Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Ostatnia stacja

Polowanie

Autor:San-san
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Obyczajowy, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2011-12-15 10:09:24
Aktualizowany:2011-12-15 10:09:24


Poprzedni rozdział

Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)

Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.


Nadszedł dzień „polowania”, jak to łapanie szkodników nazywali mieszkańcy Sonmolli. Że byłem zaciekawiony to mało powiedziane. Same przygotowania dawały do zrozumienia jak bardzo serio wszyscy traktują problem z duchami. Każdy zaopatrzony był w specjalne rękawice i ubranie, które mogłoby się równie dobrze przysłużyć do spacerowania po dżungli. Wiedziałem jednak, że w zapasie na furgonetce leżą też pełne kombinezony, a nawet ze dwa czy trzy hełmy, na wypadek gdyby znaleziono szczególnie silnego ducha. Towarzyszyła nam także grupka dorosłych. W przyczepie samochodu, który miał nam towarzyszyć znajdowały się skrzynie wypełnione wiórami. Do zbierania duchów mieliśmy zapas słoi i urn, na których widok roześmiałem się serdecznie. I to niby ma powstrzymać ducha? Chłopcy wytłumaczyli mi prędko, że naczynie wystarczy odpowiednio zapieczętować, a szkło czy glina z domieszką odpowiednich minerałów staną się nieprzepuszczalne. W tym celu w szoferce jechał podstarzały jegomość w staromodnych szatach. Wszyscy zwracali się do niego „dziadku Or”, ale nie byłem pewien czy to jego imię czy tytuł. Miał on rzekomo znać odpowiednie znaki, zaklęcia czy coś w ten deseń. Zbiórka, wedle zapowiedzi, miała miejsce przy szkole może z pół godziny przed zmierzchem, ale wyglądało na to, że wyruszamy głębiej w teren.

Ja sam zostałem zaopatrzony przez dziadków w rękawice i strój przypominający ubranie pszczelarza. Czułem się głupio, a zupełnie nie polepszyło mojego nastroju powitanie, jakie mi zgotowali nowi koledzy.

- Rill wziął się bardzo poważnie do zadania! - Piegi Jina wydawały się jeszcze liczniejsze w świetle rudziejącego słońca.

- Cóż, batalia o wygraną z dziewczętami musiała w istocie podziałać na twoją ambicję. - Kąciki usta Nevisa leciutko drgały. Z kolei Marco zupełnie się nie powstrzymywał i rechotał donośnie, zataczając się i bijąc dłońmi w uda.

- Ha ha haaa! Jak babcię kocham. Ha haaa! Rill z powodzeniem odeprze atak rozzłoszczonej gongory! Hunter pancerny, haaa ha ha...

- To chyba dobrze, że jest tak ubrany, czyż nie?

Podskoczyliśmy niemal wszyscy, słysząc znienacka głos tuż za naszymi plecami:

- A niech cię gongora popieści, Mesi! Nie skradaj się tak do ludzi.

- To, że macie tak beznadziejną percepcję nie ułatwia mi poruszania się - odpowiedziała dziewczyna o imieniu Mesi. Nie zwróciłem wcześniej na nią uwagi. Miała na sobie spodnie bojówki, białą koszulkę i czapkę z daszkiem, spod której wystawał jasny koński ogon. Spośród innych dziewcząt wyróżniał ją kolor włosów, co prawda nie aż tak jasnych jak słomiane włosy Marco, ale i tak o nietypowym dla tubylców, ciemnoblond odcieniu. Poza tym, jej twarz wydała mi się dosyć przeciętna. Nie brzydka, ale bez rewelacji. Co najwyżej kapryśnie wykrzywione usta zwracały uwagę i zdradzały charakter.

- Jak na pierwszy raz, dobrze na tym wyjdzie. - Mesi wskazała mój strój bez cienia ironii. - Mam nadzieję, że nie zrobicie z niego od razu huntera?

- A co boisz się konkurencji? - Jin pokazał jej język.

- Wypchaj się z tą konkurencją. W przeciwieństwie do was biorę sprawę na serio.

