Opowiadanie
Brzydkie słowa dotykają życia
Brzydkie słowa dotykają życia
Autor: | worek_kosci |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Obyczajowy |
Uwagi: | Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2011-11-03 16:31:04 |
Aktualizowany: | 2011-11-03 16:31:04 |
Klik, klik, klik…
Na zegarku dochodziła siódma, a Maciek siedział przy kompie, popijając herbatę z kubka z napisem MACIEK i siorbiąc głośno filtrował wargami fusy, którymi pluł później przed siebie, czując się jak operator wyrzutni rakiet. Wczoraj skończył dwadzieścia trzy lata i gdyby zapytać go, co o tym sądzi, to odparłby, że w ogóle tego nie czuje, bo dzięki pryszczom wygląda na siedemnaście i wciąż jest chętnie zaczepiany przez wyrostków na obcych osiedlach. Maciek doskonale zdaje sobie sprawę, że co najmniej połowa rzeczywistości, której doświadcza, jest jego własnym wytworem, podobnie jak połowa jego samego jest wytworem ewolucji. Chłopak lubi zdawać sobie sprawę z różnych rzeczy, jednak w chwili, gdy dokonuje takiej lub innej refleksji, procesy zachodzące w jego mózgu ciągną go nieodmiennie ku lądom nowym i ciemnym, sprawiając, że większość jego aktywności umysłowej rodzi twory bezpłodne i kruche.
Gdy stuknęła siódma piętnaście Maciek zgarbił się i zastukał palcami w klawiaturę, czując się przy tym jak pianista podczas konkursu szopenowskiego.
- Czuję się jak pianista, ale jest to ironiczne - tłumaczy sam siebie przed głosem, który rozbrzmiewa w jego głowie. Maciek wie, że to jego własny głos, i że tak naprawdę traci czas, tłumacząc się sam przed sobą, ale nie potrafi tego nie robić.
Napisał:
Stan upojenia to zawsze tylko chwila. Połyskujący moment jak drobinka kwarcu w skale egzystencji. Doświadczamy czasem sytuacji, kiedy myślimy: „Tak, to mnie zmieni. Od dziś będę już innym człowiekiem”. Utrata kogoś bliskiego, pierwszy fizyczny kontakt z dziewczyną, czy otarcie się o śmierć własną. Stajemy przed faktem czegoś doniosłego, co powinno nas wzbogacić, natchnąć czy nawet ukierunkować naszą świadomość na całkiem nowe tory. I tak się dzieje! Ale tylko do pierwszego dusznego popołudnia w autobusie miejskim. Szara codzienność okazuje się bezlitosna za każdym razem, gdy mamy nadzieję na wewnętrzną rewolucję. O paradoksie! Niedojrzała bezradności! Wciąż nie wiem, kim jestem, ale wiem, że i tak nie jestem lepszy niż w rzeczywistości.
Enter. Macie i komentujcie.
- Tak, czemu by nie? - mruknął do siebie, zamieniwszy swoją stronę na cudze wynurzenia, coraz bardziej zgarbiony, krótkowzroczny. Upił łyk herbaty. Internetowy konkurs poetycki. Przeczytał ogłoszenie i postanowił wziąć w nim udział. Uśmiechnął się na myśl o tym, jak z nich zadrwi. Wyłączył kompa. Wrócił do reala.
Chociaż nie do końca, bo nagle świt zastał go w biurze i niczym namolny pielęgniarz z garścią kolorowych pigułek, wyrwał z błogiego snu o lepszym życiu. Z niechęcią i trudem rozrywał posklejane powieki jak kawałki zestarzałego pergaminu, zupełnie jakby zrosły się przez noc, pragnąc uchronić go przed widokiem zepsutego świata. To przypomniało mu jego starą matkę. Tak często krzywdzimy tych, których najbardziej kochamy.
- Ale to nie ja. Ja jestem normalny - powiedział do nikogo, rozwiewając kuszący omam w stylu noir, który zasłonił mu jego pokój. - Chociaż świr - dodał, również bez określonego adresata. Zamyślił się chwilę, po czym uniósł rękę i wydeklamował: - W bloku z wielkiej płyty jest pewna ściana. Widać ją z ulicy, jest moja… - Zawiesił głos, by po chwili z powrotem podjąć urwany wątek: - I tak, prostopadle do podłogi wisi: ukrzyżowany Jezus, portret Mickiewicza oraz coś z martwej natury… Warszawa po powstaniu albo coś. I co się dzieje?
