Opowiadanie
Prawdziwa Utopia nigdy nie zaistnieje
Autor: | Miyomi |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Axis Powers Hetalia |
Gatunki: | Dramat, Fikcja |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2012-02-28 17:52:51 |
Aktualizowany: | 2012-02-28 17:52:51 |
Ameryka podążał ciemnym, wąskim korytarzem oświetlonym jedynie słabymi lampami dającymi zielonkawe światło. Prowadził go pulchny polityk, którego głowa najwyraźniej nigdy nie poznała włosów.
- Więc dokąd idziemy? - zagadnął Alfred przerywając długie milczenie.
- Zaraz zobaczysz - odparł zimno biurokrata. - Ale pamiętaj, że to ściśle tajne.
- W końcu jak cała Strefa 51. Przecież nie po to mnie tu pan przyprowadził, żebym wszystko wygadał. W końcu jestem bohaterem! - Po tych słowach zapadło głuche milczenie, przerywane tylko dźwiękami kropel wody, rozbijających się o metalową posadzkę i kroków. Kiedy one ustały, dwaj Amerykanie stali przed wielkimi żelaznymi, drzwiami zamkniętymi na kilkanaście zamków.
- Kod 239k - powiedział towarzysz Ameryki do małego mikrofonu, umocowanego w ścianie.
- Czy ktoś jeszcze z panem jest, Smith? - Usłyszeli w odpowiedzi. Był to oschły głos należący do kobiety, która najpewniej skończyła już 40 lat.
- Yes. Gość najwyższej rangi. Kod 1a. - W głośniku umocowanym w ścianie można było usłyszeć szelest przewracanych kartek. Trwało to minutę, może dwie.
- Proszę wejść - odparła w końcu lekko zestresowana, po czym wszystkie zamki się głośno otworzyły. Smith popchnął drzwi, a one uchyliły się na tyle, żeby obaj mogli przez nie przejść.
W nieco jaśniejszym pomieszczeniu zastali około trzydziestoletnią kobietę, której brązowe włosy były spięte w bardzo ciasny kok.
- Witaj, Melanie - powitał ją serdecznie łysy biurokrata.
- Witam, panie Smith... - odparła tym samym głosem, który rozmawiał z nim przez ścianę. Czyżby praca tutaj tak wykańczała, że psychika człowieka staje się aż o dekadę starsza? - ...I pana także, panie Jones - dodała w kierunku Ameryki.
- Więc po co mnie tu sprowadziliście? - rzekł już poważnie Alfred, rozglądając się po niewielkiej, podziemnej hali z licznymi stanowiskami badawczymi i wielkim, podświetlonym akwarium. Klimat tego miejsca był wyjątkowo surowy. Jeszcze bardziej, niż korytarz, który w to miejsce prowadził.
- Chciałabym panu przedstawić... - rozpoczęła kobieta, ale urwała i spojrzała swoim niespotykanie zimnym spojrzeniem w kierunku grubego polityka. - Panie Smith, nie jest pan upoważniony do znajomości tego projektu. Proszę stąd wyjść.
- Ależ Melanie. Czy to wszystko musi być takie urzędowe i sztywne? - Po tych słowach brunetka wezwała ochronę, by wyprowadzili niepowołanego gościa. Kiedy już to zrobili, a wrota do żelaznej komnaty się zatrzasnęły, mogła spokojnie kontynuować.
- Więc chciałabym panu przedstawić projekt „Utopia” - mówiąc to przeszła w głąb pomieszczenia.
- Projekt „Utopia”? Co to? - Zaciekawił się Jones.
- Projekt mający na celu zniesienie organizacji wielu państw na rzecz lepszego jutra. Wiem, że to może się panu wydać dziwne, ale w takim kraju wszyscy będą mówili w jednym języku, posługiwali się wspólną walutą. Można by także powiedzieć, że wszyscy byliby sobie równi, ale to już by było kłamstwo.
- Dalej nie rozumiem...
- Wie pan, co to utopia, prawda? „Przedstawienie idealnego ustroju politycznego funkcjonującego na zasadach sprawiedliwości, solidarności i równości”. Właśnie coś takiego chcemy stworzyć już od dłuższego czasu.
- A co będzie z nami? - Zaciekawił się Ameryka.
- „Nami”? - Melanie wyraźnie nie rozumiała własnej ojczyzny.
- No... Z państwami. Przecież nie tylko ja jestem personifikacją państwa. Każdy kraj posiada coś takiego.
- Rozumiem, ale nie ma powodów do obaw. O ile się orientuję, każdy z was jest także człowiekiem z indywidualnym imieniem i nazwiskiem. - Brunetka zatrzymała się przy wielkim akwarium, do którego były podłączone setki kabelków.
- Yes, ale co to ma do rzeczy?
- Każdy z was otrzymałby ludzkie życie bez zmartwień typu kryzys gospodarczy, relacje międzypaństwowe, deficyt budżetowy - wyjaśniła.
- A kto by to wszystko przejął? - Ameryka wciąż miał wątpliwości, co do tej całej „Utopii”.
- Ona. - Teraz wskazała właśnie na podświetlone zieloną poświatą akwarium. Alfred podszedł tak blisko, jak tylko mógł, ale niczego nie widział.
