Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

...Halo, gdzie jesteś?

XXVI

Autor:Taco
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Komedia, Obyczajowy, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Yaoi/Shounen-Ai, Wulgaryzmy
Dodany:2014-10-25 08:00:41
Aktualizowany:2014-10-19 13:18:41


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Proszę nie kopiować.


Zadzwoniłem do niego w końcu. Do weterynarza... yyy… do Damiana. Umówiliśmy się w tej samej knajpie na jutro na osiemnastą. Zawsze się w coś wpakuję. Ale nie chcę dzwonić znowu (w tej samej minucie) i odwoływać.

Jest poniedziałek. Tak, jest osiemnasta. Dokładnie siedemnaście po, a ja - znaczy się tramwaj - stoję w gigantycznym korku. Kto widział korek o tej godzinie? Wszyscy pasażerowie wychylają się przez okna, bezskutecznie próbując dojrzeć jego przyczynę i przeklinając naszą drogówkę. Mnie to nie obchodziło, chciałem być po prostu na miejscu. Siedziałem na końcu wagonu, na półeczce, a przez głowę przewijały mi się różne dziwaczne myśli. Letni jeszcze upał wlewał się przez otwarte okna, miałem wrażenie, że jestem w puszce.

W końcu tramwaj ruszył. Czyli przesunął się o dwa metry i stanął.

Po pół godzinie dotarłem na właściwy przystanek, teraz jeszcze dojść na miejsce. Zajmie mi to jakieś pięć minut, ale i tak jak już wysiadałem z tramwaju, zastanawiałem się, czy nie wrócić do domu. Minęła prawie godzina od umówionego czasu, pewnie już go nie ma. Co ja mówię, na pewno go nie ma. Ale ostatecznie stwierdziłem, że za długo jechałem żeby się teraz cofać, może przynajmniej coś zjem. Wszedłem do knajpy, powiedziałem dzień dobry i mimowolnie rozejrzałem się po sali. I zobaczyłem go. Siedział pod ścianą i się do mnie uśmiechał. Kiedy podszedłem, wstał i uścisnęliśmy sobie dłonie.

-Cześć - powiedział.

-Cześć - odpowiedziałem nieco skołowany.

-Dlaczego nie poszedłeś do domu? - zapytałem głupio.

-Bo czekałem na ciebie - odparł spokojnie.

-Przecież minęło dużo czasu, mogłem w ogóle nie przyjść.

-Ale jesteś - stwierdził ze śmiechem - Więc może usiądziemy?

Kiwnąłem głową. W tym momencie nie miałem w niej dosłownie nic. Usiedliśmy na miękkich krzesłach, złożyliśmy jakieś małe zamówienie i milczeliśmy. Byłem jakiś nerwowy, bawiłem się serwetką. Czułem jak po szyi spływają mi strużki potu. W takich momentach żałuję, że nie mam krótkich włosów.

-Stało się coś?

-Co? - nie zrozumiałem.

-Po drodze.

-A.... jakaś ciężarówka rozwaliła się na torach. Pół godziny czekania, aż ją przesuną trochę w prawo.

-Czyli dojeżdżasz?

-Tak, ale okazyjnie. Jak nie muszę się nigdzie spieszyć, to idę.

-Tak właściwie to gdzie ty mieszkasz?

-Na Leśnym.

-Och.

Cholera, zapomniałem jaką ma reputację ta okolica. A, walić to.

-A ty? - zapytałem.

-Garbary.

-To masz blisko do kliniki.

Kiwnął głową.

-Dobry dojazd, krótkie godziny pracy... Świetnie - stwierdziłem.

-Też tak uważam. Ale tak wyszło, nigdy nie chciałem być weterynarzem. Dopiero znajomy podsunął mi ten pomysł. Najpierw pomagałem innemu weterynarzowi, i polubiłem to zajęcie, potem pomyślałem o tym, żeby założyć swoją klinikę. Brat mi pomógł.

-Aha. W takim razie musiałeś być na medycynie.

-Byłem. Okropny kierunek, przynajmniej dla mnie. Przez przypadek tam trafiłem, a później nie chciałem już zmieniać. Pięć lat mordęgi, ale za to teraz mi się przydało.

-To ile ty masz lat? - zapytałem ciekawy.

-Dwadzieścia siedem.

Opadła mi szczęka.

-Serio?

-Ty pewnie jesteś na studiach?

-...

W tym momencie podeszła kelnerka i podała nam nasze zamówienie, za co podziękowałem jej w głębi duszy. Na głos w sumie też.

-Lubisz sałatki - zauważył.