- Nie bądź taka sztywna kochanie, odrobina rywalizacji, w granicach rozsądku naturalnie, nikomu jeszcze nie...

Mesi przerwała Nevisowi, bezceremonialnie zarzucając mu jedno ramię na szyję.

- No chyba nie dla was. - Uśmiechnęła się upiornie, rozkoszując się naszymi minami po czym znikła tak samo szybko jak się pojawiła.

- Nie znoszę, gdy tak robi. - Nevis otrząsnął się ze skrzywioną miną.

- Zwłaszcza, że to tylko na złość Utrice - dodał z przekonaniem Jin.

- A kto to jest Utrica?

- To tamten typ. - Nevis wskazał mi dyskretnie, szczególnie wysokiego i barczystego chłopka. Facet był, jeśli mogę tak ocenić, dość przystojny, ale efekt zupełnie psuło nieco mułowate spojrzenie. - Podkochuje się w Mesi, chyba wszyscy o tym wiedzą, ale ona sobie z tego nic nie robi - objaśnił ciemnowłosy, zniżając znacząco głos.

Nie zdążyłem tego skomentować, bo przez megafon ktoś z dorosłych zaczął podawać dokładne dane terenu polowań. Wyglądało na to, że musieliśmy wspiąć się w kierunku rozproszonych wiosek.

Od Sonmolli w górę wiodła ubita droga, którą z powodzeniem poruszały się wszelkie pojazdy. Nawet zimą była dokładnie odśnieżana przez mieszkańców, bo stanowiła główną arterię życia wyżej położonych terenów. Sięgała ponoć któregoś ze szczytów, gdzie znajdowała się stara świątynia. Przy drodze, na całej jej długości, bądź w pewnym oddaleniu, stały domy. Była to bardzo długa trasa, więc konieczne było podzielenie jej na jakieś sektory. Pas drogi stanowił oś główną, co jakiś czas w bok odchodziły ścieżki do osiedli. Wybierając jakiś sektor na polowania, musieliśmy uwzględnić, gdzie zatrzyma się furgonetka i trzymać się ścieżek.

Do planowanego punktu szliśmy spory kawał, po drodze Nevis tłumaczył mi to i owo.

- Przeważnie dzielimy się na tych, co wyszukują duchy i wystawiają je dla hunterów, czyli tych, którzy je łapią. Nie każdy musi się „specjalizować”, można łapać duchy na własną rękę, ale dla słabiej widzących, to duże ułatwienie, gdy ktoś wskaże skupisko gongor. Mesi, którą miałeś przyjemność poznać jest właśnie hunterem. Niespecjalnie dobrze znajduje duchy, ale jest dosyć silna, jeśli chodzi o ich pochwycenie.

- Czy to duży problem? - spytałem.

- O, to zależy od ducha. Jak wspominałem wcześniej, najpopularniejsze są gongory. Dziś nawet ty możesz kilka złapać. Są niezbyt szybkie i raczej najsłabsze - tłumaczył cierpliwie Nevis. - Ale jeśli trafisz na niciaka, możesz sam się dać złapać. Masz zerowe doświadczenie, więc nawet niewielki niciak mógłby się obezwładnić i wyssać z ciebie energię. Dlatego pamiętaj, jeśli zauważysz cokolwiek dziwnego, narób rabanu, niech ktoś ci pomoże... A w zasadzie, dziś się tobą zaopiekuję. Niezbyt nam to pomoże w rankingu, ale przynajmniej wyjdziesz z tego żywy.

- Żywy? Wobec tego, TO wydaje mi się zupełnie bez sensu - popatrzyłem niechętnie na swój strój i rękawice.

- W żadnym razie. Najgorszy jest kontakt z gołą skórą. Chroń twarz, nadgarstki, kark... Dotyk przez materiał nie wyrządzi ci krzywdy. Przynajmniej w pierwszym zetknięciu. Duch potrzebuje chwili by zareagować na ciepłotę twojego ciała. Natomiast, jeśli już cię wyczuje, nic grubszego niż bawełniany, czy lniany materiał nie będzie skuteczne.

- A gdzie będziemy ich szukać?

