Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Eksterminacja

Prequel - Drużyna

Autor:Grisznak
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Parodia
Uwagi:Self Insertion, Przemoc
Dodany:2005-08-22 22:54:49
Aktualizowany:2005-08-22 22:54:49


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ciężkie, dobiegające z głośników dźwięki wypełniały całkowicie pomieszczenie a dzięki mocy sprzętu były słyszalne w promieniu kilku pięter w górę i w dół. Mocna, heavy metalowa muzyka nie przeszkadzała jednak najwyraźniej leżącemu na kanapie pod wypełnioną plakatami ścianą mężczyźnie. Wokół niego piętrzył się stos luźnych kartek, zapisków, talerzy i kubków, gdzieniegdzie z płytami i kasetami dopełniającymi ogólnego wyglądu określanego potocznie jako "chaos kontrolowany". Mężczyzna czytał właśnie jakąś książkę a muzyka, o dziwo, wcale mu w tym nie przeszkadzała. Po kilku minutach jednak agresja płynąca z dźwięków ostatniego krążka zespołu Manowar musiała dotrzeć i do jego umysłu, bo podniósł się i ruchem godnym Bruce Lee cisnął tomikiem o ścianę. Manga rozplaskała się na niej, gubiąc przy okazji sporo kartek i osunęła się na ziemię. Na jej grzbiecie widniał tytuł "Kamikaze Kaito Jeanne".

"Grubul Atemerun" - zaklął parszywie po mołdawsku i sięgnął po pilota od telewizora. Nacisnął "power" i na ekranie niewielkiego pudła pojawiła się wielka morda z rozdziawioną gębą, wybałuszonymi gałami, obrożą na szyi i włosami w dwóch kolorach.

- Teraz twój ruch! -Krzyknął przeraźliwie właściciel tejże fizjonomii i nie zdążył nic dodać bo szybujący prostym lotem pilot uderzył w szklany ekran, zmuszając go do rozwodu z resztą telewizora. Mężczyzna nie wydawał się tym jednak zainteresowany. Spojrzał na ścianę z plakatami, na której wyróżniały się dwa: z Dirty Pair i z Manowar. Tuż obok znajdowała się specjalna półeczka, na której widniał oryginalne wydanie Mein Kampf z 1938 roku wydane w USA dzięki, między innymi, pomocy Alberta Einsteina.

- Tak, meine fuhrer - powiedział cicho - Tu potrzebne jest ostateczne rozwiązanie.


Poligon w Zapyziewie Dolnym z pewnością nie stanowił wizytówki armii, gdzie można by na wspólne manewry zaprosić wojska NATO. Nie obchodziło to chyba zbytnio sierżanta - wysokiego i ramboidalnie zbudowanego faceta, który właśnie w ramach gimnastyki porannej fundował swoim żołnierzom ćwiczenia na powietrzu.

- Ruszać się, wy... - tu padła duża ilość słów potocznie uznanych za niecenzuralne, w których sierżant w dość kwiecistych porównaniach poddał w wątpliwość zarówno męskość jak i prowadzenie się matek swoich podkomendnych. Żołnierze przełykali te słowa gładko, nie mając innego wyjścia. Wiedzieli, że próba postawienia się sierżantowi kończy się "urozmaiceniami" w stylu sprintu po terenie nierozminowanym albo gry w siatkówkę odbezpieczonym granatem. Dlatego też bez szemrania wykonywali nawet najbardziej sadystyczne i pomysłowe rozkazy. W końcu sierżant zawsze powtarzał, że to dla ich dobra...

- Rączki, rączki Hans - usłyszał nagle z tyłu i poczuł lufę pistoletu wbijającą mu się w żebra.

- Ten głos - mruknął, wypluwając z wrażenie ruskiego peta z przemytu - Po tylu latach... - odwrócił się. Za nim stał niższy od niego mężczyzna w marynarce i dżinsach, trzymający Desert Eagle'a.

- Ty... żyjesz?

- Jak widać, stary - pistolet powędrował do kabury a nieuzbrojona już dłoń wyciągnięta do przodu napotkała dłoń sierżanta - Dawno się nie widzieliśmy, co?

- Niech to... - sierżant wyjął z kieszeni paczkę i zapalił kolejnego - Co robiłeś przez ten cały czas?

- To w czym jestem najlepszy.

- I jeszcze cię nie zamknęli?

- Nie o tym mówię - uśmiechnął się mężczyzna - Masz kilka minut?

- Jasne, poczekaj chwilę - po czym zwrócił się do żołnierzy - Przez tamten zagajnik, ofermy! Zakosami, bo was zgarną!

Skierowali się do kantyny. Z oddali dobiegło ich kilka wybuchów. Przybysz spojrzał na sierżanta, chcąc spytać o coś, ale ten był szybszy.

- Nie przejmuj się, to tylko poborowi, żadna strata.


- A więc o to chodzi... - siedzieli w kantynie, przy stoliku w rogu - Skoro tak stawiasz sprawę to możesz na mnie liczyć, tak jak dawniej bywało. Mam nawet kilka swoich typów. Ale najpierw musimy zebrać pełen skład, nie sądzisz?

- Masz na myśli... ją? - mężczyzna w marynarce obejrzał się do tyłu, jakby czegoś się obawiał - No nie wiem...

Sierżant uśmiechnął się.

- Tak, dokładnie o niej myślę.


Wojskowy gazik zatrzymał się przed rozpsypującym się budynkiem w środku położonej na zapominanym, niewątpliwie nie tylko przez Boga ale i pewnie nawet przez urząd podatkowy, zadupiu. Z za odpadających od framugi drzwi wyjrzała twarz tubylca przypominajaca skrzyżowanie Yeti z arabem.

- Panowie, uciekajcie! - wyskoczył miejscowy, machając rękami i krzycząc - Uciekajcie póki możecie. Tam - wskazał trzęsącą się dłonią na górujący nad osadą zamek - Tam złe się czai!

Siedzący za kierownica wysoki i potężnie zbudowany mężczyna, już w cywilnych ciuchach spojrzał na siedzącego obok kumpla porozumiewawczo.

- Tak, to bez wątpienia tu - odpowiedział i spojrzał na ponure zmaczysko, którego baszty ginęły w chmurach - Ona wie jak się urządzić.

- Panowie, uciekajcie - krzyczał tamten coraz głośniej - Upiora, która tam mieszka krew waszą wypije i zezwłoki wyrzuci. Strzeżcie się!

- Trzeba mieć fantazję, dziadku - rzucił siedzący za kierownicą i depnął po gazie. Silnik burknął i zaskoczył.

Gazik wspinał się dzielnie po otoczonej z obydwu stron dziwnie powyginanymi drzewami. Na początku próbował gonić ich jakiś wilk, ale seria z M 16 zmieniła jego brzuch w siekaninę, co zmusiło go do zrewidowania sensowności dalszego pościgu. W końcu terenówka zatrzymała się przed bramą ponurej i mrocznej posiadłości.


Obydwoje wysiedli z samochodu i podeszli do zamkniętej bramy. Wojskowy obejrzał ją okiem zawodowca.

- Daj mi kilka minut a jej nie będzie - powiedział, po czym wrócił do samochodu i z torby leżącej na tylnym siedzeniu wyjął laskę dynamitu.

- Wiozłeś to tam przez cały czas? Na tych wybojach?

- Nie bój żaby, ruski dynamit nie wybucha nawet wtedy kiedy nim walniesz o kamień - chcąc potwierdzić prawdziwość swoich słów wziął zamach, ale jego towarzysz powstrzymał go w ostatniej chwili, zapewniając, że wierzy i nie mają wiele czasu. Laska po chwili znalazła się w otworze w bramie a papieros marki "Admirał Czarnodupczenko" posłużył do zapalenia lontu. Wybuch, który nastąpił, zmusił wrota zamku do opuszczenie swej dotychczasowej posady.

- Jak myślisz, nie obrazi się za te drzwi?

- Coś ty, nigdy nie była małostkowa.

Już kierowali się ku wejściu, kiedy nagle nie wiadomo skąd wyskoczył dziwnie wyglądający facet. Miał na sobie poszarpany i zniszczony płaszcz z wysoko postawionym kołnierzem, szpiczasty kapelusz, u jego boku zaś znajdowała się samurajska szabla.

- Te, coś ty za czubek? - spytał mężczyzna w marynarce i dżinsach.

- Bądźcie ostrożni, bo miejsce to jest sadybą strasznej potwory! - powiedział tamten nawiedzonym głosem - Po orężu waszym widzę, żeście tak jak są nieustraszonymi łowcami wampirów. Pójdźcie więc za mną a wyplenimy zarazę ! Mówię to, jakem profesor Aznelm von Knutenburger!

Nie czekając na odpowiedź profesor podążył żwawym krokiem przez wyważoną bramę. Dwaj towarzysze spojrzeli na siebie porozumiewawczo i ruszyli za nim.


Ciemne, wilgotne i ponure korytarze lochów zamku nie nastrajały pozytywnie, szczególnie, gdy kilka kroków przed tobą szedł świr, który cały czas nawijał jak nakręcony o "siłach nieczystych, mroku, końcu świata, demonach" i w podobny deseń.