-Hmm... Może i tak. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

-Nie wiesz co lubisz jeść?

-Ja chyba w ogóle nie lubię jeść.

-To ciekawe.

-Moja siostra lubi. Dokładnie co trzy godziny jest głodna, a jak coś zaproponujesz, to też nie odmówi. Ciągle coś wcina, jak nie słodkie, to słone. Każdy kto jest na diecie, a ma z nią styczność, wkurza się, bo ma coś takiego w sobie, że musisz jeść razem z nią - uśmiechnąłem się nieśmiało na to wspomnienie, trochę zaskoczony swoją otwartością - Drobna jest, więc nie wiem gdzie to mieści. Żołądek bez dna.

-Na ciebie też tak wpływa?

Uśmiech powoli schodził mi z ust.

-Kiedyś tak. Teraz nie mieszkamy razem - wzruszyłem ramionami.

Kiwnął głową w zrozumieniu.

-Jest starsza?

-Nie, młodsza.

-Mój brat też jest młodszy, o rok. Chociaż czasami mam wrażenie, że jest na odwrót.

-Dlaczego?

Machnął ręką.

-A bo czasami ma takie teksty... Zawsze najpierw myśli, potem robi, a ja na odwrót. Ale nie żałuję, w końcu to część tego kim jestem. Po co ja ci to mówię - roześmiał się jakby zażenowany.

Ja też nie żałuję. Chociaż to strasznie egoistyczne w moim przypadku - pomyślałem.

-Naprawdę? - zapytał. Spojrzałem na niego zdezorientowany.

O kurwa, pomyślałem, czy powiedziałem na głos? Głupio mi było o to pytać, więc spuściłem wzrok, wbiłem widelec w pomidora i wsadziłem go do ust. Podrapałem się nerwowo po karku, czując na sobie jego zaskoczone spojrzenie.

-Dużo masz klientów latem? - zszedłem na bezpieczny temat.

-Nie więcej niż przez resztę roku. To raczej nie zależy od sezonu.

-Aha - Ponownie zająłem się swoją sałatką.

-Masz jeszcze jakieś zwierzę oprócz tego psa? - odezwał się akurat kiedy miałem pełne usta. Zauważył to, więc czekał spokojnie aż przełknę. Zażenowało mnie to - dlatego właśnie nie lubię rozmawiać przy jedzeniu i pewnie częściowo dlatego nie lubię jeść w ogóle.

-Nie, to nawet nie jest mój pies, tylko Maryjki- znaczy tej dziewczyny co była ze mną. Nie mógłbym mieć zwierzaka.

-To tak jak ja.

-Serio? Przecież jesteś weterynarzem.

-To, że nie mam zwierząt, nie znaczy, że ich nie lubię. Nawet jak bym miał jakieś, to nie ma nikogo, kto mógłby się nim zająć kiedy jestem w pracy.

-Jak to? - zdziwiłem się - A rodzina?

-...Rodzina? Ach, brat ze mną nie mieszka.

-Ale nie... chodziło mi raczej o żonę, czy dzieci.

Roześmiał się z lekkim spóźnieniem.

-Nie mam żony, ani tym bardziej dzieci.

-O- Och? A ta mała dziewczynka?

-Jaka dziewczynka?

-Ta... co siedziała ci na kolanach w przychodni, kiedy przyszliśmy po psa.

-Aaa... - westchnął po chwili namysłu - Ona. Córka brata. Podrzuca mi ją czasem, kiedy idzie do pracy. Mały z niej kombinator, co czasem wkurza moją współpracownicę, ale nie narzeka. Bo naprawdę jest pocieszna.

Chciałem coś powiedzieć, cokolwiek, żeby nie pokazać niekontrolowanej ulgi i radości z tego powodu. Otworzyłem usta i nie powiedziałem nic. Może tylko ciche „O”. Spojrzałem w bok. Ciekawe co sobie teraz myśli... Może nic specjalnego.

Mucha wylądowała na serwetce obok mojej ręki. Przez jakiś czas oglądałem jak się myje po czym poruszyłem ręką. Odleciała na inny stolik. Rozejrzałem się po sali, unikając spoglądania w stronę Damiana. Była prawie pełna, więc słychać było gwar głosów i szczęk sztućców. Ciekawe gdzie jest…? W rogu sali dostrzegłem drzwi, których szukałem. Zjadłem trochę i wstałem.

-Przepraszam cię na chwilę - powiedziałem do Damiana. Nie czekając na odpowiedź, skierowałem się do tamtych drzwi. Jak tylko wszedłem, dopadłem kranu i ochlapałem się zimną wodą. Poczekałem aż wyschnę i wróciłem do sali. Wpatrzyłem się w jego plecy. Od razu poczułem jakąś tęsknotę. Podoba mi się, to na pewno. Jest przystojny, dobrze mi się z nim gadało, chociaż dzisiaj idzie nam topornie... Ale. Westchnąłem ciężko, związując sobie włosy w koczka. Wróciłem do stolika z postanowieniem, żeby zaczekać i zobaczyć, co będzie dalej.

Wpatrywał się we mnie chwilę, zanim powiedział:

-Tak się właśnie zastanawiałem, czy jesteś gorący facet.

W jego uszach, też musiało to zabrzmieć DZIWNIE, bo się (może mi się wydawało) zaczerwienił i zaraz dodał:

-Znaczy się... Czy jesteś odporny na upały, bo jesteś tak ubrany i... hm...

Jego zmieszanie i ogólnie sytuacja tak mnie rozbawiły, że wybuchnąłem niekontrolowanym śmiechem, który zaraz przeszedł w kaszel, bo sam siebie się wystraszyłem. Idiotycznie wiem. I na pewno też tak wyglądało, bo ludzie zaczęli się na mnie gapić. A ja rozkaszlałem się na dobre, zrobiło mi się strasznie gorąco i nie mogłem przestać. Damian spytał się chyba czy chcę wody. Zamachałem ręką w geście odmowy. Znowu uciekłem do kibla i starałem się oddychać. W lustrze widziałem swoje czerwone oblicze. Jeszcze nigdy mi się takie coś nie przytrafiło. W końcu udało mi się nabrać powietrza w płuca, więc głęboko odetchnąłem. Zauważyłem kątem oka, że do pomieszczenia wszedł Damian.

-Wszystko w porządku? - zapytał. Wyglądał na zaniepokojonego, ja jednak nie byłem w stanie odpowiedzieć, pokiwałem tylko głową, powoli uspokajając oddech. Oparłem się o umywalkę i schowałem głowę między ramiona, bo nie mogłem na niego spojrzeć ze wstydu. W sumie nie wiem czego się wstydziłem. Każdemu się chyba zdarza napad kaszlu? Ale to nie był kaszel, tylko śmiech... a śmiech mi się NIE zdarza. Poczułem się kompletnie bezbronny, bo tyle ludzi zobaczyło coś, czego ja sam nigdy nie oglądałem. I przeraziłem się tym, że ten mężczyzna, który stoi obok mnie, potrafi mnie tak rozbroić. Więc się chowałem. Nie chciałem na niego patrzeć, nie chciałem żeby on na mnie patrzył, bo się bałem. Panicznie.

A jak wiadomo, panika bywa zabójcza.

Od razu jak poczułem jego rękę na ramieniu, odsunąłem się i ciągle odwrócony powiedziałem, że jest dobrze. Wymuszałem głębokie oddechy, i w końcu osiągnąłem względny spokój.

-Przepraszam- muszę już iść - powiedziałem z przerwami.

-Ale na pewno wszystko dobrze? - nie ustępował.

-Tak.

-Może cię odprowadzić?

-Nie, dzięki, poradzę sobie. Tylko... tylko muszę iść - zmusiłem się, żeby spojrzeć mu w oczy chociaż na chwilę, inaczej na pewno by mnie nie puścił - Naprawdę przepraszam.

-Ok... Uważaj na siebie. I daj później znać jak się czujesz - usłyszałem za sobą.

Z knajpy wyszedłem, potem już tylko biegłem.


Znalazłem się w jakimś parku i rzuciłem na najbliższy murek. Nóg nie czułem kompletnie. Dyszałem ze zmęczenia, chciało mi się ryczeć nie wiadomo czemu. Oparłem głowę o zimny beton i spojrzałem w czyste niebo. Znowu to zrobiłem, znowu uciekłem. Już dość dawno zorientowałem się, że robię tylko i wyłącznie to. Nie mogę tak dalej, nie chcę…

Więc nie będę. Usiadłem nagle, oświecony, że to takie proste. Nie będę już uciekać, od siebie, od innych, od problemów; tak postanowiłem i tak będzie, nie ważne jak trudne będzie to do zrealizowania. Bo mam dość własnego pesymizmu, wiecznego użalania się. Żałosne. Mam dość siebie.

Wstałem z trudem, bo mięśnie jeszcze do końca nie odpoczęły po biegu. Postanowiłem też zadzwonić do Damiana i postarać się wyjaśnić całe zajście. Ciekawe tylko jak? Jakoś na pewno, bo zaczęło mi zależeć.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.