- Jest niewidzialna? - zażartował, a chwilę później z gęstej żółtej mazi wynurzyła się mała dziewczynka o śnieżnobiałej cerze. Delikatnie dotknęła szyby i spojrzała blondynowi prosto w oczy. Uśmiechnęła się lekko. Z tego uśmiechu płynęła pewna nuta złośliwości, ale nikt jej nie zauważył. Po chwili, podłączone do kilkudziesięciu kabelków ciało zaczęło się oddalać, by ostatecznie zniknąć w głębokiej, świecącej mazi.
- Przedstawiam panu Utopię nr 409 - pannę Rin Marthę Stirling. Jest to jak dotąd najdoskonalsza sztucznie utworzona personifikacja państwa.
- Jak to najdoskonalsza? Więc były jakieś wcześniej? - Alfred mógł jedynie przypuszczać, co się stało „wcześniejszymi”.
- Dokładnie, jednakże nie był one doskonałe.
- Co z nimi zrobiliście? - Blondyn począł rozglądać się dokładniej po pomieszczeniu, w którym się znalazł, próbując znaleźć jakąś wskazówkę, która udzieliłaby odpowiedzi na to pytanie. Kobieta najwyraźniej puściła je w niepamięć, dopóty dopóki nie zostało ono kilkakrotnie, z coraz to większą irytacją powtórzone.
- Oczywiście, nie zabiliśmy ich. Nasz zespół naukowców uznał, że 408 biologicznie dobrych i bardzo dobrych klonów może być przydatnych przy testowaniu najnowszych wynalazków i specyfików chemicznych. Dzięki temu obrońcy praw zwierząt nie będą mieli absolutnie żadnych zastrzeżeń co do nowych produktów na rynku.
- Gdzie je trzymacie? - Jemu to ledwo przechodziło przez gardło. Dla niego to było niewyobrażalne, tak traktować klony, szczególnie ludzkie. Przecież one też czują, umieją płakać, śmiać się... Przynajmniej tak myślał.
- Proszę za mną. - Melanie zbliżyła się do niewidocznych wręcz drzwi ukrytych z boku hali, które otworzyła dużym, złotym kluczem. - Tutaj jest...
- Wystarczy. Dalej pójdę sam - powiedział niedbale Ameryka.
- Yes, sir.
- Proszę się tak do mnie nie zwracać. To... takie angielskie, nie uważa pani? - Jego twarz błyskawicznie się wręcz rozpromieniła na same wspomnienia sprzed uzyskania niepodległości. Ona nie odpowiedziała, tylko usunęła się w cień, by Alfred mógł swobodnie przejść.
To, co zobaczył, było przerażające. Schodząc kilka schodków w dół, znalazł się w długim korytarzu oświetlonym jedynie słabymi i bardzo starymi żarówkami. Betonowa, brudna od zaschłego jedzenia i wymiocin podłoga wskazywała na to, że więźniom bynajmniej nie smakuje lub szkodzi to, czym są karmieni. Wzdłuż chodnika aż do sufitu rozciągały się stalowe kraty, oblepione nie wiadomo czym, a za nimi egzystowały „niedoskonałe Utopie”. Po lewej mężczyźni, a po prawej kobiety i dzieci. Podejrzane było to, że „dzieci” to same dziewczynki. Chłopców nie było. Być może zostali oni zabici lub poddani eksperymentom, z których nie wyszli cało. Możliwe też, że naukowcy nie chcieli bądź nie mogli stworzyć chłopca przed dwudziestym rokiem życia. Po całym więzieniu dawno już rozprzestrzeniła się woń zgnilizny, pleśni i nieświeżości.
Kiedy tylko drzwi się za nim zatrzasnęły, wszystkie oczy się ku niemu zwróciły. Wśród więźniów można było znaleźć małe dziewczynki o słodkich twarzyczkach, początkowo odziane w kolorowe sukienki, które teraz uległy zabrudzeniu, panienki o nienaturalnych kolorach włosów i oczu, odziane tylko w rozciągnięte, stare podkoszulki, murzynów i mulatów zbitych w ciasnej kupce w rogu pomieszczenia, jakby w obawie przed prześladowaniami, staruszków o zmęczonych, pomarszczonych i smutnych twarzach w ciuchach, których sam Jezus by się nie powstydził oraz oczywiście klonów o wyglądzie ludzi w sile wieku produkcyjnego. Byli oni bardzo zróżnicowaną grupą. Było kilku łysych mężczyzn grających w kości, kobiety zajmujące się małymi dziewczynkami, jak i te, które zajmowały się prostytucją w dniach, kiedy dopuszczano płeć męską do żeńskiej lub na odwrót. Parę osób mogło być też teraz w środku walki, a inni mogli im kibicować lub też patrzeć z niesmakiem. Oczywiście, wśród tych wszystkich niegodziwych i bezradnych klonów znajdowały się prawdziwe perły pod względem fizycznym. Zazwyczaj siedziały one nieśmiało pod ścianą, ale zdarzało się, że przebywały one z innymi zajmując się przewodzeniem grupie.
Nagle spod prawej ściany do krat podbiegła drobna, złotowłosa dziewczyna o brudnej, wychudzonej twarzy i błagalnym, lazurowym wzroku.