- I wtedy sam, oczyściłem świętym ogniem całe siedlisko upiorów zamku Klinkerhoffenów - kończył właśnie kolejną opowieść, gdy nagle stracił grunt pod nogami i tylko szybki chwyt idącego za nim eks żołnierza ocalił go przed upadkiem w przepaść.

- Dziękuję ci, przyjacielu - powiedział, otrzepując z kurzu płaszcz - Wiedz, że jeśli zdarzy się okazja, stanę gotów ratować twoje życie.

- Zamilcz - padła krótka odpowiedź - Po prostu.

Von Knutenburger był tym wyraźnie zaskoczony, ale o dziwo posłuchał. Dalej szli już w ciszy, przerywanej jedynie przez odgłosy kapiącej wody. W końcu stanęli przed zdobionym płaskorzeźbami wejściem do krypty. Profesor podszedł bliżej i przyjrzał się mu dokładnie.

- Bądźcie ostrożni, dotarliśmy do siedziby wampira. Musimy być ostrożni, a może uda nam się zaskoczył potworę w jej leżu podczas snu i wbić...

- Daj spokój - niższy mężczyzna wskazał na znajdującą się nad nimi kamerę - Ona już wie, że tu jesteśmy.

- A więc...W imię Boże!

Łowca ze zdumiewającą siłą kopnął drzwi, które otworzyły się na oścież. Wskoczył do środka, trzymając w dłoniach krucyfiks i pistolet na wodę (święconą, rzecz jasna). Momentalnie jednak wyleciał na zewnątrz, twarzą pokrytą czymś białym.

- Bita śmietana - skontestował niższy - Zawsze trzymały się jej żarty.

Profesor wstał i otarł twarz z kremu. W jego oczach płonęły iskry nienawiści.

- Nikt... - wychrypiał - Nikt nie będzie rzucał bitą śmietaną w profesora Aznelma von Knutenburgera !

Wyciągnął przed siebie krzyż, który niespodziewanie zabłysnął jasnym światłem. Uzbrojony w ten oręż ponownie wkroczył do krypty. Dostrzegł podniesione wieko trumny. Rozejrzał się uważnie na wszystkie strony, szukając wroga.

- Hej, tutaj!

Uniósł głowę do góry i akurat, gdy do krypty wchodzili dwaj przyjaciele, z sufitu poszybował tort, trafiając z punktową dokładnością w nos profesora. Siła uderzenia musiała być znaczna, bo krucyfiks wyleciał mu z ręki, upadając koło nóg mężczyzny w moro. Krzyżyk zaskwierczał, sypnął iskrami i zgasł.

- Ech, te koreańskie akumulatorki - spojrzał na leżący pod jego nogami przedmiot - Nie robią ich już tam tak solidnych jak kiedyś.

Profesor właśnie kończył strzepywanie z twarzy czekolady, kiedy z sufitu spłynęła na ziemię otulona w czarny płaszcz smukła postać. Von Knutenburger wystrzelił przed siebie z pistoletu na wodę, jednak strumień święconej niegazowanej nie trafił w cel.

- Uciekajcie, przyjaciele, ten upiór jest zbyt potężny! - krzyknął, wyciągając szablę - Sam usunę to zło wraz z korzeniami.

- O czym on pierdoli, chłopaki? - usłyszeli znajomy głos, należący do ich przyjaciółki, która właśnie trinitopodobnym ruchem uniknęła iście podbipiętowego cięcia.

- Spieprzaj, dziadu - mruknęła i od niechcenia pchnęła natręta dłonią. Łowca uderzony uniósł się w górę, przebijając sufit, strych i dach właściwy. Co więcej, okazał się na tyle uprzejmy, że już nie wrócił.

Właścicielka posesji podeszła do gości, odwieszając pod drodze płaszcz na wykonanym z kości wieszaku.

- Kopę lat was nie było - zagaiła - Co was tu sprowadza, bo wątpię, by była to kurtuazyjna wizyta.

Niższy mężczyzna nie odpowiedział, tylko wyciągnął z torby rozsypujący się już tomik "Kamikaze Kaito Jeanne" i podał jej. Gestem dłoni zapaliła kilka lamp i pospiesznie przejrzała zawartość. Na jej twarzy gościły różne stopnie zniesmaczenia, obrzydzenia, złości aż w końcu niespodziewanie pojawiły się płomienie, które strawiły komiks.

- Rozumiem - powiedziała, sięgając po płaszcz - Jak za starych czasów?

- Dokładnie.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.