- Wszędzie Rill. Wszędzie. Na ten czas ludzie rezygnują z prywatności. Jeśli masz przypiętą tarczę szkoły, masz praktycznie wolny wstęp do każdego mieszkania, do każdego zakamarka, od spiżarki, przez sypialnie, po wychodek.

- Mm, cudownie. Pytaniem pozostaje czy w ogóle cokolwiek zobaczę. Jak wyglądają inne duchy?

- Kształty przybierają zupełnie dowolne. Ale zasadniczo wszystkie świecą. Oczywiście tylko w nocy. Emitują własne światło, często w różnych odcieniach. Nie jest to udowodnione, ale na własnej skórze wciąż to sprawdzamy, że zielonkawo świecące są najsłabsze. Później są błękitne i białe, na te trzeba już uważać. Ich zagęszczenie oznacza zagrożenie czwartego stopnia. Wszystkich stopni jest pięć. No, sześć, jeśli szóstym będzie jego brak. Na trzecim stopniu mieszczą się pomarańczowo i żółto zabarwione duchy. Są rzadkie i silne, ale z nimi możemy jeszcze sobie poradzić. Przy duchach wchodzących barwą w purpurę i czerwień, zobowiązani jesteśmy ostrzec opiekunów. Szczęściem dla nas, groźniejsze duchy nie lubią chyba konkurencji. Pojawiają się pojedynczo i w dodatku są płochliwe. Tyle z dobrych wiadomości. Jeśli spłoszysz takiego, może przyczaić się na kilka dni. Gdy już cię dopadnie masz małe szanse na wyjście z tego cało. W siedmiu na dziesięć przypadków, zginiesz.

- Duch może zabić?

- Teoretycznie, każdy. Zwykła gongora cię osłabi do beznadziejnego stanu, pod warunkiem, że dasz jej bez przeszkód spijać z siebie życie.

Zamyśliłem się sprawdzając rachunek, jaki mi wyszedł z tego podsumowania.

- No zaraz, ale jeszcze zostało zagrożenie pierwszego stopnia. To jak, wszystkie kolory pojawiają się naraz?

- Miałem nadzieję, że się spytasz. Degisken, tak się nazywa ten jeden rodzaj ducha, którego określa jedynie to, że jest zmienny. I to jest niebezpieczeństwo. Myślisz, że widzisz zwykłego błękitnego ducha, a to przyczajony degisken. Jeśli zlekceważysz przeciwnika, który wydaje się słaby, możesz... Ahh! Patrz.

Nevis urwał kierując moje spojrzenie na pobliskie zarośla. Po pniu sunęło kilka dziwnych istot. Wyglądały jak larwy, podświetlone od wewnątrz pulsującym zielonkawym światłem. Zaciekawiony zbliżyłem się do drzewa, które obległy, chcąc się im bliżej przyjrzeć, ale Nevis pociągnął mnie z powrotem.

- Głupi! Na co ja sobie język strzepię?

- Czy to duchy? - zapytałem nieco skruszony.

- Oczywiście. Zwykłe larwiaki. Nie będziemy ich teraz zbierać. Żerują głównie na roślinach. Są megapowolne, choć i tak potrafią wyrządzić sporo szkód w lesie i przy uprawach. Zostawiają po sobie takie... O widzisz tam?

Chłopak zwrócił moją uwagę na kolejny pień. Pokryty był, jak zobaczyłem w świetle latarki, ciemniejszymi plamami, podobnymi do tych, jaki ślimak zostawia za sobą w postaci śluzu. Te wyglądały znacznie gorzej. Jakby ktoś przypalał drzewo rozgrzaną żagwią.

- Tak wyglądają rośliny po ich odwiedzinach. Jakbyś potrzymał takiego przez jakiś czas w gołej ręce, też byś miał takie plamy.

Chłonąłem to wszystko jak dziecko, a moja ciekawość tylko rosła. Wpatrywałem się w pogłębiający się mrok lasu, żeby wypatrzyć jeszcze jakieś duchy. Raz niemal nie postawiłem wszystkich na nogi, gdy zdawało mi się, że widzę pomiędzy drzewami coś świecącego na pomarańczowo. Ochłonąłem jednak prędko orientując się, że to tylko ostatni zbłąkany promień zachodzącego słońca.