- Uratuj nas... Niech pan nas stąd wyciągnie! - zaczęła, dławiąc się własnymi łzami. - Wszyscy tutaj umieramy, jeden po drugim. Jedzenie jest zatrute i do tego okropnie smakuje! Woda brudna! Czasem zabierają nas stąd i poddają eksperymentom. Te, które nie chcą, są wykorzystywane przez przypadkowych żołnierzy. Prawie jak niewolnice! Proszę nas stąd uratować! Chociaż dzieci niech pan zabierze! Nie jest ich wiele. Zaledwie 15 dziewczynek.
- Przepraszam, ale nic nie mogę zrobić - z wielką trudnością odparł Alfred.
- Jak to tak? Przyszedł pan tylko po to, by zobaczyć na żywo ludzkie cierpienie? - Głos dziewczyny stał się złośliwy, zawiedziony. - Ach, no tak! Zapomniałam, że my nie jesteśmy ludźmi, tylko efektami nieudanego eksperymentu. Żałosne! Ty przebrzydły Amerykańcu! Ty bezczelny psie! Ty... - Drzwi zatrzasnęły się za blondynem, co mocno zaszokowało blondynkę. - Przestraszyłam go...?
- Najpierw posłuchaj siebie, a potem zadawaj głupie pytania, panno prawie-doskonała-408 - odparła jej na to jedna z nastolatek o turkusowych włosach.
- Phi! - prychnęła i wróciła na swoje miejsce przy zimnej, betonowej ścianie.
- I jak ci się podobał projekt. Bardzo ambitny, prawda? - zaśmiał się Szef Ameryki, kiedy przechadzał się ze swoim poddanym po korytarzach Białego Domu.
- Of course yes, Mr. Boss - odparł wesoło chłopak. - Trochę mi się nie podobała wizyta w miejscu, gdzie trzymają nieudane klony... - tutaj twarz wykrzywiła się w grymasie zniesmaczenia, by po chwili wrócić do standardowego uśmiechu - ale najważniejszy jest efekt końcowy, prawda, Mr. Boss?
- I takie myślenie mi się podoba, Mr. America. Kiedy byłbyś gotowy wprowadzić ten projekt w życie? - Szef Ameryki również był radosny. Chyba udzielił mu się nastrój Alfreda.
- I don’t know. To twoja decyzja, Mr. Boss.
- Więc postanowione. Plan wprowadzamy równo za rok!
- Mr. Boss, mogę wiedzieć, czemu konkretnie ma służyć ten plan? - Po tych słowach blondyna, jego szef nagle spoważniał i zrobił się bardziej tajemniczy.
- This is Top Secret, right?
- Sam nie wiem... Nie jestem do tego projektu jakoś szczególnie przekonany. Nie uważasz, że nie jest dobrze tak, jak jest, bałwanie? - Arthur oparł się wygodnie o krzesło i wziął łyk herbaty.
- Oj, no weź, Anglio. Będzie fajnie. W końcu będziemy żyć jak prawdziwi ludzie. - Alfred próbował właśnie przekonać wszystkich do projektu „Utopia”. Z ponad połową świata dał sobie radę bez większych problemów, ale te napotkał, kiedy próbował przekonać Europę.
- Ja tak totalnie generalnie jestem temu przeciwny, nie? Bo, tak jakby, co będę z tego mieć ja i co moi ludzie będą z tego mieli, co? I ja, i oni byliśmy 123 lata pod zaborami i nie mamy generalnie ochoty na, tak jakby, powtórkę z rozrywki. Bo dla mnie, to totalnie, ciche zabory, nie? - Feliks, jako jeden z nielicznych, nie dawał się przekonywać do tego od samego początku. Co prawda, dla Ameryki było to nieco szokujące, gdyż zazwyczaj potrafił nim manipulować obiecując gruszki na wierzbie, ale gdyby zechciał się zaznajomić z historią tego państwa, wiedziałby, że na coś takiego Łukasiewicz nigdy się nie zgodzi.
- A ja się nie zgadzam ani z Ameryką, ani z Anglią... - odparł niedbale Francja.
- Nonsens! Powinieneś wybrać!
- ...Ależ mon cheri, nie dałeś mi dokończyć. Z Ameryką nie zgadzam się bardziej. Bo jeśli nie ja, to kto będzie najbardziej romantycznym krajem świata? - Francis zalotnie odgarnął włosy i wyciągnął różę z kieszeni marynarki.
- Uważam, że każdy powód do tego, by się nie zgodzić, jest dobry. Nawet tak błahy, jak francuski. - Ludwig był już wyraźnie zniecierpliwiony. W ciągu ostatnich pięciu godzin Ameryka próbował przekonać kraje europejskie oraz Japonię, który się z nimi, jak zwykle zresztą, zgadzał. W tym czasie mógłby już pójść z bratem na porządne piwo, objeść się wurstami i zorganizować porządny trening dla Feliciano. A tak musi gnić na kolejnym nudnym zebraniu. I jak tu nie dojść do wniosku, że Alfredowi trzeba utrzeć nosa?
- Ej, noo... Nie bądźcie tacy chamscy.
- To nie jest podstawówka, baranie... Wyrażaj się oficjalnie. - Zgodnie ze swoimi przyzwyczajeniami, Arthur pouczył swojego byłego młodszego braciszka.
- Wiem! - Olśnienie. Może stwierdził, że nadaremno namawiał inne kraje na tak głupi pomysł? - Przyprowadzę ją tutaj i zobaczycie, że to dobre dziecko! - ...A jednak nie...
- Przypomnij mi, proszę, raz jeszcze, po co tu przyszliśmy - rzekła niewyraźną angielszczyzną dziewczynka. Tak, jak przy ich pierwszym spotkaniu, miała długie, czarne włosy, które teraz ukształtowały się w eleganckie loczki, błękitnawe oczy o wyjątkowo obojętnym spojrzeniu i śnieżnobiałą wręcz cerę, kontrastującą z różowymi policzkami i ustami. Ameryka ubrał ją w szkarłatną, falbaniastą sukienkę a’la gothic lolita, czarne rajstopy oraz czerwone pantofelki. Włosy były przyozdobione spinką z wielką, białą, sztuczną różą oplecioną satynopodobnym materiałem.
- Żeby inni zaakceptowali twoje istnienie - wyjaśnił Alfred uśmiechając się jak głupi.
- Czy to konieczne? - Rin skierowała swoje zmęczone oczy ku niebu.
- Oczywiście, że tak. Inaczej nie będziesz mogła egzystować w spokoju.
- Ach... no tak... - Ameryka otworzył potężne drzwi do budynku, w którym odbywały się spotkania na szczeblu międzynarodowym.
W głębi bardzo miło oświetlonego korytarza przy jednym z portretów stała Elizaveta. Kiedy tylko zobaczyła młodą damę u boku Alfreda, uśmiechnęła się do nich i podbiegła.
- Bardzo miło mi cię poznać, panienko. Nazywam się Elizaveta Hedervary i reprezentuję Węgry. - Pogłaskała dziewczynkę po włosach, gdy ta ze zmieszanym wzrokiem wpatrywała się w nią. Po chwili zaczęła gładzić kwiatek w jej włosach, po czym krótko oświadczyła:
- Prawdziwy... Miło mi panią poznać. Jestem Rin Martha Stirling. - Elizavetę wręcz zamurowało, ale nikt tego nie zauważył, gdyż w tym samym momencie wbiegli...
- Polsko! Zaczekaj na mnie! - ...właśnie Feliks i Toris. Kiedy minęli tylko ten mały tłumek, zorientowali się, że należałoby się przywitać. Stanęli na baczność i odwrócili się przodem do towarzyszy. Pierwszy podszedł do dziewczynki blondyn. Schylił się, by spojrzeć jej w oczy i zaczął mierzyć ją podejrzliwie wzrokiem. Obejrzał ją z prawie wszystkich możliwych stron, po czym westchnął i zapytał:
- Dziecko, jak masz generalnie na imię?
- Rin.
- A pełne imię i nazwisko powiesz?
- Rin Martha Stirling. A ty? - Tym razem to ona spojrzała jemu w głębokie, zielone oczy oczekując odpowiedzi.
- Feliks Łukasiewicz. Totalnie!
- „Totalnie”? - Dziewczynka delikatnie przekrzywiła głowę w niezrozumieniu. Nie znała jeszcze tego słowa.
- No totalnie, totalnie! - potaknął Polska. Po tych słowach wszyscy skierowali się do sali konferencyjnej. Wszyscy z wyjątkiem Elizavety, która, jak ją zamurowało, tak już została. Trwała tak jeszcze przez chwilę, kiedy wreszcie w szoku wyszeptała:
- „Pani”...?
- Jakaż to piękność z ciebie, młoda damo o twarzy nieskażonej jeszcze ludzkimi troskami. Tyś nie człowiek. Tyś anioł, moja droga, więc przyjmij tą różę na znak mojego uznania - rzekł Francis, kiedy tylko zobaczył Utopię. Powtarzał to na okrągło przez około 20 minut, kiedy inni dyskutowali o tej aktualnej sprawie. Typowa reakcja na zobaczenie czegoś pięknego.
- Popieram Francję - skwitował Kiku.
- Rety! Japonio! Wyraź w końcu SWOJĄ opinię! - Szwajcaria jak zwykle w takich sytuacjach upomniał Azjatę.
Ameryka czuł, że przekonanie tych kilku zaledwie krajów do tego, by projekt „Utopia” został uznany oficjalnie, jest tylko kwestią czasu. Miał jednak z tym małe wątpliwości związane szczególnie z tym, że to projekt utajniony. Przecież zwykłych projektów się nie utajnia...
- A ja się wciąż na to nie zgadzam. Tak generalnie. I koniec dyskusji - uciął Feliks. Wtedy Rin podeszła do niego, bowiem poczuła instynktownie, że musi coś zrobić. Spojrzała mu w oczy swoimi, lekko zaszklonymi i zapytała:
- Tak totalnie nie?
- No... Myślę, że generalnie nie. - Serce Polaka chyba zmiękło, ponieważ nie był już tak pewny swoich racji. No bo w końcu jak mógł pozwolić, by przez niego płakało małe dziecko?
- Ale... Ale tak totalnie, definitywnie nie?
- Widzisz, Polsko!? Doprowadzasz dzieci do płaczu! I mnie przy okazji też! - wrzasnął Francis udając dramatycznie szloch.
- Ech... No dobra... Tak jakby, przemyślę to... - Łukasiewicz przekrzywił głowę i głęboko westchnął udając zamyślenie.
- A nie możesz tak po prostu totalnie się zgodzić?