Świr? Normalność tkwiła w nim jak drzazga pod paznokciem, a przynajmniej tak o sobie myślał. Tym razem zwyczajnie i bez wyszukanych metafor, dziś, podczas śniadania, czy za chwilę, na sedesie, będzie wysilał się bez przekonania, próbując poczuć leniwie, choć z pewnym pośpiechem, jakiś ból niefizyczny w trzewiach, czymkolwiek by on był. Ból niefizyczny jak w piosence, pomyślał, i ucieszył się, że zna piosenkę adekwatną do tej refleksji, po czym posmutniał, bo przecież każdy zna tę piosenkę.
Czasami pytał samego siebie, czy mógłby zabić. Nie, nie mógłby, odpowiadał szybko i dziwił się, jak to możliwe, że niektórzy mogą. Gdyby chociaż był samotną kobietą w ciąży, która zastanawia się nad aborcją, a nie samotnym chłopakiem, który zastanawia się czy nie powinien się ogolić. Nie, nie ogolić, poprawił się w myślach. Chłopakiem, który zastanawia się, czy by nie zwalić konia.
Dobry temat na wiersz. Aborcja czy masturbacja?
- No, co? - zapytał pustą kuchnię. - No, co? Mam prawo do bycia szczerym w swoim własnym strumieniu świadomości.
Wiedział, że ma do tego prawo, ale unikał korzystania z niego, bojąc się, że ktoś mógłby czytać w jego myślach. Najdziwniejsze, że ten strach przed czyjąś telepatią nachodził go zazwyczaj podczas porannej jazdy autobusem na uczelnię. Starał się wtedy myśleć o czymś wzniosłym (aborcja hej) i ukradkiem rozglądał się za jakąś ładną dziewczyną, oczywiście telepatką, która by czytała jego wzniosłe myśli i nieuchronnie się w nim właśnie zakochiwała.
- Jestem psychopatą - stwierdził nie bez zdziwienia, i za chwilę dodał autorefleksyjnie: - A do tego gadam sam do siebie.
Ale nie przeszkadzało mu to zbytnio, tak jak słowikowi nie przeszkadza zbytnio własny śpiew i wiedział, że mógłby tak gadać do siebie przez cały poranek, pozwalając myślom biegać po możliwych światach luźnych skojarzeń. I pewnie oddałby się tym fantazjom z przyjemnością, gdyby nie świadomość, że musi się właśnie zbierać do szkoły. Na uczelnię. Na ćwiczenia.
Dzwonek do drzwi. Wstał, usłyszał brzęczenie kluczy i westchnął. Nie powinno go już być w domu. Dzwoni, bo to przeczuwa, a i tak będzie miała pretensje. Poszedł otworzyć. Pies wlazł pierwszy, zziajany, zadowolony, i skierował się w stronę kuchni, ciągnąc smycz po dywanie jak zbyt długi ogon. A za nim…
- To ty jeszcze w domu?
- Mamo…
- Weź mnie nie denerwuj, Maciek, czemu jeszcze nie wyszedłeś?
- Właśnie wychodziłem, chciałem dopić herbatę.
- Jak ci nie wstyd tak się spóźniać? Weź wytrzyj psa.
- Już idę. Choć śmierdziuchu.
Podniósł smycz z podłogi i zaciągnął psa do łazienki. Wycierał łapy, patrząc w te wierne, bezmyślne brązowe oczy i czując ten sam ciepły, przyjemny, cuchnący psi zapach. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, na twarz człowieka, któremu współczuł za każdym razem, gdy go widział. No, bez przesady. To już przesada.
- Na którą masz na uczelnię?
- Już wychodzę, mamo. - Odkręcił wodę, umysł ręce, wyszczerzył krzywe zęby, policzył pryszcze. - Nie denerwuj mnie z samego rana.
- To ty mnie denerwujesz i to jeszcze nie wiesz jak.
- Sama się nakręcasz.
- Idziesz czy nie? Może nie idź już. Nie ma sensu. Włącz sobie komputer.
- Zdążę, nie martw się.
- Zawsze się spóźniasz.
- Idę, hej.
- Poczekaj.
Cmok.
Miała rację, ale prędzej by umarł niż się z nią zgodził. Szedł na przystanek, zastanawiając się, czy jego poranek nie mógłby wyglądać inaczej; na przykład zamiast ciepłej, ponurej zimy za oknem, słyszałby pomruk nadciągającej burzy i karmazynową łunę wschodzącego słońca (tej nocy przelała się krew). Miałby też do załatwienia pewną pilną sprawę niecierpiącą zwłoki i powiedziałby ochrypłym głosem, pełnym udręki, ale i determinacji:
- Idę się tym zająć.
- Weź ze sobą, wiesz, co.
- Spokojnie, mamo.
Podszedłby do niskiej szafki, stojącej przy drzwiach wyjściowych. Na blacie będą poniewierały się porozrzucane drobiazgi, stare klucze i opakowania po batonikach. Ponad, zawieszone na ścianie lustro odbije postać chudego chłopaka, który już dawno stał się mężczyzną. Pociągnie za gałkę. Górna szuflada wysunie się z upiornym skrzypieniem, zupełnie jakby wyrywał język konającej bestii.
Żarówka zamigota, krzesząc nierówne iskry na smolistej powierzchni glock’a 19.
- Siadają generatory. - Usłyszy głos matki dobiegający z kuchni.
- Do jutra wytrzymają - odpowie, nie odwracając wzroku od pistoletu.
- Rano pójdę po benzynę.
- Nie musisz. Ja się tym zajmę, mamo.
Po co mu pistolet? Nikogo przecież nie zabije. Pistolet przyda się, gdy nieznany wirus zamieni większą część populacji w krwiożerczą hordę żywych trupów. Wyjdzie z domu, ale będzie musiał udać się w podróż, a towarzyszyć mu będzie urocza…
- Siema!
Zaledwie jedno słowo, a rzeczywistość uderza go w oczy topniejącym, brudnym śniegiem, czarną zaspą jak popiół z bezpłodnej erupcji i coś jeszcze, ale nagle brakuje mu słów i robi mu się słabo, opada z sił…
- Mówiłem siema, Maciek.
Rafał wytrzeszcza niemoralne kozie oczy, próbując nacieszyć się tym zaskakującym widokiem. Maciek jest dziwny, żyje w swoim świecie, myśli, ale no, no właśnie.
- Cześć Rafał.
- Co peniasz? Idziesz na przystanek?
- Tak, a ty?
- Proste. - Rafał patrzy na Maćka z ukosa i zastanawia się, dlaczego przyjaźni się z takim frajerem. - Przyjdziesz na spotkanie klasowe?
- Nie wiem. Wątpię, jakoś nigdy nie zżyłem się z ludźmi z liceum…
- W sumie, ani ja. - Obaj się nie zżyliśmy, bo trzymałem się z tobą, zamiast z resztą, myśli Rafał. Zresztą, co ja będę się przejmował, trzeba iść do przodu. Z Maćkiem nie będę się czuł gorzej, trzeba go jakoś przekonać żeby przyszedł. Może powiem, że przyjdzie Natalia? Frajer.
- Chodzisz jeszcze tam gdzie chodziłeś? Co to było…
- Zjebałem sesję. Jedna się uwzięła i mnie udupiła. Maciek, żebyś wiedział, jaka suka. A jak u ciebie?
- U mnie nieźle.
- Spoko. Zawsze byłeś taki filozof.
- No, coś w tym jest. - Chociaż w jego ustach nie zabrzmiało to miło. Nie wiem czemu, myśli Maciek. Nie, dochodzi do wniosku, że jednak wie. Zza drzew wyłonił się trolejbus. Zdąży.
- Autobus mi ucieka. Na razie - powiedział przez ramię i zaczął biec, już nie oglądając się za siebie.
- Nara - pożegnał go Rafał, po czym kaszlnął i splunął. Wymacał w kieszeni stary nóż sprężynowy. Chciałem pogadać, mruknął. Chciałbym z kimś pogadać.
Maciek biegnie i czuje jak jego buty rozchlapują śnieg i błoto. Chłonie ten dźwięk, delektując się relaksującymi doznaniami martwej natury: plask, plask, plask i własnym oddechem, który słyszy w głowie schowanej pod kapturem. Wieje wiatr, kaptur spada, autobus, kierowca, kieszeń, złotówka.
- Bilet studencki, proszę. Dziękuję.
W autobusie tłok. Przepycha się przez tłum, wielopłciowy i wielobarwny, ociera się o ciała, coraz młodsze, patrząc od strony kierowcy i coraz głośniejsze, w kierunku kasownika. Nie, za daleko, nie dam rady, myśli. Rozgląda się za kimś, kto nie wpatruje się jeszcze w ekran komórki.
- Przepraszam, możesz skasować? Dzięki.
Autobus rusza, a on szuka sobie miejsca do myślenia, jakiejś świątyni dumania schowanej pomiędzy plecami wysokiego starca, a własnym ramieniem uczepionym drążka pod sufitem. Aborcja, myśli.
- Wyszłam na przerwie na szluga przed szkołę… - Jakaś nastolatka obok. - A tam jadą dwa radiowozy!
- No i? - dopytuje się inna. Rozmawiają na głos, ale to już łabędzi śpiew tej formy komunikacji. Maciek rozgląda się i widzi, że reszta wysyła do siebie esemesy.
- No nic, ale no, dwa radiowozy…
- Te, a widziałaś jak zabili tego Polaka w Pakistanie? Szukałam w necie i nic.
- Nie widziałam, ale jak znajdziesz, to wyślij mi link na GG. To straszne. Nie będę mogła tego zobaczyć.
- No, ani ja.
Za oknem wypadek. Kobiecy wrzask opon na asfalcie zwodzi pozorną empatią betonu i stali. Tłum w pośpiechu pcha się do przodu, by móc odwrócić wzrok.
- Te, cioto! - Kurczę, myśli Maciek. Stanął za blisko ostatnich krzeseł. Od rana nie miał jeszcze czasu zastanowić się nad wierszem.
- To do mnie?
- Co się gapisz, zajebać ci?
- Nie.
- Jak nie, to nie.
Pokolenie JP2, myśli Maciek. Pokolenie MP3. Jak zacząć wiersz o aborcji?
- Piszesz wiersze? - Jakiś ciepły głos. Dziewczyna. Brunetka w okularach.
- Czytasz w myślach? - pyta Maciek, lekko zaniepokojony i robi szybki przegląd spraw, o których właśnie myślał.
- Nie, tylko tak się zastanawiam.
- A ty piszesz?
- Piszę…
- Publikowałaś coś w Internecie na przykład, albo coś?
- Nie, ja tak dla siebie bardziej… Ostatnio napisałam taki wiersz… - Tu brunetka uśmiechnęła się na wspomnienie swojego wiersza. Mam nadzieję, że nie o aborcji, myśli Maciek. - Napisałam o obozie koncentracyjnym.
- Byłaś kiedyś w takim obozie?
- Nie, ale ja wiem, że jak się tak zastanowię, to potrafię się poczuć tak, jak bym tam była… I stworzyć coś pięknego.
- Te, cioto! Zajebać ci, co się gapisz? - Znów to pytanie rzucone z końca, ale tym razem w kogoś innego. Nie, mówi tamten. Szkoda, słyszy w odpowiedzi.
- Rozumiem - stwierdza Maciek, bardziej do siebie, niż do dziewczyny, i zastanawia się nad zmianą środka lokomocji. - Ja już wysiadam.
- Pójdę z tobą.
- Chciałem się przesiąść.
- Ja też.
Maciek wyskakuje na zaśmiecony przystanek w centrum miasta. Do śniegu i błota dołącza teraz smród spalin i hałas pędzących samochodów. Nieprzyzwoicie wyraźne twarze w jaskrawym świetle poranka krążą wokół przystanku, unikając cudzego wzroku, wypatrując niecierpliwie spóźnionych autobusów. Pomiędzy nimi krążą pijaczki, wciąż jeszcze niemrawi, bez przekonania i specjalnej nadziei zaczepiają przechodniów o pięćdziesiąt gorszy na bułki i mleko: „na bułki i mleko królu złoty”, „chodź pan ze mną, to panu kupię”, „a spierdalaj pan ze swoimi zakupami”.
Maćkowi dopisuje szczęście, bo właśnie podjeżdża następny trolejbus.
- Ten mi pasuje - mówi do brunetki. - Cześć. Miło było poznać.
- I mi pasuje - odpowiada ona.
Rozsuwają się drzwi i puszcza dziewczynę przodem. Ale nie tylko ją, bo wpycha się jakaś gruba kobieta, a za nią jakiś łysy facet. Potem wchodzi jeszcze ktoś inny, i Maciek już myśli, że zabraknie miejsca dla niego, jednak wchodzi. Przepycha się pod okna z drugiej strony szukając wzrokiem dziewczyny, a tam Rafał.
- O, Rafał.
- No, siema ponownie. - Rafał spogląda na Maćka pogardliwie, ale cieszy się w myślach z jego towarzystwa. Lubię go, tylko szkoda, że taki frajer.
- Przyjdzie Natalia - mówi.
- Co?
- Na to spotkanie klasowe. Natalia będzie.
- Tak? Skąd wiesz? Ona nie ma konta na Naszej Klasie… To znaczy, co z tego, że będzie?
- Nie ściemniaj, przecież się w niej bujałeś.
- Kiedy to było… - Maciek wygląda przez okno i widzi jak świat zostaje w tyle, tak jak jego zmarnowane szanse. Stacja benzynowa, kościół… Skąd on wie, że Natalia będzie? Spotkał ją? Mówiła coś o mnie? Kurczę, co za różnica. Aborcja, hej. Jak to dalej szło? - To kiedy ma być to spotkanie? Co? Z czego się śmiejesz?
- Nie, nic - powiedział Rafał i kaszlnął bez zasłonięcia ust. - Dziadek się przeżegnał. Niezły typ.
- Co? Weź przestań. - Maciek rozgląda się i widzi starego człowieka, który siedzi wystarczająco blisko, by usłyszeć ten komentarz. - Weź przestań.
- Posłuchaj kolegi - powiedział staruszek i jedną ręką poprawił na nosie grube okulary w tanich, plastikowych oprawkach. Szkła korekcyjne sprawiały, że jego oczy były nienaturalnie wielkie. Między nogami trzymał drewnianą laskę.
Maćkowi zrobiło się gorąco. Rafał się roześmiał.
- Nie bulwersuj się, dziadek - rzucił w stronę mężczyzny. - Nie bulwersuj się.
- Co ty możesz wiedzieć… - mruknął staruszek, poprawiając się na swoim miejscu.
- Niech pan zignoruje gówniarza - szepnęła do niego jakaś kobieta.
- Swoje wiem - odparł Rafał i zrobił buńczuczną minę. Jaki on z siebie zadowolony, jaki dumny z siebie, myśli Maciek. Pewnie tylko czeka na takie okazje, żeby pokazać starszym, że nie da sobie w kaszę dmuchać. Czy to dlatego, że mu dokuczali w szkole? Czy to wina jego matki? Czy to z mojego powodu?
- Rafał, daj spokój. Przepraszam za kolegę.
- Maciek, nie bądź frajer. Nie będzie mnie tu jakiś dziadek pouczał. Niech lepiej nie fika.
Maciek zerknął w kierunku starca, próbując nadać swoim oczom jakiś empatyczny wyraz. Mężczyzna już otwierał usta by coś powiedzieć, ale zamknął je szybko z cichym kłapnięciem sztucznej szczęki. Jego twarz zaczęła zmieniać się nagle niczym slajdy na ekranie komputera, ukazując spektrum emocji od gniewu, poprzez ciekawość, aż do biernej apatii.
- Co ty możesz wiedzieć o życiu, chłopcze. Co ty możesz wiedzieć o śmierci?
- Śmierć jest wszędzie, jest jak urwany wers, jak suchy deszcz…
Maciek odwrócił się w kierunku właścicielki tej niespodziewanej uwagi i ujrzał znajomą brunetkę w okularach.
- To ty - zauważył. - Szukałem cię. Jak masz na imię? Ja jestem Maciek.
- Jestem Kami. Znaczy… - Zachichotała cicho, jakby z lekkim zakłopotaniem. - Kamila. Mam na imię Kamila. Rozmawiacie o śmierci?
- Tak, boimy się, że dziadek się za bardzo zbulwersuje i nam tu zejdzie.
- Rafał…
- Młody człowieku, może myślisz, że jesteś królem świata, że wszystko ci wolno… - Mężczyzna wpatrywał się w Rafała powiększonymi przez szkła korekcyjne oczyma z intensywnością szaleńca, który zbyt wiele czasu spędził w samotności. Nie, wcale tak się nie patrzył, upomniał się w myślach Maciek. Po prostu patrzył się intensywnie. - Młody człowieku, ja sporo przeżyłem w swoim życiu. Wiele widziałem. Znam ten przedśpiew. Nauczyłem się, że to nie wszystko. To nie wszystko. Jest coś jeszcze. Ty się śmiejesz, bo tego nie rozumiesz. To normalne, ja w twoim wieku też nie rozumiałem wielu spraw. Kiedyś będziesz wiedział, że jest coś więcej. Może odnajdziesz Boga, albo…
Maciek słuchał przemówienia starszego mężczyzny, lecz nagle stracił kontakt ze światem zewnętrznym. Zaczęły w nim kiełkować wątpliwości i oddał się im z niemą fascynacją, by za chwilę odlecieć myślami w kierunku niezbadanych szlaków i przetartych ścieżek swojej wyobraźni, w rejony gdzie czuł się jak w domu, snując swoje opowieści.
Maciek myślał o tym, że przecież nie wiemy nic na pewno. Myślał o tym, że może wiara to kwestia wychowania albo charakteru, wrażliwości lub inteligencji, a może, że zależy ona od znajomości klasycznej filozofii. Myślał o tym, co jest sensem życia i jak bardzo takie myśli są banalne. Zastanawiał się, czy można cokolwiek twierdzić z pełnym przekonaniem, a jeśli nie można być niczego pewnym, to czy chociaż można to ukryć i sprawiać wrażenie, że jest inaczej?
Brzydkie słowa dotykają życia i każdy to wie.
Ale z drugiej strony fajnie mieć rację, prawda? Ja wierzę, że ją mam, pomyślał Maciek. Wierzę, że ją mam, i że pójdziecie kiedyś za mną, a szczególnie to liczę na towarzystwo tej brunetki w okularach...
Pragnienie. Żądza. Spojrzał na dziewczynę. Uśmiechnęła się do niego. Czy to możliwe, że się w nim właśnie zakochała?
Maciek odwzajemnił uśmiech, a mężczyzna wciąż mówił.
- Gdy odnajdziesz Boga…
- Dobra, dziadek, skończ to pieprzenie. - Rafał przerwał mu w pół słowa.
- Ma pan rację… - Brunetka zignorowała to wtrącenie. - Młodzi ludzie zapominają o Bogu i o Jezusie. Nie myślą o śmierci. Z tego bierze się potem życie w kłamstwie, samobójstwa, aborcja…
- Nie znam cię, dziewczyno, ale co ty, kurwa, możesz wiedzieć o śmierci? - wybuchnął Rafał. Nie krzyczał, ale mówił podniesionym głosem. - Co ty możesz wiedzieć? Widzę tych wszystkich frajerów w szkołach, w Internecie, jak składają usta w dzióbek i myślą sobie, że są jakimiś, kurwa, ofiarami wojny. Przeżyłaś kiedyś śmierć? A może przeżyłaś aborcję? Bo mówisz o tym tak, jakby tak było…
- Rafał, daj spokój…
- Każdy jeden piękny i wrażliwy jak ząb bez szkliwa. Dupa. Masz pojebanych znajomych, Maciek. Poważnie.
- Rafał…
- Tu wysiadam. Przyjdziesz na to spotkanie? Będzie w sobotę.
- Jeszcze nie wiem. Może. Dam ci znać.
- Dobra, jak chcesz. Nara.
- No, hej.
Rafał wyskoczył z autobusu, a Maciek myślał o tym, że już wie, jaki napisze wiersz.
- Współczuję mu - powiedziała brunetka. - Ale Jezus i tak go kocha.
- Tak, pewnie tak…
- Jezus na pewno go kocha - stwierdził stanowczo starszy mężczyzna. - Chłopak się pogubił, ale będę się modlił, aby odnalazł właściwą drogę.
- Tak… - Maciek odwrócił się w stronę dziewczyny. - Czy ty?
- To zupełnie jak w moim wierszu. Urwany wers… Suchy deszcz… - Brunetka odpłynęła myślami w krainę swojej wrażliwości. Nikt nie zauważył wysokiego chłopaka, który błyskawicznie przecisnął się przez tłum w autobusie i zatrzymał tuż przed starcem. Nikt nie zauważył małego refleksu popołudniowego słońca na ostrzu starego noża sprężynowego, lecz w tamtym momencie prawdopodobnie nic nie błysnęło. W chwili, gdy wąska rana na brzuchu starego mężczyzny rozchyliła swe krawędzie jak usta składające się do pocałunku, ciemną smugą trysnęła krew kreśląc nieregularne kleksy na ubraniu Kamili. Maciek myślał, że to sen.
- Masz dla mnie jakąś radę? - wycedził Rafał, pochylając się nad sparaliżowanym strachem mężczyzną. Chłopak splunął mu w twarz, po czym odwrócił się i, przez nikogo nie zatrzymywany, wysiadł z autobusu i pobiegł w kierunku kolorowych bloków jakiegoś osiedla.
- No wiecie co? - wybąkała jakaś gruba kobieta, zastanawiając się w myślach, czy powinna zadzwonić najpierw na policję czy pogotowie. Kilka osób zaczęło filmować całą scenę swoimi komórkami. Reszta nie bardzo wiedziała jak się zachować.
- Kto to był? - zapytał jakiś łysy mężczyzna, ale nikt mu nie odpowiedział.
Przystanek dalej Maciek nie pożegnał się z dziewczyną. Wysiadł z autobusu i skierował się w stronę uczelni, chociaż wiedział już, że dzisiaj podaruje sobie wykłady. Przez chwilę zastanawiał nad ideą donosicielstwa, ale doszedł do wniosku, że woli nie mieć na osiedlu opinii kapusia, bo pewnie stałby się ofiarą niewybrednych żartów. Gdy znalazł się w budynku uczelni i odnalazł wolny komputer, odpalił Internet i wpisał adres strony z poetyckim konkursem.
Wiedział, jak będzie wyglądał ten wiersz.
- Macie i komentujcie.
Gdy wysłał wiersz na stronę, odsunął się od komputera, przeczesał ręką włosy i rozejrzał się po holu wypełnionym studentami. Ktoś go rozpoznał, więc mu pomachał. Zadzwoniła mama. Gdzie jesteś? Na uczelni. Kiedy będziesz w domu? Niedługo.
Maciek zerknął w monitor. Pierwszy komentarz. Pełen oburzenia. Uśmiechnął się.
- Naiwniacy. - Westchnął. Przypomniał sobie to, co mówił i zrobił Rafał, ale zaraz przestał o tym myśleć, bojąc się, że i jego to dotyczy. Zresztą, są ważniejsze sprawy w życiu. Na przykład praca. Albo aborcja.
Wyłączył kompa. Wrócił do reala.
I co się dzieje?
aborcja aborcja aborcja hej
dzieciaczki w kawałeczkach
jak puzzle hej
jestem sam taki sam hej
zabiję się albo nie
aborcja hej
kara śmierci kara śmierci hej
oglądam życie w internecie
gdzie można zobaczyć aborcję? hej
to był dzień szary jak bóg
jak urwany wers jak suchy deszcz
mówię ci w takt tej gry: masz rację wiesz
uśmiechnij się jak wtedy gdy
ja i ty
aborcja aborcja aborcja hej
dzieciaczki idą do nieba
jezus jezus jezus
hej
KONIEC
Dzięki, Videlec, za wygrzebanie tego tekstu z odmętów. Naprawdę jest niezły i taki naturalistycznie prawdziwy. Wręcz okrutny w swej prawdziwości.
Niesamowicie dobry, filozoficzno-moralny produkt
Bardzo, bardzo mi się podobał ten tekst. Dawno nie czytałam czegoś tak prawdziwego i dobrego. Po przeczytaniu zastanowiła mnie jednak tak niska ocena. Trzy? No proszę Was. Autor ukazał rzeczywistość i marzyciela-romantyka w epoce vansików, asków i fejsbuków. W naszej, polskiej rzeczywistości. Tylko końcówka z nożem była moim zdaniem zbędna i trochę popsuła odbiór całości.
Cokolwiek ma w głowie autor tego tekstu, jest niesamowite. Pozdrawiam i życzę weny!