Powoli zaczynały mnie boleć nogi, do czego w życiu bym się nie przyznał, ale szczerze rad byłem kiedy się wreszcie zatrzymaliśmy. Furgonetka wjechała w małą zatoczkę, a kilku dorosłych wydawało polecenia. Zanim głowy nadchodzących mi nie zasłoniły, widziałem jak dziewczęta skupiają się wokół Gii Tagore. Przelotnie pomyślałem, że to idiotyczne, że na głowie tak delikatnej dziewczyny spoczywa obowiązek pokierowania grupy, gdy z kolei ja zamiast dzielnym obrońcą byłem tym, na którego należało uważać.

- Plan jest taki - zaczął Nevis, gdy nastawiliśmy wszyscy uszu - podzielimy się na trzy grupy. Bez sensu żebyśmy włazili sobie nawzajem w paradę. Pietruszka, będzie dowodził pierwszą, Duka drugą, trzecią niech weźmie Baron.

- Czemu akurat Baron? - jęknął któryś z chłopców - A ty co będziesz robił?

- Ja muszę pokazać Rillowi co i jak. Bez gadania, zabieramy się do roboty chłopaki, dziewczyny już chyba zaczęły.

Na te słowa powstało drobne zamieszanie. Chłopcy dobierali się w grupki, a potem ruszając tropem dziewcząt, znikali w ścieżkach po obu stronach drogi. Nevis, ignorując resztę pociągnął mnie na lewo, w ubitą kołami wozów, a udeptaną przez ludzi i zwierzęta dróżkę.

- O co chodzi z tym Baronem?

- To tylko przezwisko. Naprawdę nazywa się Kydai, ale ma takie maniery i tak zadziera nosa, że ochrzciliśmy go Baronem. Mimo pewnych wad, jest dobrym wystawiającym. Przyzwyczaisz się. - dodał widząc moją zagubioną minę.

Prędko dotarliśmy na większą przestrzeń. Wioseczka miała kształt koła. Większość domów zwrócona była frontem do wewnątrz, tworząc w ten sposób na środku spory plac. Domy były drewniane. Może dwa czy trzy budynki miały kamienne podmurówki, prawdopodobnie obórki czy spichlerz. Pozostałe budowle stały na palach, tak, że od ziemi do podłogi pozostawało najmniej pół metra wolnego miejsca. Kilka dachów kryto blachą, ale znacznie bardziej podobał mi się drewniany łupek. Na miejscu było dosyć gwarno. Ludzie wychodzili przed chaty, zapalali światła, ustawiali na placu pochodnie. Mimo skromnego wrażenia, wyglądało na to, że wioski w okolicy zaopatrzone są elektryczność.

Pośród tubylców kręciło się już kilku uczniów. Wydawało mi się nawet, że gdzieś mignął mi koński ogon Mesi. Weszliśmy do jednej z chat. Rodzina powitała nas uprzejmie, właśnie spożywali kolację. Dwoje bosych dzieci zajadało się pieczonymi bułeczkami z konfiturą. Mimo zjedzonego wcześniej podwieczorku pociekła mi ślinka. Nevis swobodnie poruszał się po domu zaglądając pod meble, sprawdzając wszystkie kąty. Gdy odsuwał delikatnie wiszące na ścianie plecionki, kiwnął na mnie palcem. Podszedłem zaciekawiony. Po wewnętrznej stronie płaskiego kapelusza przylepiło się kilka świecących stworzonek. Były wielkości liczi i sprawiały wrażenie kosmatych. Pełgały zielonym światłem, podobnym do tego, jakim lśniły widziane wcześniej zielone larwy.

- No i to są właśnie gongory. - oznajmił wesoło Nevis. - Małe paskudy.

