Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Kolor nieba

Rozdział I

Autor:nightingale
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2012-05-01 08:00:24
Aktualizowany:2012-05-17 19:00:24



Kolor nieba należy do mnie :)


- Wysoki, ma jakieś metr dziewięćdziesiąt. Długie, czarne włosy, szare oczy. Wyróżnia się z tłumu, ktoś z was musiał go widzieć. Łatwo go rozpoznać po pionowej bliźnie przecinającej usta. Przypominam, że grozi kara za ukrywanie informacji, które pomogłyby w ujęciu uciekiniera. To groźny przestępca i jest nieobliczalny, radzimy zachować szczególną ostrożność i w żadnym wypadku nie starać się schwytać go na własną rękę. - Młody templariusz mówił podniesionym głosem do grupki ludzi. Razem z pięcioma towarzyszami stali w centrum zaludnionego targu. Do ich uszu nieustannie docierały krzyki bawiących się dzieci, nawoływania wychudzonych przekupek i narzekania podchmielonych klientów gospody „Pod Oślim Kopytem”. Pięć grup żołnierzy już od paru dni bezskutecznie prowadziło śledztwo wśród mieszczan. Pomimo nieprzychylnych spojrzeń wysyłanych im przez większość tutejszych, udało im się wypytać większość mieszkańców przedmieścia, włącznie z buszującymi w ciemnych uliczkach bezdomnymi. Bez skutku. Uciekinier pozostawał nieuchwytny.

Przybyli do Greenhill ponad pół tygodnia temu. Trzydziestu templariuszy, jeden kapitan i jeden mag w dniu swojego przybycia rozkazali zamknąć bramy miasta i dokładnie sprawdzać każdego kto chce je opuścić, tudzież odwiedzić. Najpierw spotkało się to z zaskoczeniem, potem zaś z narastającym niezadowoleniem mieszkańców, jednak templariusze byli nieugięci. Uparcie penetrowali najciemniejsze ulice i opuszczone domy, ogłaszali wysokie nagrody za pomoc w schwytaniu zbiega oraz kary za jego ukrywanie. Widząc wytrwałość i sprawność żołnierzy wszyscy mieli pewność, że ujęcie uciekiniera jest tylko kwestią czasu. Nie mylili się.

Cael przeczesał dłonią włosy. Klęczał na dachu jednego z wielu opuszczonych budynków i przeszukiwał wzrokiem okolicę. Wciągnął w nozdrza zanieczyszczone powietrze Podmiasta. Choć pełne było drażniącego ulicznego pyłu, mężczyzna czuł przede wszystkim tutejsze zapachy codziennego życia - chleb wypiekany w pobliskiej piekarni, stoiska z wyłożonymi na nich śmierdzącymi rybami, woń koni i osłów ciągnących prawie puste wozy. Obserwował, jak mieszkańcy w obszarpanych strojach wykłócają się o garść miedziaków, jak liczni żebracy snują się ponuro po brudnych uliczkach, a grupki umorusanych dzieciaków rzucają kamieniami w równie umorusane psy. Pomyślał, że niektórym z nich przydałoby się tęgie lanie, przeczuwał jednak, że w domu i tak spotyka je ono nader często. Spojrzenie jego szarych oczu płynnie powędrowało dalej, zatrzymując się nagle na mężczyznach odzianych w srebrne, błyszczące zbroje. Ich biodra były przewiązane grubym, złotym pasem, a na naramiennikach widniał wymalowany symbol zakonu - ociekające krwią oko okolone łuskowatymi skrzydłami. Cael zmrużył oczy. Widział dokładnie, że ich miecze są ostre jak brzytwy, na plecach spoczywają masywne kusze, a u pasa umocowane są fiolki z trucizną. Zdawał sobie sprawę, że została przygotowana z myślą o jednym, jedynym celu. O nim. Mężczyzna starał się nie myśleć o tym, jaki los by go czekał, gdyby dostał się w ręce templariuszy. Zdecydowanie nie mógł teraz pozwolić, by poniosła go wyobraźnia lub, tym bardziej, by sparaliżował go strach. Wiedział natomiast jedno - za wszelką cenę nie może dać się schwytać. Wziął głęboki oddech i, oddaliwszy się od krawędzi dachu, wstał tak, by nikt go nie zobaczył. Z kocią zwinnością zeskoczył z dachu i ukrył się w cieniu.

Wiedział, że nie może zbyt długo pozostawać w jednym miejscu. Musiał się przemieszczać, inaczej nigdy nie uda mu się pozostać niezauważonym. Starał się wmieszać w tłum, związał luźno długie włosy. Narzucił na barki skradziony skądś szary, podziurawiony płaszcz. Zdjął skórzaną zbroję i włożył ją do przewieszonej przez plecy torby, a na jej miejsce założył kupioną naprędce czarną bluzę i spodnie. Nie było to jego wymarzone ubranie, ale, choć sztywne i drapiące, nie miało dziur ani nie pachniało niczym odrażającym. Cael uznał, że musi się tym zadowolić. Podniósł z ziemi grudkę zaschniętego błota i rozkruszył ją w palcach, po czym naniósł część pyłu na lewy policzek, by zasłonić niewielką bliznę, przecinającą usta po lewej stronie. Poczuł na języku suche ziarenka piasku. Żałował, że musiał zostawić swój miecz pod stertą kartonów w zaułku niedaleko karczmy „Pod Oślim Kopytem”. Niestety - broń, zwłaszcza tak dobra jak jego ostrze, zwróciłaby uwagę templariuszy, a tego chciał za wszelką cenę uniknąć. Podszedł do zakurzonej witryny jednego ze sklepów i przyjrzał się swojemu odbiciu. Stwierdził z ponurą satysfakcją, że wygląda jak pierwszorzędny menel, tyle że bez zarostu. Uśmiechnął się pod nosem - właśnie o taki efekt mu chodziło. Spojrzał kątem oka na szyld sklepu. „U Longbridge’ów”, tak głosił napis, zaś pod spodem tanią, fioletową farbą namalowano słowa „Artykuły domowe, ręcznie robiona biżuteria”. Cael obojętnym krokiem podszedł do drzwi i popchnął. Otworzyły się z głośnym skrzypieniem i po chwili uderzył go zapach stęchlizny. Skrzywił się nieznacznie, wszedł jednak do wnętrza sklepu i rozejrzał się. Pomieszczenie było nieduże, prostokątne i całe zawalone rupieciami tak, że ciężko było dostrzec podłogę. Wszędzie stały staromodne meble, kanapy i krzesła pokryte wyblakłym materiałem. Zakurzone stoliki uginały się pod stertami książek, po kątach walały się zawinięte w rulon dywany. Jego uwagę przyciągnął wielki, stojący zegar. Wykonany z ciemnego drewna miał pięknie zdobioną tarczę i, choć nie chodził prawidłowo, niewątpliwie był efektem solidnego rzemiosła. Mógłby bez przeszkód ozdabiać nawet najbogatsze domy, a jednak stał tutaj i jego jedyną funkcją było zbieranie kurzu. Obok niego, w kącie pomieszczenia, znajdowała się czysta lada, a za nią drewniane drzwi, wyposażone w mosiężną klamkę. Cały sklep był skąpany w półmroku, a drobinki kurzu tańczyły w tych promieniach słońca, którym udało się przedrzeć przez wiszące w oknach zasłony. U sufitu chybotał się wielki, powykręcany żyrandol.

Cael zrobił kilka kroków w głąb pomieszczenia, drewniana podłoga pod jego stopami skrzypiała cicho. Rozglądał się z zaciekawieniem, mimo że nie zamierzał niczego kupować. I tak nie mógłby sobie na to pozwolić. W kieszeni brzęczało smętnie ostatnie pięć srebrników. Miał już skierować się z powrotem do wyjścia, kiedy usłyszał odgłos kroków, a zaraz później otwieranych drzwi. Cael wzdrygnął się. Po chwili ujrzał za ladą drobną postać.

- Witam u Longbridge’ów. Jak mogę panu pomóc? - zapytała młoda dziewczyna, zauważywszy gościa. - Mamy szeroki wybór towarów, każdy znajdzie coś dla siebie.

Jej słowa brzmiały sztucznie, zapewne powtarzała tę formułkę każdemu potencjalnemu klientowi. Tyle że Cael w żadnym wypadku na takowego nie wyglądał.

