, że jak najlepiej spędzimy wspólnie te trzy lata nauki. To tyle ode mnie, zaraz rozdam wam plany lekcji, przydzielimy szafki i przekażę wstępne informacje. Wiem też, że niektórzy z was są tu całkiem nowi i nie znają jeszcze większości osób, jednak jak najszybciej powinniśmy wybrać przewodniczącego klasy i jego zastępcę, dlatego proszę już się nad tym zastanawiać. Są jakieś pytania? Nie? Bardzo źle, powinniście bardziej interesować się, w swoim własnym interesie.

Reszta spotkania minęła wyjątkowo zwyczajnie, choć dało się wyczuć lekko napiętą atmosferę w powietrzu, nie było tak źle jak na samym początku. Nowa nauczycielka, pani Miller przekazała wszystko nadzwyczaj szybko i puściła uczniów wolno. To jedyny plus, jaki rudowłosa w niej odkryła, było zorganizowanie i wszystkie sprawy załatwiała migiem, dzięki czemu można było łatwo uwolnić się od jej towarzystwa.

Louise stała teraz na placu przed szkołą. Trzymała w rękach nowy plan lekcji i nie mogła oderwać od niego oczu. Zagłębiała się powoli, chcąc odkryć jego większe przesłanie. Niestety, nie odkryła nic prócz tego, że od jutra będzie musiała wstawać o 6:30 i że czas wolny przewidziany był dopiero na mniej więcej 16:45. Westchnęła cicho. Wrzuciła kartkę do przedniej kieszeni torby i obróciła się na pięcie. Patrzyła teraz na ogromny i robiący wrażenie budynek szkoły. Próbowała przypomnieć sobie, kiedy do niego dotarła i weszła do środka. Jak znalazła się w mieście, w sali, w swojej ławce...? Nie wiedziała. Nie pamiętała zupełnie nic od momentu zgubienia się w dziwnej, starej dzielnicy. Jedynym logicznym wytłumaczeniem było to, że zasnęła. Tak, to wszystko było snem. W końcu takie rzeczy nie dzieją się w rzeczywistości. Skąd tu kamienice? Powinna tak myśleć. Każdy by tak pomyślał. Każdy prócz niej...

- Kraina ludzi żywych, ta? Pierdzielenie... - bąknęła.

Rozejrzała się dookoła. To jej „nowy świat”. Będzie tu przez kolejne lata swojego życia. Tu, z tymi ludźmi... Nie mogła odpędzić od siebie tych wszystkich myśli. „Ciekawe, jacy są...” - pomyślała. - „Pierwsze wrażenie było raczej kiepskie, ale do jutra zapomną, prawda?” Nikt nie patrzył w jej stronę. Z jednej strony to dobrze, a z drugiej...

Widziała grupki dziewczyn i chłopaków, którzy rozmawiali ze sobą. Widać znali się z poprzednich szkół. Dziewczyna posmutniała. Uświadomiła sobie, że nie ma szans, na nic... Nie może przecież konkurować z dawnymi znajomymi. Nikogo tu nie zna. „Co teraz?”

- No jak to, co? Olej sprawę. Co ci zależy, to tylko trzy lata! - Usłyszała.

- No tak... Trzy lata, ale... - westchnęła. - Zaraz! Hę?! - Oszołomiona obróciła się gwałtownie. Nikt za nią nie stał. Nie miała pojęcia, do kogo ów głos należał. Tym bardziej skąd wiedział, o czym myśli? - To... przemęczenie. Tak, to na pewno to, bo co innego?

Podeszła do najbliższej ławki. Rzuciła na nią torbę i ociężale usiadła. Zerknęła na błękitne niebo powyżej, jakby chciała sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. Nie zmieniło się. Ulżyło jej. Spojrzała na prawo. Torba... Nie brała jej do szkoły. Z pośpiechu ją zostawiła, była tego pewna. Co dziwniejsze torba wyglądała na całkiem ciężką, mimo, że nie miała dziś lekcji. Z ciekawości rozsunęła jej zamek błyskawiczny i zajrzała do środka. Była pełna książek. Zielonooką coś tknęło. Wyjęła plan lekcji z przedniej kieszonki. Dziś poniedziałek. Przewertowała zawartość torby i pełna zdumienia znalazła w niej podręczniki i zeszyty z poniedziałkowego planu.

- Ale jak? - szepnęła nie ukrywając strachu.

- Hej! - Ruda panna wzdrygnęła się. Zasunęła zamek i schowała torbę za sobą. Obok niej stała dziewczyna. Zapamiętała ją, była z jej klasy. Niezbyt wysoka i szczupła, robiła raczej miłe wrażenie.

- Tak? - zaczęła szybko i niepewnie.

- Em, cześć - znajoma z klasy powiedziała już mniej śmiało. - To twoje? - Uniosła rękę, w której trzymała całkiem spory breloczek, przypominający laleczkę voodoo. Owa laleczka miała długie blond włosy, świecące czarne oczy i metalową pałeczkę imitującą miecz. Nie ma wątpliwości, należała do niej. Zerknęła jeszcze szybko za siebie na metalowy suwak, do którego powinien być przyczepiony brelok.

- Tak, to moje. Skąd wiedziałaś? - spytała podejrzliwie.

- Leżał tu obok. W dodatku wyglądasz mi na kogoś, kto lubi takie pierdółki. Ja się na tym znam. Łap. - Rzuciła laleczką, którą Louise ledwo złapała.

-A... Dzięki...

- Amelia. - Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i usiadła obok na ławce. - Nowa w okolicy? Przeprowadziłaś się? Nie widziałam cię tutaj nigdy wcześniej. Lubisz rysować? - powiedziała na jednym oddechu.

- Eee... Właściwie to nie... Po prostu dojeżdżam. U mnie okolicy nie ma żadnej dobrej szkoły, więc rodzice pomyśleli, że mogę się uczyć tutaj. Ponoć to bardzo dobra szkoła. Czy coś... A mieszkam w południowej części miasta - odpowiedziała nieśmiało. - A ty...?

- Na południu? Łoa! Ponoć masa tam dzianych ludzi! Słyszałam, że Ed ma się tam niedługo przeprowadzić. On to dopiero ma kasy... Jesteś bogata?! Lubisz rysować? Ej, ej, czy to prawda, że mają tam same wille i masę drogich mebli? Masz drogie meble? Jak wyglądają? Pewnie masz super pokój! - mówiła z coraz większym zapałem.

- Nie, skąd! Nie jestem bogata! - zapewniła. - Mieszkam w takim starym domu... I meble mam zwyczajne. Chyba... Jest kilka willi i ogólnie jest zupełnie inaczej niż tutaj... - Próbowała ją przekonać. Zastanawiała się, dokąd zmierza cała ta rozmowa.

- A, szkoda... Fajne masz włosy.

- Hę? Słucham? - spytała z głupim wyrazem twarzy.

- Mówię, że fajne masz włosy - powtórzyła.

- No... rude - bąknęła. - Eee... ty też masz fajne... Taki ładny brązowy.

- To ochra! Albo ugier... W sumie to prawie to samo, ale jakaś różnica jest... A twoje nie są rude tylko bursztynowe! Często ludzie mylą kolory albo je uogólniają. Mówią na przykład „jestem blondynem”, co przecież jest bez sensu. Moja znajoma ma słomkowe włosy, a jej brat cytrynowe. Niby oboje to blondyni, a przecież całkiem różnią się od siebie. Nie mam racji? Ej, lubisz rysować? - Spojrzała jej w oczy z wielką nadzieją.

- Lubię... całkiem.

- Chciałam z przyjaciółką założyć kółko plastyczne, nikt nie chce do niego dołączyć. Nauczycielka mówiła, że nie ma sensu tracić czasu na dwie osoby. Rozumiesz? Skandal normalnie! Nie chciałabyś może...

- Pomyślę - tym razem Louise przerwała Amelii - serio o tym pomyślę, ale teraz muszę się zbierać.

- Aha... No... Dobra, spoko.

Zielonooka wstała, chwyciła torbę i ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Czuła się trochę dziwnie po rozmowie z Amelią, jednak nie da się ukryć, że humor jej się poprawił. W gruncie rzeczy dziewczyna nie zrobiła nic złego. Oddała zgubę, dotrzymała towarzystwa i sprawiła, że Lou przestała tak głęboko myśleć o całej sprawie. Mówiła trochę zarozumiale i z tonem zbyt pewnym siebie, ale nie wydawała się zła. Od razu widać było, że jest gadułą. Teraz jak nad tym pomyśleć to bardzo dziwną gadułą...

- To do jutra Louise! I nie daj się tej paskudnej Miller! - krzyknęła z oddali i pomachała energicznie. Wciąż siedziała na ławce. Rudowłosa patrzyła na nią w lekkim szoku. Teraz, gdy nad tym bardziej myślała, udało jej się znaleźć koleżankę. Może i nawet przyszłą przyjaciółkę...?

- Ta... do jutra - powiedziała cicho. Przeszła kolejne dwa kroki naprzód i odwróciła się. - Do jutra! - krzyknęła.

***

Lightberry Coast, 6 września 2010r. (I dzień w szkole)

Drogi pamiętniku, nie uwierzysz, co to był za dzień! O__o W drodze do szkoły zgubiłam się w jakimś mega dziwnym miejscu jak z jakiegoś filmu! Rzeczywistość wyglądała tak, jakby nie trzymała się kupy. Ogólnie było jakoś tak dziwnie... Nie mam pojęcia dlaczego, ale wyglądało to jak jakieś przeklęte miejsce. Z GRY! *O* I normalnie nie wiem jak, ale nagle znalazłam się w szkole. Rozumiesz to? Teleport jakiś? Ogólnie to wyglądało to tak, jakbym spała, ale nie spałam! Jestem tego pewna. I słuchaj dalej. Mamy straszną babę jako wychowawczynię. To wice, jest okropna. Już pierwszego dnia się na mnie uwzięła. Chętnie bym ją do Dungeonu wysłała, żeby Balrog zrobił z nią porządek. =3= Wiedźma zasrana. A i wiesz, w szkole mamy takiego chłopaka jednego, nie pamiętam jak on tam miał, ale to było takie śmieszne nazwisko. No i on jakiś taki dziwny był, patrzył się na tę Millerową, jakby jej w duszę zaglądał. Straszneee~ I ogólnie tak wygląda dziwnie, bo ma mega ciemne włosy i do tego mocno jasne oczy. Może to jakiś mag...? MYŚLISZ, ŻE TO MAG?!?! *O* Byłoby super! A potem jeszcze poznałam niejaką Amelię. Niestety nie zapytałam o nazwisko. Też dziwna. Mówiła, że mam fajne włosy czy coś... O3o” I chciała mnie w jakimś kółku plastycznym. Od początku wiedziałam, że o coś jej chodzi, bo tak z niczego by do mnie nie zagadała. Widzisz jak to ludzie są egoistyczni? Słuchaj dalej! Jeszcze przed spotkaniem Amelii ogarnęłam, że mam w torbie książki na poniedziałek. Ale skąd?!? No bo przecież dopiero dziś dostaliśmy plan. I przecież ja ich nie pakowałam, a skoro nie ja, to kto? Cała ta sprawa jest mega tajemnicza... I jeszcze głosy słyszałam... Myślisz, że to nienormalne? W sensie, że głosy w mojej głowie? Nigdy czegoś takiego nie miałam i trochę się boję. Muszę to wszystko Celi-Celi i Pomponce opowiedzieć! Muszę przyznać, że rok szkolny zaczyna się zajebiście! Myślałam, że takie rzeczy to tylko tym licealistkom z telewizji się przytrafiają, a tu masz! Może jakąś Narnię odkryję albo wampirka poznam? Heh, tylko żartuję :p Emo wampirki są zUe =3=” Chociaż do Narnii z chęcią bym sobie poszła...

Dobra, muszę się uspokoić... Teraz jak tak patrzę, to piszę jak jakaś rozbestwiona nastolatka. Spójrz - nie zrobiłam żadnych akapitów powyżej!!! I co to za język... Ech... Ale jestem tym bardzo podekscytowana! Dobra Lou, grunt to nie popadać w paranoję...

O! ;o

Kończę, bo obiad na stole. Czy raczej na blacie... Dziś pizza, bo „przypadkowo” zupa ugotowana przez Julię skończyła na podłodze razem z garnkiem. >:3 Cóż za przypadek, nieprawdaż...?

No nic. Trzym się dzienniku!

>D

6 września 2010r. - koniec

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.