Kazał mi przytrzymać słoik a sam sprawnie pakował jedną po drugiej do środka. Jedną ręką przytrzymywał wciąż kapelusz. Zupełnie słusznie, bo świecące gongory sprawiające z początku wrażenie ospałych, prędko się ożywiły i próbowały uciec. Udało się to może dwóm, ale Nevis i tak je sięgnął zamykając słój pokrywką. Obejrzeliśmy dokładnie dom. Mniejsza grupka ukryła się w jednej z szaf, poza tym dom był czysty.

Dwa słoje odnieśliśmy na środek placu, gdzie układano je na wózku, by powieźć w stronę furgonetki. Potem zawróciliśmy kierując się do kolejnego domu. Pracowaliśmy sprawnie, ale przyznam, że chwilami nieco mi się dłużyło. Gdyby nie lekkie dreszcz, jaki wywoływał we mnie widok duchów za każdym razem, byłbym się poczuł nawet znudzony. Gdy w pewnym momencie zerknąłem na zegarek, dochodziła jedenasta wieczór. Mimo wszystko czas zleciał szybko. Pozostało przeczesać dokładnie okolicę wokół domów. Chodziliśmy z nosami przy ziemi, ktoś nawet przytargał drabinę by obejrzeć dachy i wylot komina.

Wtem rozległ się pisk którejś z dziewcząt. Dobiegał z obrzeża wsi, zza jednej z chat. Pobiegliśmy tam, kto żyw. Skryty w cieniu stał tam obszerny komin do wędzenia mięs. Kilka dziewczyn pocieszało zbladłą i przestraszoną koleżankę. Przy otwartych drzwiczkach komina szamotała się Mesi. Solidnym kijem odbijała wystrzeliwujące w jej kierunku macki, w drugiej ręce trzymała otwarty słój. Powiedziałem macki, gdyż takie miałem w pierwszej chwili skojarzenie. Jaskrawopomarańczowe cienkie nici próbujące sięgnąć dziewczyny. Mesi jednak broniła się z wielką wprawą. Nagle zbliżyła się na znaczną odległość pozwalając pochwycić się jednej z macek w pasie. Wstrzymaliśmy oddech, ale w tym momencie Mesi nakryła potworka słojem i wszystko się skończyło. Przepchnęliśmy się do przodu. W słoju wiło się podłużne kolczaste zwierzątko. Nie mogłem inaczej o tym myśleć jak o zwierzątku. Mimo iż pozbawione jakichkolwiek oczu, uszu czy odnóży oraz świecące pomarańczowo, przywodziło namyśl żywe zwierzę. Wyglądało nieco jak morski ślimak, jakby galaretowate, podłużne, pokryte kolczastymi wypustkami. Nie było śladu owych niebezpiecznych macek, więc zgadywałem, że musiały wystrzeliwać z kolców. Brr, rzeczywiście paskudztwo.

Mesi stała przez chwilę na drżących nogach, dysząc ciężko, aż w końcu opadła umęczona na ziemię. Z tłumu jakby uszło długo wstrzymywane powietrze. Kilku dorosłych przyskoczyło do Mesi biorąc ją na ręce. I niosąc prędko do furgonetki. Któraś z dziewczyn zaniosła się histerycznym szlochem. Odprowadziliśmy wzrokiem pochód jaki utworzył się za nieprzytomną łowczynią.

- Co się stało, co to było? - dopytywałem się Nevisa.

Reszta chłopców schodziła się powoli w naszym kierunku.

- Mora. I to wyjątkowo silna. Duch trzeciego stopnia. Jej podstawowy atak to osłabienie na odległość. Jeśli przeciwnik jest blisko, mora osłabia go swoim polem. Dodatkowo potrafi, jak zresztą widzieliśmy spróbować przyciągnąć ofiarę do siebie. Wystrzeliwuje na metr, do półtora swoje macki. Porusza się wolno, ale reaguje prędko.

- Ciekawe, dlaczego mora tak się wściekła? - rzucił ponuro chudy Marco.

- To wina Marisy. Wlazła do komina szukając gongor, a gdy natrafiła na morę, zamiast wycofać się cichutko, narobiła hałasu - wyjaśnił Jinan. Domyśliłem się, że mówił o tej zapłakanej dziewczynie, którą widziałem wcześniej w asyście koleżanek. A Nevis dodał, na mój użytek:

- Mory nie lubią hałasu, działa na nie drażniąco. Ale to dotyczy paru innych duchów.

