Opowiadanie
Zniszczyć wszystko
Autor: | sahugani |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Mroczne, Science-Fiction |
Uwagi: | Wulgaryzmy |
Dodany: | 2011-05-01 11:50:22 |
Aktualizowany: | 2011-05-01 11:53:22 |
Ktokolwiek złamie prawa autorskie tego tekstu, tj. użyje go bez mojej wiedzy i/lub zgody zostanie natychmiast zniszczony.
Zniszczyć wszystko
To był ten dzień.
Ostatni rzut okiem na świat. Piękna wiosna. Wszystko budziło się do życia, ptaszki ćwierkały, kwiaty kwitły, słoneczko świeciło, dzieciaki darły się pod oknami, a trawniki były gęsto obsrane przez psy. Co roku tak samo. Ale dziś to wszystko miało się zmienić. To miał być ostatni dzień.
Wszystko było już doskonale zaplanowane. Wystarczyło wejść do laboratorium i nacisnąć przycisk. To był ten dzień.
Umyłem się, ogoliłem, zjadłem porządne śniadanie, po czym wybrałem się do laboratorium. Nie miałem żadnych wątpliwości, doskonale wiedziałem, co zamierzam zrobić. Zamierzałem zniszczyć wszystko.
Tak, byłem takim złym naukowcem psychopatą z filmów o Bondzie czy superbohaterach. Tym złym, który chce zniszczyć świat. Oczywiście ci źli w filmach zawsze przegrywali. Ci dobrzy zawsze zdążyli zapobiec katastrofie, przeważnie dlatego, że zły naukowiec psychopata zamiast niszczyć świat opowiadał bohaterowi szczegółowo swój plan. I w tym czasie ten dobry zawsze robił coś, by zwyciężyć. Zawsze.
Ale to tylko głupie filmy, które swoją drogą bardzo lubiłem oglądać. Lubię filmy akcji. Lubię, kiedy dobro wygrywa.
I teraz należy zastanowić się, co tak naprawdę jest dobrem. Otóż według mnie to, co planowałem zrobić, było dobre. Dlatego w gruncie rzeczy nie byłem złym naukowcem psychopatą. Właściwie nawet nie czułem się psychopatą. Z tym, że ponoć żaden psychopata psychopatą się nie czuję. Więc być może to całkiem normalne.
Może powinienem powiedzieć coś więcej o moim pomyśle. Może o jego genezie.
Będąc jeszcze młodym chłopakiem miałem bardzo poważne załamanie nerwowe. Zresztą ogólnie nienajlepiej się trzymałem po tym, jak moja matka zmarła, kiedy miałem jakieś może siedem lat. Ale nie o tym teraz. Więc nadszedł taki moment, kiedy nie widziałem sensu w swoim życiu. Nie tylko w swoim zresztą. Nie widziałem sensu w niczym.
Moje życie nie było jakieś smutne. Nie było może też bardzo wesołe. Było zwyczajne. Nie byłem ani wysoki, ani niski, nie byłem ani gruby, ani chudy. Nic specjalnego. Nie widziałem w sobie żadnych talentów. Oprócz tego jednego - talentu do widzenia wszędzie samych problemów.
Chciałem się zabić.
Kilka dni wcześniej byłem świadkiem zbrodni. Wracałem późno do domu. W jednej z ciemnych uliczek usłyszałem jakieś głosy. Zbliżyłem się. Czterech mężczyzn z nożami napadło piękną kobietę. Zabrali jej torebkę. Ale naprawdę świetnie by było, gdyby na tym się to zakończyło. Wszyscy czterej ją zgwałcili, a następnie pocięli jej nożem twarz. Nic nie zrobiłem. Nie zareagowałem. A co by było jakbym zareagował? Pocięli by i mnie, a ją i tak skrzywdzili. Nic bym nie zrobił.
I oto wtedy zrozumiałem jak nic nie warci jesteśmy jako ludzie. To co, że ogólnie przyjęte jest przestrzeganie zasad skoro zbrodnie zachodzą na świecie codziennie. Dzieci w wielu krajach głodują, w innych ludzie są sprzedawani jak rzeczy, ciągle toczą się bezsensowne z moralnego punktu widzenia wojny. I co my możemy z tym zrobić?
Nic.
Byłem wtedy po napisaniu matury, czekałem na wyniki. Od nich zależało na jaką uczelnię wyższą się dostanę, i co stanie się z moją przyszłością. Myślałem nad tym bardzo dużo. Nie doszedłem jednak do żadnego sensownego wniosku. Nie widziałem swojego przeznaczenia. Być może dostałbym ostatecznie nieźle płatną pracę. A potem co? Jak mówi to popularne hasło „work, buy, consume, die". A w tym czasie świat nadal by się upadlał. Czy to miało mieć jakikolwiek sens.
Nie.
Dlatego chciałem się zabić.
Co ciekawe nikt z mojego otoczenia poważnie nie potraktował mojej decyzji. Kiedy podzieliłem się moimi spostrzeżeniami z kumplami, stwierdzili, że za dużo słucham Emo muzyki i zaprosili na piwo wieczorem. Ojciec natomiast na słowa „idę się zabić" zareagował „tylko wróć na kolację". To świetne uczucie, kiedy wszyscy w ciebie wierzą.
Stałem już nawet na wysokim moście nad rzeką. Patrzyłem w dół. Nie byłem w stu procentach pewien, czy zginę skacząc tam. Jako człowiek wierzący wiedziałem, że zostanę przez samobójstwo potępiony. Ale czy życie na naszej ziemi już nie jest potępieniem? Ten argument mnie nie przekonywał.
Do skoku jednak nie doszło. Dlaczego? Ponieważ nie lubię robić rzeczy bez sensu. A zabicie się w gruncie rzeczy jest bez sensu. Przyszedł mi wówczas do głowy pomysł, który ustawił całe moje życie.
Jako człowiek wierzący, wierzyłem, że człowiek po śmierci trafi do nieba lub piekła, oceniony wg swoich uczynków. Cóż zatem lepszego można było zrobić dla świata niż zabicie wszystkich ludzi na ziemi?! Zbrodniarze zostaliby ukarani, a niewinni ocaleni. Ja oczywiście zostałbym potępiony, ale to nie problem. Ocaliłbym miliardy istnień.
Oczywiście mój plan byłby zupełnie bezsensowny, gdyby okazało się, że nie ma życia po śmierci, nie ma sądu ostatecznego. Ale w to uwierzyć nie mogłem. Próbowaliście sobie kiedykolwiek wyobrazić, że po śmierci nic nie ma? Nie da się wyobrazić sobie, że ciebie nie ma. To dość śmieszne. Spróbuj udawać, że cię nie ma. To niemożliwe. Na tym opierałem swoją wiarę w życie po śmierci.
Postanowiłem studiować fizykę.
Nie było to łatwe, ale zgłębiałem swoją wiedzę w tej dziedzinie, jak również znajomości wśród najbardziej cenionych naukowców. Wszystko przeznaczyłem na naukę, miałem stypendia, wyróżnienia. W końcu stopień inżyniera, magistrat i doktorat. Pracowałem dla wielu firm. Poznawałem wielu ludzi. Dużo zarobiłem. I wciąż kreśliłem swój plan zniszczenia wszystkiego.
I oto mijały lata, a ja patrzyłem jak media piorą ludziom mózgi. Przerażająco otępiające programy telewizyjne, zdziwaczałe iluminacie gwiazdy, nieszczere media. Młodzież bez przyszłości. Telewizja, Internet, wszystkie media to bardzo potężne środki, które można by było wykorzystać w celu naprawiania świata. Tymczasem jednak ludzi ogłupiano.
Słyszałem taką piosenkę, w której podmiot liryczny mówi, że całe swoje życie był lunatykiem, przechodził przez nie mimo wszystkiego. Jakby nieobecny. Czułem się dokładnie w ten sam sposób. Oczywiście jednak, w tej piosence wszystko zmieniło się, kiedy podmiot liryczny poznał jakąś kobietę, dzięki której ostatecznie się wybudził. Zastanawiałem się, czy mnie czeka coś takiego samego.
Nie.
Nie miałem wielu kobiet. Palce jednej ręki spokojnie wystarczą, by je wszystkie policzyć. Niestety nie wybudziłem się, jak w tamtej piosence. Sprawiały one jedynie, że człowiek miał trochę więcej zajęć. Na krótką chwilę sprawiały wrażenie zrozumienia i bliskości. Ale to nic nie zmieniało. Nie mogłem przecież żadnej z nich powiedzieć, że zamierzam zniszczyć wszystko. Po prostu trochę więcej wydanych pieniędzy, trochę mniej czasu, trochę więcej czułości. Jakiś pozór sensu i wytchnienia.
Ale to nie wystarczyło. Miałem wciąż misję do wypełnienia.
Pod przykrywką badań nad falami elektromagnetycznymi zacząłem wreszcie realizację mojego planu. Co ciekawe, wielu naukowców mi w tym pomagało, nie wiedząc, że dążą do swojej zagłady bądź zbawienia. Nie znałem wszystkich na tyle, by móc osądzić czy trafią do nieba czy do piekła.
I tak oto właśnie mijały lata, podczas których przygotowywałem największą katastrofę w dziejach. Żaden z pracujących ze mną osób nawet nie podejrzewała nad czym pracuje. Żadna oprócz jednej. Pewien mój znajomy zauważył, że nieodpowiedzialne użycie fal, nad którymi pracujemy mogłoby zadziałać niebezpiecznie na jądro naszej planety i doprowadzić do znaczących zniszczeń.
Pomyślałem wówczas „oczywiście, że tak idioto, na tym polega mój plan!". Ale nie powiedziałem tego. Nic nie powiedziałem.
Zabiłem go.
Rodzina po dziś dzień uważa go za zaginionego. Naprawdę musiałem to zrobić. Starałem się żeby było bezboleśnie. Trucizna, która zwyczajnie usypia, następnie go udusiłem, a zwłoki zabetonowałem.
Sposób na schowanie ciała podrzucili mi japońscy zbrodniarze, o których czytałem w Internecie. Najpierw kilka dni torturowali dziewczynę, by ostatecznie zabetonować jej zwłoki, by nikt ich nie odnalazł. Ludzie to są jednak bestie.
I nie ma sprawiedliwości. Uczciwi cierpią, a niesprawiedliwi śmieją się im w twarz.
Ale oto jestem ja, który temu zapobiegnie. Niszcząc wszystko.
I oto nadszedł ten dzień.
Zaparkowałem samochód przed laboratorium. Niedziela. Nikt tam nie pracował. Byłem właścicielem, więc ominięcie wszystkich zabezpieczeń nie stanowiło żadnego problemu. Wszedłem do głównego pomieszczenia. Ze schowka wyjąłem mój unikalny pilot. Wystarczyło nacisnąć przycisk.
- Żegnaj świecie. - powiedziałem sam do siebie.
- Stój! - usłyszałem nagle głos zza siebie.
Obejrzałem się. Zamaskowany facet w opiętym czerwonym kombinezonie z peleryną. Zamurowało mnie.
- Kim ty kurwa… - powiedziałem, ale przypominając sobie sztandarowy błąd filmowych czarnych charakterów, zdecydowałem się nie podejmować dialogu. - A chuj tam.
I nacisnąłem przycisk.
Chciałem nacisnąć, ale nie zdążyłem. Mój niespodziewany gość bardzo szybko rzucił jakimś ostrzem, które ucięło mi dłoń. Padłem na ziemię wrzeszcząc z bólu. Pilot upadł niewiele dalej.
- Chciałeś zniszczyć świat! Ale ja ci na to nie pozwolę. Poddaj się, a oszczędzę twoje życie. - powiedział superbohater.
- Ty nic nie rozumiesz! - krzyknąłem powoli czołgając się w kierunku pilota - Nie rozumiesz, że ja to robię dla dobra wszystkich ludzi. Tylko tak można ich uratować!
- Uratować? - zdziwił się superbohater - Zabijając wszystkich? Spójrz na ten piękny świat: szczęśliwych ludzi, wschody i zachody słońca, pachnące kwiaty, ptaki w przestworzach, chmury powoli płynące po niebie…
- Gwałty, rozboje, kradzieże, wojny, śmierć, barbarzyństwo, drapieżnictwo, zagłada, głód, nieszczęście! - wciąłem mu się.
- I zamierzasz wszystkich ukarać? Nie możesz decydować o wszystkich ludziach! Każdy decyduje o sobie sam.
- I każdy decyduje źle. - powiedziałem dobywając pozostałą mi dłonią pilota.
Chciałem tylko nacisnąć ten przycisk.
Nie pozwolił mi.
Jakimś ostrzem przebił mi klatkę piersiową. Zdążył odkopać pilot od mojej dłoni.
Więc to był ten dzień.
Cośtam mi jeszcze opowiadał o dobru i złu na świecie. Nie słuchałem go, szczerze mówiąc.
Zastanawiałem się nad zbliżającym się końcem. To był ten dzień. Umierałem.
Czy miałem być potępiony? To mnie interesowało. Naprawdę chciałem wszystkich uratować. Chciałem by ludzie na świecie już więcej nie cierpieli. Chciałem by zło się skończyło, a winni zostali ukarani. Ale oto ktoś „dobry" mnie zabił, skazując ludzkość na dalszy bezsens.
Cośtam jeszcze mówił, że każdy decyduje sam o sobie. Że człowiek ma wolną wolę.
Ale ja umierałem. Zaraz się miało okazać, czy jest coś więcej po śmierci.
Wiesz co? Strasznie podoba mi się Twój styl pisania, co prawda, trochę denerwowały mnie te niezliczone krótkie zdania... Tak, wiem, one również wprowadzają w klimat, ale nadużycie czegokolwiek co ma oddać charakter utworu przynosi niestety odwrotny efekt...
Pomysł niby oklepany, ktoś niby zły powstrzymywany przez kogoś niby dobrego... Ale (!) opowiadanie przedstawione zostało w dość oryginalny sposób. Cholernie podobają mi się historie pisane z perspektywy tych "złych", gdzie okazuje się, że wcale nie są znowu tacy źli, gdzie czujesz współczucie obserwując ich przegraną. Niestety, na takie trafiam bardzo rzadko, więc jestem wdzięczna za Twoją pracę ^^