- Tylko się rozglądam - odparł wymijająco. Naciągnął kaptur głębiej na głowę, chowając długie włosy do jego wnętrza. Był pewien, że nie ma w Podmieście osoby, która nie słyszałaby apelu templariuszy. Obawiał się, że, zważywszy na przedstawiony przez nich szczegółowy opis, może zostać bez trudu rozpoznany. Sprzedawczyni, jakby usłyszawszy tę myśl, obserwowała bacznie każdy jego krok. Zielone oczy śledziły Caela spod jasnych rzęs. Skrzywiła się nieco, gdy płaszcz młodego mężczyzny wzbił w powietrze tumany kurzu. Szara tkanina była w wielu miejscach poprzecierana i postrzępiona, co nie uszło uwadze dziewczyny. Jej wzrok spoczął na pól sekundy na jego zabrudzonym policzku.

- Jeśli mogę zasugerować, może coś takiego przypadłoby panu do gustu - powiedziała po chwili namysłu, wskazując na leżący na ladzie niewielki, pleciony koszyk wypełniony po brzegi przeróżnymi ozdobami. Stała przed nim karteczka z napisem „Kup dwie, trzecią dostaniesz za pół ceny”. Cael uniósł brwi z powątpiewaniem i bez słowa zajrzał do wnętrza.

- Biżuteria?

Na dnie kłębiły się stosy ręcznie robionych ozdóbek. Młodziutka sprzedawczyni posłała mu zachęcające spojrzenie. Mężczyzna zerknął na jej ręce. Miała smukłe palce, którymi odgarniała długie włosy, skóra na dłoniach wyglądała szorstko, a paznokcie były czyste, choć dosyć krótkie.

- Ty je wszystkie zrobiłaś? - spytał Cael, oszczędzając sobie trudu używania form grzecznościowych. Wyjął z koszyka jedną z bransoletek i próbował zapiąć na przegubie.

- Tylko te najładniejsze. Reszta to dzieło mojej siostry - odparła z zadowoleniem. Mężczyzna wskazał na swoją dłoń.

- A ta?

- Jeśli pan pozwoli, ta... - dziewczyna chwyciła jego dłoń i zapięła ozdobę na wysokości nadgarstka - ...jest jedną z moich ulubionych. Na początku w ogóle nie miałam pomysłu jakich użyć kolorów, ale w końcu tak jakby same wpadły mi w ręce.

Cael przyjrzał się bransoletce. Zrobiona była prawie całkowicie z rzemyka, posiadała jedynie proste metalowe zapięcie. Trzy cienkie warkoczyki - dwa czarne i jeden granatowy opinały jego przegub.

- Podoba mi się. Podejrzewam, że nie ma tu wielkiego popytu na takie subtelności, mam rację?

- Muszę zaprzeczyć, sprzedajemy około dwóch sztuk tygodniowo. Porównując z moimi przewidywaniami idą jak świeże bułeczki. Choć nie pamiętam dnia, kiedy ostatnio widziałam takowe w Podmieście.

- Rozumiem, małe oczekiwania i pozytywne zaskoczenie - powiedział Cael, nieco rozbawiony. - Dobre podejście do życia.

- Tylko takie pan tu spotka. - Sprzedawczyni wzruszyła ramionami.

Mężczyzna zmarszczył brwi z niepokojem. Dziewczyna nie rozmawiała z nim jak z tutejszym, tego był pewien. Przypuszczał, że niedługo spyta skąd przybył, bo zapewne zorientowała się już, że Cael nie jest mieszkańcem Greenhill. Wolał nie ryzykować dalszej rozmowy. Otworzył metalowe zapięcie i odłożył bransoletkę z powrotem na ladę.

- Zapewne tak - odrzekł bardziej do samego siebie, niż do nieznajomej, która wzięła ozdobę i przypatrywała się jej jeszcze chwilę w milczeniu.

Cael odwrócił się i, zrobiwszy kilka kroków w stronę wyjścia, uniósł rękę w geście pożegnania.

- Czas na mnie. Życzę powodzenia w interesach panno Longbridge - rzekł, po czym pchnął drzwi i opuścił sklep sprężystym krokiem. Do środka wpadł snop światła. Nie zdążyła nawet krzyknąć za nim do widzenia. Wyjrzała zza futryny, ale dostrzegła jedynie powiewające poły płaszcza, zanim mężczyzna na dobre zniknął jej z oczu.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.