- Cóż Marisa miała szczęście, że Mesi była w pobliżu. Ma parę dziewczyna - powiedział Jin z nieukrywanym podziwem.

- No, niezła akcja - poparł go któryś z chłopców.

- Czy została ranna? Jedna z macek w końcu ją dosięgła. - Usłyszałem po raz pierwszy zatroskany głos Pietruszki.

- Nie. To był gwałtowny ubytek energii, ale da sobie radę. Jest silna - pocieszył go Nevis.

Ktoś z dorosłych zarządził koniec polowań, więc rozprawiając wciąż o niedawnym wydarzeniu zbieraliśmy się, powoli idąc w kierunku głównej drogi.

***

Jeśli miałem wątpliwości, co do stanu zdrowia walecznej dziewczyny, rozwiały się one już następnego dnia w szkole. Siedzieliśmy właśnie w sali na końcu korytarza, omawiając naszą porażkę w rankingu. Nawet wobec wczorajszej, dość udanej akcji, przegrywaliśmy. Mora, złapana przez Mesi, również musiała się do tego przyczynić, gdyż zgodnie z prowadzoną punktacją, duchy o większej randze były bardziej wartościowe. Mesi pojawiła się, beztrosko wtargnąwszy na okupowany przez nas teren.

- Czołem chłopcy! Jak nastroje?

- Jak się czujesz? - Wśród ciszy jaka zapanowała, usłyszeliśmy zatroskany głos dryblasa zwanego Utricą.

- Dobrze, dobrze. - Mesi machnęła niecierpliwie ręką. - Tylko trochę zasłabłam, spałam potem strasznie długo. No, ale jak tam wasze morale?

Popatrzyliśmy na nią ponuro. Nawet mnie udzielił się ogólny nastrój, a ujrzawszy zdolności dziewcząt bardzo chciałem wygrać.

- Jak przyszłaś nas dołować, to równie dobrze możesz sobie już iść - odburknął Jin.

- Nie przyszłam was dołować, tylko wam pomóc - odpowiedziała na to poważnie.

Popatrzyliśmy po sobie zdumieni.

- Chyba żartujesz?

- Skąd. Mówię najzupełniej serio. Ta cała rywalizacja okropnie mnie denerwuje. Poza tym, mam dosyć dziewczyn. Tak jest! I nie patrzcie na mnie jakbym nagle zaczęła świecić!

- Chyba mniej by nas to zdziwiło. - Nevis rozparł się wygodniej na krześle. - A poza tym twoje argumenty jakoś mnie nie przekonują. Skąd mamy wiedzieć, że nie chcesz nam podstawić nogi, albo podpatrzyć strategii?

- Strategii? No proszę cię. - Roześmiała się szczerze. - Raczej to ja mogę opowiedzieć, jaką strategię stosuje tamten obóz. No zgódźcie się. One są nie do wytrzymania.

- Musimy się naradzić - powiedział stanowczo Nevis. Na co Mesi tylko wzruszyła ramionami, ale posłusznie oddaliła się, byśmy mogli porozmawiać między sobą.

Narada trwała krótko. Parę osób było oburzonych. Korzyści jednak przeważyły, bo po krótkim głosowaniu wyszło na to, że tylko trzy głosy były przeciw, dwa się wstrzymały, natomiast reszta przyjęła członkostwo Mesi.

- Przyjmujemy cię do grupy - oświadczył Nevis uroczyście.

- Ale i tak mamy na ciebie oko! - dorzucił ktoś bardziej nieufny.

- No ja myślę. - Mesi puściła oko i uśmiechnęła się szelmowsko, aż wszystkim po plecach przeszły ciarki. A przynajmniej mnie. Przerażająca dziewczyna, znacznie bardziej wolę niewinny uśmiech słodkiej Gii Tagore.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Socki : 2011-12-16 06:46:05
    ...

    Zostaw tytuł opowiadania - pasuje

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu