Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

...Halo, gdzie jesteś?

XVIII. Daniel cz.2

Autor:Taco
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Komedia, Obyczajowy, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Yaoi/Shounen-Ai, Wulgaryzmy
Dodany:2014-05-10 15:12:05
Aktualizowany:2014-05-10 15:12:05


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Proszę nie kopiować.


Daniel cz.2 - Kwiecień


Po szkole zawsze spotykaliśmy się w centrum parku. Nie ważne o której kończyliśmy, jeśli ktoś był wcześniej, czekał na pozostałych. Dzisiaj wyjątkowo skończyliśmy równocześnie. Zeszliśmy ze schodów prowadzących na otoczony drzewami plac. Minęło nas z furkotem kilku chłopaków na deskorolkach. Jeden z nich o coś zahaczył i się wywalił. Olga parsknęła śmiechem.

-Coś ci nie idzie? - krzyknęła w jego stronę.

Obejrzał się i przesłał jej całusa dłonią. Potrząsnęła głową z uśmiechem, a ten odjechał.

-Moja mała córeczka, wreszcie dorasta... - stwierdził rozmarzonym głosem Marcin, obejmując ją ramieniem. Roześmialiśmy się.

-Ty weź się odwal - strząsnęła jego rękę ze swojego ramienia.

Marcin spoważniał. Kiedy doszliśmy do fontanny, zaczął przypatrywać się Luli, która wyciągała kanapkę ze swojego plecaka.

-Lula, przepraszam, ale muszę cię o coś spytać. Ciągle mnie to nurtuje - powiedział.

-Hm? Fo takieko? - odparła wbijając zęby w kanapkę.

-Czy ty kiedykolwiek widziałaś... W sensie czy byłaś świadkiem tego, jak któreś z waszych rodziców wyżywa się... czy jakby to ująć... na Alexie?

Mruknęła coś, w zamierzeniu niewyraźnie i zaczęła żuć ugryziony kęs. Była zaskoczona takim pytaniem, ja zresztą też. Zwlekała. Wreszcie przełknęła i odpowiedziała patrząc gdzieś w przestrzeń.

-Nie.

Marcin wyglądał jakby chciał zapytać o coś jeszcze, ale nie mógł się zdecydować. W końcu przemilczał, cokolwiek to było. Lula to jednak zauważyła i westchnęła ciężko.

-Cholera, nie masz innych pytań? - powiedziałem.

-Nie, no dobra... Bo... Słuchajcie, u nas to było tak... - zawahała się Lula - Wiecie przecież, że mnie w domu nie ma przez większość dnia. Zwłaszcza w weekendy. Alex czasami zostawał, nie wiem dlaczego, ale jednak. A kiedy byliśmy wszyscy w domu, co zdarzało się rzadko, to... siedzieliśmy w swoich pokojach, a rodzice na dole. Ktoś z zewnątrz mógłby wtedy pomyśleć, że jesteśmy normalną rodziną, tylko nieco niekomunikatywną. Nawet nigdy nie widziałam, by się kłócili, częściej milczeli niż rozmawiali. Jak już padło jakieś pytanie, to Alex odpowiadał monosylabami. Ale nie wiem jak to było, kiedy byłam poza domem.

-Aha. Ale w takim razie jak dowiedziałaś się o całej tej sytuacji? Skoro jak powiedziałaś, ktoś mógłby o was pomyśleć jak o normalnej rodzinie - spytał.

-Hm. To było... Po prostu słyszałam.

-Och... Ym. Niezupełnie o to mi chodziło. Miałem na myśli, czy to wszystko się jakoś objawiało? Rozumiesz mnie?

-... Niezupełnie - padła odpowiedź.

-Sądzę, że Marcinowi chodzi o to, czy Alex jakoś inaczej odnosił się do was wszystkich w domu, niż gdzieś na zewnątrz. Tak? - zapytała Olga Marcina, a ten pokiwał głową - No bo wiesz, my też go znamy dość długo, te dziesięć lat, to jednak szmat czasu, ale nigdy jakoś nie zauważyliśmy... no, nic. Kompletnie.

Milczała przez chwilę, przyglądając się nadgryzionej bułce.

-Nie. Ja gdybym nie usłyszała ich kłótni, też bym nie wiedziała. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że ich... nasze relacje nie są normalne. W końcu ludzie ze sobą rozmawiają, prawda? A my... To było tak, jakbyśmy mieszkali razem, ale osobno, albo jakby każdy z nas pochodził z innego kraju i nie umiał się porozumieć z resztą, tylko kiwał czasem głową na dzień dobry.

-To jest straszne. Ja bym zwariował w takim domu - wtrąciłem się.

-Też czasem mam takie wrażenie - zaśmiała się nerwowo Lula.

-A nie widziałaś jakichś siniaków, czy czegoś?

-Czasem coś było widać. Ale skąd Ci się to wzięło?

-No bo, skoro zauważyłaś, to nie domyśliłaś się...?

Pokręciła głową.

-No dobrze, ale coś jeszcze mnie zastanawia. Mogę? - pytał dalej.

-Wal, jak już musisz.

-Dlaczego nie poszedł z tym na policję?

-A. To jego musiałbyś spytać.

-A ty?

-...Ja się bałam. Poza tym, oni mieli policję w garści. Wiesz jakie bajki im opowiadali kiedy uciekł? Że jest chory psychicznie. Wcześniej, jak miał styczność z policją, też mówili coś podobnego, a oni im uwierzyli. Potrafią grać, jak mało który aktor.

-Ok., dziękuję - powiedział Marcin.

-Za co? - nie zrozumiała.

-Za cierpliwość dla mojego wypytywania. Teraz już rozumiem - uśmiechnął się - Ale Lula, co z tobą?

-Co?

-No wiesz... Skoro z nimi mieszkasz... To musi być okropne. Nie potrafię sobie tego wyobrazić - dołączyła się Olga.

Lula uśmiechnęła się smutno i wzruszyła ramionami. Nastąpiła chwila przerwy.

-Cudownie nie jest - powiedziała - Zresztą, nieważne. I tak zamierzam się wynieść jak tylko skończę osiemnastkę. Ale teraz! Głodna jestem.

Olga się roześmiała. Byliśmy jej wdzięczni za rozładowanie napięcia.

-Czasami doprowadzasz mnie do szału, ale kocham Cię, po prostu! - powiedziała przez śmiech.

-Kochaj kogoś innego. Nic nie mam przeciwko lesbijkom, ale serio, nie deprawuj mi tu Luli! - odezwał się Marcin.

-Nie jestem lesbijką! Tak w ogóle, co ty masz tutaj do gadania?

-Mam dużo do-

-Dooobra! Idziemy na pizzę! - przerwałem im.

-Jestem za! - odezwała się Lula.

Ruszyliśmy w stronę rynku, ciągnąc za sobą pozostałą dwójkę.

-To teraz ja o coś spytam - powiedziała w pewnym momencie Lula.

-Co tam? - zdziwiłem się.

-Jakie macie plany? W sensie, jakieś studia?

Zapadła znacząca cisza.

-Czyli pogodziłaś się z tym, że nie będziemy go szukać? - spytała Olga.

-Powiedzmy - odparła z niepewnym uśmiechem - A więc?

-Myślałem o ekonomii - pierwszy odezwał się Marcin.

-Ja za to idę na prawo - Olga prawie wpadła mu w słowo, widać było, że tylko czekała na to pytanie.

-Pierdolisz! Ty wiesz ile to wkuwania?! - prawie krzyknąłem.

-Dzięki za wiarę w moje umiejętności.

-Łał, to jak będę miała problemy z prawem, zgłoszę się do Pani adwokat Olgi Stasiuk! - roześmiała się Lula.

-Nie śmiej się! - odburknęła.

Zorientowałem się, że teraz wszyscy patrzą na mnie.

-Nie wiem - westchnąłem.

-No, dużo czasu ci nie zostało do namysłu. Chyba że robisz rok przerwy? - powiedział Marcin.

-Może i tak, to się okaże. A ty Lula?

-Ja mam jeszcze czas. Całe dwa lata, nie muszę się spieszyć.

-Nie... Tak się wydaje - mruknął Marcin.

Zatrzymałem się nagle. Nie mogłem uwierzyć. Nie w to, że Lula nie ma planów, ale w to co widziałem, a co nie miało kompletnie nic wspólnego z tematem naszej rozmowy.

-Daniel? - usłyszałem. Nie zwróciłem na to uwagi. Bo przed moimi oczyma pojawiła się ona. Kaśka. Stała w oddali, przed restauracją, z jakimś facetem. Obejmowali się. Starałem się to sobie jakoś wytłumaczyć, że może to jej dawno nie widziany przyjaciel, jednak złudzenia się rozwiały, kiedy się pocałowali. Pocałowali. Jezu, przecież to moja dziewczyna.

-Daniel! - poczułem szturchnięcie w ramię, więc się odwróciłem.

-Co? - spytałem nieprzytomnie. Cały czas miałem tą scenę w głowie.

-W porządku? Stało się coś? - to była Olga.

Pokiwałem głową, potem nią pokręciłem.

-Nie, nie. Wszystko ok. Słuchajcie, ja chyba muszę... Przypomniałem sobie, że miałem… zrobić obiad .

-Obiad? O czym ty mówisz? - zdziwił się Marcin.

-Muszę iść, do jutra - obróciłem się, kiwając im ręką i oddaliłem.

-Co go ugryzło? - doszło jeszcze moich uszu, a potem już na nic nie zwracałem uwagi. Obiad. Serio, nie miałem lepszej wymówki? Przecież wszyscy wiedzą, że nie umiem gotować, domyślą się, że... Zresztą, nieważne. Przeszedłem kilka kroków i odwróciłem się w stronę tej restauracji. Stali tam jeszcze, trzymając się za ręce i śmiejąc. To mnie otrzeźwiło, a jednocześnie wkurzyło jak nigdy dotąd. Przebiegłem kawałek w tamtym kierunku, by w końcu podejść do nich spokojnie. Przynajmniej z pozoru. W środku mi się gotowało. W pewnym momencie Kasia mnie zauważyła. Uśmiech zniknął z jej ślicznych ust i odsunęła się gwałtownie od tego faceta.

-Cześć Kasiu. Przedstawisz mnie może? - spytałem uśmiechając się.

-To- - zająknęła się - To mój kuzyn. Adam.

-Och, nie wiedziałem, że masz skłonności kazirodcze - uniosłem brwi - Ale miło mi Cię poznać, Adamie - wyciągnąłem do niego dłoń - Jestem Daniel, jej chłopak.

Dłoń Adama zastygła w mojej. Otworzył usta w zdumieniu. Zmieszany, starał się uwolnić dłoń, ja jednak jej nie puściłem. Pochyliłem się w jego kierunku, mrużąc oczy i uśmiechając się wrednie.

-Lubisz trójkąty? - zapytałem. Zmieszał się jeszcze bardziej.

-Nie, ja nie... - chciał się wycofać.

-Bo właśnie w jednym się znalazłeś - warknąłem przyciągając go bliżej.

-Daniel, przestań! - zaniepokoiła się Kaśka.

-Przestań? Co przestań? - zwróciłem się do niej, coraz mocniej ściskając jego dłoń.

-To nie... Ja naprawdę... Nie chciałam, żeby to tak...

-Nie chciałaś? To trzeba było tego nie robić. A może po prostu się znudziłaś?

-Nie!

-Hej, czekaj, to naprawdę nieporozumienie - próbował się wtrącić Adam.

-Nieporozumienie? - puściłem w końcu jego rękę - Naprawdę? W przeciwieństwie do ciebie, nie ślinię się z pierwszym napotkanym nieporozumieniem - warknąłem.

-O nie! Tego już za wiele! - krzyknęła Kaśka - Chcesz prawdy? Dobra! Znudziłam się! Zadowolony?

Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę. Mówiła prawdę, to było widać.

-Tak. Ale dlaczego?

-Nie wiesz dlaczego? Bo miałam dość! Przez ostatnie parę miesięcy rzadko mieliśmy ze sobą kontakt, a jak już, to byłeś nieobecny, roztargniony. Nie wiedziałam co się dzieje, a ty mi nic nie mówiłeś. A potem usłyszałam plotki. Wiem, wiem. Plotki to wybujała wyobraźnia i przeinaczenia w jednym, ale w każdej plotce jest ziarno prawdy.

-Pl- Jakie plotki?

-Że... Chodzisz do jakichś dziwnych melin, robisz nie wiadomo co, z kim i gdzie. Więc miałam dość.

-No, to faktycznie miałaś podstawy do...tego. Nawet nie spytałaś się mnie, czy te plotki są prawdą, czy nie - stwierdziłem ironicznie.

-To ja was chyba zostawię, musicie sobie coś wyjaśnić... - wtrącił się Adam.

-Nie, pójdziemy razem - odezwała się Kaśka - Już sobie wszystko wyjaśniliśmy.

-Serio? Bo jak na razie według mnie, jedyne co robisz, to się wymigujesz.

Zastanowiła się chwilę.

-Dobra. Chodzisz po nocach na imprezy? Zadajesz się z DZIWNYMI ludźmi?...

-Zaraz...

-...Napadasz na ludzi dla zabawy? - przerwała mi - Nawet już nie chcę wiedzieć. Mam Cię dość. Zostaw mnie w spokoju.

Odwróciła się, objęła zdezorientowanego Adama ramieniem i odeszła, energicznym krokiem, zostawiając mnie osłupiałego przed włoską restauracją.

Właśnie zostałem rzucony. Byłem wściekły, że wierzy plotkom, nie mnie, a jednocześnie zaskoczony tym, co ludzie o mnie mówią. Nagle zrobiło mi się jakoś żal samego siebie. Nie bardzo wiedziałem co o tym myśleć, więc pokrążyłem jeszcze trochę po okolicy. A że to nic nie pomogło, postanowiłem wrócić do domu. Po drodze widziałem same zakochane pary. Jakieś przekleństwo, czy co?

Myślałem, że jej zależy…

Dwadzieścia minut później byłem już w domu. Wchodząc do gościnnego, natknąłem się na mamę. Zatrzymała się na mój widok.

-Cześć - powiedziałem.

-Cześć? - odparła zdziwiona moją obecnością w domu o tej porze. I pewnie tym, że się z nią przywitałem.

-Daniel... - urwała. Odwróciłem się do niej.

-...Spaghetti jest na kuchence - dokończyła, pewnie nie do końca tak, jak chciała.

-Ok. Ale nie jestem głodny - rzuciłem zmierzając na górę. Uświadomiłem sobie wtedy, że mieliśmy iść na pizzę, kiedy się odłączyłem, i że jednak jestem głodny. Ale nie chciałem się cofać w połowie schodów, więc poszedłem do swojego pokoju z nadzieją, że zostało mi jakieś śniadanie w plecaku. Niestety płonne. Od czasu gimnazjum, zjadam wszystko w zasięgu ręki, chyba że zaczyna pleśnieć.

Wrzuciłem torbę pod biurko i się położyłem. Głowa mnie zaczęła boleć. Ale sen nie kwapił się przyjść. Leżałem przez chwilę bez ruchu, po czym włączyłem radio. Grali same skoczne kawałki, od czego głowa mnie rozbolała jeszcze bardziej, więc to wyłączyłem. Rzuciłem pilot na drugi koniec pokoju, przejechał po podłodze i odbił się od ściany. Biedny. Trochę się z nim utożsamiałem.

Zaburczało mi w brzuchu.

-Oooo... I ty Brutusie przeciwko mnie?

Westchnąłem.

Trudno, trzeba się zebrać do kupy. Ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

Zapiąłem bluzę pod samą szyję, jakoś zimno mi się zrobiło. Owinąłem się jeszcze kocem, odwróciłem do ściany i niespodziewanie ogarnęła mnie ciemność.


-Daniel - usłyszałem z oddali.

Ktoś mnie woła?

-Daniel - znowu. Ma pecha, nie mam zamiaru wstawać. Za dobrze mi w tej norze.

-Daniel! - głos rozległ się tuż przy moim uchu. Jęknąłem i zakopałem się głębiej w kocu, odwracając się od mówiącego.

-Spierdalaj - wymamrotałem, choć niezbyt pewny do kogo.

-Ja ci dam spierdalaj - powiedział, po czym na plecy rzucił mi się jakiś ciężar. Powoli zaczynałem kojarzyć. Do pokoju rodzice mi nie wchodzili, a Marcin, ani Lula nie mieli takich... dużych piersi. Czyli zostaje Olga. Poczułem jak stara się odciągnąć koc od mojej głowy, więc go przytrzymałem. Wtedy z westchnieniem wbiła mi łokcie między łopatki. Nie przejąłem się tym, bo przypomniał mi się wczorajszy dzień. Zacisnąłem mocniej powieki. Bolało. Mimo to udało mi się jakoś odezwać.

-Olga, złaź, ciężka jesteś.

Gdzieś niedaleko usłyszałem śmiech. Nie należał do Olgi. Był męski.

Odpowiedziała mi coś, ale nie dosłyszałem.

-Co? - mruknąłem.

-NIE! - wrzasnęła mi w kark - GŁUCHY JESTEŚ? Wstanę, jak ty wstaniesz ze mną!

-Ciszeeej... - jęknąłem zakrywając uszy. Głowa się odezwała.

-Co? Kaca masz? - spytała.

Nie odpowiedziałem, nie miałem ochoty. Co było błędem, bo zaczęła mi wiercić palcem przy kręgosłupie. Mruknąłem niezadowolony.

-Ty słuchasz mnie w ogóle? - odezwała się.

-Słucham... Ała! Olga, weź się...

-No to wstawaj. Szkoda dnia - powiedziała nieco ciszej - Chcieliśmy się ciebie o coś spytać, ale do tego musisz być przytomny.

-Możecie później... - starałem się trafić ręką w jej twarz, ale się uchyliła ze śmiechem.

Po chwili milczenia, kiedy ciężar jej ciała zaczął mi doskwierać, stwierdziłem, że nie ma co, nie odpuści. Odrzuciłem koc i oparłem się na łokciach, równocześnie unosząc Olgę.

-Dobra, złaź.

-No! Nareszcie.

Zeskoczyła z łóżka i podciągnęła roletę. Do pokoju wpadło światło tak jaskrawe, że musiałem zamknąć oczy. Ciekawe która godzina.

-Boże, wyglądasz strasznie - rzucił ktoś od wejścia. Spojrzałem w tamtym kierunku. To Marcin, opierał się o ścianę.

-Dzięki - odpowiedziałem słabo - Rozumiem, że nie mam co liczyć na to, że mnie zostawicie w spokoju?

-Dokładnie - powiedziała Olga, sadowiąc się na biurku.

Westchnąłem ciężko.

-Słuchaj... Wiemy, że Kaśka cię rzuciła - dodała.

Popatrzyłem na nią zdziwiony.

-A skąd... - urwałem - No tak, dziewczyny znają wszystkich i wiedzą wszystko - stwierdziłem sarkastycznie. Nie zwróciła uwagi na ten przytyk.

-Przykro mi Daniel. Ale od początku uważałam, że to zdzira.

Skrzywiłem się.

-Może i nie jesteśmy razem, ale nie chcę jej obrażać.

Pokręciła głową.

-Za dobry jesteś. Jak każdego kto cię zdradzi będziesz tak traktować, to nie wiem...

-Daruj sobie - przerwałem jej.

-...Dobra, mniejsza o to. Będziesz w stanie skupić się na czymś innym?

-Może. To zależy.

-Chcieliśmy jechać nad jezioro. Co ty na to? - zapytał Marcin.

-Nad jezioro? - przetarłem oczy - Niby kiedy?

-W przyszły weekend.

-Serio? A nie uczycie się do matur?

-Daj spokój. Olga tyle nawkuwała, że wystarczy i dla nas.

-Odczep się - rzuciła.

-Chyba że masz inne plany - zwątpił.

-Nie, w zasadzie to nie...

-Czyli załatwione - dziewczyna podeszła do drzwi.

-Zaraz, budziliście mnie tylko po to? - zawołałem.

-Hmm - zastanowiła się - W zasadzie to możesz zrobić nam coś do jedzenia.

Marcin parsknął śmiechem widząc moją nieszczególną minę.

-A na dole ktoś jest? - zapytałem.

-Nie. Dlaczego? - zdziwili się.

-Mogliście chociaż zadzwonić, a nie od razu otwierać sobie sami.

-Za kogo ty nas masz - oburzył się Marcin - Twoja mama nam otworzyła, akurat wychodziła. Jakaś radosna była.

Uniosłem brwi. Ciekawe dlaczego była radosna.

-No dobra, chodźcie - podniosłem się z łóżka - Co chcecie?

-Co? Nie, ja żartowałam z tym jedzeniem, przecież... - zaśmiała się Olga.

-To wy będziecie robić, macie całą kuchnię do dyspozycji. Więc jak?

Spojrzeli po sobie.

-W zasadzie czemu nie? - stwierdził Marcin.

-To idźcie na dół i wyciągnijcie co chcecie. Wiecie gdzie co jest... Ja się muszę przebrać.

Jak powiedziałem tak zrobiłem. Kiedy dotarłem na dół, Olga już smażyła jajecznicę. Uśmiechnąłem się na ten widok. Ewidentnie miała pociąg do kuchni. Najpierw ten placek (kit z tym, że nieudany) a teraz to. Zapędy na kucharkę? Ale by mi przyłożyła za takie domysły.


***


Poniedziałek nadszedł zdecydowanie za szybko. W dodatku zaczęło padać. Już sam ten fakt, powinien mnie ostrzec - zawsze gdy rano pada, w środku dnia zdarza się coś nieprzewidzianego i oczywiście niechcianego. A od doświadczeń piątkowych spodziewałem się już wszystkiego... Ale jednak nie tego.

To było jakoś na początku trzeciej lekcji. Tak, po w-fie, czyli... chyba na angielskim. Zresztą, co za różnica... Nauczycielka coś tworzyła na tablicy, a ja przysypiałem, kiedy do sali wszedł wuefista. Przeprosił za przerwę, i poszeptał do kobiety. Ona tylko kiwnęła głową. Potem odwrócił się do nas i powiedział to, co zapadło mi w pamięć na długo.

-Daniel Barańczak, proszony jesteś do dyrektora. Weź swoje rzeczy.

Klasa wykonała swoje święte „Uuuuuuuuu...”, ktoś tam zapytał „co zrobiłeś?”.

Wuefista czekał aż się spakuję. Zrobiłem to dopiero po chwili, bo jakoś nie bardzo docierało do mnie, że to o mnie mowa. Wyszedłem za nauczycielem w towarzystwie zaciekawionych oczu.

-A w jakiej sprawie, jeśli mogę spytać? - odezwałem się.

-To już dyrektor ci wyjaśni.

Resztę drogi do gabinetu, przebyliśmy w ciszy. Wchodząc do środka, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to była obecność moich rodziców. Obydwojga.

-Ym... Dzień dobry? - powiedziałem w stronę dyrektora.

-Dzień dobry. Usiądź, Danielu - odpowiedział zza biurka, wskazując fotel naprzeciwko siebie. Usiadłem więc, obok, też na fotelach, znajdowali się moi rodzice. Obydwoje patrzyli na mnie z jakimś dziwnym wyrazem twarzy.

Wuefista stanął pod ścianą, w gabinecie była też moja wychowawczyni i wicedyrektor.

-Wyjaśniłem już twoim rodzicom i pozostałym zaistniałą sytuację - powiedział dyrektor splatając dłonie.

-Sytuację? Jaką? - nie wiedziałem o co chodzi.

-Nie wydurniaj się - powiedział cicho ojciec.

-Że co? - uniosłem głos.

-Spokojnie - przerwał nam dyrektor - Rozumiem, że jest Pan zdenerwowany, ale właśnie po to tu jesteśmy, żeby wyjaśnić sobie wszystkie wątpliwości. Zostaliśmy poinformowani - tu zwrócił się do mnie - że jesteś w posiadaniu narkotyków... na terenie szkoły. Jest to poważne wykroczenie, dlatego też postanowiliśmy działać od razu. Tak więc, chciałbym Cię się spytać, chłopcze, czy to prawda?

Siedziałem i gapiłem się na niego bezczelnie, z otwartymi ustami.

-Przepraszam, Pan do mnie mówi? - zapytałem inteligentnie.

-Bo nie wytrzymam - wycedził ojciec.

-Ale- No- Że niby...? Jezu, co wy macie z tymi narkotykami? - wydukałem w końcu.

-Czyli zaprzeczasz?

-Tak! W sensie... Ja nic nie biorę!

-Dobrze. Ale musisz mi wybaczyć, bo nie mogę ufać na ślepo, że tak powiem - odezwał się dyrektor - Ludzie bywają różni, niektórzy nie cofną się przed niczym. Mógłbym cię prosić o opróżnienie plecaka?

Dobra, opróżniłem cały pewny siebie. I o, kurwa. Nie zgadniecie. Miałem tam jakiś proszek, wypadł na podłogę, razem z paroma książkami. Ale się wtedy porobiło. Nauczyciele zaszeptali między sobą, dyrek spojrzał na mnie zawiedziony, rodzice zrobili wielkie oczy. Zdrętwiałem i patrzyłem na woreczek nie pojmując czym jest i skąd się wziął. Chwilę mi to zajęło, w tym czasie dyrektor zaczął gadać. Coś o odpowiedzialności, maturze, konsekwencjach. Nie bardzo słuchałem, ale słowo „konsekwencje” usłyszałem wyraźnie. O kurwa. Spanikowany przeszukiwałem swoją pamięć. Przypomniałem sobie każdą imprezę na której byłem, ale nic o narkotykach. A może byłem tak spity, że nie pamiętałem jak od kogoś to wziąłem? Zaraz odrzuciłem tą myśl. Nigdy nie doprowadzałem się do takiego stanu, żebym czegoś nie pamiętał. WIĘC SKĄD?

Komedia po prostu.

-Daniel, ja ... nie wiem co z tobą zrobić ... kończysz szkołę ... pomysł ... czy ty ... nie będę tolerować... - słyszałem urywki wywodu.

-To nie moje - przerwałem mu - Naprawdę.

-Więc skąd to się wzięło w twojej torbie? - zapytał.

-Nie wiem. Naprawdę, nie wiem! Nie jestem głupi, nie będę się pakować w żadne gówno tuż przed końcem szkoły!

-Możesz jakoś udowodnić, że to nie...

Rozłożyłem ręce z bezradności.

-Ojciec, przecież wiesz, że ja nic nie biorę, nie? - zwróciłem się do niego trochę histerycznie. Milczał. Nawet na mnie nie patrzył.

-Tato!

-Co chcesz, żebym powiedział? - podniósł głos - Ja nawet nie wiem gdzie ty chodzisz! To skąd niby mam wiedzieć coś takiego? Wiem tylko tyle, że wy obydwoje - tu wskazał palcem mnie i matkę - jesteście zdolni do wszystkiego.

Spojrzeliśmy na niego z niedowierzaniem.

-Nie mieszaj dwóch różnych spraw... - odezwała się matka.

-Ale dlaczego? Jesteście nieprzewidywalni. Mocno wdałeś się w matkę - powiedział do mnie.

-Piotr!

-Naprawdę, proszę Państwa o spokój - podniósł głos dyrektor - Znam już Pana zdanie, a Pani?

-Ja... - zawahała się i popatrzyła na mnie - ...Ja mu wierzę. To prawda, jest nieprzewidywalny, ale... Ale ufam mu na tyle... Nie zrobiłby takiej głupoty, bo wie co to z sobą niesie.

To mnie zaskoczyło.

‘Wie co to z sobą niesie’. Wiem. Dzięki ciotce Agacie. Poczułem nagły przypływ ciepłych uczuć wobec matki.

-W takim razie zaryzykuję, ufając Pani ocenie. Jednak mimo wszystko fakt pozostaje faktem, i leży tu, na stole, czego nie mogę bagatelizować. Mam nadzieję, że Państwo zrozumieją - odparł - Nie chcę nakładać Ci jakichś dodatkowych obowiązków ani wzywać policji, w końcu masz niedługo maturę, a chyba chcesz skończyć tą szkołę? Tak więc, Danielu będziesz musiał kontaktować się z naszym szkolnym psychologiem, który od teraz będzie cię miał na oku. I niech się więcej nie powtórzy taka sytuacja, bo może się naprawdę źle skończyć. Dobrze, dziękuję. Myślę, że to wszystko - spojrzał na mnie znacząco. A ja pomyślałem sobie, że zabrakło jeszcze tylko stukania młotkiem oznajmującego koniec rozprawy.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Weraax3 : 2014-05-11 03:20:06

    o raju raju rajuuuu... * o * Wspaniały rozdział ..

    Oj , biedny Daniel. :C

    Najpierw problemy rodzinne później ta dziwka Kaśka go zdradziła i zerwała z nim a teraz wylądował u dyra i w jego plecaku były jakieś prochy.. masakra!

    Wrr na pewno ktoś mu je wrzucił.. >^<

    Uch , ten ojciec .. nie ufać własnemu dziecku .. ;- :

    Czekam na dalszy rozwój akcji . :')

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu