Opowiadanie
Obiekt
Autor: | hito.pk |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Science-Fiction |
Dodany: | 2011-11-07 15:55:27 |
Aktualizowany: | 2011-11-10 09:29:27 |
Wszelkie prawa zastrzeżone
Obwód Kaliningradzki, Rosja, tajne laboratorium genetyczne, 25 styczeń 2015 godzina 10:15:
- Witamy w zespole, doktorze Drewkov - odezwał się sędziwy, szpakowaty profesor Piotrov. Brak ogrzewania w głównej hali dawał o sobie znać tworząc obłoczki pary przed gęstymi wąsami mężczyzny. Andrei Drewkov rozglądał się po pomieszczeniu z ciekawością. Nikt nie powiedział młodemu doktorowi genetyki, jakie zadanie czeka na niego w tym miejscu. Miał nadzieję, że stary Piotrov wyjaśni mu wszystko. Z wyczekiwaniem przyglądał się profesorowi. Ten, jakby czytał w myślach młodego naukowca wyjął pęk kluczy z kieszeni błękitnego fartucha.
- Chodźmy - zwrócił się do nowego pracownika. - Obejrzymy sobie okaz.
Zgrzyt zamka odbił się echem po wielkiej hali, która niegdyś, zapewne pełniła funkcję hangaru dla samolotów. Nie małych awionetek, lecz dużych aeroplanów towarowych. Pomieszczenie było ogromne. Pokryte stalowymi płytami miało wysokość dwóch pięter. Umieszczone przy suficie otwory wentylacyjne tłoczyły mroźne powietrze do środka. Nagły podmuch ciepła odwrócił uwagę Drewkova. Andrei odwrócił się i zobaczył podobne do tego, w którym się znajdowali, tym razem błękitne pomieszczenie. Intuicja Drewokva podpowiadała, że to właśnie jest laboratorium.
- Szybko, muszę zamknąć drzwi - ponaglił Piotrov.
Po chwili stali na zmontowanym ze stalowej kraty pomoście. Pod nimi, na środku sali stał szklany kojec.
- Tu trzymają to zwierzę - pomyślał genetyk. Ogarnął przeźroczystą klatkę przelotnym spojrzeniem i podążył za swoim przewodnikiem. Metalowy pomost cicho trzeszczał przy każdym kroku mężczyzn, kiedy zmierzali do pokoju analiz.
- To twoje miejsce pracy - odezwał się znowu stary naukowiec. Pomimo krótkiego czasu znajomości z profesorem Andrei miał dziwne wrażenie, iż jest to człowiek skryty, niewiele mówiący o swojej pracy i życiu. Minęło już kilkadziesiąt minut, a naukowiec wydobył z siebie ledwie kilka niezbędnych słów.
- Co mam robić? - Zapytał podchodząc do stołu wypełnionego komputerami i aparaturą medyczną. Duży, nowoczesny mikroskop pozytronowy cicho burczał w kącie pomieszczenia. Piotrov wskazał na urządzenie.
- Będziesz badał dostarczone próbki DNA - wyjaśnił lakonicznie. Genetyk przyjrzał się aparaturze, stwierdzając jej najwyższą jakość. Nie mógł się oprzeć, by nie zapytać skąd się tu wzięła.
- To najnowszy i najlepszy sprzęt - zaczął od niechcenia. - Skąd…
- Młody człowieku - przerwał mu Piotrov. - Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć.
- Skoro tak pan mówi - Drewkov wzruszył ramionami. Wiedział, że ośrodek jest ściśle tajny a i eksperymenty tu przeprowadzane nie do końca są legalne. Rozumiał więc ostrzeżenie, które przekazał mu starszy kolega.
- Tak mówię - zakończył stanowczo profesor. Genetyk w odpowiedzi sięgnął po leżącą na stole dokumentację eksperymentu i zaczął wertować strony w poszukiwaniu szczegółów.
- Chcesz to zobaczyć? - Zapytał stary. Andrei uniósł na niego oczy z pytającą miną. - Obiekt - wyjaśnił profesor.
- Chętnie - odparł genetyk. Oczywiście, że był ciekaw, nad czym wspólnie z biologami, chirurgami, innymi genetykami i transplantologami będą pracować. Chciał na własne oczy przekonać się, co za stwora hodowano w „nieistniejącym” laboratorium. Piotrov skinął głową i oboje wyszli z pomieszczenia, kierując się w stronę schodów. Zeszli w dół w asyście stuków podeszew o stalowe stopnie i stanęli tuż przy kojcu. Andrei z ciekawością sięgającą zenitu zerknął przez grube szkło i zamarł. Spodziewał się jakieś hybrydy, ale nie takiej. Wszystkiego, poza tym.
- Ale to - wyjąkał wstrząśnięty widokiem. - Nieludzkie - dokończył dręczącą go myśl. W szklanej klatce, na białej, miękkiej podłodze siedziała dziewczynka. Czarne, długie włosy sięgały jej do pasa. Spadały na oczy. Mogłaby je założyć za uszy, lecz Drewkov zauważył, że dziewczynka nie miała uszu. No przynajmniej nie ludzkich. Zamiast nich, po obu stronach głowy sterczały dwa, spore, czarne uszy jakiegoś kota.
- Pumy - odezwał się Piotrov, podążając oczyma za wzrokiem nowego współpracownika.
- C… Co? - Wyjąkał Andrei. Profesor westchnął jak stary nauczyciel nad beznadziejnym uczniakiem - Wszczepiliśmy jej uszy pumy - wyjaśnił powoli, jakby wspominał wizytę małej u fryzjera. Drewkov kryjąc oburzenie przyglądał się dalej. Smukły lśniący ogon barwy węgla puszył się niczym włochaty wąż, jego koniec wesoło podrygiwał obok dziecka. Genetyk domyślił się, że ten też został małej wszczepiony, prawdopodobnie od tego samego zwierzęcia. - To nieludzkie, jak oni mogli? - Kotłowało się w głowie naukowca.
- To przecież dziecko - pomyślał i już wiedział, że tę myśl wypowiedział na głos. Iwan Piotrov zmarszczył gęste, ciemne brwi.
- Coś nie tak? - Zapytał. Po plecach genetyka przeszły ciarki. Zdawał sobie sprawę, że swoje zdanie na temat tutejszych badań może nawet przypłacić życiem. Niestety zdawał sobie sprawę także z tego, że właśnie mógł wydać na siebie wyrok.
- Nie, nie - zaprzeczył nerwowo. - Tak tylko stwierdziłem. Ile ma lat?
Piotrov zmierzył Andreia nieprzyjaznym wzrokiem.
- Tak myślałem - burknął ostrzegawczym tonem. - Sześć - odpowiedział na pytanie. - Ma na imię Nadia, ale my na nią mówimy obiekt zero dziewięć.
- Dziewięć? - Zdziwił się genetyk. - To znaczy, że…
- Że poprzednie osiem obiektów nie przeżyło przemian - Iwan dokończył straszną myśl Drewkova. - Jej się udało, ale musieliśmy wymieszać jej genotyp z genotypem naszej pumy.
- Wymieszać? - Wyszeptał Andrei.
- Panie Drewkov - zaczął poważnie profesor. - Jeśli ten eksperyment się powiedzie, będziemy mogli ulepszać nasze ciała, bez konieczności pobierania narządów od zmarłych. Świat stanie się lepszy, a my będziemy pierwszymi, którzy tego dokonają. - Profesor spojrzał jeszcze raz na dziewczynkę. Jego oczy lśniły wypełnione dumą i pewnością sukcesu. Po chwili wraz z nowym pracownikiem wspinali się znów na schody.
- Co jeszcze zmieniliście w jej…
- Mówiłem już, że niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć.
- Potrzebuję tych informacji do badań - wyjaśnił młody naukowiec. Piotrov zaśmiał się pod nosem.
- Dokumentacji nie chce się czytać - stwierdził. - Ech wy młodzi, dobrze. Nadia posiada zwinność i niektóre cechy kotowatych. To chyba efekt uboczny mieszania genów.
- Inne cechy? - Zaciekawił się Andrei.
- Przykładowo, mruczy, kiedy jest zadowolona.
Genetyk uśmiechnął się na te słowa. Nie wiedzieć dlaczego ten fakt wydał mu się uroczy. Może nie samo kocie mruczenie Nadii, ale wiadomość, że bywała zadowolona. Piotrov tymczasem tłumaczył dalej. - Widzi w ciemności, a jej oczy świecą jak u kota. Powinieneś to zobaczyć - odwrócił się do idącego za nim Andreia. - Całkowita ciemność i dwoje zielonych, świecących oczu. Niesamowity widok - zaśmiał się profesor. -To zawarty w nich fosfor, świecą się nawet w absolutnej ciemności. Co tam jeszcze? - Zastanowił się. - Aha. Uwielbia drapanie za uchem, sprawia to jej nadzwyczajną przyjemność.
- Kolejny dobry fakt w tej sytuacji - stwierdził w myślach genetyk.
- Zrobiliśmy jeden błąd - ciągnął dalej Iwan. - Wstawiliśmy jej kocie kły. Strasznie gryzie, jak zobaczy strzykawkę.
Drewkov słuchał starego profesora i zastanawiał się, jak ten człowiek może tak beztrosko opowiadać o krzywdach, jakie zrobił tej dziewczynce? Po tym jak w szalonych próbach skrzyżowania człowieka ze zwierzęciem, uśmiercił osiem innych dzieci? Jak ta dziewczynka będzie żyła dalej na świecie? Był przekonany, że zostanie okrzyknięta mutantem i odrzucona przez ludzkość jako dziwadło. - Co on sobie myśli, że jest bogiem? - Zastanawiał się, gdy weszli z powrotem do pokoju analiz. Piotrov włączył monitory i na ekranach pojawiły się obrazy z kamer, obserwujących obiekt eksperymentu. Wtem uderzyło go wspomnienie słów Piotrova.
- Eksperyment jeszcze się nie zakończył? - Zapytał dając do zrozumienia, że przypomniał sobie wypowiedź Iwana.
- Chcemy zobaczyć jak przejdzie okres dojrzewania - odparł stary naukowiec.
- A co potem?
Iwan wzruszył ramionami.
- Obiekt zostanie zlikwidowany.
Obwód Kaliningradzki, Rosja, służbowe mieszkanie Drewkova, 26 styczeń 2015 godzina 01:23:
Nie mógł do tego dopuścić. Nie potrafił spokojnie analizować sekwencji łańcucha genetycznego wiedząc, jaki los czeka dziewczynkę. Nadię. Nie godził się na zabicie człowieka. Tak mimo dokonanych zmian, Nadia nadal była dla Andreia człowiekiem. Skrzywdzonym dzieckiem, które nie miało ani dzieciństwa, ani przyszłości. - Nie! - Warknął do siebie. Ciemny pokój w służbowym mieszkaniu, które mu przydzielono wydawał mu się więzieniem. Siedział na łóżku nie mogąc zmrużyć oka. Za oknem, pośród białych płatków śniegu migotały światła szperaczy, pilnujących obszaru wokół laboratorium. Drewkov po omacku znalazł otwartą paczkę papierosów i srebrną zapalniczkę. Zapalił. Gęsty, szary dym wypełnił pomieszczenie. Genetyk zaciągnął się głęboko, przymknął oczy. Miał ochotę pobiec do kompleksu, wydobyć Nadię i uciec z nią jak najdalej stąd.
- Oni ją zabiją - szepnął, jakby samo myślenie o tym nie wystarczało. Przez chwilę zastanawiał się, czy tak nie będzie lepiej? Czy nie zaoszczędzi to dziewczynce czekającego na nią cierpienia? Skrzywił się z obrzydzeniem zdając sobie sprawę z sensu swoich myśli. A co, jeśli znajdzie się ktoś, kto tak jak on zobaczy w niej człowieka? Był już zdecydowany. Wydostanie ją z instytutu i wywiezie. Daleko. Kto wie? Może nawet za ocean? - Wystarczy przerzucić ją do Polski - szepnął znowu do siebie. Odrzucił tlącego się papierosa do aluminiowej popielniczki, a raczej starego, wojskowego kubka i chwycił za komórkę. Nie zastanawiając się wystukał numer.
Gdzieś w Zachodniopomorskim, Polska, 26 styczeń 2015 godzina 02:04:
Nocną ciszę przerwał nagły dźwięk telefonu. Marek z niechęcią sięgnął po aparat, leżący na nocnym stoliku. Zerknął na wyświetlacz i szybko podniósł się z posłania. Doskonale znał właściciela numeru, wyświetlonego na ekranie telefonu. Wolną ręką odsunął wysłużonego Makarova* i zapalił lampkę. Odebrał.
- Andrei? Wiesz która godzina? Nie możesz… - przerwał usłyszawszy głos przyjaciela. Marek Kozakowski poznał dok¬tora Drewkova, podczas jednej z akcji w Rosji. Jako najlepszy agent służb specjalnych rozpracowywał siatkę terrorystyczną, nękającą zarówno Rosję, jak i Polskę. To właśnie wtedy Andrei Drewkov uratował mu życie. Marek tak naprawdę nie nazywał się Kozakowski. Nikt nie znał jego prawdziwego nazwiska, a może nawet imienia. I niewielu ludzi znało ten numer. Nikt, oprócz Andreia.
- Co się stało? - Zaniepokoił się Kozakowski. W skupieniu wsłuchiwał się w chaotyczny, wystraszony szept Drewkova w słuchawce. - Spokojnie - przerwał rozmówcy. - Uspokój się i powiedz o co chodzi. Tak. Co ja mam z tym wspólnego? - Zapytał i dalej słuchał nerwowego monologu przyjaciela.
- Wiesz w jakiej sytuacji mnie stawiasz?
- Oni ją zabiją! - Podniesiony głos Drewkowa słychać było aż pod drzwiami pokoju Marka. - To przecież dziecko!
Kozakowski westchnął. - Dobra - powiedział spokojnie jakby rozmawiali o niedzielnym spotkaniu. - Jak mogę pomóc?
Po chwili Marek odłożył telefon, wstał i wciągnął na siebie wytarte jeansy. Schylił się nad łóżkiem i uniósł jego górną część. Z namysłem spoglądał na wypełnioną bronią skrzynię tapczanu.
- Co by tu wybrać? - Zastanowił się na głos.
Obwód Kaliningradzki, Rosja, tajne laboratorium genetyczne, 29 styczeń 2015 godzina 09:45:
Drewkov niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, czekając na Piotrova. Hala główna jak zwykle wypełniona była zimnym, pachnącym metalem i rdzą z szybów wentylacyjnych powietrzem. Jako nowy pracownik nie dostał jeszcze swoich kluczy do laboratorium. Nie były mu potrzebne. Przez ostatnie dni wymykał się ze swojego gabinetu, w celu poznania układu kompleksu. Znał już niemal każdy korytarz i każde wejście, łącznie z tymi nie zamkniętymi na wypadek ewakuacji. Wiedział, że już nie ma odwrotu. Albo wyjdzie stąd z Nadią, albo zostanie złapany i prawdopodobnie zastrzelony w tajemnicy gdzieś w dzikiej części Obwodu Kaliningradzkiego.
- Długo czekasz? - Głos starego profesora wyrwał Andreia z zamyślenia.
- Nie - Ocknął się genetyk. - Tylko chwilę - odparł, siląc się, aby Iwan nie wyczuł zdenerwowania w tonie jego głosu. Piotrov zaśmiał się po swojemu.
- Myślałem, że tak ci się spodobała praca - zażartował. Drewkov odpowiedział krótkim śmiechem i oboje weszli do laboratorium. Młody naukowiec spoglądał co chwilę w stronę oszklonego więzienia małej Nadii, kiedy szli wzdłuż pomostu.
- Czekaj Iwan - powiedział nagle. Piotrov z pytającą mina odwrócił się ku niemu. Andrei uśmiechnął się przepraszająco. - Muszę do łazienki - wyjaśnił z niewinną miną. Profesor skinął głową. Genetyk już miał ruszyć, gdy wtem przypomniał sobie, że przecież nie może znać drogi. A przynajmniej nie może pokazać, że ją zna. Odchrząknął.
- Gdzie..? - Zapytał. Piotrow znów spojrzał na niego zdziwiony. Andrei czekał na odpowiedź zastanawiając się, czy aby stary naukowiec nie zauważył jego wcześniejszych wypraw. Po chwili Iwan pacnął się dłonią w czoło.
- Ach - mruknął. - Ciągle zapominam, że jesteś tu nowy - westchnął żartobliwie. - Do końca pomostu, potem na dół i tym tunelem . Trzecie drzwi na lewo - wyjaśnił wskazując wspomniany korytarz. - I wracaj szybko - ponaglił. - Masz tam parę próbek do zbadania.
Genetyk skinął głową i ruszył szczęśliwy, że nic się nie wydało. Doskonale wiedział gdzie znajduje się toaleta. Tak samo jak wiedział gdzie znajduje się zsyp, w którym czekał na niego podrzucony przez Marka niezawodny Makarov. Zszedł schodami w dół, minął kojec i zniknął w tunelu po drugiej stronie sali. Rozejrzał się uważnie. Był sam. Szybko przeszedł wzdłuż korytarza mijając drzwi do łazienki i stanął przy wylocie zsypu. Sięgnął do środka wstrzymując oddech. Metaliczny chłód wypełnił jego dłoń, kiedy chwycił pistolet. Jednym ruchem wydobył go ze skrytki i schował za pasek pod fartuchem. Obejrzał się jeszcze raz za siebie i ruszył z powrotem. Parę chwil później wchodził do pokoju analiz.
- Dzień dobry - usłyszał. W pomieszczeniu stała wysoka, smukła kobieta, ubrana w błękitny fartuch, taki sam jak wszyscy naukowcy w instytucie. - Nazywam się Tatiana Okowicz - przedstawiła się z uśmiechem. - Mam panu…
- Andrei - przerwał genetyk. Tatiana uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
- Mam ci pomóc w badaniach - dokończyła. Drewkov zdobył się na niewinny uśmiech.
- Co mamy do roboty? - Zapytał podchodząc do swojego stanowiska. Okowicz wskazała na rząd fiolek, wypełnionych czerwoną cieczą.
- Krew obiektu dziewięć - odparła.
- Obiektu - pomyślał z rozdrażnieniem Andrei. Zastanawiał się co dalej. Obecność Tatiany skutecznie pokrzyżowała mu plany. Jak mógłby się dostać do kojca Nadii? Drewkov spojrzał zrezygnowany na stół. - Wiem - pomyślał wyszczerzając w mimowolnym uśmiechu zęby. Zerknął na współpracownicę. Stała odwrócona, wpatrując się w jeden z monitorów. Genetyk sięgnął po jedną z fiolek i bez zastanowienia rozluźnił uścisk. Pełne krwi naczynko rozbiło się o podłogę.
- Ach - zawołał Andrei. - Ale ze mnie niezdara. Spojrzał na kobietę przepraszająco. - I co teraz? - Zapytał udając zakłopotanie. Tatiana wzruszyła ramionami.
- Trzeba pobrać nową próbkę - odparła ze spokojem. - Zaraz przyniosę.
- Mogę…? - Zapytał Drewkov.
- Chcesz iść ze mną?
- To może być jedyna szansa - odparł genetyk. Okowicz z uśmiechem skinęła głową.
- To chodźmy.
Szedł za współpracownicą, gorączkowo opracowując kolejny krok. Nie zauważył kiedy dotarli na miejsce i niemal wszedł Tatianie na plecy. Okowicz odwróciła się do niego.
- Przytrzymasz ją - powiedziała. - Inaczej znowu mnie pogryzie. - Wystukała kod i grube drzwiczki otworzyły się bezszelestnie. Andrei dostrzegł ruch uszu Nadii, kierujących się w ich stronę.
- Nie chcę - pisnęła dziewczynka, kiedy zbliżyli się do niej ze strzykawką.
- Oj Nadia - jęknęła poirytowana Okowicz. - To tylko małe ukłucie. Sięgnęła po ramię dziecka, przybliżając cienką, długą igłę do miejsca, gdzie powinna znajdować się żyła.
- Ale to boli. - W tej chwili Drewkow zdzielił Tatianę rękojeścią pistoletu w potylicę. Kobieta osunęła się ogłuszona. Dziewczynka jednym, niewiarygodnym skokiem czmychnęła na drugi koniec kojca.
- Nie bój się - uspokoił genetyk. - Musimy uciekać?
Spojrzała na niego oczyma pełnymi nadziei. Wstała i ostrożnie zbliżyła się do doktora. Czarny ogon nerwowo wił się to w prawo, to w lewo. Spore uszy strzykały, nasłuchując odległych szmerów.
-Nie mamy czasu - szepnął Drewkov. Nadia skinęła głową i już po chwili wspinali się po schodach. Niesiony przez Andreia pistolet miarowo stukał o poręcz pomostu, gdy podążali na drugą stronę laboratorium, do tunelu ewakuacyjnego.
- Hej! Co ty robisz? - Usłyszeli nagły krzyk, a po sekundzie odgłos strzałów. Natychmiast odskoczyli w przeciwne strony. Kule pomknęły ze świstem wzdłuż holu. Drewkov nie zastanawiał się. Nacisnął spust. Jeden raz, drugi i trzeci. Strzelał aż usłyszał jęk, a po nim odgłos upadku.
- Chodź - zawołał do dziewczynki. Ta ponownie ze zwinnością pantery doskoczyła do niego i pobiegli dalej.
Minęło kilkanaście minut. Przed nimi dłużył się ostatni korytarz. Ten, na którego końcu znajdowało się wyjście ewakuacyjne. Andrei ściskał krwawiące ramię. Po drodze natknęli się na kolejną straż i Drewkov nie zdążył się uchylić.
- Jeszcze kawałek - szepnął do Nadii. Ruszyli. Ściskając dłoń dziewczynki, genetyk biegł, dysząc, ile sil w nogach i modląc się, aby Marek czekał w samochodzie po drugiej stronie drzwi.
- Stój Andrei. - Przed nimi wyrósł jak spod ziemi profesor Iwan Piotrov. W dłoni ściskał nowoczesnego Glocka 2000. - Nie zabierzesz jej - powiedział stanowczo. Andrei uniósł pistolet w jego stronę. Przez chwilę obaj mężczyźni mierzyli do siebie, wpatrując się w swoje twarze.
- Iwan - odezwał się w końcu Drewkov. - Nie zmuszaj mnie…
- Odgłos strzałów jest tutaj dobrze niesiony przez echo - przerwał mu stary profesor. - Strzeliłeś osiem razy. Liczyłem. Nie masz już kul - zaśmiał się pewnie. Genetyk wiedział, że ma rację. Odrzucił Makarova. Broń z łoskotem potoczyła się po podłodze.
- I co? - Zapytał. - Zabijesz mnie? Ją też? - Niemal płakał ze wściekłości. Zamglonymi ze zmęczenia i emocji oczyma wpatrywał się w wylot wycelowanej w niego lufy Glocka. Piotrov spojrzał na wystraszoną, bladą twarz dziewczynki - kota. Lśniący ogon prężył się, wskazując przerażenie Nadii. Kocie uszu strzykały to w jedną, to w drugą stronę, nasłuchując odgłosów zagrożenia. Twarz Iwana ściągnęła się nagle, błękitne oczy błysnęły łzami pojawiającymi się w Kocikach.
- Możesz mi nie wierzyć Andrei - powiedział. Jego głos drżał. - Pokochałem to dziecko jak własną córkę - dokończył opuszczając broń. Wtem odwrócił się i kopniakiem otworzył drzwi. - Uciekajcie - nakazał. Drewkov zaskoczony stał, wpatrując się w starca. - Pozwoli nam odejść? - Zastanawiał się.
- No już! Nie ma czasu! - Krzyknął Iwan, otrzeźwiając genetyka. Andrei chwycił dziewczynkę w pasie. Silny ogon owinął się wokół jego ramienia, chroniąc Nadię przed ewentualnym upadkiem.
- Szybko! - Ponaglił Piotrov. Drewkov rzucił się w stronę wyjścia. Zaparkowany parę kroków od kompleksu Range Rover Td6 z dwa tysiące szóstego mruczał wyczekując uciekinierów. Drzwi od strony pasażera otworzyły się nagle.
- Wskakuj! - Zawołał Marek.
- A patrole? - Zaniepokoił się Andrei. Marek uśmiechnął się wrzucając bieg.
- Nie bez powodu byłem najlepszy w spec służbach - odparł uspokajająca. Do uszu uciekinierów dotarł odgłos wystrzału zza zamkniętych już drzwi do instytutu.
- Iwan - szepnął Drewkov. Marek wcisnął gaz i samochód pomknął na przełaj, skacząc na wzniesieniach.
Gdzieś w Zachodniopomorskim, Polska, 3 luty 2015 godzina 22:07:
- Co z nią? - Zapytał Marek otwierając butelkę wódki. Andrei z uśmiechem przysiadł się do stołu.
- Śpi - odparł. Kozakowski spojrzał na genetyka, napotykając jego zatroskany wzrok.
- Będzie tu bezpieczna. Moja w tym głowa - uspokoił i rozlał alkohol do dwóch kieliszków. - Za udaną akcję - zawołał unosząc naczynie. Drewkov sięgną po swoje i jednym haustem opróżnił je. Odstawił kieliszek i westchnął.
- Co teraz?
- Najpierw - zaczął Marek. - Trzeba będzie zrobić z niej człowieka.
- Co? - Zaniepokoił się genetyk. - Chcesz jej znowu gmerać w DNA?
Marek uśmiechnął się nalewając następną kolejkę.
- Miałem na myśli - zaciągnął się papierosem. - Nauczyć jak się zachowywać. Jak żyć wśród ludzi.
- Jak tylko się pokaże, wyśledzą ją - powiedział Andrei wyraźnie zdenerwowany. Kozakowski spojrzał na przyjaciela, puszczając oko.
- Nagłośnimy sprawę - oznajmił. - Nie odważą się jej ruszyć. Zdrowie!
- Zdrowie - odparł Drewkov i wypił kolejną porcję
Obwód Kaliningradzki, Rosja, tajne laboratorium genetyczne, 15 luty 2015 godzina 23:36:
Nocny mrok rozświetliły reflektory wojskowych samochodów. Wokół instytutu kręcili się żołnierze. W rozstawionym nieopodal namiocie, generał Kursov przeglądał dokumentację eksperymentu „гибрид”**. Wtem do namiotu wszedł młody oficer.
- Towarzyszu generale, melduję się na rozkaz.
- Aaa, Jerkowicz - Odparł generał. - Spocznij. Jak tam poszukiwania?
- Brak efektów, towarzyszu generale - powiedział żołnierz. - Jak kamień w wodę.
Kursov podrapał się w głowę wpatrzony przed siebie.
- Jak to się rozniesie - mruknął do siebie. - Będziemy mieli niezły zgrzyt.
Oficer wbił oczy w ziemię.
- Rozkazy, towarzyszu generale?
- Instytut zlikwidować, naukowców uciszyć a zabudowania spalić. Co z… Jak mu tam? - Zapytał Kursov, zwracając się do swego adiutanta.
- Drewkov - odparł żołnierz. Generał skinął głową.
- Tak. Co z Drewkovem?
- Zaginął podobnie jak obiekt dziewięć.
-Odmaszerować - zakomenderował Kursov, machnąwszy ręką.
Wojskowe ciężarówki mozolnie przedzierały się przez nierówne tereny wokół tajnego instytutu. Poranne słonce rozjaśniało niebo, bladym światłem. Spadające płaty śniegu zdawały się nienaturalnie białe. Tylko wokół płonącego laboratorium barwiły się na pomarańczowo, wyparowując nie dotarłszy do ziemi.
* Makarov - Pistolet Makarowa PM, radziecki pistolet samo¬powtarzalny.
** гибрид (czyt. gibrid) - Hybryda po rosyjsku.
KONIEC
RE: mała korekta
Opowiadanie poprawiłem :D
mała korekta
– nietrafione zestawienie.
Niektóre wyrazy powielają się i występują w zbyt bliskim sąsiedztwie. Np. „młody doktor” i „młody naukowiec” dwa zdania później. Nie brzmi to najlepiej. (mój osobisty najczęstszy błąd ;D).
– po kilkudziesięciu minutach znajomości ludzie nie stają się zbyt rozmowni. Może to i prawda, ale „młody naukowiec” nie mógł tego „wydedukować” tak prędko.
– nienajlepiej skonstruowane, pomyśleć można, że ogon leży sobie „obok” zupełnie nie związany z resztą ciała.
. – przy całkowitej ciemności nie widać nic. Oczy kota jarzą się dopiero, gdy poświecić latarką.
– czyli nie musi patrzeć na wyświetlacz, żeby wiedzieć kto dzwoni ^^
Za szybko mu uwierzyła. Powiedz „nie bój się”, a każdy rzuci ci się w ramiona.
Chciał uratować dziewczynkę, a morduje innych ludzi :P
Szybko uciekli ;P. Taki ośrodek byłby otoczony jak poligon. W zasadzie wystarczy zamknąć bramę, a ktoś, kto cudem wjechał (samochodem!) do środka, byłby w pułapce. A skoroby nawet po-wystrzeliwał strażników przy wejściu, w międzyczasie ktoś by się zorientował. Facet czekał pod drzwiami! Pomijam już fakt, że drzwi to miejsce raczej na widoku, nawet jeśli to wejście od kuchni. Jeden strzał podniósłby już takie larum, że pierwsze co by zrobiono: zamknięto by bramę główną.
– tu chyba się wkradła ingerencja Worda ;).
Jedynie Iwan zyskał moją sympatię.
Bohater główny nie podobał mi się.
Pomysł stary, ale ładnie napisane. Trochę za krótkie, jeśli chodzi o samą dziewczynkę. Brakuje mi zaznajomienia się Andrieja z nią. Ciekawiej byłoby gdyby pierwsze wrażenie robiło na jej niekorzyść, a dopiero chęć poznania upewniła Andrieja w planie uprowadzenia dziewczynki.