Po tych słowach trwała bardzo długo chwila ciszy i zadumy, którą przerwało dopiero szuranie odsuwanych krzeseł. Anglia, Niemcy i Rosja wstali ze swoich miejsc bo długiej naradzie między nimi.
- Rozważyliśmy wszystkie „za” i „przeciw”, po czym doszliśmy do wniosku, że niechętnie, aczkolwiek zgadzamy się na objęcie tym projektem również nas - oznajmił Niemcy.
- Nie no... Wy też? Tak totalnie nie może być!
- Wybacz, Polsko, ale wygląda na to, że na tym placu boju pozostałeś tylko z panem Szwajcarią, panienką Liechtenstein i panną Węgry. Bo oczywiście zakładam, że wy... - tutaj Ivan zwrócił się do Bałtów - ...się zgadzacie.
- Tak jest, panie Rosjo - odparli bracia trzęsąc się za strachu.
- Więc, tak totalnie, Polsko, zgodzisz się? - Rin po raz kolejny popatrzyła się przeszklonymi oczyma w Feliksa jakby chcąc powiedzieć „zgódź się!”.
- Ech... Niech już będzie. Generalnie się zgadzam. - Westchnął i spojrzał przepraszającym wzrokiem na Węgry, która sama była bliska rezygnacji ze swego dotychczasowego stanowiska na korzyść małej lolitki.
Utopia się śmiała zwykłym, dziecięcym chichotem, w którym jednak była ta nuta złośliwości i politowania. Nie było to słyszalne dla kogoś z zewnątrz, ale dla niej, jak najbardziej. Prawdopodobnie Rin zdawała sobie sprawę z tego, że inni nie słyszą tego, jak ona, więc zręcznie to wykorzystywała udając naprawdę niewinną istotkę.
- Co się stało? - spytał Ameryka, kiedy wracali, a ona się właśnie śmiała tym swoim słodkim, dziewczęcym chichotem.
- Nic takiego. Po prostu cieszę się, że inni mnie zaakceptowali. Dzięki temu nie trafię do tego strasznego miejsca, gdzie trafiały nieudane Utopie, prawda?
- Racja. Ciebie ominie to piekło. To wspaniale, prawda? - mówiąc to, Alfred podniósł dziewczynkę i posadził sobie na ramionach.
- Łaaaał! Świat z tej perspektywy jest naprawdę piękny, panie Ameryko. - Teraz w jej głosie była niesamowita, dziecięca szczerość, uczucia i radość.
- „Panie”? Nie nazywaj mnie tak. - Blondyn udał naburmuszonego.
- Więc jak? Mogę „braciszku”? - Dziewczynce twarz się rozpromieniła.
- No jeszcze się pytasz. Jasne, że możesz, siostrzyczko. A co byś powiedziała na lody?
- Lody! Mogę truskawkowe?
- Dostaniesz truskawkowe, sis!
Niedługo po tym we wszystkich krajach zaczął obowiązywać projekt „Utopia”. Na całym świecie zaczęto mówić sztucznym językiem, którego nigdy nie nazwano, posługiwano się niewiadomą, ale jednakową walutą. Nie było granic, paszportów. Jedni uważali, że żyje się lepiej, a inni tępili nierozwijanie, a wręcz eliminowanie poszczególnych kultur narodowych. Oczywiście, to były wymysły fanatyków teorii spiskowych. Nie miały zastosowania w rzeczywistości.
Z drugiej strony standard życia we wszystkich krajach się poprawił i osiągnął równy poziom. Prawie nie było bezrobocia, a zarobki były bardzo przyzwoite. Zakładano coraz więcej miast, a liczba populacji osiągnęła 10 miliardów zanim zaczęła na powrót spadać. Czemu spadała? Nie wiadomo. Być może to nawet lepiej...?
Był koniec października. Bardzo piękny koniec października. Feliks z Elizavetą, która tej niedzieli przyszła wcześniej niż zwykle, krzątali się po salonie, ustawiając na stole zastawę obiadową.
- Co dziś na obiad tak w ogóle? - krzyknął z salonu głos żeński.
- Tradycyjna zupa ogórkowa, kotlet schabowy w panierce, ziemniaki i kapusta kiszona! - odkrzyknął z kuchni głos męski.
- To świetnie. Jeśli Francis albo Gilbert będą próbowali się wprosić, to już tu nie wrócą, prawda? - Zaśmiała się. Po domu rozległ się dźwięk pukania, więc Feliks poszedł otworzyć drzwi.
- Witaj, przyjacielu - rzekł Toris, kiedy stanął w drzwiach. - Jeśli się nie obrazisz, to może po obiedzie zjemy ciasto mojego wypieku, zgoda?
- Ty się jeszcze pytasz. Generalnie, to się przecież na takie sprawy zgadzam.
Po kilkunastu minutach zasiedli do obiadu. Feliks, Toris, Elizaveta, Raivis, Eduard, a gościnnie w tym tygodniu także Roderich, Vash i Lily.
- Nie spodziewałem się, że to powiem, ale twoja zupa z ogórków była wyborna - rzekł Austriak po zjedzeniu pierwszego dania.
- Całkowicie się z tobą zgadzam - skwitował Szwajcar. Jego towarzyszka siedziała cicho i delektowała się smakiem tego, co jeszcze pozostało na talerzu.
- Generalnie, to czego się spodziewaliście? Wiem, że Francis rozpuszcza dziwne plotki na temat mojej kuchni, ale to nie powód, by się tego totalnie bać, prawda?
Kiedy gospodarz sprzątał brudne naczynia po zupie, Roderich wstał i rzekł:
- Feliksie. Czy masz w zanadrzu fortepian? Proponowałbym, by przed daniem głównym wysłuchać mojego skromnego koncertu fortepianowego inspirowanego Chopinem, Bachem i Mozartem. - Po czym Elizaveta również wstała i rzekła:
- Roderichu. Uważam twój pomysł za wspaniały, ale jakbyś jeszcze nie zauważył, fortepian stoi w rogu sali. Czy uraczysz nas swym koncertem? - mówiła to z przesadną dykcją i gestykulacją dłońmi, co spowodowało, że goście poczęli się śmiać. Nie wiadomo, czy z niego, czy z niej. Więc kiedy śmiechy ucichły, Austriak subtelnym krokiem podszedł do instrumentu, siadł przy nim, przejechał palcami po klawiszach, jakby chcąc wyczuć nuty, które zaraz popłyną w powietrze i zaczął grać. Najpierw utwory Chopina, później Bacha, a na koniec Mozarta.
Kiedy koncert się skończył, Polak skierował się do kuchni, by nałożyć i przynieść danie główne.
- Panie Feliksie. Proszę zaczekać. Pomogę panu - rzekła Lily i za nim skierowała się do kuchni.
Raivis poczuł, że Toris i Eduard celowo depczą mu stopy i patrzą na niego wymownie. I on już dobrze wiedział, co to spojrzenie oznacza...
- Panie Polsko... znaczy się panie Feliksie. Też panu pomogę. - Łotysz zerwał się z krzesła i pobiegł za dziewczyną.
Jego bracia od początku wiedzieli, że odkąd tylko przestali uosabiać państwa na mapie, to on zakochał się w pannie z Liechtensteinu. Oczywiście, nie spodobałoby się to jej bratu, gdyby się dowiedział, ale kto powiedział, że on musi już o tym wiedzieć? W każdym bądź razie, to właśnie Toris zasugerował, by zaprosić na obiad Germanów, by Raivis przejrzał na oczy, że to nie jest dziewczyna dla niego. Ponieważ jego bracia też nie byli za tym związkiem...
Łotysz zrównał się z Lily, po czym zrównał z nią swoje tempo. Bał się jej trochę spojrzeć w oczy, jakby w obawie, że może w nich zbyt dużo wyczytać. Lecz ona wbiła wzrok w podłogę z nieśmiałym uśmiechem na oblanej rumieńcem twarzy. I tak szli za Feliksem w milczeniu.
Ach, ta młodzieńcza miłość. Czyż ona nie jest piękna...?
I tak pięknie było przez pierwsze 30, może 40 lat. Po upływie tego czasu, Światowa Rada Parlamentarna się rozpadła i przez krótki okres nikt nie był u władzy... i wtedy na scenie politycznej pojawił się Łysy Polityk. Nikt nigdy nie poznał jego imienia ani nazwiska. Nawet twarz pozostawała tajemnicą. Głos, jedyna rzecz dowodząca, iż ten mężczyzna naprawdę istnieje, został zamaskowany i brzmiał sztucznie.
Łysy Polityk szybko zdobył poparcie, pomimo swojej tajemniczości. On i jego partia doszli do władzy, po czym zginęła demokracja. Nie było wyborów do zniszczonej już Światowej Rady Parlamentarnej. Rządził tylko on i jego partia. Niepodzielnie.
Coraz więcej ludzi zaczęło się burzyć takiemu porządkowi rzeczy. Ci, którzy wierzyli w prawdziwość teorii spiskowych mówili o Rządzie Światowym głośniej niż zwykle. W związku z tym, do coraz to większej ilości ludności przychodzili ponurzy panowie w czarnych garniturach. Szybkim, sprawnym ruchem unieruchamiali swoje ofiary, to jest ludzi, którzy chcieli walczyć o wolny świat, wyjmowali pistolety zza płaszcza i po jednym, głuchym strzale było już po wszystkim...
Alfred z Arthurem wbiegli wręcz do wielkiego, szklanego wieżowca. Zostali zatrzymani w swoistego rodzaju recepcji.
- Są państwo umówieni? - zapytała pani za ladą.
- Jak to umówieni?! Zazwyczaj wchodziłem tu kiedy tylko chciałem i jak chciałem! Czy ty kobieto w ogóle wiesz, kim jes...
- Alfred. Uspokój się - zganił go mężczyzna z krzaczastymi brwiami.
- Jak mam się uspokoić, Arthur? To pierwszy raz od czterdziestu lat, kiedy nie mogę wejść do Rin bez wcześniejszego umówienia! - Recepcjonistka odetchnęła głęboko i przestała słuchać tych krzyków. Zadzwoniła tylko do swojej przełożonej z zapytaniem, co ma z nimi zrobić.
- Wy dwaj... - zwróciła się do nich, kiedy odłożyła słuchawkę - ...możecie wejść.
