Opowiadanie
Welcome to my world
Black & white...
Autor: | Fran‑chan |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Obyczajowy |
Dodany: | 2011-07-02 09:00:11 |
Aktualizowany: | 2011-07-02 12:11:11 |
Zabrania się kopiowania całego tekstu lub jego fragmentów bez zgody autorki ^^
- Jesteś sobą?
- Sobą? A kto to?
- No ty...
- Nie, ja nie jestem sobą...
- Skoro nie jesteś sobą... To kim jesteś?
- Nikim...
Byłam samotna, byłam wyśmiana, byłam inna, byłam obca, byłam odtrącana... Znaczyłam tyle, co nic, stroniłam od ludzi, bałam się świata, bałam się... siebie...
Kim więc tak naprawdę byłam? Nie sobą, nie jedną z nich, nie jedną tych, nie jedną z tamtych... Więc kim? Zbędnym produktem, niepotrzebnym odpadem, tą gorszą...
Dlaczego więc, pośród lęków i obaw, pośród zła i nienawiści, którą żywiłam do siebie i innych, pragnęłam jedynie... akceptacji? Bo podobno jestem człowiekiem, a człowiek to zwierzę stadne... Podobno potrzebuje innych. Podobno... Nie wiem, bo ja zawsze byłam sama. Zawsze? Czy aby na pewno? Cóż, no może nie zawsze, był ktoś, kto widział we mnie więcej niż źródło ściągania zadań domowych, odpowiedzi, dzięki której uniknie się kartkówki, kozła ofiarnego...
Był ktoś, kto dotarł tam, gdzie nie dotarłam ja sama - do mojego serca. Było wspaniale. Zabawnie, przyjemnie, to było jak... przyjaźń? Nie wiem... Bo w przyjaźni, wszystkie uczucia i starania muszą być obustronne, więc czy to była przyjaźń z mojej strony? Czy nie był to przejaw mojego egoizmu? Zaspokajanie moich potrzeb... Ona twierdziła, że nie. Że może na mnie liczyć, że zawsze jej pomogę, że zawsze jestem i czekam, że na wszystko mam odpowiedź, że wiem tak wiele i dzielę się swoją wiedzą, przemyśleniami... Ale czy to prawda? Czy jako dobra przyjaciółka nie mówiła tego, bym poczuła się lepiej? Chciałabym, żeby to była prawda, choć trochę...
Nie minęło wiele czasu, musiałyśmy się rozstać. Wybrałyśmy inne drogi. To znaczy, ona wybrała, ja znalazłam się na swojej przez przypadek. Czy tego żałuję? Żałuję prawie każdej decyzji, jaką podjęłam. Dlaczego? Bo wiem, że zawsze mogło być lepiej...
Znalazłam się w nowym miejscu, poznałam nowych ludzi, nie znał mnie tu prawie nikt. Ogromne pole do popisu, powiedzielibyście, ale przeze mnie niewykorzystane, bo ja przecież nie lubię ludzi, nie potrzebuję ich... Bałam się. Bałam się, że tu będzie tak samo, dlatego pozostałam w cieniu. Nie wolno się wychylać, każdy kto jest inny zostanie zlinczowany, wygnany, zdeptany. Czy to prawda? Nie jestem tego pewna. Tutaj, ludzie inaczej odbierają siebie i swoje otoczenie.
Stałam się śmielsza. Podobno się zmieniłam. Tak mi kiedyś powiedziała, gdy spotkałyśmy się po szkole. „Jak to?”, zapytałam. Po prostu, wypielęgnowałam wszystkie swoje dobre cechy i zdobyłam nowe...