Jazda windą trwała niewiele ponad minutę. Kiedy mężczyźni z niej wysiedli, znaleźli się w obszernym biurze oświetlonym dzięki przezroczystym ścianom. Pokój był bardzo wszechstronny i znajdował się na ostatnim piętrze, więc nie było obawy, że ktokolwiek przez przypadek wysiądzie na tym piętrze. W pomieszczeniu, przy oknie znajdowało się biurko. Nie było ono zasypane papierami, ani zagracone kablami od komputerów. Od początku swojego istnienia zostało puste. Przy biurku stało krzesło, odwrócone tyłem do przybyszów.
- Braciszku... - zaczęła dziewczyna siedząca na krześle - zjadłabym, tak jak dawniej, lody truskawkowe. Jednakże, ten świat pogrążył się w kolorach, których nic nie zmieni. Nie sprzedają też naszych lodów.
- Wiem o tym. Dlaczego mi to teraz mówisz? - Blondyn spoważniał i poprawił okulary.
- Jestem jedyną osobą, która może się zobaczyć z moim szefem mając pełną świadomość, że to właśnie on. I wiesz... To dobra osoba. - Tutaj Utopia się odwróciła do gości. Wyrosła. Długie, czarne włosy miała związane kolorową gumką w wysoki koński ogon. Nosiła podniszczone, młodzieżowe ciuchy - podartą, kolorową bluzkę na czarnym golfie, krótkie jeansy, czerwone, cienkie rajstopy i podniszczone trampki. Na dłoniach miała rękawiczki bez palców i kilka bransoletek, a paznokcie miała pomalowane na czarno.
- Dalej nie rozumiem...
- Mój szef jest dobrą osobą i bezgranicznie popieram jego działania.
- Wszystkie? - dopytywał się Arthur.
- Dokładnie. Łysy Polityk rządzi lepiej niż Światowa Rada Parlamentarna. - W tym momencie Utopia zachichotała. - Uważam, że nawet ten rozkaz, który teraz właśnie wyszedł z ust jego jest słuszny. Nawet bardziej, niż poprzednie.
Z windy wysiadło sześciu mężczyzn w czarnych garniturach. Otoczyli oni zdezorientowanych blondynów, po czym szybko ich unieszkodliwili i doprowadzili do utraty przytomności.
W dźwigu pojawił się nagle trochę tęgi mężczyzna w dyskretnym, czarnym kapeluszu i w długim, czarnym płaszczu. Podszedł do Rin i uścisnął jej serdecznie rękę.
- Wiedziałem, że jest mi panienka oddana. Ma już panienka plan, jak mamy się ich pozbyć?
- Oczywiście. Na razie proszę wtrącić ich do lochu zgodnie z tym, jak wcześniej to ustaliliśmy, panie Łysy Polityku. - Mężczyzna machnął ręką do podwładnych, po czym sam wyszedł wraz z nimi i więźniami.
Kiedy dziewczyna miała już stuprocentową pewność, że urzędnicy wyszli i nie wrócą, stanęła przed szybą z pistoletem w ręku. Najpierw chichotała. Złośliwie i nieznośnie, po czym śmiech stał się już spokojniejszy i przyjemniejszy, po czym w końcu ustał.
- Więc mam ich po prostu zabić... tak?
Nie tylko dawne uosobienia Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych trafiły do więzienia - niezwykle ciemnej i szarej, aczkolwiek niewielkiej, podziemnej hali. Stopniowo zapełniano pomieszczenie coraz to nowymi towarzyszami.
I tak pewnego dnia otworzono halę tylko po to, by wrzucić tam ciało drobnej blondyneczki. Strażnik szarpnął ją za włosy, po czym dosłownie rzucił ją daleko, na zimną, stalową posadzkę. Słychać było tylko śmiech i zamknięcie żelaznych zamków.
Dawne uosobienie Łotwy wręcz zerwało się na równe nogi. Przez chwilę młodzieniec stał i się przyglądał zaistniałej sytuacji, po czym panicznie wręcz podbiegł do delikatnego, posiniaczonego ciałka. Sprawdzał puls, oglądał rany, a co poważniejsze opatrywał oderwanymi kawałkami swojego ubrania. Nikt nie zwracał na to uwagi. Jedynie Szwajcar stojący w kącie uśmiechnął się do siebie, po czym podszedł do Łotysza i zaoferował mu pomoc w opatrywaniu ran.
W niespełna tydzień wszyscy ci, którzy niegdyś uosabiali kraje, zostali złapani i uwięzieni. Skupiali się w niewielkich grupkach. W jednych pocieszali się nawzajem. W innych obmyślano mało skuteczne plany ucieczki i względnego przeżycia. Kiku powtarzał w kółko „Kokoro; Kiseki; Kiseki; Kokoro;”. Tłumaczył, że pierwsze słowo oznacza serce, którego tej dziewczynie, która teraz rządziła światem, brakowało. Drugie słowo oznacza cud, który byłby potrzebny do tego, by oni nie zginęli śmiercią tragiczną.
Minęło jeszcze kilka dni, zanim Rin nie złożyła im wszystkim wizyty wraz z całym oddziałem uzbrojonych generałów. Stanęła uroczyście w świetle, które dawała niedawno zainstalowana z tej okazji lampa, po czym zaczęła przemowę:
- Wy wszyscy... Wy wszyscy uwierzyliście słodkim oczom małego dziecka, które zaczęło się wtrącać do wielkiej polityki z rozkazu pewnego pana. W mojej pamięci zatarły się już wasze wątpliwości, które zapewne miały miejsce i ustąpiły przeświadczeniu, że za taką nieodpowiedzialność należy was ukarać. Łysy Polityk postanowił, że waszą karą za dopuszczenie dziecka do polityki będzie śmierć. Nie macie prawa do obrony, apelacji, podważenia wyroku Łysego Polityka. Jednak za nim Specjalny Oddział do Usuwania Istot Nieśmiertelnych się wami zajmie, chciałabym powiedzieć wam coś od siebie... - Między żołnierzami zaczęły się szemrania. Czyżby nie było tego w oficjalnym planie? - Chciałabym wam podziękować za dopuszczenie tego małego dziecka o słodkich oczach do wielkiej polityki. Dzięki wam stoję tutaj między wami...
- Nonsens! Nigdy nie będziesz jedną z nas! - krzyknął zirytowany Raivis trzymający w ramionach ranną Lily. Ona tylko lekko szczypała jego ramię, jakby chcąc, by przestał. Szeptała mu coś, najpewniej chcąc go uspokoić. Nieskutecznie... Utopia skinęła palcem na jednego żołnierza, po czym on wycelował w Łotysza i zastrzelił go.
Jego ciało oparło się tylko o ścianę, a wzrok skierował się jeszcze po raz kolejny w ukochaną osobę. Krew zalewała mu twarz z rany umiejscowionej nieco ponad ustami. Z wielką trudnością pogładził jeszcze po włosach tej zszokowanej teraz dziewczyny, a oczy jego straciły blask życia.
- Nie... To niemożliwe... Raivis! Obudź się! Raivis! - Blondynka trzęsła lekko ciałem, nie chcąc uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło. Trwało to kilka chwil, po czym dziewczyna wstała gwałtownie, będąc już oblaną krwią towarzysza. Podbiegła nieco do szeregu żołnierzy i wyciągnęła ręce, jakby chcąc zasłonić współwięźniów. - Jeżeli jego zabiliście, to mnie też zabijcie, ale proszę... oszczędźcie i... - Nie dokończyła. Stary, siwy generał do niej strzelił. Otrzymała ranę w głowę i zmarła wręcz od razu.
- Nie lubiłam takich osób jak ona. Zbyt dużo takich jest w literaturze. Myślą, że jeśli się poświęcą, to ocalą innych... - Utopia zachichotała złośliwie. - Zabawne... a jednocześnie tak głupie i naiwne. Mam nadzieję, że jeżeli gdzieś tam jest lepszy świat, to teraz jesteś szczęśliwa... - Po czym zwróciła się z powrotem do żyjących: - Wracając jeszcze do wcześniejszego, rzecz jasna, chciałabym wam podziękować za dopuszczenie tego dziecka do władzy i wielkiej polityki. Dzięki wam stoję tu teraz przed wami. Gdybyście mieli jakąś przyszłość, powiedziałabym wam, żebyście w niej uważali, kogo sobie dobieracie. Ale jej nie macie... Za chwilę zakończy się historia różnych narodów, zwaśnionych krajów i wielkich wojem między nimi, a ostatecznie zacznie się lepsze jutro, którego wy nie zobaczycie. Żegnajcie...
Po tych słowach do każdego więźnia została wycelowana spluwa. Jedni śmierć przyjęli ze strachem, chcąc jej zapobiec, uniknąć. Trzęśli się oni, a ci, co do nich celowali, pomimo pewnej ręki, musieli chwilę celować. Inni śmierć przyjęli z honorem. Siedzieli oni spokojnie, z głową skierowaną w dół. Jeszcze inni chowali się przed nią za innymi więźniami. A przynajmniej próbowali. I oni zginęli pierwsi, bowiem, by nie stracić ich z celownika, dostali strzały zanim zdążyli się ukryć.
Początkowo lud nie odczuł, że brakuje mu rozwijania swojej kultury, języka i innych. Głównie dlatego, że podobnie sprawy się miały przed tą tajną rzeźnią uosobień narodów. Dopiero po śmierci kilku pokoleń, po upływie kilku wieków, lud wzniecił rewolucję przeciwko prawnukowi Łysego Polityka. W jej wyniku, poszczególne kraje powracały do życia. Odżyła niemalże cała Europa i Ameryka, poczynając od Polski oczywiście. Niektórzy Azjaci również na nowo powitali się z darem życia. Rozwścieczony lud na powrót zaczął doszukiwać się swoich korzeni, uczyć się własnej kultury, zwyczajów i języka. W stolicy Utopii, która nigdy nie została nazwana, ostał się jeden, najwyższy budynek w mieście - szklany biurowiec, na którego ostatnim piętrze, przy oknie, stała brunetka o bladej twarzy. Grymas jej twarzy wyrażał niezadowolenie, złość, ale też żal. W prawej ręce trzymała mały pistolet, który po chwili przyłożyła do skroni. Na jej nadgarstkach widoczne były blizny i strupy po ranach ciętych i głębokich.
- To już koniec... tak? Nie przypuszczałam, że tak to się skończy. Może gdyby Łysy Polityk i jego potomkowie nie byliby tak głupi, to inaczej by się to skoczyło... - Jej ręka z pistoletem zmieniła miejsce, w które celowała. Teraz było nim dziesięcioletnie dziecko przywiązane łańcuchem do krzesła. - A ty jak sądzisz, drogi M.?
Historię Utopii zakańczam dwoma strzałami...
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.