Nie wierzę. Wręcz przeciwnie. Dla mnie jest coraz gorzej. Wszystko się zmienia. Nie jestem już taka, jaką byłam. Nauka, w której odnajdywałam spokój. Zainteresowania, które wprowadzały mnie do wspaniałego świata wyobraźni. Samotność, w której nabierałam sił. Muzyka, która dawała wytchnienie. To wszystko gdzieś odeszło, zapadło się, zamazało. Kiedyś byłam gorsza, odtrącana, wyśmiewana, ale... Barwna. Miałam swój świat, który ratował mnie przed zapaścią. Dziś, nawet tego nie mam.
„Teraz jesteś dorosła”, usłyszałam. „I tak nic to nie zmieni”, pomyślałam wtedy, lecz jakże bardzo się pomyliłam. Wiedziałam, że „tam” są ludzie tacy jak ja, barwni niczym rajski ptak, ptak z podciętymi skrzydłami w prawdziwym świecie, którzy „tam”... „Tam” odzyskiwali skrzydła, które wznosiły ich na wyżyny wyobraźni, natchnienia, szczęścia.
Szczęścia pozornego, powiedzielibyście. Wiem, wiem jak to wygląda. Ja też tak uważałam, lecz teraz... Teraz nie mam już nic. Kiedyś byłam sama, lecz mój świat wewnętrzny był bogaty, teraz mam „ich”, a mój świat został spustoszony. Została pustka, czerń i melancholia. To „ich” wina powiedzielibyście... Nie. To moja wina. Żyłam w nieświadomości, radośnie niczym dziecko z torbą pełną słodyczy. „Oni” wyrwali mnie ze świata pozorów, pokazali to, co prawdziwe, to czego nie znałam, to czego nie dostrzegałam. Powiedzielibyście, że to brutalne z „ich” strony. Nie. To szczere. Obiecałam, że pomogę. Byłam wtedy jeszcze spokojna, zdolna do rzeczy przyjemnych, do oderwania się od nich. Starałam się jak mogłam. Odpowiadałam szczerze, tak jak podpowiadało mi serce. Czy było to właściwe? Nie wiem, mogę powiedzieć jedynie, że się starałam.
Jednak... Czas sprawił, że coś, co kiedyś było pełne, z biegiem czasu stało się puste. Że ktoś, kto kiedyś wiedział wszystko, nagłe nie wiedział nic. Że to, co było kiedyś przyjemnością, teraz sprawia ból. Że została jedynie czeluść, w którą się zatracałam. Powoli... Nie, wcale nie. Szybko, w tempie tak zawrotnym, że jedyne, co pozostało, to siąść i płakać... Bez powodu. Jak to bez? No bez... Miałam wszystko, dom, rodzinę, „przyjaciół”, wiedzę, satysfakcję, dobra materialne. Więc powodu nie było. Dlaczego więc zapadałam się coraz głębiej i głębiej? Tak z braku powodu... Ale nie to było najgorsze. Kiedyś byłam „kimś”.
Ale jak to? Jak mogłam być kimś, skoro nie byłam nawet sobą? To proste. Nie byłam sobą, bo byłam kimś innym. Dla każdej spotykanej osoby byłam kimś innym. Wychodziłam na świat z kompletem masek, które dobierałam do okazji i rozmówcy. Wszyscy tak mamy. Całe społeczeństwo jest zakłamane, wszyscy udają, ale ja... Doszłam w tym do perfekcji. Dla jednych kochająca córka, która daje z siebie wszystko, dla drugich, dobra uczennica, która stara się jak może, dla trzecich dziwadło, które dobrze potrafi jedynie się podlizywać, dla czwartych, przeszkoda w dążeniu do celu, a dla niej „przyjaciółka”.
Maski.... Maski były moim jedynym ratunkiem. Tylko dzięki nim mogłam normalnie funkcjonować, świetnie udawać. Sprawiały, że na mojej okropnej twarzy widniał uśmiech, choć wnętrze krzyczało z rozpaczy... A teraz, wszystkie maski zostały odrzucone, na siłę zabrane i brutalnie wyrzucone... Nie wiedziałam co robić. Rozpaczałam, z braku masek. Nienawidziłam siebie za złamanie obietnic z dzieciństwa. Cierpiałam z braku ochoty do czegokolwiek. Teoretycznie nic się nie działo, nic się nie zmieniło. Byłam taka sama.
Tylko „oni” wiedzieli. Tylko „oni” odebrali mi pozory, tylko po to, by mieć namiastkę szczerości. Czy aby na pewno? Nie. „Oni” pomogli. Najpierw odebrali, by później zwrócić, w innej postaci. Najpierw zniszczyli, by później to odbudować, w innej postaci. Dali nadzieję, by następnie ją odebrać. Pokazali szczęście, bym się dowiedziała, że go nie mam. Zapoznali mnie z nieszczęściem, bym wiedziała, że właśnie to odczuwałam przez lata, zwiększyli je. Jestem egoistką. Wszystko zrzuciłam na „nich”. Lecz to kłamstwo. Jestem błędem w programowaniu. Jestem iksem w zadaniu bez rozwiązania. Jestem felernym egzemplarzem. Nikt niczego mi nie zrobił, nikt mnie nie skrzywdził, nikt nie nienawidził. Tak naprawdę nikt nie zwracał na mnie uwagi, tak samo jak ja nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się wokół.
Tak samo jak ja wiedziałam, lecz nie przyjmowałam do wiadomości, jak słuchałam, a nie słyszałam, jak czytałam, a nie rozumiałam, jak znałam, a nie znałam. Czy mam więc prawo obwiniać „ich” o to kim jestem? Nie. Obwiniam siebie, bo taka jest prawda. Bo to ja stłukłam fałszywy uśmiech, najistotniejszą maskę na bal zwany życiem. Może i czekałam, może i szukałam kogoś, kto podaruje mi nową, lepszą. Lecz ostatecznie, pozbierałam okruchy dawnej siebie i posklejałam delikatnie, niczym fragmenty ukochanej porcelanowej laleczki, którą boimy się stracić. Robiłam to powoli, to okropnie żmudne zajęcie. A kiedy w końcu się udało, gdy byłam cieniem własnej siebie sprzed miesięcy, lat, znalazł się ktoś, komu przeszkadzam. Komu nie podoba się moja maska, którą tak długo składałam. Dlaczego? Bo to nie ja...
„Oni” znów chcą prawdziwej mnie. Tej słabej, tej smutnej, tej zdesperowanej, niechętnej, niemądrej. Tej skłonnej do zadumy, do trudnych przemyśleń. Tej delikatnej i stanowczej zarazem. Tej opiekuńczej, zmartwionej, współczującej. Tej prawdziwej...
Nie chciałam im dać, tego czego pragnęli, „to nie ja”. Nie jestem słaba, jestem złośliwa. Nie jestem smutna, mnie nie wolno płakać. Nie jestem zdesperowana, po prostu usilnie się staram. Nie rozmyślam, bo nie ma nad czym, przecież trzeba działać. Nie jestem delikatna, nie martwię się, co mnie obchodzą inni... Nie... to nie ja... Ale skoro to nie ja... Dlaczego boli mnie ich krzywda? Dlaczego „oni” tak twierdzą? Bo chcą być mili, bo nie chcą sprawić mi przykrości, bo im zależy... Na mnie? Zależy? Nie, to nieprawda. Żyłam złudzeniami. Nie wierzyłam nikomu. Myślałam, że wszyscy kłamią, ale jednocześnie... Uzależniłam się.... Uzależniłam się od „nich”... Każda minuta bez „nich” była stracona, każdy dzień, bez „nich” był beznadziejny. Nie potrafiłam skupić się na niczym innym, myślałam tylko o „nich”, ale temu sama byłam sobie winna. A „oni”? Zauważyli. Widzieli, że nie jestem, tym kim byłam, widzieli, że się zmieniam, ale... Bali się... Nie potrafili pomóc, bo nie słuchałam, przecież kłamali. Nie rozumiałam...
Pewnie pomyślicie teraz, że żałuję. Pewnie myślicie, że znów jestem sama.
Nie.
Mam „ich”. Mam wszystkich. Mam rodzinę, kolegów, znajomych, grono ludzi mi przychylnych. Wreszcie mam przyjaciół.
Ona, bo wbrew wszystkim przeciwnościom została ze mną i nadal jest.
One, bo pozwoliły się poznać i sprawiły, że się uśmiecham, tak naprawdę.
I „oni”, bo to niby nic. Niby się nie znamy, niby to tylko zabawa, zakłamany wirtualny świat, lecz... „Oni” też, a nawet przede wszystkim. Bo jesteśmy tak podobni i tak różni. Bo choć im nie ufałam, byli przy mnie. Bo choć twierdziłam, że jestem beznadziejna, że jedynie ich krzywdzę - zostali. Bo choć ich obrażałam, wracali niczym bumerang. Bo choć byłam od nich gorsza, zaakceptowali mnie, chcieli pomóc, choć tak naprawdę sami potrzebowali pomocy. Bo zabiegali o mnie...
Dziś już nie jestem „kimś”. Dziś jestem sobą. Wolną, prawdziwą, szczerą. Owszem czasem jestem złośliwa, szorstka, oschła, chłodna. Nadal jestem tą „złą” i zapewne też tą gorszą. Ale nie interesuje mnie to. Znów jestem barwnym ptakiem, ale moje kolory potrafią dostrzec jedynie ludzie wartościowi, inni... Mogłabym powiedzieć, że są zbędni, że mnie nie interesują, ale wtedy skłamałabym. Zawsze interesowałam się ludźmi, a raczej ich psychiką, dlatego nadal jestem cichym obserwatorem, który jedynie wyciąga wnioski, na podstawie których stara się pomóc swym przyjaciołom. Ale to nie wszystko. Przekonałam się, że ludzie mieli rację, że mam również swoją jasną, słabą stronę. Ale nie przeszkadza mi to już. Teraz wiem, że naprawdę jestem człowiekiem. Teraz wiem, że nie ma sensu szukać dziury w całym, unieszczęśliwiać się na siłę. Masochizm psychiczny nie popłaca.
Pewnie pomyślicie, że teraz jestem naprawdę szczęśliwa.
Nie.
To dopiero początek, długiej i wyboistej drogi, ale teraz wiem, jak należy postępować, by omijać dziury lub zmniejszyć straty. Wiem, co trzeba robić. Zdobyłam wiedzę, której nie uzyska człowiek z żadnej książki, z żadnej szkoły, z żadnych przesłanek, nie uzyska od drugiej osoby. To coś, czego dowiedzieć musimy się sami. Nasze własne „ja”.
- Jesteś sobą?
- Tak.
- Kim więc jesteś, skoro jesteś sobą?
- Jestem wartościowym człowiekiem.
Ciekawy tekst, ale gdzieś w połowie robi się chaotyczny, przez co trudno zrozumieć ogólny sens wypowiedzi podmiotu lirycznego. Mimo to podobał mi się.
naprawde piekne ;ppp
mi tam bardzo się podobało
Dobry tekst, bardzo prawdziwy, lecz chyba trochę nawet cała sytuacja ułatwiona została. Bywa tak, że człowiek nosząc swoją maskę przez bardzo długi okres czasu zapomina o tym kim naprawdę jest i nie jest w stanie odnaleźć swego własnego "ja". A przynajmniej nie tak łatwo.
interesujące
Interesujący tekst, ale czasami trochę może zbyt zagmatwany. Tyle tam było tego "ja", "nie ja", "oni" itd, że można się zamotać, ale ogólnie tekst fajny. Podejrzewam również, że ten tekst jest raczej mało fikcyjny, a głównie oparty o własnych doświadczeniach, stąd może emocjonalne pisanie, które niekiedy utrudnia odbiór osobom postronnym.